Część 7
Przebudził się na wersalce w niewielkim saloniku swojej komnaty. Laurentius od tygodnia tak sypiał. Wyłączał się, gdy tylko Pola kładła się obok niego. Wtulona w jego pierś, zaczynała całować jego szyję i drażnić płatek ucha. Uwielbiał to, a mimo to zamykał oczy i udawał, że śpi w oczekiwaniu, aż się znudzi. Serce mu pękało, bo czuł, jaki zawód jej sprawia, ale jej bezpieczeństwo było ważniejsze od przyjemności. Czekał, aż zaśnie. Czasem słuchał jej cichego płaczu, a czasem westchnień rozczarowania, ale za każdym razem zasypiała, aby on mógł delikatnie ją od siebie odsunąć i wyjść z sypialni. Zawsze odruchowo sięgał do mini lodówki, ukrytej w szafce obok wersalki, ale jak zwykle była pusta. Pozostawało mu tylko zamknąć oczy i obudzić się przed ukochaną, tak aby myślała, że nigdy nie opuścił ich wspólnego łóżka.
Wychodził, gdy tylko wschodziło słońce i udawał się na poranny trening. Ćwiczył w samotności, a następnie wracał i kąpał się we wspólnej łaźni z innymi wampirami, tylko po to, aby przebrać się i udać na zwiady, codzienny obchód lub inne obowiązki. Wszystko, byle uniknąć kontaktu z księżniczką. Kochał ją, ale nigdy nie mógł jej posiąść. Jedyne, co mógł, to zastosować się do rady Mikkela i dać jej cząstkę swojego życia. Jego mentor nazywał to okruchami ludzkiego szczęścia, ale dla Laurentiusa oznaczało to jedynie ból. Pragnienie, którego nie mógł spełnić i głód, którego nie mógł nasycić, a to wszystko w oczekiwaniu, aż Pola zrozumie, że nie tutaj znajduje się jej przyszłość i wróci do swojego królestwa, aby wypełnić swoje obowiązki. Wziąć za męża Håkana lub innego porządnego mężczyznę, który da jej to, czego on nie mógł. Spełnienie i rodzinę.
Teraz również jego dzień miał ten sam porządek. Wziął prysznic, słuchając rozmów i śmiechów, w których nie uczestniczył i ruszył w stronę swojej szafki, gdzie miał ukryty strój i łuk. Jego nowa broń była nieco inna niż pamiątkowy łuk należący do rodziny. Teraz jego broń dzierżyła Astrid, a on miał nowoczesny – bloczkowy, czarny z chromowaną rękojeścią i składanymi ramionami. Mógł go otwierać jak postać z komiksu i czasem sprawiało mu to przyjemność, ale nie ostatnio. Patrol miał odbyć z Aleyesu Vtsi, szefem zwiadowców. Poszedł na umówione miejsce spotkania, gdzie na pieńku siedział mężczyzna, z którym miał się spotkać. Czirokez o długich, kruczoczarnych włosach do pasa, jak zawsze włożył na siebie brązową kurtkę z niegarbowanej skóry cielęcej, do której przypiął trzy czerwone pióra. Był, jak zwykle, milczący i tak cichy, jakby był duchem. Laurentius lubił z nim pozostawać w ciszy, ale dziś dręczyły go wewnętrzne demony i cieszył się, że będzie miał z nim obchód, bo będzie mógł zaczerpnąć z jego doświadczeń.
– Znowu ty – zauważył mężczyzna, nie odwracając głowy nawet o milimetr. – Nie masz własnego życia? Gdzie jest Bernard? To z nim miałem mieć wartę.
– Szczęściarz ma dziś wolne. Miałem u niego dług, więc będę go zastępował na jego zmianach... – wyjaśnił, nie mogąc wyjść z podziwu, z jaką łatwością został rozpoznany. – Jak ty to robisz?
– Każdy chodzi inaczej. – Indianin odwrócił się i spojrzał mu w oczy z niezwykłą przenikliwością.
– Ty chodzisz, jakbyś miał na barkach losy całego świata.
– Jedno królestwo wystarczyło, żeby mnie tak obciążyć? – Zaśmiał się, próbując żartować.
– Z tego, co mi wiadomo, to tobie wystarczyła jedna kobieta.
Miał rację, więc Laurentius przełknął głośno ślinę i nie odezwał się więcej, ale jego towarzysz nie wymagał rozmowy. Wstał i ruszyli na wyznaczone miejsce. Ich patrol obejmował pobliski las. Czirokez miał zdolności tropicielskie, więc otrzymywał zawsze zadania polegające na wyszukiwaniu nietypowych śladów na terenach, gdzie wszyscy widzieli mech i patyki. Laurentiusowi wydawało się, że umiejętnościami znacznie przekracza najlepszych zwiadowców z Isstad. Dotarli pod duży dąb, gdzie jego towarzysz przystanął i dotknął ręką podłoża, jakby ziemia do niego miała w ten sposób przemówić.
– Twoja dziewczyna i matka narobiły bałaganu.
– Nie rozumiem... – przyznał, zdezorientowany jego wypowiedzią.
– Ktoś tu nocował jakiś czas temu... Skulony, być może wystraszony...
Nie odpowiedział mu, ale Indianin nie wymagał potwierdzenia. Laurentius widząc jego przenikliwość, zrozumiał, że naprawdę chce poznać jego opinię i podzielić się częścią swoich przemyśleń.
– Zabłąkani klubowicze też robią rozgardiasz... Chowają się w lesie w celu uprawiania przygodnego seksu... Wykrztuś to z siebie wreszcie, Lauro...
Czyli widział. Wiedział, że potrzebuje rozmowy.
– Jesteś Czirokezem... Co właściwie znaczy twoje imię, Aleyesu?
– Aleyesu Vtsi, czyli Czas Śniegu – wyjaśnił, unosząc lekko brew.
– Czy to coś oznacza? – zapytał, wciąż nie wiedząc, jak poruszyć trudny temat. – W sensie symbolicznym...
– Tak, że w dniu, w którym się urodziłem, spadł pierwszy śnieg i nastała zima. Ojciec uznał to za znak i wybrał mi godne imię.
– Czyli dlatego Mikkel nazywa cię czasem Śnieżką...
– Tak, dlatego – odpowiedział spokojnie, podchodząc do zwalonego drzewa w pobliżu i wskakując na nie z lekkością, jak piórko opadające na mokry mech. – Do rzeczy, Laurentius, co chcesz wiedzieć?
Mimo iż go ponaglał, nie było w nim złości, ani poirytowania. Jego głos brzmiał miękko, wręcz opiekuńczo.
– Bernard mówił mi, że miałeś kiedyś żonę i dziecko – przyznał, decydując się na szczerość, nawet jeśli Aleyesu miałby się obrazić. – Ale nie rozmawiasz o nich, bo zginęli...
– Miałem kiedyś żonę i syna, ale zginęli... – odpowiedział ze spokojem, aby zrobić dłuższą pauzę. Przełknął ślinę i wyznał: – ...bo ich zabiłem...
– Czyli jesteś w stanie mnie zrozumieć... – mruknął.
– Bernard najwyraźniej lubi dużo gadać. Też mi mówił o twojej kobiecie. Bierzesz dodatkowe zmiany, żeby jej unikać? Dlaczego?
– Gdybyś mógł zniknąć z życia swojej żony i dziecka... Zrobiłbyś to?
– Sunali, moja żona, jest ze mną, ilekroć zamykam oczy. Śni mi się po nocach pod postacią łani i zapewnia mnie, że zawsze będzie nade mną czuwać. Jest moim duchem opiekuńczym.
Liczył na zrozumienie, ale Czirokez nie planował być współczujący. Oparł łokcie na kolanach i wpatrywał się w niego z zainteresowaniem.
– Jak właściwie zginęli?
– Zabiłem ich.
– Wiem, ale...
– Chcesz poznać moją historię. Dobrze, opowiem... – powiedział Aleyesu z lekkim uśmiechem na twarzy, jakby to była dobra opowieść. – Byłem synem wodza niewielkiej grupy Czirokezów i moje życie było doskonałe. Moja ukochana żona powiła na wiosnę syna, a ja stałem się dumnym człowiekiem. Wtedy jeszcze Czirokezi byli wolnymi ludźmi...
Wraz z moimi braćmi wybrałem się na polowanie, ale usłyszałem hałas i oddzieliłem się od reszty, żeby to sprawdzić. Źródło dziwnego dźwięku dobiegało z jaskini. Wyciągnąłem nóż i wszedłem. Byłem wojownikiem, strach nie miał znaczenia, był moją siłą. Coś mnie zaatakowało. Nie pamiętam, jak się wydostałem, ani ile czasu tam spędziłem, ale gdy dotarłem do swojej osady, ludzie już mnie szukali. Szaman, widząc mnie, uznał, że wszedł we mnie zły duch. Związano mnie na jego polecenie i przez wiele dni odprawiał na mnie rytuały. Pamiętam, że głód z każdym dniem potęgował się, a zioła, które mi podawał, przytępiały mój umysł i zmysły.
Gdy oprzytomniałem, siedziałem skąpany we krwi, a wokół mnie były ciała moich bliskich. Żony, syna, ojca, matki, braci, sióstr i ludzi z mojego plemienia. Wszyscy nie żyli, wszyscy rozszarpani na strzępy, a ja nie czułem już głodu.
– Czyli mnie rozumiesz? – upewnił się, czując, że nawiązał nić porozumienia.
– Czy, gdybym mógł teraz, rozumiejąc, kim jestem i mogąc zaspokoić głód bez ludzkiego cierpienia, przytulić syna i wziąć w ramiona żonę, to bym to zrobił? Zrobiłbym to bez zastanowienia, więc nie. Nie rozumiem cię.
– Kocham ją, ale przy niej czuję głód, pożądanie wymieszane z głodem... – próbował wytłumaczyć.
– To naturalne – przerwał mu Czirokez.
– Jak temu zapobiec?
– Zaspokój żądze.
– A jeśli ją skrzywdzę?
– Przecież powiedziałeś, że ją kochasz. Co czułeś za pierwszym razem?
– Że chcę ją wchłonąć. Wyssać z niej każdą kroplę krwi, bo tak mogłem ją zdobyć.
– Nie to miałem na myśli – zaśmiał się Indianin i zeskoczył z konara drzewa. – Za pierwszym razem, gdy ją posiadłeś.
– Nie posiadłem...
Wstyd opanował ciało chłopaka. Pochylił głowę, nie patrząc na towarzysza. Poczuł zaledwie powiew wiatru, gdy Aleyesu obok niego przechodził, zmierzając na wzgórze za lasem. Laurentius był już mężczyzną, ale sprawy intymne wciąż były dla niego krępującym tematem. Tym bardziej że jego doświadczenie było minimalne, mimo że często gościł w łożu kobiety. Żywił się na nich, ale nigdy z nimi nie spał.
– Nie wiedziałem, że jesteś niedoświadczony... – przyznał lekko ściszonym głosem.
– Nie jestem, ale... – Aleyesu zatrzymał się i spojrzał na niego pytająco. – ...nie pamiętam. Byłem zbyt pijany i... nie pamiętam tego.
– Dam ci radę, chłopcze. Moja żona co noc mi przebacza, bym i ja sobie mógł wybaczyć. Twoja kobieta też ci wybaczyła, więc jedyną osobą, która wciąż sobie nie może wybaczyć, jesteś ty sam. Wybacz sobie, a gdy to zrobisz, pozwól, by wasze ciała się połączyły, tak jak łączą się wasze dusze. Wtedy twój głód minie. – Stanął na polanie i rozejrzał się dookoła. – Ktoś tu tego samego wieczoru rozbił obozowisko. Myślisz, że to twoja ukochana lub matka?
Wzruszył ramionami. Nie wiedział. Indianin podszedł do niego i poklepał go po ramieniu.
– Wracajmy... Niedługo pora obiadowa, a ty zapewne potrzebujesz dodatkowej porcji krwi. Zapytaj Svena, czy ma dla ciebie jakieś prace w klubie, tam zawsze są straty i jakaś skrzynka znika, być może zorganizuje ci kilka butelek gratis.
Laurentius skinął głową. I tak planował się tam przejść wieczorem, choć nie u Svena chciał szukać pomocy.
– Jutro też będziesz na dyżurze?
– Nie, po obiedzie wyjeżdżam z Michelem do Watykanu.
– Czego wróżbita i Indianin szukają w mekce chrześcijaństwa? – zainteresował się.
– To na razie rozmowy wstępne, nie jedziemy na misję. Nostradamus mówi po włosku i wolę go od Rasputina, choć obydwaj świetnie się dogadują z wyższymi sferami. Zostaliśmy poproszeni o zbadanie sprawy jednego pogryzionego księdza. Podejrzewają, że wśród nich jest wampir, a my mamy go cicho, ale skutecznie usunąć. Dobrze płacą, więc Mikkel się zgodził.
– Watykan wie o wampirach? – zdziwił się Laurentius.
– Watykan od lat współpracuje z Zakonem Smoka.
– Jedziecie tylko we dwóch?
– Teraz tak, ale na misję zabieram jeszcze dwie osoby, które do tego wybrałem.
– Dlaczego mnie nie wybrałeś do tego zadania?
– Chciałem, ale Mikkel uznał, że powinieneś być teraz ze swoją kobietą.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top