Rozdział XIX

Szliśmy w milczeniu przez Zakazany Las razem z Hagridem, który prowadził nas z powrotem do Hogwartu. Wiedziałem, że nieźle nam się oberwie za to co zrobiliśmy. W końcu przed chwilą stanęliśmy do walki z trzema dementorami i mogliśmy zginąć, a to wszystko przez moją ciekawość. Mogłem za nią zapłacić najwyższą cenę, ale bardziej przejmowałem się tym, że naraziłem na niebezpieczeństwo Jimina. Szedł obok mnie, a ja obejmowałem go ramieniem, ponieważ był wykończony po wysiłku jaki kosztowała go walka z dwoma zjawami naraz. Byłem pod wielkim wrażeniem jak długo potrafił podtrzymywać zaklęcie. Ciekawiło mnie o jakim szczęśliwym wspomnieniu myślał, gdy rzucał urok. Nie zapytałem go o to, ponieważ to nie była odpowiednia pora.
Opowiedziałem Hagridowi całą historię, a gdy usłyszał wzmianke o zabitym jednorożcu przeszedł go dreszcz.

- Od jakiegoś czasu staram się złapać mordercę, ale cholipka sprytny jest i przebiegły.
- Mówiłeś o tym Dumbledore'owi lub któremuś z nauczycieli?
- Narazie nie. Uznałem, że poradzę sobie z tym sam.
- W takim razie teraz powinieneś poprosić dyrektora o pomoc.
- Wiem i tak zrobię, a wracając do was macie szczęście, że akurat tamtędy przechodziłem!
- Nawet nie wiesz jak wielkie. - zaśmiałem się mimo, iż to nie była sytuacja do śmiechu.
- To nie jest zabawne Jungkook! Rozumiem, że chciałeś dobrze, ale naraziłeś siebie i Jimina na niebezpieczeństwo!
- Tak wiem...
- To nie jest jego wina, ja sam chciałem iść razem z nim.

Oczywiście, że Jimin mimo, że brakowało mu sił nadal mnie bronił. Był naprawdę kochanym stworzeniem. Spojrzałem na niego i uśmiechnąłem się blado.

- Nie mówili wam w szkole, że Zakazany Las to nie jest miejsce dla was?!
- Tak mówili, ale co ty byś zrobił na naszym miejscu Hagrid?
- Cóż... Zapewne to samo co wy... - odparł po namyśle gajowy.
- Ale skąd wzięli się tam dementorzy?
- Na to pytanie odpowie wam profesor Dumbledore. Już zdążyłem go powiadomić o waszych przygodach.
- Czy możemy zrobić chwilę przerwy? - zapytał Jimin oddychając ciężko.

Pomogłem usiąść mu na sporym kamieniu leżącym niedaleko nas. Ukucnąłem przed nim i z troską wpatrywałem się w blondyna. Przesunąłem dłonią po jego policzku, a on uśmiechnął się delikatnie na ten gest.

- Wszystko w porządku ChimChim? - zapytałem dla pewności.
- Tak jestem tylko wykończony. Nie wiem czy dam radę iść dalej.
- Przed nami jeszcze spory kawałek drogi. Musisz iść Jimin. - westchnął Hagrid.
- Wcale, że nie musi. - odparłem i wstałem na równe nogi.

Jimin i Hagrid spojrzeli na mnie zdziwieni nie wiedząc o co mi chodzi. Stanąłem tyłem do blondyna wyciągnąłem do tyłu ręce.

- Wskakuj! - zawołałem i czekałem aż chłopak wskoczyć mi na plecy.
- Jesteś pewien, że dasz radę mnie nieść?
- Jasne, że tak! Nie takie rzeczy się robiło, a teraz wskakuj!

Jimin podniósł się z miejsca i po chwili siedział mi na plecach. Chwyciłem go za uda i poprawiłem sobie tak, żeby mi było wygodnie, a następnie ruszyłem przed siebie. Jimin objął mnie w pasie nogami, a ramionami wokół szyi. Był jak taka mała, słodka koala.

- Jesteście niesamowici! Jeszcze nigdy w życiu cholipka nie widziałem, żeby ślizgon niósł ma plecach gryfona! - zaśmiał się Hagrid idąc obok nas.
- No widzisz jesteśmy wyjątkowi! - dołączyłem razem z Jiminem do śmiejącego się gajowego.
- Jesteście doskonałym przykładem na to, że uczniowie Slytherinu i Gryffindoru nie muszą się nienawidzić.
- Już to gdzieś słyszeliśmy.
- Naprawdę?
- Tak to samo mówiła nam pani Pomfrey.
- No i ma rację! Cholipka, żeby taki widok to była codzienność. - zamarzył się Hagrid.
- Takie rzeczy to tylko w marzeniach Hagrid, wątpię, żeby kiedykolwiek tak było.
- Nie bądź takim pesymistą Jungkook. - obruszył się gajowy - Wszystko jest możliwe! Trzeba tylko tego chcieć.

Przytaknąłem jednak jeszcze mówiąc nie bardzo w to wierzyłem. Może i żyjemy w świecie pełnym magii. W każdej chwili może wydarzyć się coś niesamowitego i niespodziewanego. Może i tak jest, ale ja cały czas miałem co to tego spore wątpliwości. Jednak los postawił na mojej drodze osobę dzięki, której zacząłem znów wierzyć w rzeczy niemożliwe. Niosłem te osobe na moich plecach. Może i Hagrid ma rację. Może pokój między Slytherinem, a Gryffindorem jest możliwy i trzeba tylko zrobić krok w jego stronę.

- Biedactwo. Musiał włożyć w walkę sporo wysiłku. - odparł gajowy i uśmiechnął się patrząc na blondyna.

Odwróciłem głowę w tył i zobaczyłem głowę Jimina, która spoczywała na moim ramieniu. ChimChim spał, a ja byłem niezmiernie zaskoczony, że udało mu się w ten sposób zasnąć. Był tak uroczy. Uśmiechnąłem się szeroko i mimo, iż również chętnie położyłbym się spać szedłem dalej. Ta kochana, mała kuleczka dodawała mi siły. Nie pamiętałem, żebyśmy z Jiminem zapuszczali się aż tak daleko w las. Może po prostu nie zwracałem na to uwagi, a przez panujący w nim mrok nie byłem w stanie stwierdzić jaka jest pora dnia.

- Jak długo znacie się z Jiminem? - zapytał nagle Hagrid co mnie trochę zaskoczyło.
- Od początku tego roku, gdy przeniósł się tutaj z Durmstrangu.
- Wyglądacie na bardzo sobie bliskich.
- Bo tak jest, a w każdym razie Jimin jest dla mnie ważny. Jest moim przyjacielem.
- Jesteś pewien, że tylko przyjacielem? - odparł i poruszył znacząco brwiami.
- Daleko jeszcze Hagrid? - zapytałem natychmiast niezbyt zgrabnie unikając odpowiedzi na pytanie.

Olbrzym zaśmiał się i uchylając przede mną gałąź pokazał cudowny widok na Hogwart, który był już na wyciągnięcie ręki. Zaśmiał się, a ja tylko przewróciłem żartobliwie oczami.
Po chwili staliśmy już przed wejściem do szkoły i niestety musiałem obudzić śpiącego na moich plecach.

- Jimin.

Chłopak lekko poruszył się, ale nie miał zamiaru wstać. Żal mi było przerywać mu sen, bo wiedziałem z czym się dzisiaj zmierzył. Postanowiłem, więc obudzić go dopiero, gdy staniemy przed wejściem do gabinetu dyrektora. Co nie było łatwe, gdyż musiałem pokonać schody. Poprawiłem sobie blondyna na plecach i pewnym krokiem ruszyłem w górę. Kosztowało mnie to sporo wysiłku. Normalnie zrobiłbym to bez najmniejszego problemu, ale fakt, że również byłem dość zmęczony utrudniał mi, zadanie. Jednak na szczęście moja kondycja mnie nie zawiodła.

- Jakim cudem udało Ci się to zrobić?! - zapytał zszokowany Hagrid, gdy po kilku minutach stanęliśmy na szczycie schodów.
- Mam niezłą kondycję, a poza tym on jest tak leciutki, że praktycznie nie czuje, że mam go na plecach.

Hagrid tylko zaśmiał się swoim donośnym śmiechem. Gdy stanęliśmy przed drzwiami do gabinetu Dumbledore'a. Musiałem znów spróbować obudzić śpiącego słodko blondyna. Schyliłem się i delikatnie zsunąłem Jimina z moich pleców tak, że stanął na nogach. Odwróciłem się szybko w jego stronę i złapałem za ramiona podczas, gdy blondyn zdziwiony całą sytuacją próbował się obudzić. Powoli podniósł powieki i spojrzał na mnie. Zaśmiałem się cicho, a on uśmiechnął się pocierając oczy. Rozejrzał się po chwili dookoła i spojrzał na mnie znów zszokowany.

- Już jesteśmy w szkole?!
- Tak przespałeś całą drogę.
- Dlaczego mnie wcześniej nie obudziłeś? Przecież na pewno ciężko Ci było mnie nieść taki kawał drogi.
- Wcale nie było tak ciężko, a niesienie cię to była czysta przyjemność.
- Żartujesz?
- Nie oczywiście, że nie! Choć przyznam, że na schodach było troszkę ciężej.
- Wniosłeś mnie po schodach?!

Zaśmiałem się widząc bezcenny wyraz twarzy blondyna, a Hagrid stojący obok do mnie dołączył. Był taki uroczy.

- Mnie też to zdziwiło, ale tak wniósł cię po schodach i teraz jesteśmy przed gabinetem dyrektora Dumbledore'a.
- Na Merlina Kookie!
- Co?!
- Jesteś niemożliwy!
- Dlaczego?! Co ja takiego zrobiłem?!
- Dobrze wiesz co!
- Przyniosłem cię tutaj! To wszystko!

Blondyn tylko skrzyżował ręce na piersi i spojrzał na mnie gniewnie. Próbował być groźny, ale nie zdawał sobie sprawy z tego, że był jeszcze bardziej uroczy.
Objąłem go ramieniem i przyciągnąłem do siebie uśmiechając się czarująco. ChimChim jeszcze próbował być zły, ale uśmiechnął się po chwili, a jego policzki zrobiły się delikatnie czerwone.

- Nie gniewaj się po prostu nie chciałem cię budzić zbyt wcześnie. Po walce zasłużyłeś na chwilę odpoczynku.
- Dzięki Kookie.
- Słuchajcie... - zaczął Hagrid, a my zwróciliśmy na niego wzrok. - Jesteście naprawdę uroczy, ale profesor Dumbledore czeka.

Pokiwaliśmy jednocześnie głowami, a ja biorąc głęboki oddech pchnąłem drzwi prowadzące do gabinetu dyrektora.
Starszy mężczyzna jak zwykle siedział za biurkiem i, gdy weszliśmy podniósł na nas wzrok. Nic nie powiedział dopóki nie stanęliśmy przed nim. Wskazał dwa siedzenia, więc je zajęliśmy. Hagrid wszedł z nami i stanął obok Dumbledore'a. Ze zniecierpliwieniem czekaliśmy aż w końcu zacznie mówić i krzyczeć na nas za to co zrobiliśmy, ale jego twarz nie zdradzała żadnych emocji. Spojrzałem na Jimina w tym samym momencie, w którym on spojrzał na mnie. Rzuciłem mu szybki uśmiech i znów powędrowałem wzrokiem do dyrektora.

- Zgaduje, że mieliście dzisiaj bardzo ciekawy dzień... - zaczął Dumbledore i zaśmiał się krótko. - Chciałbym usłyszeć w co takiego się wpakowaliście.
- Cóż... - spojrzałem szybko na Jimina, a on dał mi znak, żebym mówił. - Kiedy razem z Jiminem przechodziliśmy obok Zakazanego Lasu usłyszeliśmy osobliwy ryk, więc...
- Więc postanowiliście to sprawdzić. - dokończył za mnie Hagrid za co dostał ostrzegawcze spojrzenie od dyrektora.
- Ja postanowiłem to sprawdzić.
- No, a co z panem Parkiem? On także był z tobą.
- Tak, ale nie chciałem, żeby szedł ze mną.
- Rozumiem, ale pan Park sam zadecydował, że chce ci towarzyszyć.
- No tak.
- Więc co było dalej?
- Szukając źródła ryku znaleźliśmy ciało martwego jednorożca, a potem zaatakowali nas dementorzy.
- Jak to? Martwego jednorożca?
- Hagrid mówił nam, że już od jakiegoś czasu próbuje złapać tego kto zabija te stworzenia.
- Dlaczego mi o tym nie powiedziałeś Rubeusie? - zapytał zdziwiony dyrektor i spojrzał na olbrzyma.
- Myślałem, że uda mi się z tym poradzić cholipka. - odparł Hagrid spuszczając głowę.
- Ile ich już zginęło?
- Teraz już sześć.

Sześć?! Jak to sześć?! Jeśli tak dalej pójdzie to te piękne stworzenia w końcu wyginą!
Spojrzałem na Jimina, a w jego oczach mogłem dostrzec łzy. Wiedziałem, że na wspomnienie martwego zwierzęcia blondyn stara się nie rozpłakać. Kocha zwierzęta, więc dlatego reaguje tak emocjonalnie. Położyłem rękę na jego plecach starając się dodać mu otuchy.

- Spokojnie Hagridzie, tak się składa, że wiem o tym już od dłuższego czasu.
- Jak to Albusie? Więc...
- Więc dlatego chłopcy natknęli się w lesie na dementorów. Wezwałem ich, żeby zajęli się tą sprawą. Zapewne sądzili, iż to są sprawcy tego wszystkiego. - mówiąc to wskazał na nas.

Więc to on ich wezwał! Czyli to przez Dumbledore'a Jimin był narażony na niebezpieczeństwo?!
Zagotowało się we mnie i spojrzałem gniewie na dyrektora. Gdyby nie on nic by się nie wydarzyło. Nie musielibyśmy walczyć z tymi zjawami, a Jimin nie były tak wykończony.

- Więc czemu nie powiedział im Pan, żeby nie atakowali uczniów!?
- Ponieważ nie sądziłem, że któryś z moich uczniów zapuści się do Zakazanego Lasu.
- Powinien był pan rozważyć każdą ewentualność! Przez ciebie coś mogło się stać Jiminowi!

Wszyscy spojrzeli na mnie zszokowani. Nie spodziewali się mojego wybuchu i ja też się tego nie spodziewałem. Po prostu nie wytrzymałem. Wiem, że nie powinienem był tego robić, ale Jimin był dla mnie w tamtym momencie najważniejszy i nie wybaczył bym sobie, ale także jemu, gdyby coś mu się stało.

- Rozumiem twoją złość Jungkook, ale wezwanie dementorów było konieczne.
- Zatem, czemu nie uprzedził nas pan o ich obecności?!
- Cóż... Racja mogłem to zrobić, ale pomyśl rozsądnie Jungkook nie emocjonalnie. Co ty byś zrobił na moim miejscu?

Przez chwilę milczałem. Oczywiście, że Dumbledore miał rację. Podchodziłem do tego zbyt emocjonalnie. Musiałem przyznać, że zrobiłbym to samo. Zabijanie tych niewinnych zwierząt to poważna sprawa. Reagowałem tak, bo chodziło o Jimina. To był czysty przypadek, że się tam znaleźliśmy. Spuściłem na chwilę głowę. Poczułem, że tym razem to blondyn stara się mnie uspokoić i delikatnie głaszcze ręką po karku. Znów podniosłem wzrok na dyrektora.

- Ma pan rację dyrektorze. To było konieczne. Przepraszam. - przyznałem ze skruchą.
- Nic się nie stało Jungkook. Rozumiem to, że troszczysz się o przyjaciela. Co mnie niezmiernie cieszy. - odparł Dumbledore i mrugnął.

Przez chwilę zastanawiałem się co to miało znaczyć, ale odpuściłem, ponieważ uznałem, że to nic ważnego.

- Więc jaka kara nas za to czeka?
- Kara? Nie mam zamiaru was karać.
- Jak to?! - zapytaliśmy z Jiminem jednocześnie.
- Tak to. W sumie nie zrobiliście nic złego, więc dlaczego miałbym was karać. Następnym razem po prostu trzymajcie się z dala od Zakazanego Lasu. Dementorzy jeszcze przez jakiś czas będą patrolować teren i nie chce, żebyście znów wpakowali się w kłopoty.
- Nie będziemy się tam zbliżać dyrektorze. - oświadczył z uśmiechem Jimin.
- Cieszę się, że to słyszę panie Park. - Dumbledore odwzajemnił uśmiech.
- Co w takim razie będzie z jednorożcami?
- Mam nadzieję, że obecność dementorów odstraszy przestępce albo, że uda im się go złapać.
- Też mamy taką nadzieję. I zasłużyliście na pochwałę.
- Naprawdę?
- Oczywiście! W końcu stawiliście czoło dementorom!
- Profesor Dumbledore ma rację! Dać sobie radę z trzema dementorami to nie lada sztuka!
- Cóż... Dziękujemy.
- Czy jest coś jeszcze o co chcielibyście zapytać?

Wymieniliśmy z Jiminem szybkie spojrzenie. Raczej nie było nic takiego. Chociaż nadal zastanawiało mnie to jak udało nam się rzucić tak zaawansowany urok. W końcu wszyscy mówią, że zaklęcie Patronusa jest jednym z trudniejszych i nawet uczniowie na siódmym roku mają z nim problem. Co do Jimina to nie miałem wątpliwości, że uda mu się je rzucić. A co do mnie to... Cóż... Może po prostu miałem szczęście.

- Nie narazie nie mamy pytań.
- Dobrze, a więc możecie teraz wracać do waszych dormitoriów i odpocząć. Na pewno jesteście wykończeni po walce.
- Tak zrobimy. Do widzenia.

Wstaliśmy z miejsc i ruszyliśmy do wyjścia z gabinetu. Na wszelki wypadek objąłem Jimina ramieniem mimo, że mówił, że sam da radę. Jednak ja wolałem mieć pewność, że nic mu się nie stanie. Szliśmy w milczeniu, jednak uśmiech na twarzy blondyna mi w zupełności wystarczył.
Odprowadziłem go aż do wejścia do salonu głównego gryfonów. O tej porze już nikt nie pałętał się po korytarzach Hogwartu. Stanęliśmy przed obrazem Grubej Damy, która spojrzała na nas ze zdziwieniem.

- A co wy robicie tutaj o tej porze?!
- Taki mały wieczorny spacerek. - zaśmiał się Jimin, a ja razem z nim.
- Ta dzisiejsza młodzież! - westchnęła.
- Na pewno dasz radę iść dalej? Mogę cię zanieść do dormitorium, jeśli chcesz.
- Nie dziękuję Kookie. Dam sobie radę.
- Jak uważasz.
- Galaretka z kremem. - odparł w stronę Grubej Damy, a ta otworzyła przed nim przejście.
- Galaretka z kremem?
- Bliźniacy wpadli na pomysł, żeby nasze hasło to było coś na co nikt nie wpadnie.
- Mądrze. Nasze jest zbyt oczywiste i wiele razy starałem się przekonać resztę do zmiany, ale są uparci jak osły.

Jimin zaśmiał się i ruszył do wejścia salonu gryfonów, ale zatrzymał się nagle i znów na mnie spojrzał.

- To do jutra?
- Jak zawsze. Jesteś pewien, że dasz radę?
- Tak wszystko będzie dobrze. Dobranoc Kookie.
- Dobranoc ChimChim.

Przejście zamknęło się za nim, ale zdążyłem zobaczyć jak uśmiecha się i przegryza wargę. Na ten widok zrobiło mi się ciepło w środku i z uśmiechem wróciłem do swojego dormitorium.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top