Rozdział XX

Kolejny punkt dla Slytherinu!
Słyszałem w głowie głos Dantego za każdym razem, gdy na treningu udało mi się zdobyć punkt. Może i byłem szukającym, ale mogłem równie dobrze grać na innych pozycjach. Po wczorajszej przygodzie wciąż byłem jeszcze zmęczony, ale jakoś dałem radę przyjść na popołudniowy trening quidditcha. Snape na pewno wiedział o moim wybryku od Dumbledore'a, ale nic nie powiedział, gdy pojawiałem się na stadionie. Przyznam, że nie chciało mi się przyjść na zajęcia, więc pospałem dłużej i byłem gotów na trening.

- Jak się czujesz po twojej wczorajszej przygodzie Jungkook? Podobno ty i Park wpakowaliście się w nieźle tarapaty. - zapytał z uśmiechem Goyle, gdy trafiłem po raz kolejny do obręczy.
- Skąd o tym wiesz?
- Słyszałem jak Snape rozmawia o tym z Dumbledore'em po lekcji eliksirów.
- Cóż... Jak dla mnie to było całkiem zabawnie.
- Poważnie?! Ponoć Hagrid musiał wam ratować tyłki! - wokół nas zebrała się reszta drużyny ciekawa jak potoczy się nasza rozmowa.
- Jakbyś umiał słuchać to wiedział byś, że mnie i Jiminowi udało się użyć zaklęcia Patronusa, czego ty zapewne nie nauczysz się nawet na ósmym roku, bo nie wiem czy wiesz, ale to jest bardzo zaawansowana magia.
- Czyli uważasz, że jesteś lepszy?
- Jak tak nie uważam, ja to wiem.
- Ale...
- Nie ma żadnego ale! Po prostu mam więcej odwagi i talentu w małym palcu niż ty w całym ciele!

Wszyscy zebrani wybuchęli śmiechem, a Goyle odleciał na swojej miotle z podkulonym ogonem. Uśmiechnąłem się triumfalnie i ruszyłem do wyjścia ze stadionu, żeby następnie udać się do tajemniczej sali muzycznej i spotkać się z uroczym blondynem.

***

Wszedłem do sali i pierwsze co rzuciło mi się w oczy to Jimin siedzący na kanapie z gitarą w rękach. Oczywiście niedaleko niego na scenie siedział Tae. Jakże by inaczej. Postanowiłem go zignorować i usiadłem obok blondyna, który uśmiechnął się na mój widok.

- Hej, czemu cie nie było na zajęciach?
- Musiałem odespać to wszystko. Byłem tak zmęczony, że nie miałem siły wstać, a zwłaszcza na lekcje zielarstwa z panią Sprout.
- Mogłem się tego spodziewać. - zaśmiał się.
- A ty jak się czujesz?
- W porządku. Nadal jestem trochę padnięty, ale daje rade.
- Powinieneś teraz dużo odpoczywać.
- Tak wiem spokojnie będzie dobrze. Nic mi nie jest.
- Nawet nie wiesz jak się z tego cieszę. Dobrze, że nic Ci się nie stało, bo gdyby...
- Nie ma żadnego gdyby! Co się stało to się nie odstanie. Nie warto jest analizować co by było gdyby.
- Może masz rację.

Popatrzyłem blondynowi w oczy i uśmiechnąłem się szeroko, a on zrobił to samo. Kątem oka dostrzegłem Tae, który uważnie przysłuchiwał się naszej rozmowie mimo, że starał się to ukryć mając przed sobą otwartą książkę od eliksirów. Irytował mnie i czułem się trochę niekomfortowo. Chciałem spędzić czas tylko z Jiminem i nie potrzebowałem tego kosmity słuchającego o czym rozmawiamy.
Spojrzałem na gitarę, którą blondyn trzymał w rękach.

- Potrafisz grać?
- Cóż... Tak trochę. - zarumienił się.
- Zagraj mi coś.
- Ale teraz?
- No tak teraz.
- Ale...
- Nie ma żadnego ale panie Park! - zaśmiałem się, ale blondyn nie dołączył do mnie.
- Obiecuję, że zagram dla ciebie, ale nie teraz. Nie grałem od bardzo dawna i chciałbym najpierw poćwiczyć, bo nie chce cie rozczarować. - spuścił wzrok i zarumienił się jeszcze bardziej.
- Nigdy byś mnie nie rozczarował. Zgoda dam ci tyle czasu ile będziesz potrzebował, ale pamiętaj trzymam cię za słowo.

Równie dobrze mogłem być uparty tak jak zwykle i dążyć do swojego, ale widziałem, że Jimin nie czuł by się komfortowo. To było tak kochane z jego strony, że zwracał uwagę na moją opinię. To by znaczyło, że jednak w jakiś sposób jestem dla niego ważny. Tak mi się przynajmniej zdawało.
Objąłem go ramieniem chcąc, żeby poczuł się pewniej. Blondyn najwidoczniej docenił mój gest i po chwili zaczął się rozluźniać. Teraz miałem idealną okazję, żeby zapytać go o wczorajszą sytuację. Chciałem wiedzieć jak udało mu się tak długo podtrzymywać zaklęcie Patronusa. Jakie wspomnienie sprawiło, że mu się to udało. Otworzyłem usta, żeby to zrobić, gdy...

Nagle znów pojawiły się tajemnicze drzwi. Co jest do cholery?!
Obaj w tym samym momencie spojrzeliśmy na Tae, który wyglądał na równie zaskoczonego jak my.

- Miałeś o tym nikomu nie mówić! - wysyczałem.
- Nikomu nie powiedziałem przysięgam! - Taehyung podniósł ręce w geście obronnym.
- Więc kto to do cholery jest?!

Drzwi powoli się otworzyły, a ja natychmiast stanąłem na równe nogi. Odruchowo zasłoniłem Jimina własnym ciałem. W napięciu czekaliśmy aż tajemnicza postać wejdzie do środka. W pomieszczeniu stanął Yoongi szybko zamykając drzwi za sobą. Spojrzał w naszą stronę i uśmiechnął się na mój widok i siedzącego na kanapie Jimina. Od razu podbiegłem do przyjaciela nie dając mu nawet okazji się przywitać. Przytuliłem do siebie bruneta, który mruknął niezadowolony, ale odwzajemnił uścisk. Cieszyłem się, że tak szybko wypuścili go ze skrzydła szpitalnego. Sądziłem, że jeszcze trochę tam poleży.

- Dobra wystarczy, bo mnie udusisz!
- Wybacz. - odsunąłem się od niego dając mu wolną przestrzeń.
- Dobrze cię znów widzieć na nogach. - odparł Jimin podchodząc do naszej dwójki.
- Ciebie też miło widzieć ChimChim - uśmiechnął się i poczochrał jego gęste blond włosy.

Nagle wzrok bruneta powędrował do Tae, który nadal siedział na scenie i uważnie przyglądał się całemu zajściu.

- A co on tutaj robi?
- Cóż... Sporo cię ominęło.
- Co takiego?
- Tae tak, gdy przechodził obok tej ściany to przejście również się dla niego otworzyło i też nie wie w jaki sposób. Tak samo było ze mną. - streścił Jimin.
- No dobra... - brunet powoli przeanalizował to co powiedział mu blondyn.
- Od początku byłem przeciwny temu, żeby pozwolić mu tutaj przesiadywać...
- Oj nie marudź Kook!
- Ja nie marudzę, a co będzie jak komuś o tym powie?!
- Przecież przysięgłem, że nikomu nie powiem i dotrzymam słowa. - odparł Tae podchodząc do nas.
- To tylko puste słowa! Pewności nie mamy!
- Kookie...
- Daj spokój! Jeśli komuś o tym powie to spotkają go konsekwencje, a teraz odpuść. - uspokojał mnie Yoongi przy okazji przewracając oczami.
- Dobra niech ci będzie. - mruknąłem niezadowolony.

Świetnie! Tego tylko brakowało, żeby Yoongi stanął po jego stronie. Co takiego mu zrobili w tym skrzydle szpitalnym, że teraz był taki wyrozumiały? Za dużo ziół zdecydowanie!

- A właśnie! Słyszałem jak pani Pomfrey mówiła, że dwójka chłopaków wczoraj walczyła z dwoma dementorami w Zakazanym Lesie.
- Z trzema dementorami, jeśli już o tym mówimy.
- Skąd wiesz, że z trzema?
- Cóż... - spojrzałem na Jimina, który zrobił to samo w tym samym momencie. - Bo to byliśmy my.

Yoongi spojrzał na nas ze zdziwieniem i przerażeniem na twarzy jednocześnie. Spoglądał to na mnie to na Jimina, aż w końcu skupił się na mnie.

- Czy ciebie do końca pojebało Kook?! Co ci strzeliło do głowy, żeby iść do Zakazanego Lasu i walczyć z tymi zjawami?! Czy ty wiesz do czego oni są zdolni?!
- Nie wiedzieliśmy, że w lesie byli dementorzy! Dumbledore nikomu o niczym nie powiedział!
- Cholera! No spuścić cię z oka na kilka dni, a ty już próbujesz się zabić!
- Wcale nie chciałem się zabić i wcale nie było cię kilka dni, tylko kilka tygodni!
- Jeden pies!
- A właśnie, że nie! Poszliśmy tam, bo usłyszeliśmy dziwny dźwięk i chcieliśmy to sprawdzić. Raczej nie spodziewaliśmy się, że zastamy tam trzech dementorów z Askabanu!
- Powinniście się wszystkiego spodziewać!
- Czyli tego, że świnie zaczną latać też mam się spodziewać?!
- Może!
- Przestańcie się kłócić. Zachowujecie się jak dzieci w przedszkolu. Wszystko się dobrze skończyło, a teraz możemy już o tym zapomnieć. - starał się załagodzić sytuację Jimin i pogładził mnie dłonią po karku. To zawsze pomagało mi się uspokoić i on o tym wiedział. Wziąłem kilka głębokich oddechów.

- Masz rację. Lepiej mów jak się czujesz Yoongi.
- W porządku. Jeszcze jak widać ślady zostały. - wskazał spory siniak na policzku. - Ale poza tym jest dobrze.
- Cieszę się.

Z jednej strony oczywiście cieszyłem, że Yoongiemu nic się nie stało i teraz już wraca do zdrowia, ale cieszę się też, że ten śmieć wyleciał ze szkoły i teraz mam w reszcie święty spokój. Przynajmniej wyszło z tego coś dobrego z tej sytuacji. Nie skrzywdzi już nikogo mi bliskiego.

- Mimo wszystko dobrze znów być na nogach i móc iść na zajęcia. Nudziłem się tam jak cholera!
- Nie podobała ci się gra w karty z profesorem Snape'em?
- Oczywiście, że mi się podobała! - rzucił sarkasycznie Yoongi i przewrócił oczami.
- Gra w karty ze Snape'em?! - Jimin  spojrzał na nas zszokowany.
- No tak! Pewnego dnia wchodzę do skrzydła szpitalnego i widzę Yoongiego i profesora grających w Makao!
- Żartujesz?!
- Nie! Sam nawet z nimi zagrałem!
- I przegrał! - zaśmiał się brunet.
- Niestety Snape jest niepokonany jeśli chodzi o grę w Makao.
- Też chciałbym zagrać ze Snape'em w karty! - zaśmiał się Tae, odzywając się po raz pierwszy od jakiegoś czasu.
- No ja też! - dołączył do niego blondyn.
- Może kiedyś uda mi się przekonać do tego naszego profesorka. - odparł Yoongi.
- Byłoby na pewno zabawnie.
- No nie wiem.
- W każdym razie gra ze Snape'em w Makao to jest jakieś osiągnięcie życiowe. - odparł znów Tae, a wszyscy wybuchnęli śmiechem.

Wszyscy prócz mnie. Gdy zobaczyłem jak kosmita opiera się o Jimina próbując opanować śmiech myślałem, że naprawdę coś mu zrobię. Przez chwilę mordowałem go wzrokiem, ale uznałem, że to nie ma najmniejszego sensu. Zacisnąłem pięści i ruszyłem do wyjścia z sali. Miałem dość tego, że Tae próbuje zająć moje miejsce. Najpierw Jimin, a teraz jeszcze Yoongi zapewne uważa, że jest całkiem miły.

- Gdzie idziesz Kookie? - usłyszałem za sobą głos Jimina.
- Musze coś jeszcze załatwić.
- Wszystko w porządku?
- Tak nie martw się. Wszystko jest w najlepszym porządku.

Wyszedłem z sali zamykając za sobą drzwi. Jak ja doskonale potrafię kłamać. Jednak nie chciałem martwić niepotrzebnie Jimina. Wyszedł bym na zazdrosnego. "Ale przecież ty jesteś zazdrosny!" - mówił głos w mojej głowie i niestety miał rację. Musiałem się do tego w końcu przyznać. Drażniło mnie to, gdy widziałem jak ktoś kręcił się za blisko mojego Jimina. Zaraz, zaraz! Czy ja powiedziałem "mojego" Jimina?! Chyba już całkiem straciłem przez niego głowę. Jednak cóż mogę na to poradzić. Muszę to sobie wszystko na spokojnie przemyśleć i w końcu zapanować nad emocjami. Nie mogę za każdym razem, gdy Tae jest blisko po prostu wychodzić i go z nim zostawiać.

- Jungkook!

Usłyszałem za plecami wołanie, więc zatrzymałem się i odwróciłem w stronę, z której dochodził głos. Zobaczyłem Taehyunga biegnącego w moim kierunku. Przewróciłem oczami i westchnąłem. Czego on ode mnie chce?

- Myślałem, że cię nie dogonie. - odparł zdyszany, gdy zatrzymał się obok mnie.
- Czego chcesz?
- Słuchaj wiem, że nasza znajomość nie zaczęła się niezbyt dobrze.
- No co ty? - odparłem i przewróciłem oczami.
- Może to trochę moja wina. Nie wiedziałem, że za tą ścianą znajduje się jakaś tajemnicza sala. To był zwykły przypadek, że udało mi się ją znaleźć. Mam nadzieję, że mi uwierzysz.
- Dlaczego miałbym ci wierzyć?
- Bo... Jestem przyjacielem Jimin i ty też, więc dla niego powinniśmy spróbować się jakoś dogadać. - stwierdził i uśmiechnął się, a ja spojrzałem na niego przechylając głowę w bok i podnosząc jedną brew.

Cóż... Może i miał rację. W sumie nie był taki zły. Może za szybko go oceniłem i przez zazdrość, która mnie ogarnęła nie byłem w stanie myśleć racjonalnie. Faktycznie dla Jimina warto było się z nim dogadać. Nie miałem zamiaru kazać mu wybierać między mną, a nim, bo to byłoby niesprawiedliwe. Wziąłem głęboki oddech i wyciągnąłem rękę w stronę Taehyunga. "Dla Jimina" - powtarzałem sobie w myślach.

- Masz rację. Dla Jimina warto zawrzeć pokój.

Szatyn uśmiechnął sie jeszcze szerzej i uścisnął moją dłoń, a ja odwzajemniłem uśmiech.

- Świetnie! Nawet nie wiesz jaka to ulga!
- A tak w ogóle to... Przepraszam, że tak wtedy na ciebie naskoczyłem, ja tylko... - czy ja go właśnie przeprosiłem?! Zdecydowanie nie jest ze mną najlepiej!
- Tak wiem nie musisz przepraszać. Rozumiem twoje zdenerwowanie.
- Po prostu nie chce, żeby ktoś się o tym dowiedział. Jimin miałby przez to problemy.
- To miłe, że się tak o niego troszczysz.
- Jest moim przyjacielem to normalne.
- Tak... Muszę już iść, ale cieszę się, że udało nam się dogadać.
- Ja również.
- Nie jesteś takim aroganckim dupkiem za jakiego cię miałem.
- Dzięki? - zaśmiałem się, a on ze mną.
- Dobra lecę! - odwrócił się na pięcie i ruszył stamtąd skąd przyszedł.

Ja jeszcze przez chwilę stałem w miejscu i patrzyłem w jego kierunku. Zastanawiałem się co się właśnie stało i co ja zrobiłem. Jeszcze przed chwilą chciałem go zamordować, a zawarłem z nim pokój. Cóż... Czego się nie robi dla bliskiej osoby.
Nagle Tae zatrzymał się i odwrócił się znów w moją stronę.

- Aha! I nie musisz już na mnie patrzeć jakbyś chciał mnie zabić! Ja nie chcę Ci zabrać Jimina! On jest tylko moim przyjacielem, a dla ciebie kimś więcej! - zawołał i zniknął za zakrętem, a ja jeszcze przez jakiś czas stałem w miejscu całkowicie zszokowany tym co powiedział.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top