Rozdział 5
Słodki zapach róż mieszał się z ostrym aromatem tymianku, a błyskające zza drzew słońce odbijało swe promienie od powierzchni stawu, rozsyłając dookoła lśniące tęcze.
– Zdajesz sobie sprawę, że namawiasz mnie do zdrady stanu, pani? – Blond młodzieniec o przystojnej twarzy nie zwracał uwagi na urodę miejsca, w którym się znajdowali. Patrzył prosto w oczy drobnej kobiecie w habicie, która stała przed nim z uniesioną głową.
Markovia nawet nie mrugnęła okiem.
– Zdajesz sobie sprawę, że twoja obecność tutaj, wasza książęca mość, jest zdradą samą w sobie? – odparła pytaniem na pytanie.
Książę westchnął. Zakonnica przyglądała mu się w milczeniu, pozwalając, by słowa, które powiedziała, zapadły w niego głęboko.
– Od dawna przyglądam się bratu – rzekł wreszcie. – Od lat. Nie potrafię zrozumieć zmian, które w nim zaszły, a ojciec... On go jeszcze zachęca.
– Czy zmienił się, kiedy opuścił wasze miasto rodzinne? – zapytała cicho Markovia. Zastanawiała się, kiedy nastąpił pakt z nieczystymi siłami.
– Tak – młodszy brat księcia Strahda pokiwał głową. – Mniej więcej w tamtym okresie. Wtedy, kiedy Theresa, nasza siostra, umarła wydając na świat syna. Jakby coś go odmieniło. Stał się zimny i odpychający, a ja na zawsze straciłem kompana.
– Tam – Markovia zawahała się – w Zarovich. Byliście u władzy?
Blond loki zatańczyły, kiedy Siergiej potrząsnął głową.
– Ojciec miał miejsce w radzie miejskiej i był zaledwie hrabią. Nawet nie wiedziałem, że miał ambicje być kimś więcej, dopóki to się nie stało. Dopóki...
– ...nie uzurpował sobie stanowiska króla – mruknęła zakonnica, ale książę miał dobry słuch.
– Tak – przyznał z ociąganiem. – Kiedy matka odeszła, nie było już nikogo, kto mógłby powstrzymać ojca.
– Martwisz się o brata?
Siergiej zawahał się.
– Bardziej martwię się o siostrzeńca. Strahd nienawidzi Konstantina, jakby jego winą była śmierć naszej siostry.
– Potraktuj to jak zabezpieczenie – rzekła zakonnica. – Jeśli kiedyś stanie się coś, co sprawi, że książę przekroczy granicę, będziemy mogli zadziałać.
Młodzieniec ponownie skinął głową. Zbłąkany promień słońca zaplątał się w jego włosy i sprawił, że wokół jego głowy pojawiła się aureola. Markovia wstrzymała oddech. Czy to boski znak, że jej plan kiedyś doprowadzi do uwolnienia ludzi z okowów tyranii króla Barova i jego popędliwego syna? Zapatrzona w światło, przegapiła słowa księcia. Spojrzała pytająco.
– Potrzebny ci mój miecz, pani?
Przytaknęła, po czym przyjęła podawany oręż.
– Przyślij do mnie Konstantina – powiedziała. – Postaram się coś poradzić.
– Następnego lata biorę ślub – szepnął Siergiej. – Może do tego czasu...
Położyła mu rękę na ramieniu pocieszającym gestem, a potem patrzyła, jak podchodzi do swojego wierzchowca i odjeżdża w stronę zamku Ravenloft.
***
Londyn jawił mi się – w opowieściach roztaczanych przez Vistanich – wielką metropolią, pełną gwaru, kolorów i zapachów. W rzeczywistości okazał się być głównie brudny i śmierdzący, z ludźmi spieszącymi w różnych kierunkach i targami pełnymi zbyt drogich towarów. Wszędzie panoszyły się bieda i brud, zasnuwając oblicza ludzkie beznadzieją. Przez te dwa dni, które w nim spędziłam, zdołałam jednak zobaczyć i dowiedzieć się rzeczy mrożących krew w żyłach. Odnowione niedawno więzienie Newgate robiło duże wrażenie, ale nie rozumiałam ludzi, których fascynowało przyglądanie się publicznym egzekucjom urządzanym na placu przed budynkiem. Podobno w Newgate był wtedy uwięziony sir Thomas Mallory, jakiś ważny szlachcic czy członek parlamentu.
W ogóle całe to miasto żyło polityką i wojną między dwoma możnymi rodami, które chciały rządzić krajem. Starałam się od tego odciąć, ale choć mogłam odmawiać słuchania plotek, ciężko było zignorować zadawane wprost pytania o to, który ród popieram. Po prawdzie żaden. Nic mnie nie obchodziło, czy na tronie zasiądzie dumny York, czy szalony Lancaster – ja miałam swój własny cel, który zakładał mój rychły wyjazd z kraju i poszukiwanie tej całej Barovii.
Zatrzymałam się w niewielkim zajeździe na skraju miasta, przewidując, że ceny w centrum mogą być wyższe, a nie wiedziałam, ile pieniędzy przyjdzie mi wydać w tej podróży. Pierwszy dzień spędziłam chodząc bez większego celu zabłoconymi wąskimi uliczkami i szerokimi alejami, słuchałam ludzi i usiłowałam uniknąć okradzenia. Doszłam do wniosku, że nie lubię dużych miast. Są zbyt brudne, tłoczne i nieprzyjazne.
Drugiego dnia, gdy dość bezradnie usiłowałam wymyślić jakiś sposób na dowiedzenie się, w jaką w ogóle część świata powinnam się udać, w tłumie na pobliskim targu mignęła mi znajoma twarz. Vuko, jeden z regularnie zaglądających do mojej wioski Vistanich. To była pierwsza znana mi osoba, którą widziałam od kilku dni i moje myśli natychmiast powędrowały do mojego męża. Gdzie był? Co porabiał? Czy tęsknił za mną, czy też przeklinał dzień, w którym się poznaliśmy?
Vuko – na oko nieco młodszy niż ja – też mnie rozpoznał, bo gdy znalazł się obok, jego twarz wyrażała zdumienie.
– Pani Agatha? – Patrzył na mnie swoimi zielonymi oczyma, jakby nie wierzył, że kiedykolwiek mogłabym się ruszyć z mojej wioski i tak swobodnie chodzić po ulicach Londynu. – Co tu robisz, pani?
– Szukam informacji.
Jego brwi podjechały w górę ze zdziwieniem.
– Jakich?
Chwyciłam go za rękaw w nagłym przypływie desperacji. Miałam już dość tego miasta.
– Barovia, Vuko. Wiesz może gdzie jest?
Chłopak widocznie się zawahał. Wyraz jego twarzy zmienił się, a przyjazny uśmiech znikł z jego ust, zastąpiony nieokreślonym grymasem.
– Dlaczego chcesz się tam udać, pani?
– Muszę – czułam dotyk zimnego metalu na piersi pod koszulą. Od kiedy wyszłam z wioski pentagram cały czas pozostawał zimny, kłując moją skórę szpileczkami chłodu. Zastanawiałam się czasami, co jestem w stanie dokonać za jego pomocą, a w mojej książce były rzeczy... zaklęcia, które opisywały, do czego jest zdolny. Ale bałam się spróbować, jakby fakt, że skorzystam z nadanej mi mocy, miał przypieczętować kontrakt. Wiedziałam, że to głupie, ale nie potrafiłam się pozbyć tego uczucia.
– To złe miejsce, pani Agatho – przekonywał mnie w tym czasie Vuko. – Nie dla takiej damy.
Prychnęłam. Dla Vistanich profesja mojego męża zawsze stawiała nas wyżej w hierarchii, niż zwykłych chłopów. Nie byłam jednak damą, za jaką mnie uważali, choć w naszej chacie nigdy niczego nie brakowało. A teraz tym bardziej nie postrzegałam siebie w takich kategoriach. Byłam przeklęta – za życia i po śmierci.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top