Rozdział 4
List leżał na biurku, jak wyrzut sumienia. Przez witrażowe szybki wlewał się słoneczny blask, zalewając pokój feerią barw, stojąca przy oknie zakonnica nie widziała jednak urody rozciągających się przed nią lasów, oblanych światłem zachodzącego słońca. Jej czoło zasnuwał mars, a drobne dłonie zaciskały się w pięści.
Nie udało się. Cały misterny plan, który tak pieczołowicie układali z Draganem, spalił na panewce. Przeklęty książę znikł, jakby się pod ziemię zapadł i żaden z rycerzy Zakonu ani kruków Muriel nie mógł go namierzyć. Długie tygodnie przygotowań poszły na marne.
Markovia nie mogła sobie wyobrazić jak było to możliwe, jeśli książę nie miał wsparcia Piekła. Westchnęła. Błogosławieństwo, dane jej przez Niebiosa było silne, ale niezbyt pomocne na polu walki. Mogła leczyć nawet pozornie nieuleczalne przypadki, ale nie władała magią ofensywną.
Długo zastanawiali się z Draganem, Zoją i Vladimirem, co takiego sprawia, iż Czarny Książę jest niezwyciężony. Szedł do przodu niczym taran, podbijając coraz to nowe ziemie, podczas gdy jego ojciec budował swój posępny zamek na skale na południowy wschód od Krezk i otaczał murem spory kawał doliny. Możne rody, władające tymi ziemiami od pokoleń, buntowały się przeciw podbojom. Markovowie, Morovowie, de Latverowie, van Richtenowie... choć ci ostatni unikali zbrojnych walk, skupiając się raczej na spiskowaniu. Ale Strahd nie zważał na nic i kolejno zajmował miasta i wsie, prąc na wschód i południe, jakby chciał zająć całą tę dolinę. Jakby nie było siły, która mogłaby go pokonać. Nie tutaj.
Na tym oparli swój plan. Chcieli wywabić księcia daleko, pozbawić go oparcia ziemi, która najwyraźniej została w jakiś sposób przypisana jego osobie. Markovia słyszała wcześniej o takich przypadkach: wojownikach, królach lub czarownikach, czerpiących moc z ziemi, która była ich rodzinną. Tylko, że ród Czarnego Księcia wywodził się spoza doliny, co czyniło tę sprawę bardziej tajemniczą. Pochodzili z miasta położonego dalej na zachód i przybyli na te ziemie zbrojnie kilka lat temu. Skąd zatem mogło pochodzić powiązanie księcia z tą ziemią? Dragan widział w tym rękę Diabła, a ściślej biorąc, samego Szatana. Zresztą nie on jeden tak myślał, plotki o piekielnych więzach Strahda były dość powszechne.
Tego typu magia zawsze była trudna do pokonania, ale nie niemożliwa. Trzeba było tylko wywabić taką osobę daleko i tam zabić. I to właśnie chcieli zrobić broniący swych ziem spiskowcy, ale plan z jakiegoś powodu nie wypalił.
Markovia westchnęła, wracając do biurka i biorąc do ręki felerny list, wiadomość, którą kilka godzin temu przyniósł jeden z kruków Muriel. W jej głowie krystalizował się nowy plan, oparty na przeciwstawieniu diabelskiej mocy Strahda jej niebiańskiego błogosławieństwa. Taki, który w razie potrzeby może zadziałać nawet wtedy, kiedy jej miałoby zabraknąć.
Siadła do pisania listów.
***
Te kilka dni, które minęły od rytuału, były jak za mgłą. Nie do końca pamiętałam, co się wydarzyło, ale wiedziałam, że razem z moim mężem jesteśmy sobie coraz bardziej obcy. Nawet, kiedy budziły nas w nocy moje krzyki, nawet, kiedy roztaczał nad moją głową swoje modlitwy, nawet, jeśli tulił mnie w ramionach. Coś między nami umarło i tylko nie wiedziałam, czy stało się tak po śmierci Damiena, moich dniach szaleństwa, czy dopiero po rytuale, który odprawiłam.
Pewnego poranka – kilka dni po tym, jak demon przeraził mnie, a moja dusza przestała w pełni należeć do mnie – mój mąż spojrzał na mnie z żalem w oczach.
– Nosisz znak Szatana – stwierdził cicho.
Zmartwiałam. Skąd mógł wiedzieć? Pilnowałam się, starannie chowając medalion pod koszulą, ale jakimś cudem mój mąż wypatrzył go.
– Skąd...? – wykrztusiłam tylko.
– Wyczułem go w nocy. Zbadałem jego kształt, a potem poszedłem zapytać kogoś mądrzejszego, co to może znaczyć.
– Kogo? – Moje myśli szalały. Czy teraz zostanę obwołana czarownicą i spalona na stosie?
– Pastora. – Moje oczy musiały rozszerzyć się w przerażeniu, bo szybko dopowiedział: – Chyba nie sądzisz, że powiedziałem mu, iż chodzi o ciebie! Za kogo ty mnie masz, Agatho?
Odetchnęłam z niejaką ulgą, ale sam fakt, że mój mąż poruszył ten temat, był niepokojący. Był bardzo wierzącym człowiekiem, nie wiedziałam więc, co zamierza uczynić z wiedzą, którą zdobył.
– Pozbądź się tego – rzekł twardo po chwili ciszy.
Powoli pokręciłam głową.
– Nie mogę – wyszeptałam. – Nie mogę.
Podskoczyłam, kiedy uderzył pięścią w stół, wstając.
– Dlaczego nie możesz?! To tylko symbol! Nie pytam, jak go zdobyłaś, masz się go tylko pozbyć!
– To nie zmieni tego, czym się stałam. – Mój głos nie był głośniejszy od szmeru liści.
– A czym się stałaś? Coś ty uczyniła?!
Poczułam wilgoć pod powiekami i zamrugałam gwałtownie, próbując powstrzymać łzy. Nie teraz! Nie mogłam zacząć płakać, bo to by mnie załamało zupełnie.
– Chciałam... chciałam z powrotem Damiena.
– CO ZROBIŁAŚ?! – ryknął wściekle, a na jego twarzy pokazały się czerwone plamy. Nigdy się tak nie unosił, był raczej spokojnym człowiekiem. Tym mnie ujął, kiedy się poznaliśmy. Teraz wyglądał, jakby miał zaraz rozpęknąć się na dwoje.
– Byłam w rozpaczy, spróbuj mnie zrozumieć. Ten pakt miał nam oddać syna! – Ja również zaczęłam krzyczeć, bo inaczej rozpłakałabym się, a na to nie mogłam sobie pozwolić.
– On umarł! Nie można przywrócić do życia tego, co umarło!
– Wiem o tym! Teraz wiem! Myślisz, że chciałam tego, co dostałam?!
W jednej chwili uspokoił się i usiadł ciężko na zydlu.
– A co dostałaś? – spytał tak cichym głosem, że było to jeszcze bardziej przerażające, niż jego wcześniejsze wrzaski.
Przełknęłam ślinę.
– Demona.
Patrzył na mnie szeroko otwartymi oczami.
– Zaprzedałaś duszę diabłu i w zamian dostałaś demona?
Skinęłam głową. Zapadła cisza, a ja nagle przestałam się bać. Cokolwiek się stanie, jakąkolwiek decyzję podejmie mój mąż, wiedziałam, że będę starała się zrobić wszystko, żeby uwolnić swoją duszę od kontraktu.
Mój mąż nie powiedział już ani słowa. Wstał od stołu, zebrał kilka rzeczy, które zawinął w węzełek z własnej peleryny i wyszedł z domu. Siedziałam przy stole do wieczora, czekając, aż wróci, ale kiedy długie promienie zachodzącego słońca zaczęły kłaść się czerwienią na oknie, zrozumiałam, że to już nie nastąpi. Zostałam sama i musiałam sobie radzić.
Tej nocy nie śniłam koszmarów. Po prawdzie nic nie śniłam. Rano obudziłam się z jedną myślą w głowie: udać się do Barovii. Co to za miejsce i gdzie się znajduje, było dla mnie tajemnicą, ale czułam, że nie mam wyjścia, jakby coś pchało mnie ku wyjściu z chaty i podjęciu wędrówki. Próbowałam się opierać, ale za każdym razem, kiedy w mojej głowie formował się pomysł pozostania w mojej wiosce, miałam wrażenie, że pentagram wiszący na mojej piersi rozgrzewa się i parzy mi skórę. To musiało być złudzenie, bo nie miałam żadnych śladów oparzeń, ale niewątpliwie było to bardzo przekonujące złudzenie.
Zebrałam więc najpotrzebniejsze rzeczy i wyruszyłam, zostawiając za sobą życie, do jakiego byłam przyzwyczajona, wiedząc, że już nigdy tu prawdopodobnie nie wrócę.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top