Rozdział 6


Rahadin siedział na swojej wąskiej pryczy, również przysłuchując się uderzeniom dzwonu. Siedem. To oznaczało siedem dni do rocznicy. Przymknął oczy, próbując wyrzucić z głowy to nienawistne święto, ale obrazy z ostatnich kilku lat przewijały się w jego głowie. Nigdy co prawda nie uczestniczył w tych obchodach, ale to, co sobie wyobrażał, z pewnością przystawało do rzeczywistości, słyszał przecież obraźliwe piosenki śpiewane przez rekrutów smoczego bękarta.

– Jarmarczne błazny! – warknął pod nosem. – Niewarte złamanego paznokcia Strahda!

Wzdrygnął się, słysząc zbliżające się kroki. Czy to znowu smocza suka przyszła mu wygrażać? Gdyby nie te kraty, pokazałby tej dziewce, gdzie raki zimują.

Jednak w kręgu niesionego przez przybyszy światła zobaczył pomiot smoka i jego bękarta, a za nimi...

– Ojcze! – krzyknął Yrbod. – Ratuj!

Idący na końcu Konstantin uniósł brwi.

– Ojcze? No, no, niezły gagatek z ciebie, Rahadinie.

– Teraz przynajmniej wiemy, dlaczego współpracowali – rzucił Rocky. – Czy Strahd wiedział, że zabawiałeś się z Patriną? Słyszałem, że był zaborczy.

Rahadin przypadł do kraty i chwycił ją, ściskając, mimo, że dotyk żelaza sprawiał mu ból.

– Nie waż się wymawiać jego imienia, kreaturo! – wysyczał z wściekłością. – Nie jesteś wart błota na jego butach!

– Och – westchnął Konstantin. – Ale on już nie ma butów. Zmarło się biedakowi.

Elf wpatrywał się w niego nienawistnym wzrokiem, kiedy władca Barovii przechodził obok z wijącym się i wrzeszczącym Yrbodem.

– Och, zamknij się wreszcie! Jęczysz i jęczysz, jak baba!

– E-e-e! Do kobiet z szacunkiem! – napomniał go Rocky.

– Co się z nimi stanie, ojcze? – zapytał Dragan, który uspokoił się na tyle, że już bez problemu zmienił formę i z powrotem stał się chłopcem.

– Poniosą karę.

– Ostateczną – dodał Konstantin. – Nie ma przebaczenia dla porywaczy dzieci. A właśnie, który z was wymyślił jaskinię lewiatanów?

– Zła decyzja – powiedział Rocky.

W korytarzu rozległy się drobne szybkie kroki i już po chwili Eniko dopadła do Dragana i objęła go mocno.

– Wszystko dobrze? Gdzie byłeś, synku?

– Byłem niedźwiedziem, mamo! Wszyscy się mnie bali, bo byłem groźny!

Zamykający Yrboda w celi w głębi korytarza Konstantin uśmiechnął się pod nosem. Entuzjazm Dragana wzrósł niewspółmiernie, od kiedy go znaleźli.

– Jak to niedźwiedziem? A nie smokiem? – dopytywała zdezorientowana Eniko.

Rocky pokręcił głową.

– Musiał przejąć to po mojej babci. Była matką mego ojca, a smocze dziedzictwo mam po matce.

– Tańczyłem, matko! I ryczałem! Tym dziwnym istotom się podobało!

Eniko spojrzała na męża ponad głową syna, a jej usta bezgłośnie spytały:

– Istotom?

Rocky tylko machnął ręką, kierując się w stronę wyjścia z lochu, po drodze biorąc za rękę żonę niosącą Dragana. Wyszli, przekomarzając się po drodze i w podziemiach znowu zapanowała względna cisza.

Rahadin oparł się plecami o kamienną ścianę i przymknął oczy. Siedem dni. Nie czuł wściekłości, raczej otępienie. Jego plan zawiódł, a Yrbod, ten skończony dureń, siedział w celi. Elf słyszał jego ciche szlochanie.

– Po co ci to było? – Dobiegający zza krat głos Konstantina zabrzmiał jak wystrzał.

Rahadin wzruszył ramionami, ale nie otwierał oczu. Już od jakiegoś czasu zadawał sobie pytanie, czy warto żyć, kiedy miłość jego życia odeszła na zawsze. Ten plan był desperacką próbą zemsty na tych, którzy przyczynili się do zabicia Strahda – tego najpiękniejszego i najszlachetniejszego z mężczyzn.

Rahadin rzadko śnił, ale kiedy już się to zdarzało, w jego marzeniach sennych Strahd uśmiechał się do niego i obejmował go, a kiedy nastawał ranek, elf budził się z pustką w duszy i z sercem przepełnionym poczuciem zdrady. Pytał wtedy samego siebie, dlaczego Strahd musiał odejść. Dlaczego ten piękny wampir nie mógł dłużej żyć spokojnie u jego boku? Obaj niemal nieśmiertelni, mogli trwać na wieki razem... Wtedy bywały chwile, że czuł nienawiść. Do siebie, że nie udało mu się uratować ukochanego, do Strahda, że ściągnął tych ludzi dla własnej rozrywki i doprowadził do swego końca, do nich – oprawców. Cały wtedy składał się z nienawiści: palącej, wyżerającej duszę i plączącej zmysły.

– Co chciałeś osiągnąć? – powtórzył Konstantin.

– Zemstę – wychrypiał Rahadin. – Śmierć i zniszczenie, skurwysynu.

Mięśnie na twarzy Von Zarovicha stężały, kiedy zacisnął szczęki na tę obelgę.

– Jeszcze raz obraź moją matkę, a zetrę ci ten uśmiech z twarzy – zagroził niskim, cichym głosem.

– Dziwka. Tym była Theresa. Kurwiła się na prawo i lewo...

Nie zdążył powiedzieć nic więcej, gdy Konstantin otworzył celę, dopadł do niego, dobywając miecza i przeszył go na wskroś. Czerwona plama rozlała się po piersi Rahadina, a jego dłonie objęły ostrze tuż przy jelcu, ostatkiem sił dobijając do samego końca. Uśmiechnął się.

– Jesteś pewien, że umrę?

***

Eniko nie mogła przestać się uśmiechać. Miała wrażenie, że w czasie ostatnich kilku dni wylała morze łez i teraz do końca życia będzie się tylko radować. Rocky i Dragan wyszli na dziedziniec, by uczestniczyć w ćwiczeniach młodzików, a ona zajęła się codziennymi sprawami, wiedząc, że jest jeszcze jedna ważna rzecz, którą mają z mężem do omówienia.

Nie zdziwiła się, kiedy na oknie przysiadł kruk, który po chwili zleciał na podłogę, by zamienić się w piękną kobietę. Ukłoniła się, odkładając trzymane w rękach rzeczy i podchodząc do nowo przybyłej.

– Pani – rzekła, dygając, ale tamta przerwała jej.

– Dragan?

– Znalazł się. Był u lewiatanów, porwany przez syna Rahadina.

Ravena uniosła brew, siadając na ławie i z wdzięcznością przyjmując puchar z winem podany przez służącą. Odnosiła wrażenie, że odrobina alkoholu może jej się przydać.

– Rahadin ma dziecko? Nie słyszałam o tym, gdy zabawiał się z moim synem.

– Z tego, co zrozumiałam, to syn jakiejś kobiety z jego ludu. Patriny? – Eniko szukała wzrokiem potwierdzenia w twarzy Raweny.

– Niesamowite – powiedziała była królowa. – Pamiętam tę dziewczynę, ale nie wiedziałam, że miała dziecko. No, no, ten Rahadin to niezły gagatek – uśmiechnęła się – prawie jak Konstantin.

– Cóż cię do nas sprowadza, pani? – zapytała Eniko po chwili milczenia, kiedy obie były zatopione we własnych myślach.

Ravena drgnęła.

– Trevor van Richten zamierza do was zajechać w drodze do Krezk.

– Czy nadal pracuje nad formułą?

– Owszem – przytaknęła Ravena. – Ma nadzieję, że ta, którą razem z Marie znaleźli w starych woluminach van Richtenów, sprawdzi się lepiej, niż poprzednie.

– Przygotuję mu komnatę i dopilnuję uczty. Dziękuję za informację, pani.

– Cieszę się, że wasz syn się znalazł. Byłaby to niepowetowana strata dla Smoka, gdyby stracił jedynego dziedzica.

Eniko zaczerwieniła się po koniuszki włosów.

– Już wkrótce nie jedynego...

KONIEC

Kochani!

To już ostatni rozdział przygód Rocky'ego. W planach miałam jeszcze kilka rozdziałów o Trevorze, co widać w tym ostatnim dialogu między Eniko i Raveną. W tym momencie jednak nie dysponuję czasem, by napisać te rozdziały. Być może kiedyś wrócę z tym do Was, by opowiedzieć Wam, czego tak usilnie szukali Trevor i Marie oraz po co Trev udał się do Krezk. Co w ogóle sprawiło, że nie wyjechał z Barovii, lecz został tu i do tego ściągnął swoją kuzynkę? Gdzie jest Pins i co się z nią działo?

Chciałabym kiedyś móc odpowiedzieć Wam na te pytania, a tymczasem bywajcie baroviańscy podróżnicy i pamiętajcie słowa Parpola Gabori, że dobra historia warta jest więcej niż pieniądze!

Sol

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top