Rozdział XXIV
***
Stałem przed oknem na dworze Malfoy'ów wyczekując powrotu Glizdogona. Spóźniał się już od kilkunastu minut i wiedziałem, że spotka go za to odpowiednia kara.
Ta sprawa była zbyt poważna, żebym musiał aż tyle czekać. Poza tym irytowała mnie obecność Lucjusza, który co chwilę kładł mi się do stóp. Ze strachu. Nie z oddania.
Wiedziałem, że nie jest wobec mnie do końca lojalny, ale był mi potrzebny, więc jeszcze nie kazałem go wyeliminować. Jeszcze nie.
Po chwili usłyszałem jak za mną pojawia się wyczekiwana przeze mnie postać. Zaśmiałem się cicho, ponieważ w odbiciu szyby widziałem jak się trzęsie ze strachu. Był tylko zwykłym tchórzem, który posłusznie wykonywał moje polecenia. Tylko dlatego wciąż go nie zabiłem.
- Dlaczego tyle to trwało? - zapytałem wciąż patrząc przez okno.
Mój głos brzmiał spokojnie, ale w środku wręcz się we mnie gotowało z wściekłości. Potrafiłem doskonale ukrywać emocje.
- Www... Wybacz mi Panie. Coś mnie zatrzymało. - odpowiedział Glizdogon drżącym głosem.
Powoli odwróciłem się w jego stronę. Spojrzałem z pogardą na tego karalucha i wyciągnąłem różdżke w jego stronę. Wystarczyło jedno słowo, a po chwili Glizdogon zwijał się na podłodze z bólu. Zaśmiałem się szyderczo i jeszcze przez moment karałem go zaklęciem Cruciatus. Sprawiało mi to ogromną przyjemność, ale musiałem się wreszcie tego dowiedzieć.
Gdy schowałem różdżke, a ten nędzny parobek był w stanie znów wstać na nogi zadałem mu najistotniejsze pytanie jakie się dla mnie wtedy liczyło.
- Udało Ci się czegoś dowiedzieć?
- Tak Panie. Słyszałem jak Dumbledore rozmawiał ze Snape'em o dwóch wybrańcach i nie mam dobrych wieści.
- Mów. Chcę je usłyszeć.
- Oni już się spotkali, więc jedna część przepowiedni już się spełniła.
- Że co takiego?!
Glizdogon wzdrygnął się, gdy podniosłem nagle głos.
To nie możliwe! Jakim cudem mogło się to stać tak szybko!? Nie spodziewałem się, że stanie się to tak nagle dlatego nie podjąłem dotychczas żadnych kroków, a teraz słyszę, że to już się dzieje! Nie mogę dopuścić, żeby kolejna część się spełniła!
- Jak mogło do tego dojść?!
- Nie mam pojęcia Panie. Według naszych obliczeń powinno się to stać dopiero za dwa lata.
- Więc jakim cudem nastąpiło to teraz, a my nic o tym nie wiemy?!
- Nie wiem Panie. Słyszałem tylko jak Snape mówił, że powinni im o wszystkim powiedzieć.
- To oni zdradzili im treść przepowiedni?!
- Jeszcze nie Panie.
- Dobrze... Wiesz przynajmniej kim oni są?
- Niestety nie. Dumbledore nie użył imienia ani nazwiska żadnego z nich.
- Co ma znaczyć, że nie wiesz kim oni są!? - wrzasnąłem i przewróciłem stolik stojący obok mnie.
Szkło, z którego był zrobiony stłukło się i rozsywało na drobne kawałki po całym pomieszczeniu.
Nie mogłem dopuścić do tego, żeby ta dwójka weszła mi w drodze i zepsuła cały mój misterny plan. Jeśli ten niekompetentny staruch zdradzi im szczegóły i treść przepowiedni to wszystko zepsuje. Wszystkie lata planowania pójdą na marne. To jest wręcz śmieszne, że dwójka jakiś szczeniaków może odebrać mi szansę na przejęcie władzy na świecie.
Odetchnąłem kilka razy, żeby się jakoś uspokoić i nie pozabijać wszystkich dookoła.
Znów spojrzałem na Glizdogona, który nie odrywał ode mnie wzroku, w którym widać było przez cały czas przerażenie. Powoli podszedłem bliżej i spojrzałem na niego z góry.
- Masz dowiedzieć się kim oni są, a ja już zajmę się resztą.
- Ooo... Oczywiście mmm... Mój Panie. - odparł jąkając się i teleportował się najszybciej jak to było możliwe.
Odwróciłem się i ponownie podszedłem do okna. Nie mogłem przestać myśleć o tym, że wszystko, mój cały wieloletni plan nie będzie miał żadnego znaczenia, gdy oni to znajdą. Dopóki nie weszli w jego posiadanie jeszcze jest szansa. Ale nie mogą tego znaleźć i osobiście dopilnuje, żeby do tego nie doszło.
***
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top