ROZDZIAŁ SZESNASTY
xvi.❝Przy tobie❝
⋆ ˚。⋆t୨୧˚ ● ˚୨୧⋆。˚ ⋆
NIGDY NIE SĄDZIŁAM, że moje życie może kiedyś wrócić na właściwe tory. Teraz jednak wszystko wskazuje na to, że tak właśnie się stało.
Kończę zmianę w kwiaciarni i zamykam lokal. Zabieram ze sobą bukiet, który obiecałam zrobić Jamesowi dla Lily. Nieskromnie powiem, że wyszedł mi świetny.
Wchodzę do mieszkania i nie oczekuję w nim nikogo - Lupin kończy pracę dopiero za dwie godziny. Rozbieram się z warstwy wierzchniej i wchodzę zmęczona do salonu.
— Wszystkiego najlepszego!
Gdy zapalam światło, nagle dostrzegam multum osób w jednym pomieszczeniu. James, Lily, Syriusz, nawet Adelaide i Regulus!
I...
Remus.
— Wszystkiego najlepszego, Pammy.
Nawet nie wiem dlaczego, po prostu pozwalam rozpłakać się sobie na dobre. Nie zwracam uwagi na resztę ludzi w pokoju, po prostu chwytam Lupina w ramiona, a później całuję go mocno.
A znajomi Huncwota zaczynają wiwatować wokół.
— Skąd wiedziałeś? Skąd wszyscy wiedzieliście?
— Jeśli Luniek nie może czegoś załatwić, to ja z pewnością to zrobię — odpowiada mi James i zakłada swoje ramię na moje barki. — Mam znajomości, moja droga.
— Dziękuję — chlipie i robię najmniej spodziewaną przez wszystkich rzecz - przytulam Pottera. Spogląda on na mnie zdziwiony i po chwili oddaje uścisk. — Nigdy nie miałam imprezy urodzinowej.
— Co ty powiedziałaś? — krzyczy Syriusz chwytając się za głowę. — No teraz to ci nie odpuszczę!
Chichoczę pod nosem i przytulam się do Lupina mocniej. Czuję jak ramię Remusa obejmuje mnie w talii, co powoduje, że przyjemne ciepło rozlewa się po moim podbrzuszu.
Adelaide podchodzi do mnie trzymając się za swój ogromny, ciążowy brzuch. Jest już tak blisko rozwiązania, że dziwię się, że razem z Regulusem tu przyszli.
— Chcieliśmy dać ci mały prezent — zaczyna kobieta podtrzymująca się swojego męża. — Wiem, że to nie dużo ale...
Odbieram od Adelaide pudełko, w którym znajduję zdobioną broszkę. Ma intensywnie czerwony kamień na samym środku i imituje piękny kwiat.
— Dziękuję.
Chwytam ją za dłoń i nie wiem co więcej mogę powiedzieć. Byłam dla niej opryskliwa przez okres szkolny. Uważałam ją za stereotypową gwiazdkę, która naiwnie wierzyła w dobro tego świata. Szydziłam z niej.
Och, Merlinie, jak mam za to odpokutować?
— Jest przepiękna.
Regulus uśmiecha się do mnie pokrzepiająco, a ja spoglądam na niego jak na starego przyjaciela. Wybraliśmy inne drogi. Nie mamy prawa się za to oceniać.
Gwenog krzyczy z oddali, że udało jej się włączyć muzykę i po chwili głośna piosenka wybrzmiewa z głośników. Dorcas stojąca do tej pory z boku, wyrywa mnie z objęć Remusa i porywa do tańca. A wszyscy wokół zaczynają śpiewać mi sto lat.
Nigdy w życiu nie płakałam przy takiej ilości ludzi. I o dziwo, nie czuję ani grama wstydu.
•••
Śmieję się w głos razem z Lily, która próbuje przypomnieć sobie żart, który niegdyś usłyszała od Marlene. Siedzimy na kanapie, łydki rudej leżą na moich udach, a ja opieram na nich ramiona.
Kątem oka zauważam jak Remus wychodzi na balkon. Lily szturcha mnie w ramię i jęczy, bo musiała się do tego nachylić.
— No idź do niego.
— Zachowujesz się jak niewyżyta nastolatka.
Ruda przewraca oczami ale szeroko się uśmiecha. Dostrzegam jak James obraca Gwenog podczas tańca, a Syriusz żywo dyskutuje o czymś z Padme.
— Bo cieszę się waszym szczęściem. Idźże, no już!
Przewracam oczami i wstaję z kanapy. Powolnym krokiem wychodzę na balkon. Niemalże czuję jak spojrzenie Lily wypala mi w plecach dziurę.
— Przeszkadzam ci?
Pytam, gdy przekraczam próg drzwi. Mężczyzna obraca się do mnie i od razu rzuca na mnie zaklęcie ogrzewające.
— Przecież wiesz, że nie.
Uśmiecham się i podchodzę bliżej. Lupin ma na sobie bordowy sweter, w pod spodem białą koszulę. Często się tak ubiera, a ja go takim lubię.
Wciskam zimne dłonie pod materiał jego ubrania, a ten parska cichym śmiechem. Nie mówi jednak nawet słowa, przyciąga mnie tylko do siebie bliżej.
Jego duża dłoń poprawia moje włosy.
— Dziwnie mi z tym wszystkim.
Remus marszczy brwi i przenosi dłoń na mój policzek.
— Z czym?
— Z tym, że nie muszę już dłużej być idealna. Ja... Nie wiem... Czy to źle?
— Nie. Musisz dać sobie czas.
Kiwam głową i wtulam się w pierś mężczyzny. Czy powiedzieliśmy sobie wprost kim dla siebie jesteśmy?
Nie. Ale wiem, że obojgu nam na sobie zależy. I chyba to mi wystarcza.
— Coś cię trapi, Remusie. Czuję to.
— To nic takiego.
Spoglądam na niego z dołu i zaciskam palce na rozgrzanej skórze jego pleców mocniej.
— Dobrze wiem, że nie.
Lupin wzdycha i obejmuje mnie ciaśniej.
— Powiem ci jutro, dobrze?
Marszczę brwi, a ten całuje mnie w czoło. I mięknę.
— Dobrze.
•••
Jak na szpilkach czekam, aż Remus wróci z pracy. Zdążyłam wysprzątać cały dom, nakarmić Syriusza, który przypałętał się pod drzwi naszego mieszkania i odebrać pocztę.
Na próżno wśród listów szukałam jakiegoś od Lucjusza i Narcyzy, Keiry i Elijaha czy Averego. Powinnam pogodzić się z tym, że nie chcą mieć ze mną już nic wspólnego.
Dalej jednak tęsknota przebijała moje serce na wskroś.
— Pyszna ta lasagne'a!
— Nawet nie chcę pytać co cię tu przywiało.
Długowłosy wzdycha i pakuje sobie kolejny widelec dania do ust. Popijam wodę z kubka i spoglądam na niego pytająco.
— Padme gotuje obrzydliwe curry, tylko jej tego nie mów — na sam dźwięk tego słowa Syriusz się wykrzywia, a ja parskam śmiechem. — A jako, że jest do wieczora w pracy, to stwierdziłem, że sprawdzę jak się trzymasz. I przy okazji zbawię swoje kubki smakowe.
Padme. Gdyby ktoś parę lat temu powiedział mi, że nie będę patrzeć na nią z obrzydzeniem, to nie uwierzyłabym mu.
Nagle po kuchni rozlega się pukanie do drzwi, a Black zatrzymuje mnie niemalże od razu.
— Ja to sprawdzę.
Przewracam oczami. Wojna sprawiła, że wszyscy wokół zaczęli traktować mnie jak sierotkę, która nie umie się obronić.
— Jedz. Jeśli coś będzie nie tak, to od razu cię zawołam.
Syriusz w końcu się godzi i wraca na swoje miejsce. Pędzę do drzwi i zaglądam przez wizjer.
O mój Merlinie.
Otwieram je prędko i spoglądam na mężczyznę stojącego przede mną.
— Już myślałem, że zdobyłem zły adres.
Marszczę brwi i obejmuję się ciasno ramionami. Stres momentalnie odbiera mi zdolność racjonalnego myślenia.
— Co ty tu robisz, Avery?
— Chciałem upewnić się, że wszystko u ciebie w porządku. I mam mały prezent z okazji urodzin — Andrew wyjmuje z kieszeni płaszcza paręnaście ruchomych zdjęć. — To Blaise i Cassandra. Keira miesiąc temu urodziła bliźniaki.
Och.
Chwytam jak oparzona za fotografie i zasłaniam usta dłonią. Dwa noworodki leżące obok siebie uśmiechają się do aparatu i machają malutkimi rączkami.
Chce mi się płakać. Spoglądam na Avery'ego, a ten doskonale zdaje się rozumieć moje emocje. Widzę to w jego oczach.
— Wejdziesz?
— Nie będę zawracał ci głowy.
Kręcę głową od razu w ramach zaprzeczenia.
— Nigdy nie zawracasz mi głowy, Andrew.
Mężczyzna wzdycha i wchodzi do środka. Zamykam drzwi i ściskam zdjęcie mocniej pomiędzy palcami.
— Jak ona się czuje?
— Już lepiej. Poród był ciężki, ale dała sobie z tym wszystkim radę. Nie chcieli mnie do niej wpuścić przez dobry tydzień.
Przytakuję. Staram się poukładać sobie to wszystko w głowie.
— A Elijah? Słyszałam o śmierci jego rodziców, wysłałam mu nawet list i...
Dostrzegam w oczach Andrewa smutek. Chwyta mnie on za bark i klepie go delikatnie.
— Nie przeczytał go nawet. Wrzucił go przy mnie do kominka.
Nie potrafię uformować choćby jednego sensownego zdania w odpowiedzi. Coś kuje mnie w sercu.
— Avery, co ty tu, kurwa, robisz?
Przewracam oczami na Syriusza i momentalnie każe opuścić mu różdżkę.
— To przyjaciel, spokojnie.
Andrew wzdycha i chwyta mnie za bark w geście pocieszenia.
— Nie wiem dlaczego woleli wybrać taką drogę, ale ja nie zamierzam się na to zgadzać — mówi smutno mężczyzna i uśmiecha się gorzko. — Pisz do mnie dalej. Proszę cię tylko o rozwagę, ministerstwo i Śmierciożercy wychwytują listy.
Przytakuję i spoglądam na dawnego przyjaciela. Widzę jak zmęczony jest.
Bez ostrzeżenia obejmuję go mocno, a on nie waha się aby oddać uścisk. Cały Avery.
Nie zdawałam sobie wcześniej sprawy z tego jak bardzo mi go brakowało.
•••
Leżę na kanapie, a na mugolskim telewizorze leci jakiś film akcji. Kątem oka spoglądam na ekran, a swoje ciało owijam mocniej miękkim kocem. W końcu do moich uszu dociera dźwięk otwieranych drzwi.
Niedługo później Remus wchodzi do salonu, a ja uśmiecham się szeroko na jego widok. Chcę dodać mu trochę otuchy, dziś jest pełnia.
Mężczyzna wygląda jak trup i nieszczególnie stara się to ukryć. Oczy ma podkrążone i przekrwione, a twarz bladą.
— Jak się czujesz?
Pytam i podnoszę się z kanapy. Gdy jestem już przed nim, staję na palcach i odgarniam jego rozwiane włosy z czoła.
— Jest okej.
— Nie musisz kłamać, Remusie.
— Wiem — odpowiada prędko, a ja głaszczę jego zimny policzek. Lupin wtula się w moją dłoń. — Teraz już wszystko jest okej.
— Potrzebujesz czegoś? Wiesz, że...
— Ciebie.
Obejmuję go mocno ramionami i masuję jego plecy, które powoli rozluźniają się pod moim dotykiem. Powoli jego ramiona otaczają moją talię, a zarost kuje mnie lekko w szyję.
Powoli wplatam moje palce w jego włosy i uspokajająco
głaszczę go po głowie.
— Może się położysz, co? Przyniosę wywar tojadowy. Jeszcze trzy dni i będzie po sprawie.
Remus kiwa głową, a ja cmokam jego szorstki policzek. Prędko zmierzam do kuchni, i zaglądam do szafki, w której trzyma on wszystkie fiolki wywaru.
Chwytam za buteleczkę i zmierzam do sypialni. Lupin wciąga akurat na siebie piżamowe spodnie, a ja podchodzę do łóżka, na którym po chwili siada.
Jego twarz wykrzywia się na sam widok płynu.
— Obrzydlistwo.
Mówi przed tym jak odbiera ode mnie wywar i za jednym zamachem wypija całość. Sam zapach mnie odrzuca, lekko się krzywię.
— Połóż się spać, rzucę zaklęcie wyciszające na twoją sypialnię i...
— Zostań ze mną, proszę.
Jego cichy, błagalny ton sprawia, że mam ochotę się popłakać. Duża dłoń obejmuje mój policzek, aby po chwili czoło Lupina oparło się o moje.
— Proszę.
Kiwam głową i pozwalam Remusowi wciągnąć mnie na łóżko. Kiedy powoli kładę się na materac, jego twarz wtula się w moją pierś, a nogi obejmują te moje.
Zupełnie jak dziecko bojące się ciemności.
Muskam lekko ustami jego skroń po czym sama pozwalam sobie zamknąć oczy i spróbować usnąć. Robię to jednak dopiero wtedy, gdy dociera do mnie ciche pochrapywanie Lupina.
•••
Lupin szamocze się jak opętany do takiego stopnia, że wybudza mnie z mojego twardego snu. Podnoszę się do siadu, przecieram oczy i zapalam światło.
Potrząsam nim aby go obudzić. Jego ciężki oddech sprawia, że zaczynam się martwić.
Duże dłonie zaciskają się na moich nadgarstkach, a przerażone spojrzenie skanuje mnie od góry do dołu.
— Wszystko w porządku? Remusie, co-
— Wstawaj, szybko — rzuca prędko i sam podnosi się z łóżka, a następnie chwyta za pierwszy lepszy sweter i rzuca go w moją stronę. — Ubieraj się. Musimy deportować się do moich rodziców.
Marszczę brwi w zdziwieniu. Posłusznie wkładam przez głowę ubranie należące do mężczyzny i podchodzę do niego.
— Ja.. Nie rozumiem...
Twarz Remusa wykrzywia ból, a ja chwytam go w panice. Jego czoło okraszone jest potem, a z ust wydobywa się sapnięcie.
— Coś jest nie tak... Proszę cię, Pam, deportuj nas. Wytłumaczę ci wszystko później, obiecuję.
Kiwam głową nie chcąc komplikować tego bardziej. Pomagam Lupinowi wciągnąć pierwszą lepszą koszulkę i trzymając go za dłoń wychodzę z nim przed drzwi wejściowe naszego mieszkania.
Skupiam się na tym abyśmy trafili tam, gdzie trzeba. W końcu czuję znajome szarpnięcie, a po chwili słyszę jak Remus zwraca całą zawartość swojego żołądka na trawnik przed domem państwa Lupin.
Głaszczę go po włosach, a ten odsuwa się ode mnie gwałtownie.
— Idź. Proszę.
— Nie zostawię cię tu w takim stanie...
— Idź! Już!
— Nie ma takiej, kurwa, opcji!
Chwytam jego ramiona, które drżą pod wpływem zimna i rzucam na niego zaklęcie ogrzewające. Jego oczy są przekrwione do granic możliwości.
Znów wykrzywia go ból. Upada on już w zupełności na ziemię i chwyta desperacko palcami za trawę.
To nie może być przemiana. Fizycznie nie ma takiej możliwości. Do pełni pozostały przecież jeszcze trzy dni.
— Pamela... — sapie między oddechami, gdy ja staram się zrobić cokolwiek aby mu pomóc. Nawet nie wiem kiedy oczy zachodzą mi łzami. Bezsilność atakuje mnie szybko i skutecznie. — Cholera!
Jego krzyk łamie mi serce. Żyły zaczynają wybijać się na spoconym czole czy ramionach.
Aż w końcu dzieje się najgorszy scenariusz. Materiał koszulki rozrywa się przez rosnące ramiona i barki Remusa. Jego ciało zaczyna pokrywać ciemna sierść.
Staję jak wryta. Powinnam uciekać, ale nie potrafię.
Ludzkie oczy patrzą na mnie ostatni raz.
— Uciekaj!
To jedyne co udaje mu się wysypać przed tym jak wilkołacza forma go pożera.
Dopiero gdy dostrzegam ogromne kły i pazury potrafię zmusić się do biegu. Jest już jednak za późno. W Remusie brak jakiegokolwiek człowieczeństwa.
Nie powinno tak być. Wywar tojadowy powinien pozwolić mu zachować świadomość.
Moja ucieczka jest bezskuteczna. Wielkie pazury chwytają moją nogę, a ja kopię Lupina na oślep. Słyszę pisk, a po chwili męski krzyk.
Parę zaklęć przelatuje obok mojej głowy, a łapa stworzenia wykonuje jeszcze jeden, zamaszysty ruch.
I wtedy już wszystko staje się zamazane. Widzę tylko krew, słyszę swój własny płacz i krzyki Lyalla Lupina.
•••
Budzę się niespokojnie i od razu podnoszę do siadu. Dalej jest ciemno. W pomieszczeniu zapalona jest malutka lampka, a na fotelu siedzi Hope, w ręku dzierżąc filiżankę.
— Och, słońce — mówi od razu gdy tylko się ruszam. Odstawia naczynie i prędko zjawia się obok mnie. —
Nie powinnaś wstawać.
Kręcę głową przecząco.
— Gdzie jest Remus?
— Lyall zdążył go zebrać po przemianie. Nie powinniście teraz...
Odwijam kołdrę aby wstać i nie spodziewam się absolutnie tego, co widzę. Całe moje biodro, prawe udo i łydka są zabandażowane.
— Załamie się gdy to zobaczy — rzuca zmęczonym głosem matka Remusa i siada na materacu obok mnie. — Od zawsze był taki delikatny, taki kruchy. Nie może znieść myśli, że mógłby kogoś skrzywdzić.
— Remus nie może zostać teraz sam — odpowiadam jej i rozglądam się po pomieszczeniu. — Czy...
— Proszę.
Hope rozumie bez słowa czego szukam i podaje mi granatowy, cienki szlafrok. Oprócz bandaży mam przecież na sobie samą bieliznę.
— Dziękuję — kiwam głową z wdzięcznością i wciągam na siebie narzutę. Powoli podnoszę się z łóżka i staje na dwóch nogach. Nie jest aż tak źle. — Muszę z nim porozmawiać.
— To nie jest dobry pomysł, kochanie...
— Hope, nie pozwolę mu pogrążyć się w wyrzutach sumienia.
Kobieta wzdycha i prowadzi mnie na korytarz. Wskazuje mi drzwi parę metrów dalej.
— Skrzywdzicie tylko siebie nawzajem — mówi pani Lupin zmartwiona, a ja kręcę głową. — Dobrze o tym wiesz.
Uśmiecham się gorzko w jej stronę i ściskam mocniej pasek od szlafroka.
Hope chyba zrozumiała, że nie przekona mnie do pozostania w pokoju.
Podchodzę do drzwi wskazanych wcześniej przez kobietę i pukam w nie cicho. Odpowiada mi cisza, więc ponawiam pukanie.
Dalej cisza.
Wzdycham i naciskam na klamkę. W tym momencie nie liczy się prywatność Remusa.
Jego spojrzenie atakuje mnie niemal od razu. Zamykam za sobą drzwi i rzucam zaklęcie wyciszające. Nie chcę aby ktokolwiek słyszał cokolwiek o czym będziemy rozmawiać.
A już tym bardziej rodzice Remusa.
— Jak się czujesz?
Pytam cicho, a mężczyzna prycha. Jego tors jest cały obandażowany.
— Wybornie.
Przewracam oczami i siadam na materacu obok niego.
— Nie musisz być opryskliwy. Po prostu się martwię.
Jego duża dłoń przeciera twarz.
— Powinnaś być już w trakcie pakowania swoich rzeczy, Pam.
Marszczę brwi. Słucham?
— Wyrzucasz mnie?
— Nie jesteś ze mną bezpieczna.
— Teraz nigdzie nie będę bezpieczna.
— A ze mną szczególnie.
Irytacja przechodzi przez całe moje ciało, a złość rozpala się w moich żyłach.
— Przestań mnie od siebie odsuwać — mówię i uważając na zranione biodro i udo przysuwam się do mężczyzny. — Nie w momencie, w którym wszystko zaczęło się układać.
— Nie, Pamelo. Pozwoliłem sobie na zbyt wiele, na zapomnienie kim jestem i ilu rzeczy powinienem się przez to wyrzec.
Chwytam go za policzki i przyciskam swoje czoło do jego.
Nie chcę go stracić. Nie chcę.
— Przestań to wszystko komplikować — parskam zdenerwowana. — Nic mi się nie stało.
— Nic?
Jego dłoń chwyta za moje biodro, a ja zaciskam zęby i kulę się w jego ramionach.
— Widziałem wszystko, Pam. I nic nie mogłem zrobić — słyszę jego płaczliwy ton i mocniej obejmuję go ramionami. — Nie potrafię sobie wybaczyć.
— Ale ja tak — odgarniam jego włosy i chwytam znów za blady policzek. — To moja wina, nie twoja. Ty kazałeś mi uciekać, a ja zostałam. Na własną odpowiedzialność.
— Mogłem...
— Nie mogłeś — przerywam mu prędko i pocieram zimną skórę jego twarzy. — Nigdzie się nie wybieram, Remusie. Nawet jeśli mnie nie chcesz.
Mężczyzna całuje mnie w policzek, delikatnie, jakby bał się, że mnie skrzywdzi.
— Chcę tylko ciebie, Pam.
•••
Wszystko powoli wraca do normalności, oczywiście w miarę możliwości. No może prawie wszystko. Dalej jestem trochę obolała, a blizny na ciele pozostaną już do końca mojego życia.
Trudno.
Wzięłam się porządnie do pracy i zaczęłam brać coraz więcej nadgodzin w kwiaciarni. Sprzedałam wszystko co nie miało dla mnie sentymentu, a miało jakąkolwiek wartość. I razem z oszczędnościami, które przekazała mi moja matka po śmierci, stworzyła się z tego całkiem niezła suma.
Znalazłam dom oddalony od najbliżej wioski o parę kilometrów, wokół niego znajdują się tylko lasy i malutka rzeka. Sam budynek jest ogrodzony i zadbany, może nie ogromny, ale wystarczający.
Chcę odwdzięczyć się Remusowi za wszystko co dla mnie zrobił.
— Co sądzicie?
Pytam Jamesa i Syriusza, których zaprosiłam do środka. Peter nie był mi tu potrzebny, wiem, że mnie nie lubi więc nie będę wchodziła mu w drogę.
Mężczyźni oglądają środek domu i uśmiechają się do mnie szeroko.
— Dla Luńka jak znalazł. Ma las w którym się wybiega, niezły wystrój i niezłą kobietę u boku. Żyć nie umierać.
Rumienię się na komentarz Blacka i przechodzę korytarzem aby pokazać im mała bibliotekę.
— On oszaleje jak to zobaczy — mówi James przyglądając się książkom na półkach. — A te puste..?
— Na jego książki. Ma ich całkiem sporo w mieszkaniu.
— Bystrzacha.
W trójkę siadamy w kuchni do stołu, szybkim ruchem różdżki parzę Huncwotom herbatę. Pokazanie im domu to nie jedyny cel mojego zaproszenia.
— Słuchajcie... Wiem, że dla Remusa nauczyliście się animagii.
James marszczy swoje grube brwi.
— Co w związku z tym?
— Jesteście dorośli, macie swoje życia i nie ma w nich czasu na co miesięczną pomoc Remusowi. Rozumiem to — wzdycham, bo moja prośba jest niecodzienna. — Ale ja jestem z nim cały czas i chciałabym móc go wesprzeć.
— To zbyt duże ryzyko, nie ma takiej opcji.
Od razu zaprzecza Syriusz, a James kręci głową na jego słowa.
— Zamknij się, Łapa. To bardzo dobry pomysł — okularnik wypija trochę herbaty i uśmiecha się
do mnie lekko. — Nawet w kwestii bezpieczeństwa. Gdyby tylko cokolwiek się stało, Pamela ochroni się dzięki zwierzęcej formie.
Black przeciera swoją twarz dłonią i odgarnia długie, czarne włosy.
— Umiesz wyczarować patronusa?
Zaczynam bawić się swoimi palcami i wbijam wzrok w stół.
Słyszę głośny plask i krzyk Jamesa.
— Idioto!
— Nigdy w szkole mi się to nie udało. To nie był dla mnie szczęśliwy okres więc...
— Spokojnie — odpowiada mi od razu Potter i wstaje od stołu. — Wszystko małymi kroczkami i do celu. Nie musisz tego potrafić, ale wiedziałabyś wtedy wcześniej jaką przybierzesz formę. Chodź.
Unoszę brwi do góry i spoglądam na niego zdziwiona.
— Już? Teraz?
— Im szybciej zaczniemy, tym szybciej się nauczysz.
•••
Został zaledwie dzień do urodzin Remusa, a mi dalej nie udało się przemienić. Przez miesiąc w ustach trzymałam cholerny liść mandragory, a ciekawskie pytania Lupina zbywałam. Jakby tego było mało, musiałam wypić obrzydliwy eliksir i razem z Potterem i Blackiem rzucać dziwne zaklęcie każdego wieczora.
Remus powoli stawał się coraz bardziej podejrzliwy. A mi brakło czasu.
— Nie przejmuj się — odzywa się James, a ja ocieram ręcznikiem krople potu na moim czole. — To długotrwały proces. Ja uczyłem się zmieniać trzy miesiące.
— Nie słuchaj go, mi udało się w mniej niż tydzień — wtrąca Syriusz i klepie mnie po ramieniu. — Skup się, lala, i ci wyjdzie.
Ignoruję przedziwne określenie i skupiam się ponownie na przemianie, tak jak kazał mi wcześniej Potter.
Czuję dziwne, elektryzujące uczucie przechodzące przez moje ciało. Mam ochotę pisnąć z radości, gdy na mojej skórze zaczyna wyrastać sierść.
James i Syriusz przybijają sobie piątkę. Parę minut mija, a ja skurczam się lekko i zamiast rąk mam łapy.
Jestem... Psem?
— Ale jaja — odzywa się Potter i kuca przede mną. Przewyższam go lekko, więc muszę być jakimś psim olbrzymem. — Teraz to już Remus musi ci się oświadczyć.
Przekręcam łeb nie wiedząc o czym mówi ten idiota. Drapie mnie on za uchem, a ja mimo specyficzności tej sytuacji, odczuwam z tego jakąś przyjemność.
Dostrzegam moje podarte ubrania obok i kiwam w ich stronę. Mam nadzieję, że James zrozumie, że ma je zebrać.
Oczywiście, że nie rozumie.
— No, to teraz zmień się spowrotem — rzuca Syriusz i przywołuje do siebie pierwszy lepszy koc. — Zamkniemy oczy, żebyś czuła się komfortowo. No dawaj.
Skupiam się jak mogę, ale nic się nie zmienia. W końcu mam ochotę krzyczeć, a z mojego pyska wydobywa się wycie.
Black otwiera oczy i wzdycha ciężko.
— No już, groźna wilczyco, dasz radę.
Wilczyco? Czy ja..?
Och, to by tłumaczyło ten tekst o zaręczynach.
Skupiam się ponownie, ale następne dwie godziny starań nie przynoszą żadnego skutku. Kulę się więc na ziemii i skomlę.
— Wiesz, że musimy powiedzieć Remusowi? Będzie się o ciebie martwił.
Kręcę pyskiem jak oszalała. James wzdycha cicho.
— Nie mamy innego wyjścia, Pam.
Zasłaniam swój pysk łapami. Nawet tego nie potrafiłam zrobić dobrze.
•••
Leżę na łóżku w sypialni i dalej nie potrafię wyjść z podziwu. Wilki są o wiele większe niż myślałam. Zajmuję większość materaca.
James i Syriusz poszli powiadomić Remusa o wszystkim. Nie mam do nich żalu, na ich miejscu zrobiłabym to samo.
W końcu przez drzwi przechodzi Lupin, a jego wzrok jest zmartwiony i zatroskany.
— O mój Merlinie. Szukałem cię po całym tym domu — mówi i siada obok mnie. Niemalże od razu chwyta za mój pysk, a ja liżę swoim ogromnym językiem jego dłoń. — Co wpadło ci do głowy?
Piszczę i ukrywam łeb w dłoniach Lupina.
— Musisz się skupić i spróbować jeszcze raz.
Biorę głęboki wdech i robię wszystko co kazali mi robić Potter i Black. Obecność Remusa pomaga. Czuję się mniej spięta, nawet jeśli okrywa mnie wstyd.
— Dasz radę, Pammie.
Chowam pysk mocniej w jego rękach i staram się jak mogę przemienić ponownie w moją ludzką formę. Skupiam się na cieple jego skóry i spokojnym oddechu.
Aż w końcu przez moje ciało przechodzi ponownie elektryzujące, znajome uczucie. Łapy stają się dłońmi, sierść skórą, pysk twarzą.
Wybucham gromkim płaczem i chowam się w ramionach Lupina mocniej. Moje nagie ciało zwija się w kłębek, a na skroni czuję jego delikatny pocałunek.
Nie wiem nawet kiedy ciemność porywa mnie w swoją otchłań.
•••
Budzę się w miękkiej pościeli, w moim ludzkim ciele. Przeciągam się lekko i dłonią nie wyczuwam obok Remusa.
To oczywiste, że nie chciał przebywać ze mną dłużej niż to konieczne. Schrzaniłam po całej lini.
Gdy tylko orientuję się, że dalej jestem nago, transmutuję pierwszy lepszy koc leżący na pobliskim fotelu w szlafrok.
Schodzę na dół i bez zdziwienia dostrzegam, że Lupina nie ma nigdzie w domu. Wzdycham cicho i przecieram swoją twarz dłońmi.
Wychodzę na taras, aby chociaż na chwilę poczuć się lepiej. Promyki słońca okalają moją twarz, a widok rzeki płynącej niedaleko koi serce. Zimne, marcowe powietrze spotyka moje rozgrzane ciało.
— Dziękuję.
Przestraszona spoglądam na Remusa, który wychodzi zza rogu. Nie zauważyłam go.
Dziękuję?
— Nie rozumiem — odpowiadam i obejmuję się mocniej ramionami. Nie przeszkadza mi marcowe zimno, ani lekki wiatr. — Dlaczego?
— Dlaczego? — powtarza za mną Lupin, a ja spuszczam spojrzenie na deski, którymi wyłożony jest taras. — Pam, spójrz na mnie.
Jego dłonie muszą zmusić mnie do tego, abym skierowała swój wzrok na niego.
Jest uśmiechnięty. Wygląda na takiego... Spokojnego.
— Kocham cię.
Łzy stają w moich oczach, a serce przyspiesza. On mnie... Co?
— Remusie, ja... Nie rozumiem...
Jego ciepły całus rozgrzewa moje ciało jeszcze bardziej. Płonę.
— Rozumiesz. Lepiej niż ja — dociska on swoje czoło do mojego, a ja drżę. Wcale nie przez zimno. — Nie wiem czym sobie na ciebie zasłużyłem, Pammie.
Spoglądam na niego szklistymi oczami. Dolna warga zaczyna mi drżeć.
— Nie jesteś zły?
Pytam cicho, a Lupin odgarnia moje poplątane włosy.
— Na początku, trochę. Tylko dlatego, bo się o ciebie bałem. Co wpadło ci do głowy, żeby uczyć się animagii?
Pociągam nosem i wbijam wzrok ponownie w podłogę.
— Chciałam ci pomóc. Chciałam, żebyś nie czuł, że jestem dla ciebie jakimś ciężarem — nie chcę patrzeć w jego oczy, wtulam się w duże dłonie i biorę głęboki oddech. — Chciałam, żebyś był szczęśliwy.
Kciuk Remusa zahacza delikatnie o moje usta, a ja przełykam ślinę, czując, jak przez całe moje ciało przechodzi dreszcz.
— A ty? Jesteś szczęśliwa?
— Co?
— Pytałem, czy jesteś szczęśliwa.
Uchylam wargi i nie potrafię wydobyć z siebie żadnego dźwięku. Dopiero po chwili mi się to udaje.
— Jestem. Przy tobie.
Lupin całuje mnie bez ostrzeżenia i zmienia położenie swoich dłoni - chwyta za moje biodra i dociska nasze ciała mocno i zdecydowanie do siebie. W podbrzuszu czuję ogromny gorąc, a palce zaplatam na karku mężczyzny.
— A z tym domem, to kompletnie oszalałaś.
— Niezupełnie — wtrącam między pocałunkami,
a palce Remusa wślizgują się pod materiał szlafroka i gładzą blizny na moim biodrze i udzie. — Drugą połowę ceny mamy zapłacić jak znajdziemy kupca na te cholerne mieszkanie.
Lupin parska pod nosem. Zagryzam wargę odruchowo.
— Zaplanowałaś każdy szczegół, co?
— Mówisz jakbyś mnie nie znał. Wszystkiego najlepszego, Luniu.
Jego perlisty śmiech rozbrzmiewa wokół, a ręce chwytają mnie w talii i unoszą do góry. Piszczę, a później wybucham śmiechem, gdy Remus przerzuca mnie przez swoje ramię.
⋆ ˚。⋆t୨୧˚ ● ˚୨୧⋆。˚ ⋆
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top