Rozdział XXXVII
Obudziłem się, gdy promienie słońca zaczęły delikatnie wkradać się do namiotu. Uchyliłem delikatnie powieki. Przetarłem zaspane oczy dłonią i rozejrzałem się dookoła. Przez uchylone wejście namiotu widziałem, że słońce dopiero co wzeszło. Spojrzałem na Jimina śpiącego z głową na mojej klatce piersiowej. Uśmiechnąłem się ciesząc się tą chwilą. Mimo to wiedziałem, że czeka nas dzisiaj dużo ciężkiej pracy.
Dziś mieliśmy wyruszyć na poszukiwanie Kamienia Snów, który ma pomóc nam ocalić świat. Brzmi to jak scenariusz wyciągnięty prosto z filmu. Jednak taka była rzeczywistość.
Złożyłem na jego blond główce pocałunek i wróciłem do przyglądania się jego pięknej twarzy. Starałem się myśleć pozytywnie mimo, iż bałem się jak cholera. Nie o siebie. O niego. O moją małą kuleczke. O osobę, która była dla mnie najważniejsza na świecie. O osobę, która rozumiała mnie jak nikt inny. O osobę, która mnie kochała.
Odgarnąłem niesforny kosmyk jego blond włosów, który opadł mu na czoło. Wyglądał tak niewinnie i bezbronnie. Westchnąłem wiedząc, że będę musiał go niedługo obudzić. Im prędzej ruszymy tym szybciej uda nam się zakończyć drugą i mam nadzieję, że ostatnią misję. Jednak postanowiłem dać mu jeszcze chwilę.
W tym czasie moje myśli powędrowały w zupełnie inną stronę.
Yoongi.
Znów zacząłem rozmyślać i zastanawiać się czy wszystko z nim w porządku. Po tym jak znalazłem jego dziennik w plecaku z listem na okładce martwiłem się jeszcze bardziej. Nie wiedziałem co zamierzał zrobić. Yoongi nie był typem osoby, która lubiła pakować się w kłopoty. Jednak, gdy przeczytałem, iż tam dokąd zmierza nie jest zbyt bezpiecznie miałem w głowie same czarne myśli. Pozostało mi jednak tylko mieć nadzieję, że sobie poradzi.
Tae.
Tyle dla nas zrobił. Gdyby nie on nie udałoby nam się ukończyć pierwszej misji. Pomógł nam i to bardzo. Pomyśleć, że jeszcze kilka miesięcy temu tak go nienawidziłem... To zazdrość zaślepiła mnie na tyle, że nie dostrzegłem jak wspaniałą jest osobą i przede wszystkim przyjacielem.
- O czym tak zawzięcie rozmyślasz?
Znów spojrzałem w kierunku Jimina i zobaczyłem jak wpatruje się we mnie swoimi pięknymi brązowymi oczami. Uśmiechnął się, gdy przeniosłem na niego swój wzrok.
- O niczym... To nic ważnego.
- Więc mi powiedz. - odparł i podniósł się na łokciu tak, żeby móc spojrzeć na mnie z góry.
Westchnąłem wiedząc, że nie odpuści mi tak łatwo. Może i był najkochańszym stworzeniem na świecie, ale był też niezwykle uparty.
- Myślałem o Yoongim... I o Tae. Zastanawiam się gdzie teraz są, co robią i czy są bezpieczni.
- Cóż... Możemy mieć tylko nadzieję.
- Tak wiem, ale po tym liście od Yoongiego, który wczoraj przeczytałem nie mogę przestać o nim myśleć. Naprawdę się o niego martwię...
Blondyn westchnął, a następnie pochylił się w moją stronę, aby złożyć na moich ustach delikatny pocałunek. Przywykłem do bardziej namiętnych, ale ten również sprawił, że zrobiło mi się gorąco.
Gdy znów odsunął się, żeby na mnie spojrzeć uśmiechnął się.
- Wiem, ale nie możesz się tym teraz tak przejmować. Mamy coś ważnego do zrobienia i jestem pewien, że gdziekolwiek teraz jest Yoongi to doskonale sobie poradzi, a Tae... Cóż... Miejmy nadzieję, że jego wujek Lupin jest gdzieś w pobliżu. - zaśmiał się wypowiadając ostanie słowa, a ja do niego dołączyłem.
Tak bardzo się cieszyłem, że mam przy sobie kogoś takiego jak on. Nie wiem co bym bez niego zrobił. Bez mojej małej, kochanej kuleczki.
Położyłem dłoń na jego policzku i uśmiechnąłem się patrząc w jego cudowne, brązowe oczy.
- Tak bardzo się cieszę, że jesteś tu ze mną. Nie wiem co ja bym bez ciebie zrobił.
- Dość często to powtarzasz, wiesz? - zaśmiał się. - Ale także się cieszę, że jestem z tobą. Kocham cie Kookie.
- Ja ciebie też kocham Jimin-ssi.
Podniosłem się na łokciach i złożyłem na jego policzku pocałunek. Natychmiast się zarumienił i tak uroczo się zaśmiał zasłaniając twarz dłońmi.
- Powinniśmy się już zbierać. Czeka nas zapewne długi marsz. - westchnął i podniósł się zaczynając powoli wychodzić z namiotu.
Mruknąłem niezadowolony i przez chwilę miałem ochotę wciągnąć go z powrotem do środka. Nie chciałem się stąd ruszać, ale wiedziałem doskonale, że nie mamy innego wyboru. Chwyciłem po drodze plecak i ruszyłem powoli w stronę wyjścia. Wyprostowałem się i wziąłem głęboki oddech wdychając świeże powietrze. Uśmiechnąłem się, gdy zobaczyłem przeciągającego się Jimina. Wyglądał jak taki uroczy kotek i aż chciało się go głaskać po jego ślicznej główce.
Zajrzałem do plecaka i wyciągnąłem z niego butelkę wody.
Podszedłem do Jimina wręczając mu ją. Blondyn uśmiechnął się z wdzięcznością i odkręcił butelkę biorąc z niej łyk. Sądzę, iż nie powinienem tak patrzeć i zdałem sobie sprawę z tego, że nawet zwykłe picie przez niego wody może przyspieszyć bicie mojego serca. Przygryzłem delikatnie dolną wargę, ale szybko się opamiętałem i wróciłem do miejsca, w którym zostawiłem plecak. Zajrzałem po raz kolejny do środka. Było w nim jeszcze kilka butelek wody i dziennik Yoongiego. Nie wiedziałem czy mam wziąść go ze sobą. Nie chciałem go zniszczyć, więc postanowiłem, iż rozsądniej będzie zostawić go tutaj.
- Jimin-ssi!
- Tak?
- Czy jeśli stąd odejdziemy to zaklęcie wciąż będzie działać? - zapytałem odwracając się w jego stronę i pokazując na barierę znajdującą się dookoła.
- Dopóki nie zdejmę zaklęcia to tak, będzie działać.
- Rozumiem. - odparłem i wrzuciłem plecak razem ze znajdującym się w środku dziennikiem do namiotu.
- Kookie...
- Hmmm?
- Co powinienem z tym zrobić?
Odwróciłem się i zorientowałem się, że chodzi mu o peleryne niewidke należącą do Tae. Podszedłem do niego i przez chwilę się nad tym zastanawiałem. Mogła nam się przydać, ale z drugiej strony była bardzo cenna i bałem się, że może się coś z nią stać. Jednak mimo wszystko nie raz już była wręcz niezbędna, więc wybór był oczywisty.
- Cóż... Myślę, że lepiej będzie jeśli weźmiemy ją ze sobą. Może nam się bardzo przydać.
- Masz rację.
Blondyn złożył peleryne i włożył do kieszeni spodni. Ja natomiast wyciągnąłem kompas i złapałem Jimina za rękę. Ruszyliśmy przed siebie i po chwili stanęliśmy przed barierą, która oddzielała nas od reszty świata. Ścisnąłem mocnej trzymany w dłoni przedmiot i spojrzałem na blondyna. Jimin-ssi również podniósł na mnie spojrzenie swoich oczu i uśmiechnął się delikatnie.
- Gotowy?
- Cóż... Chyba można tak powiedzieć.
- Nie martw się wszystko będzie dobrze.
- Obyś miał rację...
- Spokojnie króliczku. Co może pójść nie tak? - zaśmiał się i jako pierwszy przeszedł przez osłonę.
- Dużo rzeczy może pójść nie tak, ale staram się o nich nie myśleć. Poza tym... Od kiedy to jestem dla ciebie króliczkiem? - zapytałem z uśmiechem również znajdując się po drugiej stronie.
- Zawsze nim dla mnie byłeś.
- Więc czemu nigdy mnie tak nie nazwałeś?
- A co podoba Ci się? - odpowiedział pytaniem na pytanie i spojrzał w moją stronę przygryzając delikatnie dolną wargę.
- Ej zapytałem pierwszy!
- Cóż... Po prostu czekałem na odpowiednią chwilę. Nie mogłem przecież już na początku naszej znajomości nazywać cię króliczkiem.
- Dlaczego nie?
- Ponieważ to by było co najmniej dziwne.
- Dla mnie byłoby bardziej urocze.
- Więc podoba ci się?
- Co za pytanie?! Oczywiście, że mi się podoba!
Zaśmialiśmy się i mogłem zauważyć jak policzki Jimina przybierają czerwoną barwę.
Czułem, że to będzie ciekawy spacer.
***
Szliśmy już dość długo. Słońce powoli chowało się między drzewami. Kompas cały czas prowadził nas przez ten nieskończony labirynt. Wiedziałem, że to nie bardzie łatwa wędrówka, ale zastanawiałem się jak długo uda nam się tak wytrzymać.
Jimin-ssi oczywiście starał się myśleć pozytywnie i cały czas pytał mnie lub mówił o różnych rzeczach. Opowiadał mi historie ze swojego dzieciństwa, mówił o nauce w Durmstrangu i o tym jak bardzo cieszył się, że ojciec go stamtąd przenosi do Hogwartu.
Ja oczywiście nie pozostawałem mu dłużny i opowiadałem o tym jakie kłopoty sprawiłem przez te kilka lat nauki w szkole Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie. Wciąż pamiętam wściekły wyraz twarzy profesor McGonagall, gdy dowiedziała się, że to ja powiesiłem Neville'a za gacie na jednym z żyrandoli w Wielkiej Sali. Pamiętam, że jak Yoongi to zobaczył to popłakał się ze śmiechu. Był to pierwszy i jak narazie jedyny raz, gdy widziałem go w takim stanie.
- Naprawdę się popłakał?! - zapytał dla pewności Jimin-ssi patrząc na mnie z czystym zdziwieniem na twarzy.
- Tak! Widziałem to na własne oczy!
- Naprawdę ciężko w to uwierzyć.
- Ale to zdarzyło się naprawdę! Yoongi jest leniwy i obojętnie nastawiony do otoczenia, ale ma swoje chwile.
- Zwłaszcza jak naje się słodyczy.
- Przede wszystkim wtedy!
Zaśmialiśmy się przypominając sobie te pamiętną noc, gdy Yoongi zjadł tyle pierników i innych słodkości, że skakał po całym pokoju. To było po prostu piękne. Wtedy to ja i Jimin-ssi płakaliśmy ze śmiechu.
Nagle zauważyłem, że strzałka kompasu gwałtownie skręciła w prawo. Zatrzymałem się i przez chwilę ze zdziwieniem wypatrywałem się w tarcze kompasu.
- Wszystko w porządku?
- Tak tylko... Mamy teraz skręcić.
- Tak nagle?
- Cóż... Tak pokazuje kompas, więc chodźmy. - westchnąłem i ruszyliśmy w kierunku, który wskazywał.
Było to dość dziwne, ale cóż z magicznym kompasem nie należy dyskutować.
Przedzieraliśmy się przez bujną florę tego lasu. Potknąłem się o wystający z ziemi konar i moja twarz prawie spotkała się z podłożem. W ostatniej chwili udało mi się złapać równowagę i pomógł mi w tym także Jimin-ssi, który trzymał mnie za rękę. Przysięgam, że jeśli nie dostanę za to poświęcenie od Dumbledore'a jakiegoś Oskara to będę wściekły. Oczywiście blondyn musiał wybuchnąć śmiechem. Spojrzałem na niego morderczym wzrokiem i po prostu przerzuciłem go sobie przez ramię, a następnie dałem mu klapsa w tyłek. Uśmiechnąłem się chytrze i byłem bardzo zadowolony. Muszę przyznać, że od dawna chciałem to zrobić. Dopiero po jakimś czasie postanowiłem postawić go z powrotem na ziemi.
Gdy w końcu udało nam się przedrzeć przez tą wspaniałą i bujną roślinność znaleźliśmy się na wielkiej polanie na środku, której stał dom. Mała chatka, która wyglądała na opuszczoną, ale jak to mówią nigdy nic nie wiadomo.
Kompas prowadził nas w jej kierunku, więc uznałem, że po prostu przejdziemy obok niej.
Ruszyłem brzegiem polany ciągnąc za sobą Jimina. Starałem się trzymać jak najdalej od tej chatki, jednak coś było nie w porządku. Gdy znaleźliśmy się po drogiej stronie kompas cały czas kierował się w stronę tego domu. Odwróciłem się do niego plecami, ale on wciąż wskazywał na nią.
Przełknąłem głośno śline znów spoglądając w jej stronę.
- O co chodzi Kookie?
- Najwidoczniej kompas karze nam iść do środka. - westchnąłem wskazując na budynek.
- Cóż... Skoro tak to musimy tam zajrzeć.
- Mam tylko nadzieję, że nikogo nie będzie w środku. - odparłem i obaj powoli ruszyliśmy w wyznaczonym przez kompas kierunku.
Nie minęło dużo czasu, gdy w końcu stanęliśmy przed drzwiami tajemniczej chatki. Przez chwilę zastanawiałem się czy mam zapukać, ale zdałem sobie sprawę z tego jak głupie to jest. Spojrzałem jeszcze raz na Jimina mocniej ściskając jego dłoń. Schowałem kompas do kieszeni i położyłem rękę na klamce. Powoli nacisnąłem, a następnie delikatnie pchnąłem drzwi. Oczywiście nie obyło się bez przeraźliwego skrzypienia. Zajrzałem do środka. Panował tam półmrok, więc bez światła nie byłem w stanie zobaczyć wiele. Wyciągnąłem różdżke i oświetlając nieco pomieszczenie wszedłem do środka. Nie miałem najmniejszego zamiaru puścić dłoni blondyna. Zastanawiałem się przez chwilę w co my się pakujemy, ale nie mieliśmy wyboru. Zamknąłem za sobą drzwi i ruszyliśmy w głąb chaty. Dom wyglądał na opuszczony i to w jakiś sposób sprawiało, że czułem się troszkę lepiej. Jednak cały czas miałem się na baczności. Spojrzałem na kominek, którego zapewne nikt nie używał od wieków. Zakurzone półki pełne różnych książek, meble również pokryte kurzem no i to co mnie najbardziej irytowało... Skrzypiąca podłoga. Zdecydowanie było nas słuchać w całym budynku. Na szczęście nikogo w nim nie zastaliśmy. Rozglądałem się szukając powodu dla, którego kompas mógł nas tutaj przyprowadzić. Jednak nie dostrzegałem go. Potrzebowałem jakieś wskazówki.
Jimin-ssi sięgnął do mojej kieszeni i wyciągnął z niej kompas. Na jego twarzy pojawiło się zdziwienie, gdy spojrzał na jego tarcze.
- O co chodzi?
- Kompas... On pokazuje, że powinniśmy iść w dół.
- Co takiego?! - zawołałem, a blondyn pokazał mi przedmiot.
Faktycznie wskazówka była skierowana w dół. Więc to znaczyło, że mamy... Zaraz! Co!?
Kompletnie nic z tego nie rozumiałem. W jaki sposób mamy to zrobić?!
- Oooo! Goście! Jak miło!
Podskoczyłem słysząc za sobą czyjś głos. Natychmiast odwróciłem się kierując różdżke w jego stronę i zasłaniając Jimina swoim ciałem. Jednak zdziwiło mnie to, że zobaczyłem przed sobą straszą kobietę. Zaśmiała się widząc moją reakcje, ale ja cały czas nie traciłem czujności. Skąd ona się tutaj tak nagle wzięła?!
Spostrzegłem, iż ona również ma w ręce różdżke. Skierowała ją w stronę kominka i zapaliła w nim ogień. Jednak to nie był zwykły ogień. Ten miał różowy kolor. Co było dziwne, ale muszę przyznać, że wyglądało całkiem nieźle. Jednak i tak wolę żółty.
- No całkiem sprawnie tutaj dotarliście! Myślałam, że zajmie wam to więcej czasu!
- Spodziewała się nas pani? - zapytał Jimin-ssi wychylając się delikatnie, ale ja natychmiast schowałem go za siebie.
- Oczywiście! Albus mówił mi, że na pewno do mnie zawitacie podczas drogi.
- Zaraz, zaraz! Albus... W sensie Albus Dumbledore? - zapytałem cały czas nie spuszczając z niej wzorku.
- Tak. Doskonale pamiętam go z czasów szkolnych. Jakby to było wczoraj.
- Chodziła z nim pani do szkoły?! - Jimin-ssi znów próbował się wychylić, ale nie pozwalałem mu na to.
- Ach naturalnie! Był z niego niezły zgrywus! A jakie miał ambicje!
- Wow... To niesamowite, że go pani zna.
- Tak w istocie, kilka dni temu dostałam od niego list, w którym mówił, że mam spodziewać się gości. Ależ byłam podekscytowana!
- Skąd mamy wiedzieć, że możemy Ci ufać? - zapytałem nie mając zamiaru tracić czujności.
- Ależ ty jesteś podejrzliwy. Spokojnie nie chce zrobić krzywdy ani tobie ani w żadnym wypadku jemu Jungkook.
W tym momencie mnie zamurowało. Skąd ta baba zna moje imię?! Śledziła nas?! Coś tutaj ewidentnie jest nie tak. To nie jest normalne, że jakaś obca kobieta twierdzi, że zna osobiście Dumbledore'a i w dodatku moje imię. Kim ona tak naprawdę jest?
- Skąd znasz moje imię?
- Mówiłam, że Albus uprzedził mnie o waszym przybyciu. Tak długo czekałam na wybrańców i w końcu widzę ich na własne oczy. Miło was poznać. Jeon Jungkook i Park Jimin.
- To... Pani wie o przepowiedni?
- Ależ oczywiście! Wiem, że jest to dla was bardzo ciężkie. Jesteście tacy młodzi, a musicie się zmierzyć z tak trudnym zadaniem. Pozwólcie, że wam pomogę. Na pewno jesteście głodni i spragnieni. Usiądźcie sobie, a ja przyniosę coś dla was.
Nie wiem czemu, ale nie ufałem jej. Mimo, iż wydawała się być miła to ja cały czas miałem zapaloną ostrzegawczą lampkę, iż może to są tylko pozory. Wiedziałem też, że obaj potrzebujemy nieco zregenerować siły. Jednak bałem się o bezpieczeństwo Jimina. Nie mogłem pozwolić, żeby coś mu zrobiła.
- Bardzo dziękujemy!
- Nie macie za co dziękować! Za chwilkę wracam. - zawołała z uśmiechem i wyszła z pokoju.
Powoli opuściłem różdżke, ale wciąż nie mogłem się uspokoić. Jimin-ssi usiadł na kanapie i westchnął. Wiedziałem, że jest zmęczony. Ja także byłem. Ta całodniowa wędrówka dała nam nieźle popalić. Rozejrzałem się jeszcze raz po pomieszczeniu, w którym się znajdowaliśmy. Nie podobała mi się ta sytuacja.
- Kookie uspokój się.
- Jak mam się twoim zdaniem uspokoić?! Nie znamy jej! Ona może być niebezpieczna! Powinniśmy się stąd wynosić!
- Ale dobrze wiesz, że musimy się dowiedzieć dlaczego kompas nas tu przyprowadził.
- Pierdziele to! Jeśli przez to ma ci się coś stać to ja się na to nie pisze!
- Chodź tutaj. - odparł i wyciągnął rękę w moim kierunku.
Westchnąłem i podszedłem do kanapy chwytając blondyna za dłoń. Usiadłem obok niego i spojrzałem w jego brązowe oczy.
- Wszystko będzie dobrze króliczku spokój się. - odparł głaszcząc mnie delikatnie po policzku.
- Skąd ta pewność?
- Po prostu zaufaj mi, w porządku?
- Tobie zawsze. - zaśmiałem się cicho i pochyliłem się, aby pocałować moją małą kuleczke.
Jednak nie było mi dane tego zrobić, ponieważ starucha pojawiła się z powrotem niosąc tace w dłoniach. Natychmiast odsunąłem się od blondyna oddychając głęboko, żeby opanować wściekłość. Jimin-ssi zaśmiał się widząc to.
- Proszę. Jeśli będziecie potrzebowali czegoś jeszcze to mówcie śmiało. - odparła stawiając tace na stole, a sama usiadła naprzeciwko nas.
- Dziękujemy. - blondyn uśmiechnął się do niej z wdzięcznością i wziął do ręki szklankę z wodą.
Cały czas przenosiłem wzrok z Jimina na tą starszą kobietę. Nie wiedziałem czy powinienem pozwolić mu się tego napić. Gdy blondyn wziął łyk zacisnąłem szczękę i byłem o krok od zabrania mu szklanki i nakazania wypluć tego co się w niej znajdowało.
- Jesteś naprawdę bardzo podejrzliwy Jungkook. - stwierdziła kobieta z uśmiechem.
- Po prostu troszcze się o niego, bo nie chce, żeby ktoś taki jak ty zrobił mu krzywdę. - warknąłem.
- Kookie...
- To zrozumiałe, ale nie masz się czym martwić. Jestem tutaj, żeby wam pomóc.
- Doprawdy?
- Oczywiście! Wiem, że zaprowadził was tutaj Kompas Prawdy. Moim zdaniem jest wskazać wam dalszą drogę.
- Skąd wiesz o kompasie?
- Tak jak już wspominałam. Znam doskonale słowa przepowiedni. Wiem, że poszukujecie Kamienia Snów. Jedynej rzeczy w świecie magicznym, która jest potężnejsza od Czarnego Pana. Przedmiotu, który potrafi łamać wszelkie dotychczas znane przez nas prawdy.
- Ktoś już kiedyś go znalazł?
- Nie. Czeka na tych, którzy będą godni władać jego mocą.
- Czyli... My jesteśmy...
- Tak. Wy jesteście jedynymi godnymi dzierżyć jego moc.
- Wow... Niesamowite. - odparł Jimin biorąc do ręki kanapkę.
Byłem strasznie głodny, więc poszedłem w jego ślady.
- Więc pani może nam powiedzieć o co chodzi z tym kompasem? Dlaczego przyprowadził nas tutaj?
- Oczywiście! Chodźcie za mną.
Podnieśliśmy się z kanapy i ruszyliśmy za nią. Wziąłem ze sobą jeszcze kilka kanapek oczywiście. Nie miałem pewności, że jeszcze wrócimy. Kobieta zaprowadziła nas do jednego z pomieszczeń, w którym panował mrok. Wyciągnąłem różdżke, aby oświetlić pokój, a starsza kobieta zrobiła to samo. W tym pomieszaniu nie było kompletnie nic. Tak mi się zdawało. Staruszka pochyliła się i otworzyła klapę prowadzącą w dół. Schody ciągnęły się w nieskończoność i nie mieliśmy pojęcia co znajduje się na ich końcu.
- Tam wiedzie wasza droga. Na końcu tych jaskiń powinniście znaleźć to czego szukacie.
Spojrzałem na Jimina, który trzymał w ręce kompas. Spojrzałem na jego tarcze i przełknąłem głośno śline widząc, iż wskazówka wskazuję na zejście w dół do jaskiń.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top