Część 2
Poczuła, jak chwyta ją za nadgarstek i ciągnie za sobą. Zupełnie, jak w dniu najazdu na Isstad, gdy stracił życie, a Egil porwał jego ciało i przemienił w wampira. Teraz też ją ochraniał, choć był bez broni.
Wystarczyło, że wyszli na korytarz, a już było słychać czyjeś krzyki, które przypominały zawodzenie dzikiego zwierzęcia, to warczenie bestii. Słychać było też drugi głos. Męski. Całkiem przyjemny, dość spokojny mimo rozlegającej się w korytarzu awantury.
– Puśćcie ją – mówił. – Nie zrobi nikomu krzywdy.
– Wyłupiła Bernardowi oko – tłumaczył ktoś inny.
– Gwarantuję za nią, puść ją...
W korytarzu stał Egil w białej koszuli z rękawami podwiniętymi do łokci oraz trzech mężczyzn. Dwóch z nich trzymało wierzgającą Astrid, a trzeci przykładał do twarzy zakrwawioną szmatę. Poli przemknęło przez myśl, że już go kiedyś widziała, choć krew utrudniała rozpoznanie. Dopiero blizna na jego podbródku w kształcie grotu strzały uświadomiła jej, że był wśród wampirów, które przyszły po nią do akademika.
– Bernard, idź do mojego gabinetu – powiedział Egil do mężczyzny, a ten bez słowa wykonał polecenie. – Astrid, proszę...
– No proszę! Proszę! – zagrzmiał Mikkel, wymijając Polę i Laurentiusa – Kogo my tu mamy?!
Dopiero teraz Egil spojrzał w ich kierunku i szeroko otworzył oczy na widok Poli, ale po chwili spuścił wzrok i zrobił niezgrabny krok w tył, jakby się jej krępował. Nic nie powiedział, oprócz wydania z siebie czegoś na kształt westchnienia.
– Zabiję was! – krzyczała rozjuszona Astrid, a gdy Mikkel do niej podszedł, napluła mu w twarz z pogardą, bo nic innego nie była w stanie zrobić. Struga śliny spłynęła mu po czole, ale on tylko się zaśmiał.
– Zabiłaś już trzech moich ludzi. Powiedz mi, dlaczego ja miałbym cię nie zabijać? – zapytał z kpiną w głosie.
– To moja siostra – powiedział Egil, jakby wyrwało mu się to zdanie z gardła.
Mikkel spojrzał na niego zaintrygowany, za to do Poli zaczęło docierać znaczenie tych słów.
– Nie! – zaprotestowała.
Astrid się uspokoiła i spojrzała na nią zaskoczona, a pozostali odwrócili się i również skierowali wzrok w jej kierunku.
– Nie! Nie i jeszcze raz nie! Nie zakochałam się w kuzynie!
– Co zrobiłaś?! – parsknął Laurentius, jakby jej słowa go zaskoczyły.
– Mówiłem ci, kapuściany głąbie! – zaśmiał się Mikkel i wyprostował, opierając ręce na bokach, jakby zatriumfował.
– Nie możecie być rodzeństwem... – Jej głos drżał, a w gardle zaczęło zasychać. Czuła, jak dygocze na całym ciele.
– Nie jesteśmy! – odezwał się spontanicznie Egil, jakby tylko on rozumiał, co teraz czuje.
– Nie jesteśmy?! – zdziwiła się Astrid.
– To znaczy, jesteśmy, ale nie biologicznym.
– Nie? – powtórzyła pytanie zaskoczona kobieta, a Egil pokiwał przecząco głową.
Astrid nie wiedziała. Było to po niej widoczne. Kolejne rodzinne dramaty i tajemnice poznawały światło dzienne. Pola zaś straciła orientację i nieco się uspokoiła. Wtedy po raz pierwszy odezwał się Laurentius.
– Co tu robisz, mamo? – zapytał.
Kobieta spojrzała na niego i na chwilę odrętwiała. Potem znowu zaczęła się szarpać, ale tym razem nieznaczne skinienie głowy Mikkela sprawiło, że strażnicy puścili ją wolno. Podbiegła do Laurentiusa i bez słowa oplotła go ramionami. Zaskoczony przyłożył dłoń, którą nie trzymał nadgarstka Poli, do pleców matki i powtórzył pytanie:
– Co tu robisz?
– Ratuję księżniczkę... – wyszeptała, obejmując dłońmi twarz swojego syna.
W jej oczach zaszkliły się łzy wzruszenia, bo już nigdy miała nie ujrzeć własnego dziecka.
– Nie potrzebuję ratunku. Uciekłam. Jak mnie znalazłaś? – zapytała Pola, zaskoczona zawodnością swojego planu, który budowała przez osiem miesięcy.
– Motor Laurentiusa ma wbudowany nadajnik – wyjaśniła, nie odrywając wzroku od swojego potomka.
– Jest tu mój motor? – zaskoczył się chłopak, pierwszy raz wykazując ekscytację w głosie, a Pola poczuła ukłucie zazdrości.
– Ok. Czyli już wiemy, że Laurentius odzyskał motor, może spokojnie kochać się z dziewczyną, która nie jest jego kuzynką, choć jej ojciec i matka jej ukochanego to rodzeństwo oraz że właśnie można nas zlokalizować dzięki nadajnikowi, a co z moimi trzema ludźmi? – wtrącił się Mikkel, rozkładając ręce.
– Nie żyją – odpowiedział Egil, jakby potrzebna była odpowiedź.
– Więc, co teraz zrobimy?
– Nie odejdę bez Laurentiusa. Przyszłam po niego i...
– ...ja tu zostanę... – przerwał jej chłopak z żalem w głosie. – Ale ty musisz odejść...
– Nie odejdę bez księżniczki – wyjaśniła pospiesznie Astrid. – Jestem za nią odpowiedzialna.
– Nigdzie się nie wybieram! – oznajmiła Pola z pewnością siebie.
– W takim razie, witam! – zaśmiał się Mikkel, rozkładając ręce w geście przyjaźni. – Księżniczkę Polę i jej strażniczkę! Chodźmy zatem na śniadanie!
– Słucham? – zdziwiła się Astrid.
– Śniadanie. Jest poranek, przebyłyście długą drogę. Zapewne jesteście głodne i zmęczone. Zapraszam na śniadanie, a potem moi ludzie przydzielą wam odpowiednie komnaty.
– Ja już mam swoją komnatę. Wybaczcie, ale chciałabym odpocząć – oznajmiła Pola i chciała się odwrócić, ale Laurentius ją powstrzymał, zaskoczony jej słowami i zachowaniem.
– Masz swoją komnatę?
– Owszem! I temperament godny królowej! – ponownie zaśmiał się Mikkel, a następnie wskazał ręką na spiralne schody, prowadząc swojego nowego gościa do wyjścia z komnat Egila.
Pozostali sami, więc ruszyła do sypialni, a Laurentius podążył za nią. W salonie jednak chwycił ją za przedramię i zatrzymał.
– Musisz odejść... – szepnął niepewnie.
Zignorowała jego słowa. Stojąc przed nim czuła, jak bardzo go pożąda. Pragnęła go. Odkąd zrozumiała, że odszedł, żałowała każdego dnia, w którym nie pozwoliła mu na zbliżenie. Że nie zaznała spełnienia w jego ramionach. W chwili gdy go straciła, wyzbyła się wszelkich lęków i oporów. Obiecała sobie, że jeśli zdoła go odnaleźć i uciec z nim, pierwsze co zrobi, to mu ofiaruje swoją niewinność. Teraz wiedziała, że jest tym jedynym, bez względu na czas, jaki się znali. Była pewna.
Zamiast odpowiadać na pytanie, wpadła w ramiona Laurentiusa. Chwyciła jego głowę i przyciągnęła ją do swojej. Ich usta zetknęły się i poczuła ekscytujący przypływ namiętności. Odwzajemnił jej pocałunek z równym zaangażowaniem. Objął ją w pasie i przyciągnął do siebie. Zrzuciła z siebie płaszcz, a on chwilę męczył się z odpięciem jej gorsetu, ale gdy tylko opadł na ziemię, jego dłoń podążyła wzdłuż jej ciała i zacisnęła się na jej drobnej piersi, pieszcząc ją przez materiał czarnego golfa. Jej palce również błądziły po jego ciele, a gdy poczuła jego dotyk, zapragnęła więcej. Sięgnęła za brzegi golfa i przeciągnęła go przez głowę. Spodziewała się, że będzie patrzył na nią tak, jak do tej pory. Zauroczony jej widokiem i pijanym od pożądania wzrokiem, ale on spoważniał i zrobił krok do tyłu.
– Co to jest? – zapytał, wskazując na jej bok.
Spojrzała w miejsce, w które kierował swój palec i popatrzyła na krwisto-fioletowy siniec na jej ciele wielkości niewielkiego melona.
– Lekcja – zaśmiała się i spróbowała do niego ponownie przysunąć, ale zrobił ponownie krok w tył.
– Skąd to masz?
– Mallena bardzo mocno kopie!
– Skrzywdziła cię? Dlaczego?
– Mam tendencję wystawiać lewy bok na ataki, dlatego noszę gorset, bo zawsze odsłaniam to miejsce. Mallena trenowała mnie przez ostatnich osiem miesięcy, a że nie miałam dużo czasu, to poprosiłam ją o najintensywniejszy trening – odpowiedziała z dumą.
– Źle wygląda. Jesteś taka delikatna... krucha... Powinnaś odejść, to nie miejsce dla ciebie, a ja nie jestem dla ciebie odpowiedni...
– To nie ma znaczenia – powiedziała z naciskiem i zrobiła krok w jego stronę. Nie poruszył się, więc był to dobry znak, ale jej głowę zaprzątały obawy. Stała przed nim półnaga, a on nie patrzył na nią z pożądaniem. Patrzył na nią z troską. – Jesteś moim narzeczonym, zostaliśmy sobie obiecani, to przeznaczenie, żebyśmy byli razem.
– Skąd ta zmiana zdania? – dociekał.
– Czy to ważne? – zapytała.
– Dla mnie ważne. Za to, co ci zrobiłem, powinnaś mnie nienawidzić, a nie kochać... Zająć się własnym życiem, zapomnieć o mnie. Wyjść za Håkana...
– Wyjść za Håkana? Zapomnieć o tobie i zająć się własnym życiem? O czym ty opowiadasz?! – prychnęła.
– To, co ci zrobiłem, jest niewybaczalne...
– A to, co ja ci zrobiłam, jest wybaczalne? Laurentius! To wszystko moja wina... ja ci to zrobiłam. Przeze mnie jesteś...
Pod powiekami zebrały się jej łzy. Pochyliła głowę i nie była w stanie spojrzeć mu w oczy. On jednak podszedł do niej i przytulił ją do swojej piersi.
– ...martwy – dokończył za nią, a ona pokiwała nieznacznie głową, przyciskając ją do jego torsu.
Jego ciało było chłodne i twarde. Zupełnie nie przypominało ciała dawnego Laurentiusa. Jego pierś, w której znajdowała schronienie i która dawała jej ciepło, była niczym wykuta w kamieniu. Nie miało to dla niej znaczenia, ale i tak czuła lekki zawód. Dopiero dalsze jego słowa przypomniały jej, że to on.
– Zawsze żyłem tylko przy tobie. Nigdy nie myśl, że mnie czymkolwiek zraniłaś. To ty dajesz mi szczęście, dzięki tobie żyję. Jesteś moim tlenem, dzięki tobie oddycham...
– Kocham cię... – wyszeptała, unosząc podbródek ku górze i patrząc w oczy chłopaka. On również odwzajemniał jej spojrzenie.
Pola zapragnęła go pocałować, ale zamiast tego wyminęła go i ruszyła spokojnie w stronę sypialni. Chwyciła go za rękę i pociągnęła za sobą, ale jego ręka się wysunęła z jej ręki. Odwróciła się i spojrzała pytająco. Miał spuszczoną głowę.
– Nie możemy... – mruknął. – Jeśli poczuję twój smak, to nie będę w stanie nad sobą zapanować. Zagrażam ci...
– Ale możesz mnie chociaż przytulić, prawda?
Skinął nieznacznie głową. Podszedł do niej i delikatnie pocałował w czoło.
– Daj mi chwilę, zaraz do ciebie dołączę.
Zaniepokoiły ją jego słowa.
– Gdzie idziesz?
– Muszę coś zjeść...
Dziewczyna weszła do sypialni samotnie i od razu rozebrała się do naga. Wiedziała, że wyciskanie się ze skórzanych spodni nie wyglądałoby najlepiej, a tak przynajmniej była gotowa do zbliżenia. Posprzątała z łóżka swoje sztylety i ułożyła się na nim w pozie sugerującej, że oczekuje bliskości innej niż jedynie czułości jego ramion. Na jej ciele nie widniał jedynie siniak od treningów z Malleną. Pojawiło się coś jeszcze i zastanawiało ją, dlaczego Laurentius nie wspomniał o tym.
Pewnego wieczoru wybrała się z trenerką do karczmy Leifa i pod wpływem alkoholu i namowy koleżanki pozwoliła sobie wytatuować na plecach jego imię pisane pismem runicznym. Od karku, aż po kość ogonową widniał napis, którego nie dało się nie dostrzec. On jednak nie wspomniał ani słowem o jej ekspresji, a co więcej, nawet nie zauważyła, by jego twarz coś wyrażała. Nie dane jej było dłużej o tym myśleć, bo mężczyzna jej życia wszedł do pomieszczenia i zaskoczony zatrzymał się w progu.
– Jesteś naga... – zauważył.
– Zawsze śpię nago. – Uśmiechnęła się do niego kokieteryjnie, ale widząc jego poważną minę, odchrząknęła. – Chodź, przytulimy się tylko.
Podszedł niepewnie i usiadł na brzegu łóżka, odwracając się do niej plecami. W jego zachowaniu był ciężar, co ją peszyło, a co chciała bardzo w nim przełamać. Objęła go za szyję i ucałowała za uchem. Ostrożnie chwyciła brzegi jego podkoszulka i zaczęła go unosić, nie protestował. Wyciągnął ręce do góry, aby jej ułatwić zadanie, a gdy spojrzała na jego plecy, jej ciało przeszył dreszcz. Między łopatkami miał szeroką bliznę od miecza Urlika, którym przebił go Mikkel, i który zniknął z królestwa po ostatnim najeździe na Isstad. Westchnęła ciężko i dotknęła różowej skóry dłonią. Poczuła, jak wspomnienie jego śmierci powraca do niej. Widok jego połamanego ciała, całego w szkarłacie na niewielkiej warstwie białego puchu. Z jej oczu pociekły łzy. Musiał się zorientować, bo jego głos przybrał lekko zakłopotaną i jednocześnie na siłę radosną barwę.
– Ty też masz nową ozdobę na plecach – usiłował zażartować.
– Czyli zauważyłeś... – mruknęła.
W tym czasie objął ją ramieniem i ułożył się wygodnie na łóżku, pozwalając, by jej głowa opadła na jego obojczyk. Teraz również dostrzegła identyczną bliznę na jego mostku i to ponownie ją zasmuciło, ale nie pozwolił jej na melancholię. Gdy tylko sięgnęła ręką do młodej, gładkiej skóry, położył swoją dłoń na jej dłoni i delikatnie ścisnął.
– Skąd ten pomysł?
– W sumie to Malleny pomysł... ale nie żałuję tego. Podoba ci się?
– To moje imię...
– Wiem, ale gdy zabrakło cię w moim życiu, chciałam, byś na zawsze pozostał w moim sercu, byś odznaczył się na mojej skórze... Wiem, że to głupie...
– Chciałem zrobić sobie podobny, ale Mallena mi odradziła. Dokładnie w tym samym miejscu chciałem napisać sobie twoje imię. Miało sięgać od karku do łopatek. Wtedy mówiła mi, że to zbyt napastliwe... Sam nie wiem...
– Ale podoba ci się? – zaniepokoiła się jego słowami.
– W tej sytuacji nie wiem, czy to odpowiednia ozdoba... i nie jestem pewny intencji Malleny...
– Sporo się zmieniło – wyjaśnia mu. – Mallena była dla mnie oparciem. Ona jako jedyna widziała moje łzy. Tylko przy niej mogłam płakać. Dla całej reszty królestwa musiałam być silna. Ona jako jedyna słyszała i rozumiała moją rozpacz. Rozumiesz?
– Tak, rozumiem. Mallena w końcu pokazała ci swoją prawdziwą twarz. Twarz dziewczyny, którą szanowałem i lubiłem. To dobrze...
Laurentius wyraźnie się zamyślił. Nie wiedziała, czy powinna mu w tym przeszkadzać, czy wspomnieć o Nannie i Thorvaldzie, czy może zaczekać, aż on coś powie. Wpatrywała się w monumentalne rysy odziedziczone po matce i dziadku i czuła, jak jej ciało robi się coraz bardziej wiotkie. Powieki jej opadały, a miękkość jego pościeli ją wzywała. Nie wiedzieć czemu, nagle odczuła bolączki kości spowodowane długą jazdą na motorze i nocą spędzoną w lesie. Mjölnir na jej piersi stał się ciężki. Wiedziała, że Laurentius odejdzie, gdy tylko ona zaśnie, a mimo to nie potrafiła się powstrzymać. Jej ciało wołało o sen.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top