Rozdział XXVIII

Ostatnie kilka dni spędziłem w swoim pokoju nie mając zamiaru się z niego ruszyć. Rodzice wiele razy próbowali mnie z niego wyciągnąć, ale ja nie odzywałem się ani słowem. Próbowali, a raczej moja matka próbowała mnie namówić do otworzenia drzwi i zjedzenia z nimi posiłku, ale miałem to w dupie. Nie chciałem jeść, a zwłaszcza z nimi. Nie chciałem ich widzieć na oczy.
Jan tylko co jakiś czas przynosił dla mnie co nie co. Jednak to jedzenie jedynie leżało na moim biurku. Nie miałem zamiaru go jeść. Ale któregoś dnia pojawiła mi się przed oczami twarz Jimina i postanowiłem jednak odpuścić i zaspokoić mój organizm. Nie mogłem doprowadzić się do takiego stanu. Musiałem być silny. Dla niego.
Jedyne co robiłem przez całe dnie to czytałem piosenkę napisaną dla mnie przez Jimina. Była cudowna i za każdym razem, gdy czytałem jej tekst miałem ochotę się rozpłakać. Myślałem wtedy o nim i o tym jak bardzo go kocham. Chciałem mu się jakoś odwdzięczyć za to wszystko, więc zacząłem pisać. Nie miałem wprawy w pisaniu piosenek, ale to nie mogło być zbyt trudne.
I w istocie nie było. Na początku zapisałem wszystko to co chciałem mu przekazać za pomocą jej tekstu, a następnie połączyłem to w jedną całość.

Niebo nie ma limitu,
Którego bym dla ciebie nie przekroczył
Nie ma takiej ilości łez w moich oczach,
Które bym nie przepłakał dla ciebie
Z każdym oddechem, który biorę
Pragnę go dzielić razem z tobą
Dla ciebie dotrzymam każdej danej obietnicy
I żadna z gór nie będzie dla mnie za stroma

Jeśli chodzi o ciebie, nie ma tu żadnej zbrodni
Nasze dusze pasują do siebie, więc połączmy je
Jeśli chodzi o ciebie, nie bądź ślepy
Spójrz na mnie, który mówi do ciebie z głębi serca
Jeśli chodzi o ciebie, chodzi o ciebie

Chciałbym dzielić to z sobą

Jeszcze raz przeczytałem tekst i uśmiechnąłem się szeroko. Miałem nadzieję, że spodoba się Jiminowi. Chociaż, gdyby mu się nie spodobała to i tak by mi o tym nie powiedział, bo jest najsłodszym stworzeniem jakie chodzi po tej ziemi.

Nagle przez okno do mojego pokoju wleciał Harold trzymając w dziobie list. List od Yoongiego.
Podszedłem do okna i wziąłem od niego kopertę głaszcząc go po główce.

- Dobra robota, a teraz zanieś to Jiminowi. - podałem mu kopertę w pięknym odcieniu pudrowego różu.

Chciałem, żeby ten list był tak samo wyjątkowy jak ten, który dostałem od niego. Oczywiście nie zapomniałem o napisaniu bardzo ważnych dla mnie i dla niego słów na kopercie.

Kocham cię Chimchim

- No leć. - odparłem z uśmiechem, a Harold natychmiast wzbił się w powietrze i po chwili patrzyłem jak znika za drzewami lasu, który rósł obok tego budynku.

Wziąłem do ręki list od Yoongiego i delikatnie go otworzyłem. Zacząłem uważnie czytać każde słowo, które się w nim znajdowało.

Jungkook

Wybacz, że dopiero teraz odpisuję, ale nie mogłem znaleźć na nic czasu. Zacząłem chodzić do pracy, żeby pomóc jakoś moim rodzicom sobie z tym wszystkim poradzić. Wiesz... Moja siostra idzie teraz do szkoły i wydatki są jeszcze większe, ale nie rozmawiajmy o mnie.
Jeśli chodzi o te sytuacje to faktycznie wygląda to dość podejrzanie. Jednak mimo wszystko nie przejmuj się tym aż tak bardzo. Wiem, że łatwiej jest powiedzieć niż zrobić, ale naprawdę pomyśl o tym. Stres w niczym ci nie pomoże, a wręcz przeciwnie. Wiem, że dasz sobie z tym wszystkim radę, bo jesteś najlepszy. Pamiętasz panie "najlepszy szukający jakiego miała kiedykolwiek ta szkoła"? Już nie z takimi rzeczami sobie radziłeś, więc myśl o Jiminie i o tym, że już niedługo znów będziecie razem.

Trzymaj się
Yoongi

Westchnąłem odkładając list na biurko. Może i Yoongi miał rację, ale to wszystko było tak strasznie skomplikowane. Nie miałem pojęcia co mam zrobić, ale postanowiłem jednak spróbować zastosować się do jego rad i przestać się aż tak tym zadręczać. Cóż... Zobaczymy co przyniesie następny dzień.

Nagle usłyszałem pukanie do drzwi. Zamarłem w miejscu czekając aż osoba, która stała po drugiej stronie się odezwie.

- Jungkook? - usłyszałem głos mojej matki. - Skarbie zejdź proszę na dół.

No proszę. Kto by się spodziewał?! Nie miałem pojęcia dlaczego tutaj przychodzi skoro doskonale wie jaka będzie moja odpowiedź. To było po prostu żałosne.
Prychnąłem i przewróciłem oczami z irytacją.

- Nie zamierzam nigdzie iść.
- Proszę cię synu. Zrób to dla mnie.
- Z jakiej racji miałbym coś dla ciebie robić?!
- Ponieważ jestem twoją matką. Jungkook to jest bardzo ważna sprawa, która nie może czekać. Proszę cię.

Słyszałem w jej głosie desperacje i zacząłem się poważnie zastanawiać nad tym co mam zrobić. Czułem, że to nie jest dobry pomysł, żeby tam na dół schodzić. Coś tutaj było nie tak.
Jednak była moją matką, a jeszcze nigdy nie słyszałem jej aż tak zdenerwowanej. Cóż innego mogłem zrobić?
Podszedłem do drzwi i otworzyłem je wychodząc z pokoju.
Na twarzy matki pojawił się smutny uśmiech, gdy mnie zobaczyła.

- Dziękuję Jungkook, a teraz chodź ze mną.

Westchnąłem i ruszyłem za nią na dół. Od razu skierowała się do jadalni, w której siedział ojciec. Ale nie był sam. Przy stole siedziało jeszcze sporo ludzi, których nie znałem. Ubrani byli w czarne peleryny z kapturami na głowach, ciężko było stwierdzić kto się pod nimi krył.
Gdy stanąłem przed nim po drugiej stronie stołu wstał z miejsca i uśmiechał się.

- Dobrze, że jesteś synu.
- Czego ode mnie chcesz? - zapytałem oschle.
- Absolutnie niczego.
- Nie wierzę ci. - syknąłem.

Wiedziałem, że ojciec ma jakiś plan i to mnie niepokoiło. Czułem na sobie wzrok pozostałych osób, które znajdowały się w tej sali.
Poczułem się dziwnie nieswojo. Chciałem stąd wyjść, ale ojciec wyczuł co chce zrobić zanim jeszcze zdążyłem się ruszyć.

- Czas spełnić twoje przeznaczenie Jungkook.
- O czym ty mówisz?!
- O tym do czego od początku byłeś powołany. Tak samo jak ja i twoja matka. Każdy z nas został wybrany, aby Mu służyć. Ty również, a teraz jesteś już gotowy, aby dostąpić tego zaszczytu.

O czym on do cholery mówił?! Nic z tego nie rozumiałem. Jednak to w jaki sposób na mnie patrzył i uśmiechał się sprawiło, że poczułem się niekomfortowo. Naprawdę chciałem się stąd jak najszybciej wydostać zanim stanie się coś złego.

- Czas, żebyś stał się jednym z nas.
- Że co proszę?! - spojrzałem na ojca z czystym szokiem wymalowanym na twarzy.

Zamiast odpowiedzieć odsłonił swoje prawe przedramie, na którym widniał symbol. Symbol czaszki i węża. Cholera jasna! Ja pierdole! Moi rodzice to śmierciożercy! Są sługami Czarnego Pana! Nie! Nie! To nie może być prawda! To tylko mój kolejny sen, prawda?! Zaraz wszystko zniknie i się obudzę w skrzydle szpitalnym w Hogwarcie tak jak zawsze.
Jednak nic się nie działo, a ja byłem coraz bardziej zdenerwowany. Co ja miałem do cholery zrobić?!

- Chodź synu pora na ciebie.

I w tym momencie za mną pojawili się dwaj mężczyźni łapiąc mnie za ramiona. Zaczęłem się wiercić i szarpać na wszystkie strony, ale to nie pomogło. Prowadzili mnie prosto do mojego ojca, który uśmiechał się z zadowoleniem. Ja natomiast patrzyłem na niego morderczym wzrokiem desperacko próbując wymyślić coś co pozwoli mi wyjść jakoś z tej sytuacji. Jednak w głowie miałem pustkę. Czułem jedynie przerażenie, gdy posadzili mnie na krześle, na którym wcześniej siedział ojciec.
Nagle spostrzegłem Jana stojącego w rogu pokoju, który uśmiechał się do mnie smutno. Poczułem, że gniew rośnie we mnie z każdą chwilą coraz bardziej.

- Wiedziałeś?!
- Wybacz paniczu. Nie mogłem inaczej.

W tym momencie poczułem do niego po prostu odraze. Jak mógł mi coś takiego zrobić?! Dlaczego?!
Więc o to mu chodziło, gdy mówił mi, że sam się przekonam co mnie tak zaskoczy. O tym mówił wtedy w samochodzie. Nie powiedział mi co zamierzają zrobić. Tak po prostu na to pozwolił.

Mężczyźni w czarnych kapturach próbowali odsłonić moje prawe przedramie, ale gdy nie chciałem im na to pozwolić po prostu oderwali rękaw mojej koszuli. Spojrzałem na ojca, który podszedł do mnie trzymając w ręce różdżke.

- Nie martw się synku. Zaboli tylko przez chwilę.
- Nienawidzę cię. - syknąłem.

Jednak on tylko się zaśmiał się przyłożył różdżke do mojego przedramienia.
To był ten moment, w którym musiałem działać. Nie mogłem pozwolić na to, żeby zamienili mnie w jednego z nich. Jednak co mogłem zrobić?!
Byłem kompletnie przerażony i nie wiedziałem co robić. Czułem, że do oczu napływają mi łzy.
Czułem się taki bezsilny. Pierwszy raz nie wiedziałem co zrobić i przez myśl przeszło mi, żeby po prostu się poddać. Bo co innego mogłem zrobić?

Jednak nagle przypomniałem sobie, że mam dla kogo walczyć.

Jimin

On nie chciałby, żebym się tak po prostu poddał. Wierzył we mnie. Kochał mnie, a ja jego. Przypomniałem sobie te chwile, gdy pierwszy raz go zobaczyłem. To uczucie kiedy pierwszy raz zasmakowałem jego warg. Gdy pierwszy raz go przytuliłem. Gdy się do mnie uśmiechał tym pięknym uśmiechem, który tak bardzo kochałem. Gdy po prostu patrzyliśmy sobie w oczy i to w zupełności nam wystarczyło. Nie mogłem się teraz tak po prostu poddać.

Czułem jak wracają mi siły, a także motywacja do działania.
Skorzystałem z momentu, gdy ci dwaj mężczyźni puścili moje ramiona i zareagowałem natychmiast.
Odepchnąłem od siebie ojca na tyle mocno, że zachwiał się i upadł na podłogę.
Wstałem z krzesła i wyciągnąłem z kieszeni różdżke, kierując ją w stronę tych dwóch mężczyzn, którzy znów chcieli mnie złapać.

- Depulso!

Zaklęcie uderzyło w nich i oby dwóch odrzuciło z taką siłą, że uderzyli plecami o najbliższą ścianę.
Zauważyłem kolejnego śmierciożerce, który już celował we mnie różdżką. Jednak ja zareagowałem szybciej.

- Expelliarmus! - krzyknąłem i pozbawiłem go różdżki.
- Jungkook! - usłyszałem głos matki.

Jednak nie miałem zamiaru przestać. Przeraziła mnie tylko myśl, że było ich tutaj za dużo. Na pewno nie poradził bym sobie z nimi wszystkimi na raz. Musiałem wymyślić coś innego, żeby jakoś wydostać się z tego w co wpakował mnie ojciec.
Nagle przypomniałem sobie o zaklęciu, którego uczył mnie profesor Lupin. W duchu dziękowałem mu za to, ponieważ mogło mi to w tym momencie uratować życie. Skupiłem się na tym co zamierzałem zrobić, ale zanim wypowiedziałem słowa zaklęcia zobaczyłem jeszcze twarz mojej matki, która kręciła głową przecząco.

- Nie rób tego!

Jednak ja miałem jej słowa gdzieś. Nie miałem zamiaru tutaj zostać i stać się jednym z nich. Nigdy w życiu! Odwróciłem od niej wzrok i przypomniałem sobie słowa zaklęcia.

- Aresto Momentum!

Nagle wszystko i wszyscy wokół mnie zatrzymali się, a ja mogłem chociaż na chwilę odetchnąć. Jednak wiedziałem, że muszę działać szybko, bo to zaklęcie nie jest zbyt trwałe. Po kilkunastu sekundach czas znów ruszy, a ja będę miał kłopoty. Spojrzałem jeszcze raz na Jana, a w moich oczach znów pojawiły się łzy. Nie mogłem zrozumieć jak mógł zrobić coś takiego. Udałem mu. To on mnie wychował. Ale zdradził mnie. Nie chciałem go więcej widzieć.

Nie czekałem ani chwili dłużej tylko wybiegłem z jadalni kierując się do wyjścia.
Nie zabierając nic ze sobą po prostu otworzyłem z hukiem drzwi wyjściowe i wybiegłem przez nie na zewnątrz. Czułem powiew świeżego powietrza na sobie, gdy biegłem przez dziedziniec. Czułem jak moje serce przyspiesza coraz bardziej z każdym następnym krokiem.

- Gdzie on jest?!

Usłyszałem dochodzący z oddali krzyk ojca, gdy wbiegłem do lasu znajdującego się obok budynku. Cieszyłem się, że miałem doskonałą kondycję i nie męczyłem się aż tak szybko. Nie miałem zamiaru się zatrzymać. Byłem zbyt przerażony myślą, że mogliby mnie złapać. Nie miałem pojęcia co mam ze sobą zrobić ani gdzie pójść. Byłem w kropce.
Jednak nagle do głowy przyszedł mi pewien pomysł.

Yoongi

On był moją jedyną nadzieją. Tylko tam mogłem szukać schronienia. Przypomniałem sobie adres jego zamieszania, który kiedyś mi podawał tak na wszelki wypadek. To był właśnie taki wszelki wypadek. Postanowiłem zaryzykować i zatrzymałem się gdzieś po środku ogromnego lasu.
Przypomniałem sobie to czego uczył mnie profesor Snape i po chwili udało mi się zniknąć przenosząc się w miejsce daleko stąd. Tam gdzie miałem nadzieję, że nikt mnie nie znajdzie.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top