Rozdział XLIV

Patrzyłem jak armia naszego przeciwnika zbliża się do nas coraz bardziej, aby po chwili stanąć naprzeciwko nas oddalona o kilkadziesiąt metrów.
Uniosłem dumnie głowę patrząc na moich przeciwników.

Byłem gotowy na wszystko. Strach, który czułem jeszcze kilka minut temu zniknął, a na jego miejscu pojawiła się determinacja. Nie pozwolę, żeby którykolwiek z nich skrzywdził osoby, na których mi zależy.

Zobaczyłem nagle rodziców i czułem jak gniew coraz bardziej we mnie buzuje. Złapałem kontakt wzrokowy z ojcem i rzuciłem mu pełne obrzydzenia i nienawiści spojrzenie. Jednak jego wzrok pozostawał kompletnie zimny i obojętny. Przeniosłem spojrzenie na matkę i zobaczyłem w jej oczach ból i łzy. Widziałem w nich, że żałuje za to wszystko co się stało, ale było już za późno.

Zdecydowanie za późno...

Wyszedłem nieco przed szereg, a Jimin-ssi podążał za mną cały czas trzymając mnie za dłoń. Ścisnąłem ją delikatnie chcąc przekazać mu, że wszystko będzie dobrze. Musiało być...

Voldemort zrobił to samo wychodząc dumnym krokiem przed szereg. Wyglądał tak jakby już wiedział, że wygrał, ale ja miałem asa w rękawie, którego działania nie znał. Tu mieliśmy przewagę.
Dotknąłem kamienia wolną ręką upewniając się, że na pewno mam go w kieszeni.
Jedyne co nam pozostało to czekać aż Czarny Pan łaskawie postanowi zacząć mówić. I po chwili właśnie to zrobił.

- Ach! Jak cudownie was wszystkich widzieć razem! Nie martwcie się, my przychodzimy do was w pokoju!

Zaśmiałem się pod nosem. Oczywiście, że tak. Przecież to było tak oczywiste, że sam Voldemort przychodzi tu do nas z armią liczącą około setki śmierciożerców w pokoju. Jak mogliśmy na to nie wpaść?!

- Skoro przychodzisz w pokoju to po co ci armia?! - zawołałem unosząc w górę brew.
- To tak na wszelki wypadek, ponieważ wiem od twojego tatusia, że czasami potrafisz być bardzo niegrzeczny!

Rzuciłem szybkie spojrzenie na ojca stojącego po jego prawej stronie. Jednak natychmiast wróciłem do Czarnego Pana nie chcąc na niego patrzeć.

- Owszem czasami mi się zdarza.
- A mnie to bardzo cieszy! Więc mam dla ciebie propozycje...
- Cokolwiek to jest moja odpowiedź brzmi nie. - przerwałem mu nie mając nawet zamieru go wysłuchać.

Widac było, że mu się to nie spodobało, ponieważ na ułamek sekundy uśmiech zniknął z jego twarzy. Jednak opamiętał się szybko i znów wszedł w rolę tego "dobrego".

- Radzę ci jednak mnie wysłuchać. Jestem w stanie stąd za chwilę odejść i nie zrobić nikomu z nich krzywdy, jeśli teraz przejdziesz na moją stronę i oddasz mi to co należy do mnie. Dzięki temu staniemy się niepokonani i w końcu zaprowadzimy na tym świecie porządek. Pozbędziemy się zdrajców, szlam i wszystkiego innego co plami honor czarodziejów i całego magicznego świata. Tylko czarodzieje czystej krwi będą mogli dostąpić zaszczytu nauki magii. Tak jak powinno być zawsze. - zawołał, a jego armia zaczęła wiwatować, gdy on śmiał się wymachując rękami.
- Skończyłeś już? Jeśli tak to tak jak powiedziałem. Moja odpowiedź wciąż brzmi nie i się nie zmieni. - odparłem, gdy w końcu skończył monolog.

Jego wyraz twarzy zmienił się natychmiast. Już nie było na niej uśmiechu. Pojawiła się za to wściekłość. Wiedziałem, że tak to się skończy, ale nie miałem zamiaru być ani miły ani delikatny. Nie w stosunku do niego.

- Ty mały gówniarzu! Jak śmiesz się w ten sposób odzywać do Czarnego Pana?! - wrzasnęła Bellatrix patrzą na mnie z pogardą.

Jednak Voldemort uciszył ją jednym ruchem dłoni. Kobieta natychmiast zamilkła i wycofała się do szeregu.

- A mogłeś mi się przydać. Masz taki potencjał. Szkoda, że za twoją głupotę oni wszyscy teraz zginą. A jako pierwszy zginie osoba, na której zależy ci najbardziej. - odparł wskazując na Jimina stojącego za mną.

Natychmiast chwyciłem różdżke, którą miałem schowaną w kieszeni i stanąłem przed blondynem zasłaniając go własnym ciałem.

- Tylko spróbuj go dotknąć. Prędzej zgine niż pozwolę komukolwiek go skrzywdzić. - warknąłem unosząc różdżke w jego kierunku.
- To da się zrobić! - syknął wyciągając różdżke z wnętrza peleryny.
- Nie!

Odwróciłem się słysząc czyiś głos za sobą. Nagle przed nami pojawił się profesor Lupin. Nie miałem pojęcia co on ma zamier zrobić, ponieważ nie taki był plan. To ja miałem to jakoś załatwić. Nikt inny miał w to nie ingerować dopóki nie doszłoby do wymiany zaklęć. Która z resztą prawie miała miejsce.

Profesor odwrócił się do nas na sekundę rzucając nam szybki uśmiech. Nie miałem pojęcia co miał oznaczać, ale nie miałem dobrych myśli.
Stanął kilka metrów przed nami twarzą w twarz z Czarnym Panem. Przełknąłem głośno śline obserwując uważnie jak to się dalej potoczy.

- Daj spokój Tom. Możemy to załatwić inaczej.
- Ah... Remusie. Zawsze dążyłeś do pokoju. Urodzony pacyfista. Może to przez to przekleństwo, które na ciebie spadło.
- To nie ma nic z tym wspólnego.
- Jesteś pewien? To ilu ludzi już skrzywdziłeś zmieniając się w to monstrum też nie ma z tym nic wspólnego? - odparł Voldemort uśmiechając się chytrze.
- O czym on mówi profesorze? - zapytałem kompletnie zdezorientowany.
- Nie słuchaj go Jungkook. To nie jest istotne. Ważne jest to co jest tu i teraz, więc załatwmy to inaczej Tom. - westchnął Lupin.
- Cóż... Gdy tutaj przyszedłem byłem w stanie rozwiązać nasze spory inaczej. Miałem zamiar dogadać się jakoś z Wybrańcami i dyrektorem Dumbledore'em, moim ukochanym nauczycielem, ale skoro Wybrańcy nie chcą współpracować... To nie mam innego wyboru.
- Tom...
- Avada Kedavra!

Przez moment zdawało mi się, że świat zwolnił swój bieg. Patrzyłem jak zaklęcie zmierza w kierunku stojącego przede mną profesora i uderza prosto w niego. Zaczął powoli opadać, a po chwili upadł bez życia u moich stóp.
Patrzyłem przez moment na martwe ciało nauczyciela nie wiedząc co zrobić. Usłyszałem za sobą histeryczne krzyki pełne przerażenia i wściekłości. Jeden z nich należał do Tae. Odwróciłem się na ułamek sekundy i mogłem dostrzec szatyna próbującego się wyrwać się z uścisku pana Weasley'a. Następnie mój wzrok spoczął na stojącym obok mnie Jiminie, który wpatrywał się w ciało Lupina, a po jego policzkach spływały łzy.
Mój wzrok znów wrócił do Voldemorta, który śmiał się na cały głos, a wraz z nim jego armia.
Wraz z nim mój ojciec...

Ogarnęła mnie tak ogromna wściekłość, że nie zawachałem się ani chwili przed wyciągnęciem przed siebie różdżki.
W tamtym momencie było to oczywiste, że nie unikniemy walki. Nie miałem takiego zamieru. Chciałem pomścić profesora, który mimo wszystko do końca chciał jej uniknąć. Jego ofiara nie pójdzie na marne.

- Drętwota!

Gdy rzuciłem zaklęcie wszyscy czarodzieje stojący po mojej stronie natychmiast przystąpili do ataku. Puściłem dłoń Jimina, który również sięgnął po różdżke. Voldemort tym co zrobił zmotywował nas jeszcze bardziej do wygrania tej ostatecznej walki. Tu nie mogło być remisu. Albo wygramy... Albo przegramy...

Byłem tak wściekły, że od razu chciałem wyzwać na pojedynek samego Czarnego Pana, ale na mojej drodze pojawiła się Bellatrix śmiejąc się złowieszczo.

- A ty dokąd się wybierasz kochanieńki?
- Ja nigdzie, ale ty do piekła gdzie twoje miejsce! - warknąłem rzucając w nią zajęciami.

Używałem tylko tych, których nauczył mnie profesor Lupin. Mimo, iż buzowało we mnie tysiące różnych emocji wśród, których przeważała nienawiść to nie byłem w stanie wypowiedzieć żadnego z zaklęć zakazanych. Nie tego nas uczyli w szkole. Jednak gdzieś z tyłu głowy miałem świadomość, że będę musiał użyć najgorszego z nich. I nie wiem czy będę sobie w stanie to później wybaczyć.

Byłem bardzo zdeterminowany, żeby pokonać Bellatrix, ponieważ wiedziałem, że jeśli udałoby mi się wyeliminować ją z walki mielibyśmy sporą przewagę. Mimo, iż jej szczerze nienawidziłem nie mogłem zaprzeczyć, że była bardzo uzdolnioną i potężną czarownicą, ale pocieszałem się tym, że jest jedynie marionetką w rękach Voldemorta.

Pojedynak nie był łatwy i wcale nie spodziewałem się, że będzie inaczej. Wymianiliśmy się zaklęciami broniąc się i atakując raz za razem. Nie zwracaliśmy uwagi na przelatujące obok i nad nami uroki z innych pojedynków rozgrywających się dookoła nas. Skupieni byliśmy na sobie.

- Już się zmęczyłeś?! - śmiała się przerywając starcie.
- Ja dopiero się rozgrzewam!
- Ojciec wspominał, że jesteś pewny siebie i arogancki!
- A wspomniał ci, że jestem uparty i nieprzewidywalny?!
- Oczywiście, że tak!
- Więc trzeba było go słuchać! Expelliarmous!

Widocznie musiałem ją tym zaskoczyć, ponieważ nie zdążyła zablokować zaklęcia i jej różdżka po chwili wyleciała z jej dłoni. Wykorzystałem sytuację i uśmiechnąłem się wypowiadając ostatnie zaklęcie.

- Incandio!

Ostatnie co usłyszałem to jej krzyk, a następnie został z niej tylko proch, który po chwili odleciał niesiony przez wiatr.
Odetchnąłem z ulgą.

Jedna z głowy. Zostało jeszcze kilkadziesiąt.

Zacząłem rozglądać się dookoła. Wszędzie widziałem nienawiść, walkę, krew i śmierć. Nie o to nam chodziło. Za wszelką cenę mieliśmy zapobiec rozpoczęciu wojny. Jednak wiedzieliśmy z drugiej strony, że szanse, że nam się to uda są marne.

Widziałem bliźniaków Weasley walczących ramię w ramię. Pottera razem z Grenger i Ronem. Yoongi walczył z dwoma śmierciożercami trzymając cały czas Hoseoka za dłoń. Także biednego Tae, który chyba z największą skutecznością wybijał jednego przeciwnika za drugim. Mimo tej strasznej tragedii jaka go dotknęła miał siłę by walczyć i byłem z niego naprawdę dumny. Uśmiechnąłem się delikatnie i nagle mój wzrok napotkał Jimina.

Blondyn radził sobie wręcz doskonale. Nigdy nie sądziłem, że zobaczę jak moja mała kuleczka jednym zaklęciem powala śmierciożerce na ziemię. Wiedziałem, że był najlepszy, jeśli chodzi o uroki, ale mimo wszystko zrobiło to na mnie wielkie wrażenie.

- Jungkook!

Usłyszałem czyiś krzyk, a następnie poczułem mocne pchnięcie i wylądowałem na ziemi. Na szczęście w ostatniej chwili udało mi się zamoryzować upadek rękami. Gdyby mi się nie udało moja twarz spotkała by się z betonem.
Odwróciłem się na plecy i zobaczyłem profesora Snape'a, który zasłaniając mnie walczył z jednym z śmierciożerców. Uważnie patrzyłem jak nauczyciel eliksirów kilkoma zaklęciami sprawia, że napastnik pada na ziemię martwy.

Mimo, iż wiedziałem, że Snape'a należy się bać to byłem pod wielkim wrażeniem jego zdolności. Wszyscy w szkole podejrzewali, że miał niegdyś do czynienia z czarną magią, ale nikt nigdy nie znalazł na to dowodów. Teraz, gdy usłyszałem te wszystkie zaklęcia, które wypowiedział wiedziałem, że to była prawda. Tym bardziej cieszyłem się, że walczy po naszej stronie.

- Jesteś na środku pola bitwy Kook, więc chociaż raz się na czymś skup! - warknął pomagając mi wstać.
- Przepraszam.
- Nie przepraszaj mnie! Następnym razem możesz nie mieć tyle szczęścia, więc weź się w garść! Wszyscy na ciebie liczą!
- Tak wiem profesorze i dziękuję za uratowanie.
- W porządku nie ma za co, a teraz wracaj do walki! - odparł, uśmiechnął się i odszedł.
- Tak jest! - zawołałem za nim i zacząłem się rozglądać dookoła.

Postanowiłem mieć teraz oczy dookoła głowy. Nie mogłem sobie już pozwolić na choćby chwilę nieuwagi, bo może się to dla mnie skończyć tragicznie.
Podjąłem walkę z kolejnymi śmierciożercami, ale cały czas nie mogłem przestać się rozglądać w poszukiwaniu Jimina, który zniknął mi z oczu. Samodzielnie pozbyłem się kolejnych kilku przeciwników, jednak wciąż nigdzie nie mogłem go dostrzec co sprawiło, że zaczynałem się coraz bardziej martwić. Różne scenariusze przychodziły mi na myśl, ale za wszelką cenę starałem się ich pozbyć z głowy. Nie mogłem myśleć w ten sposób. Musiałem skupić się na zadaniu, które miałem wykonać. Które musiałem wykonać.

- Kookie!

Odwróciłem się w stronę, z której dochodził głos i zobaczyłem matkę wraz ojcem. Natychmiast wycelowałem różdżke w ich stronę, gdy spróbowali się do mnie zbliżyć. Nie ufałem im już i nie miałem zamiaru tego zmienić.

- Ani ważcie się do mnie zbliżyć!
- Kookie proszę cię wysłuchaj nas... - zaczęła matka łamiącym się głosem.
- Nie! Nie mam zamiaru was słuchać nigdy więcej! Nie po tym co zrobiliście!
- Nie mieliśmy wyboru synku.
- Nie nazywaj mnie tak! Nie jestem waszym synem! Nigdy nim nie byłem!
- O czym ty mówisz?! Oczywiście, że nim jesteś i kochamy cię ponad wszystko!
- Nie kłam! Wiem, że tak nie jest! Gdybyście mnie kochali to nie zrobili byście mi tych wszystkich potwornych rzeczy! Nie zmuszalibyście mnie do zostania śmierciożercą, a co najważniejsze nie skrzywdzilibyście osoby, którą kocham!
- O czym ty mówisz synu?! - zapytał nagle zdezorientowany ojciec.
- O tym, że się zakochałem!
- To nie możliwe...
- Owszem możliwe! Kocham Jimina najbardziej na tym świcie i nic tego nie zmieni! Ani wy! Ani nikt inny!

Wyraz twarzy mojej matki nagle drastycznie się zmienił. Gdy usłyszała moje słowa na początku była w czystym szoku, ale po chwili ten szok zmienił się w przerażenie, a następnie po jej policzkach zaczęły płynąć łzy. Zakryła twarz dłońmi i nawet przy odgłosach walki dookoła nas mogłem usłyszeć jej szloch.

Kompletnie nie widziałem jak mam się zachować. Zastanawiałem się czy to myśl o tym, że sobie w końcu kogoś znalazłem czy może moja orientacja wprowadziła ją w taki stan.
Szczerze mało obchodziło mnie o co tak naprawdę jej chodziło. Wiedziałem, że z Jiminem będę szczęśliwy i reszta nie miała kompletnie znaczenia.

- Nie możemy tego zrobić! - zawołała zwracając się w stronę mojego ojca odsłaniając twarz.
- Już za późno!
- Nigdy nie jest za późno, żeby naprawić nasze błędy!
- Wola Czarnego Pana musi się wypełnić! Nie możemy się mu sprzeciwić! To zaszczyt, że mogliśmy mieć udział w jego dziele!
- O czym ty do cholery mówisz?! - warknąłem kompletnie nie wiedząc o czym oni mówią.
- Dowiesz się w swoim czasie! - odparł i zaśmiał się złowieszczo.
- Ty skur...

Nie zdążyłem dokończyć, ponieważ nagle usłyszałem za sobą czyjeś krzyki.
Odwróciłem się natychmiast i zobaczyłem jak Voldemort toczy zawzięty pojedynek z... Jiminem.

Widziałem jak profesor Dumbledore próbuje się przedostać przez tłum śmierciożerców, aby jakoś pomóc blondynowi. Jednak przeciwnicy zadbali o to, żeby nie mógł się w żaden sposób przedostać. Niektórzy zajęci walką nawet nie zauważyli toczącego się za nimi zawziętego pojedynku.

Patrzyłem w osłupieniu jak moja mała kuleczka właśnie walczy z Czarnym Panem.
Nie miałem pojęcia jak mam zareagować. Czy powinienem jakoś zareagować?!
Jimin-ssi radził sobie bardzo dobrze i na chwilę nawet udało mu się wyprowadzić Voldemorta z równowagi. Jednak jemu to się nie spodobało...
Wrzasnął z wściekłości i z zawrotną prędkością zaczął rzucać w Jimina zaklęciami niewybaczalnymi. Blondyn próbował się bronić jak tylko mógł, ale w końcu Voldemortowi udało się wytrącić mu różdżke z dłoni.

- Avada Kedavra!

To były ostanie słowa jakie byłem w stanie usłyszeć, ponieważ po tym widziałem tylko ciało blondyna, które bezwładnie opada na ziemię.

Czułem jakby świat się nagle zatrzymał.

Widziałem tylko jego. Natychmiast wystrzeliłem przed siebie biegnąc co sił w kierunku Jimina.
Świat wokół mnie przestał mieć znacznie. Liczył się tylko on.

Biegałem kompletnie nie zwracając uwagi na przelatujące jeszcze obok mnie zaklęcia.
Gdy w końcu znalazłem się dostatecznie blisko upadłem na kolana przy blondynie.
Przez chwilę po prostu na niego patrzyłem, ale powoli wziąłem go w ramiona.
Jego drobniutkie ciało było kompletnie bezwładne i powoli traciło temperature. Już nie było tak przyjemnie ciepłe jak zawsze, ale stawało się ziemne. Patrzyłem na jego piękną twarz. Jego oczy były zamknięte, a wargi lekko rozchylone. Jego blond włosy opadały mu na czoło, więc jednym delikatnym ruchem je odgarnąłem. Gdy dotknąłem dłonią jego twarzy coś we mnie po prostu pękło i zaniosłem się szlochem.

Łzy zaczęły strumieniami spływać po moich policzkach. Pochyliłem się i przytuliłem go do siebie po raz ostatni. Czułem jakby ktoś po prostu wyrwał mi serce z piersi. Ból był nie do zniesienia. Nie miało to porównania z jakimkolwiek bólem fizycznym. Nie chciałem przyjąć do siebie tej wiadomości, ale... To się stało.

Jimin-ssi...

Nie żyje.

Moja mała kuleczka, którą tak bardzo kocham odeszła. Odeszła na zawsze. Już nigdy więcej nie zobaczę tych cudownych iskierek w jego oczach. Jego uśmiechu, który zawsze potrafił poprawić mi humor, nawet ten najgorszy. On zawsze był przy mnie w tych wszystkich ciężkich dla mnie chwilach, a ja nie potrafiłem być przy nim ten jeden raz i go uratować. Nie potrafiłem tego zrobić...

Ta myśl sprawiła, że ból w moim sercu jeszcze bardziej się powiększał. Poczucie, że mogłem coś zrobić już nigdy nie da mi spokoju. W tamtym momencie wiedziałem, że już nie mam po co żyć. Bez mojej małej kuleczki nie będzie miało żadnego sensu. To on był moim sensem. On był moim tlenem dzięki, któremu oddychałem. On był moim słońcem, które sprawiało, że wstawałam codziennie rano. Teraz... Już go nie było...

Poczułem nagle czyjąś dłoń na ramieniu. Podniosłem wzrok i zobaczyłem Yoongiego. Po jego policzkach również spływały łzy. Nie miał zamiaru nic mówić. Chciał po prostu być przy mnie. Po chwili spostrzegłem także Tae, który uklęknął przede mną spoglądając na ciało Jimina w moich ramionach. Po chwili schował twarz w dłoniach zanosząc się szlochem.

Podniosłem wzrok i zacząłem się rozglądać dookoła, ale przez łzy niewiele byłem w stanie zobaczyć. Jednak, gdy napotkałem oczy mojej matki, w których także widziałem łzy wszystko nagle stało się dla mnie jasne.

Zrobili to specjalnie...

Taki był ich plan. To o tym mówiła ojcu, a ja głupi nie załapałem o co chodzi. Mieli mnie zająć podczas, gdy Voldemort będzie walczył z Jiminem. Wiedział, że nie poradzi sobie z nami obojga, więc postanowił wykończyć nas pokolei. Myślał, że w ten sposób mnie osłabi i z łatwością uda mu się wygrać.

Odwróciłem wzrok. Nie byłem w stanie patrzeć ani na nią ani tym bardziej na ojca. Myślałem, że nie mogą już zrobić nic gorszego, ale jednak się myliłem. Jednak mogli sprawić, że znienawidzę ich jeszcze bardziej. Wiedziałem, że zapłacą mi za to wszystko co zrobili, ale w kolejce był ktoś jeszcze.

Odwróciłem wzrok w stronę Voldemorta, który śmiał się w niebo głosy, a wraz z nim cała jego armia. Walka zatrzymała się i wszyscy znów ustawili się po dwóch stronach.
Zauważyłem, że było nas znacznie mniej. Jednak ja nie miałem zamiaru się poddać. Nie teraz...

- Zajmij się nim. - odparłem podając Yoongiemu ciało Jimina.
- Co zamierzasz zrobić? - zapytał biorąc blondyna w ramiona.
- Zakończyć to.

Podniosłem się z kolan i ruszyłem w stronę Voldemorta.
Nic nie było mnie w stanie zatrzymać. Przysiągłem sobie, że zapłaci mi za to co zrobił. Chciałem, żeby poczuł to samo co ja. Ten sam przeszywający ból. I tak się stanie.
Czarny Pan po chwili spostrzegł, że zmierzam w jego stronę i wybuchnął po raz kolejny złowieszczym śmiechem.

- Zobaczcie kto do nas zmierza! No proszę czyżbyś zmienił zdanie?! Wciąż jest dla ciebie miejsce w naszych szeregach!

Jednak ja nie miałem zamiaru odpowiadać. Szedłem przed siebie pewnym krokiem i gdy znalazłem się dostatecznie blisko wyciągnąłem różdżke i nie zawachałem się ani przez chwilę.
Chciałem to zakończyć raz na zawsze.

- Avada Kedavra!

Jednak reakcja Voldemorta była dostatecznie szybka, żeby skontrować moje zaklęcie. Gdy się spotkały nastąpiła zawzięta walka. W tamtym momencie miało się wszystko rozstrzygnąć. W tym starciu mógł być tylko przegrany i wygrany. I ja miałem być zwycięzcą. Inaczej świat magiczny czeka apokalipsa.

Voldemort myślał, że uda mu się mnie osłabić. Że przez to co się stało nie będę w stanie podjąc walki. Że uda mu się z łatwością mnie zabić. Jednak nie przewidział tego, że to tylko może dodać mi siły. Nienawiść, ból i chęć zemsty sprawiły, że moja moc się zwiększyła. Czułem, że wszyscy moi przyjaciele są w tym momencie ze mną. Ja miałem coś czego nie miał on. Miałem osoby, którym na mnie zależy. Miałem osoby, które mnie kochają. On nigdy czegoś takiego nie doświadczył. Nie wiedział co to znaczy mieć przyjaciół. Ja wiedziałem.

Poczułem przypływ energii i od razu ją wykorzystałem sprawiając, że moje zaklęcie stawiało się coraz potężnejsze. Widziałem jak wyraz twarzy Voldemorta powoli się zmienia. W końcu zaczynał się mnie bać. Nie doceniał moich możliwości i to był jego błąd. Błąd, który kosztował go wszystko.
Zaczął się powoli cofać, a ja czułem jak pod względem mojej siły jego różdżka zaczyna pękać, a po chwili złamała się co sprawiło, że zaklęcie uderzyło prosto w niego.
Patrzyłem jak całe jego ciało zaczyna zamieniać się w proch, a on próbuje zrobić cokolwiek, żeby to zatrzymać, ale wraz z jego ostatnim krzykiem kompletnie się rozsypał, a jego resztki porwał wiatr.

Zszokowani podwładni Czarnego Pana jeszcze przez chwilę stali w miejscu zastanawiając się co się wydarzyło, by rozbiec się nagle co sił we wszystkie strony.
Nie miałem najmniejszego zamiaru ich gonić. Tym zajmie się już Ministerstwo Magii. Ja wykonałem swoje zadanie.

Odwróciłem się w stronę mojej drużyny i natychmiast rozległy się  głośne brawa. Mimo tego co się stało ludzie cieszyli się, że Voldemort to już przeszłość i mogą w reszcie żyć bez obawy o swoje życie. Jednak ja narazie nie potrafiłem się tym cieszyć i nie wiedziałem czy kiedykolwiek będę umiał. Westchnąłem i ruszyłem w kierunku miejsca, w którym siedział Tae razem z Yoongim, który tak jak prosiłem trzymał w ramionach ciało Jimina.
Uklęknąłem obok i wziąłem od niego moją małą kuleczke i gdy tylko na niego spojrzałem do moich oczu znów napłynęły łzy.

Byłem kompletnie zagubiony i nie miałem pojęcia jak sobie teraz bez niego poradzę. Nie wiedziałem czy to w ogóle jest dla mnie wykonalne.
Może powinienem teraz poprosić kogoś o użycie po raz ostatni zaklęcia niewybaczalnego... To zakończyło by moje cierpienie. Jednak wiedziałem, że profesor Lupin nie były z tego zadowolony nie ważne jak bardzo cierpiałem.

Jednak nagle sobie o czymś przypomniałem.

Sięgnąłem do kieszeni i wyciągnąłem z niej Kamień Snów.
Zaczęłam się zastanawiać po co w ogóle go szukaliśmy skoro i tak nie był nam do niczego potrzebny. Nie pomógł nam w niczym, więc po co była o nim dość ważna wzmianka w Przepowiadanie? Po co się tak męczyliśmy?

Nagle przypomniałem sobie słowa Wyroczni, które wypowiedziała do mnie zanim opuściliśmy jej jaskinie.

"Jungkook ten kamień potrafi bardzo wiele. Może wręcz wszystko."

Zacisnąłem, więc dłoń na kamieniu i szybko pomyślałem czego najbardziej pragnę. Czego pragnę ponad wszystko. Po chwili błysnął oślepiającym, białym światłem i musiałem zamknąć oczy. Gdy znów mogłem je otworzyć modliłem się, aby to zadziałało. To była moja ostatnia szansa. Jeśli to nie zadziała stracę go na zawsze. Już nie będzie innego wyjścia.

Wpatrywałem się intensywnie w twarz blondyna oczekując cudu.

I otrzymałem go...

Nagle Jimin-ssi otworzył oczy i zaczął rozglądać się dookoła. Na mojej twarzy natychmiast pojawił się najszerszy uśmiech na jaki mogłem sobie pozwolić. Bez chwili zawachania przytuliłem do siebie mocno blondyna.

Nie mogłem uwierzyć, że to naprawdę zadziałało. Wyrocznia mówiła prawdę. Ten kamień może wszystko i nie bez powodu nazywają go najpotężniejszym przedmiotem w całym świecie magii.
Myślałem, że straciłem go już na zawsze, ale dostałem drugą szansę, której na pewno nie zmarnuje. Nie byłem w stanie opisać tej radości, którą poczułem, gdy znów usłyszałem jego bicie serca i wyrównany oddech.

Odsunąłem blondyna delikatnie od siebie, żeby móc złączyć nasze wargi. Jimin-ssi wydawał się być bardzo zdezorientowany, ale oczywiście oddał pocałunek z taką samą namiętnością.
Wiedziałem w tamtym momencie, że już nigdy go nie opuszczę. Wiedziałem, że chcę już zawsze być przy nim. Że chcę spędzić z nim resztę mojego życia.

- Może ktoś mi powiedzieć co tu się wydarzyło? - zapytał blondyn, gdy oderwałem się od niego, żeby złapać trochę powietrza.
- Oczywiście wszystko Ci dokładnie wytłumaczę, a jest co opowiadać.
- Ja mogę Ci powiedzieć ze szczegółami moment, gdy Snape musiał ratować Kookowi tyłek. - zaśmiał się siedzący obok Yoongi, a po chwili obok niego pojawił się Hobi składając pocałunek na jego policzku.
- Co takiego?! Naprawdę?! - zawołał Jimin-ssi spoglądając na bruneta.
- Nic, nic... Wszystko Ci potem opowiem. Jak się czujesz?
- Tak naprawdę to... Czuję się świetnie! Co jest dość dziwne i nie bardzo wiem co się dokładnie stało.
- W sumie to umarłeś, ale to taki szczegół.
- Co?!?! Jak to umarłem?!?! - pisnął blondyn, a na jego twarzy natychmiast pojawiło się przerażenie.
- Yoongi... Nie wszystko naraz.
- No dobrze masz rację. - mruknął brunet.
- Musisz mi wszystko opowiedzieć ze szczegółami! - zawołał blondyn patrząc na mnie swoimi pięknymi, brązowymi oczami.
- Jasne, mogę Ci to opowiadać codziennie, jeśli tylko zgodzisz się mi towarzyszyć każdego mojego dnia przez resztę życia.

Na twarzy blondyna na ułamek sekundy pojawiło się zdziwienie, ale natychmiast przerodziło się w szeroki i promienny śmiech. Zarzucił mi ręce na szyję i przytulił się do mnie mocno. Nie mogłem się wręcz powstrzymać od śmiechu. Radość jaka w tamtym momencie mnie ogarnęła nie miała granic. Nie sądziłem, że wszystko może się skoczyć tak dobrze. Nawet w snach nie wyobrażałem sobie takiego zakończenia.

- Kocham się króliczku.
- Ja ciebie też kocham Jimin-ssi.


Cześć słoneczka,

Jejku nie sądziłam, że zakończenie tego ff będzie dla mnie aż tak trudne. Jest to moje pierwsze dzieło i bardzo się do niego przywiązałam. Przyznam, że naprawdę płakałam pisząc te ostanie rozdziały, ponieważ wiedziałam, że nieubłaganie zbliżam się ku końcowi, ale niestety wszystko musi mieć swój koniec. Taka jest kolej rzeczy. Mam nadzieję, że udało mi się przenieść was w ten cudowny świat magii i że razem z bohaterami udało wam się przeżyć te niezwykłą historię.
Mam także nadzieję, że zobaczymy się w moich innych dziełach, którym będę mogła poświęcić teraz więcej czasu.

Przesyłam dużoooo miłości ❤️❤️❤️

Autorka

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top