Rozdział 3


Jęki udręczonych niosły się po całym piętrze. Zespół medyczny od rana zajęty był leczeniem ich ran, a sama Markovia zdążyła już poskładać kilka kończyn i naprawić poranione na polu walki ciała. Jeden z pacjentów zmarł, bo miecz uszkodził ważne narządy i interwencja opatki przyszła zbyt późno. Ubolewała nad każdym utraconym człowiekiem i nad wojną, która przetaczała się przez jej ukochane ziemie.

Siedziała teraz w swoim gabinecie, słuchając raportu Zorana, który ponownie przybył do Krezk, tym razem przynosząc wieści z Argynvostholtu, gdzie książę Dragan z kilkoma przybocznymi trenował rycerzy.

– Są tacy młodzi, wasza łaskawość – zakończył posłaniec.

– Ty także nie byłeś jeszcze dorosły, kiedy zaczynałeś walczyć dla Dragana – zauważyła opatka. – Chcą się wykazać, tak jak każdy, kto służy pod jego rozkazami. Co z księżną?

– Zoja jest już w drodze na północ. Wędruje pod przykrywką z jedną służką i jednym rycerzem. Wzięli najlepsze konie. Powinna tam dotrzeć za trzy, góra cztery tygodnie. Książę jest dobrej myśli.

– To dobrze – podsumowała zakonnica. – Nic nie powinno rozpraszać księcia w takiej chwili. Czy Berez... – zawiesiła głos.

Zoran spuścił głowę.

– Poddane.

Markovia skinęła głową w zamyśleniu.

– Musicie wytrzymać jeszcze kilka dni, najwyżej tydzień.

– Dlaczego tak? – zapytał zaskoczony rycerz, po czym zreflektował się. – Wybacz, pani.

– To wszystko, Zoranie. – Opatka odprawiła go ruchem ręki, sięgając po leżący przed nią list od Dragana. – Idź odpocząć i przyjdź do mnie zanim wyjedziesz.

Rycerz skinął głową i wycofał się do drzwi, a Markovia przełamała pieczęć ze smokiem i zaczęła czytać.

***

Znów śniłam ten dziwny sen pełen obco brzmiących imion i nazw. Kim był Dragan? Kim była ta kobieta? Odnosiłam niejasne wrażenie, że to ktoś ważny, ale nie miałam pojęcia dlaczego. Obudziłam się z obrazem krwi i poranionych ciał pod powiekami. Wolałam jednak takie sny od tych, w których Damien, a raczej to, co go udawało, przeszywało mnie tym złym spojrzeniem. Po tych drugich budziłam się zlana potem.

Mój mąż martwił się o mnie, widziałam to, ale nie byłam w stanie powiedzieć mu, co uczyniłam. Pozwalałam więc bez słowa tulić się w środku nocy, kiedy mój krzyk wybudzał nas oboje ze snu. Gdy potem krzątałam się rano po chacie, pełna sztucznego entuzjazmu, widziałam te wszystkie nieme pytania w jego oczach. Pytania, których nigdy nie zadał, jakby bardziej od wiedzy, co się ze mną dzieje, przerażała go możliwość odkrycia prawdy.

Nie winiłam go za to. Sama próbowałam się zachowywać, jakby nic się nie stało, choć zdradzały mnie krzyki przez sen. Czułam się potwornie samotna, garnęłam się więc do niego, a on otaczał mnie opieką i często w nocy, ponownie zasypiając, słyszałam w mroku szmer jego modlitwy.

Ta chwila, kiedy demoniczne dziecko udające mojego synka szło w moją stronę, kiedy z tym, do szpiku złym, uśmiechem na słodkich usteczkach powiedziało do mnie „mamo!"... to był najgorszy koszmar w moim życiu. Z tą różnicą, że ten był na jawie.

– Stój! – krzyknęłam, a ton mego głosu mnie samą przeraził do głębi. Ale demoniczne stworzenie tylko się roześmiało, a wtórował mu ostry, przeszywający śmiech w mojej głowie. Śmiech bez cienia rozbawienia, pełen drwiny.

Myślałaś, że to ci przyjdzie tak łatwo, mizerna istoto? Najpierw musisz się zasłużyć – zadudniło mi w głowie.

Demon zatrzymał się dosłownie kilka kroków ode mnie, a ja struchlałam. Nie wiedziałam, co zrobię, jeśli mnie dotknie. Jak zaczarowana patrzyłam na gładkie, słodkie rysy mojego dziecka, ściągnięte emocjami zasiedlającego teraz to ciałko złego ducha. Bałam się go, a on o tym wiedział.

Przez dłuższą chwilę nic się nie działo, a potem demon wykonał nienaturalny skręt głową, jak puchacz – niemal dookoła szyi. Słyszałam głuche trzaski łamanych kości kręgosłupa, ale nawet nie pisnął z bólu. Jeśli do tej pory miałabym jeszcze jakieś wątpliwości, co do natury tego stworzenia, to jedno wystarczyłoby, żeby mnie utwierdzić w świadomości czym jest, a raczej kim nie jest. Na pewno nie moim synkiem.

Głuchy szloch wyrwał mi się z piersi i żegnał przebrzydłą istotę, która wykonała niezgrabny zwrot w tył i pomaszerowała z powrotem w stronę cmentarza. Na skraju polany spojrzał jeszcze na mnie przez ramię, a na usta ponownie wypełzł mu paskudny uśmiech. Wiedziałam, że ten widok będzie mnie prześladować do końca życia.

Nie pamiętam, jak wróciłam do domu. Obudziłam się we własnym łóżku, kiedy mój mąż wstawał, by udać się do kuźni. Niezdolna by podnieść się i przygotować dla niego śniadanie, patrzyłam, jak krząta się przy piecu, rozpalając ogień i szykując sobie skromny posiłek. Wiedziałam, że muszę wrócić do swoich obowiązków i pomóc mu, bo kiedy lato się skończy, wraz z jesienią nadejdą żniwa i wzmożony czas pracy. Nie poradziłby sobie sam ze wszystkim, a sąsiedzi od jakiegoś czasu przestali nas odwiedzać. Nie winiłam ich za to, że się wycofali. Kto chciałby przestawać z wariatką?

Mój mąż nie patrzył na mnie, ani nic nie mówił, jakby coś go frapowało i nie chciał się tym ze mną dzielić. Nie zastanawiało mnie to w tamtej chwili, ostatnio dużo było między nami milczenia. Bez słowa zawinął w czystą lnianą szmatkę gomółkę sera i pajdę chleba, wziął zakorkowany dzban z piwem i wyszedł z chaty.

Leżałam jeszcze chwilę, pozwalając, by światło słoneczne skutecznie przegnało sen, po czym wstałam z łóżka i szybko narzuciłam sukienkę na białą lnianą koszulę. Zawieszony na sznurku pentagram miałam schowany pod nią – jego ostro zakończone ramiona lekko wbijały się w skórę na mojej piersi, jakby znak żył własnym życiem i przypominał mi o swoim istnieniu.

Nie musiał. Aż za dobrze pamiętałam wydarzenia poprzedniej nocy – ich powidoki wyryły mi się pod powiekami, a skóra aż swędziała od nadmiaru bodźców. Chwyciłam szorstki ręcznik i mydło, które zrobiłam kilka tygodni temu, kiedy jeszcze wszystko było normalne. Kostka pachniała rumiankiem i szałwią, tak jak włosy Damiena, kiedy kąpałam go ostatnim razem. Ten zapach złamał we mnie jakąś barierę.

Ze szlochem wybiegłam z chaty i, zaślepiona własnymi łzami, skierowałam się w stronę ukrytego w lesie za domem jeziorka, gdzie zwykle zażywaliśmy kąpieli. Tarłam skórę, aż błyszczała czerwienią i spłukiwałam zimną wodą. Skóra piekła, a ja wciąż tarłam, jakby szorowanie mogło usunąć wspomnienie poprzedniej nocy, jakby czysta woda mogła przywrócić czystość mojej duszy.

Ale nie mogła. Czułam ciężar własnego czynu, czułam jak moja dusza staje się ciemna, zupełnie jakby zasnuwał ją czarny dym. Wróciłam do chaty z ciężkim sercem, połykając wciąż spływające mi po policzkach łzy.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top