ROZDZIAŁ PIĘTNASTY
xv.❝Jesteś moim jedynym pragnieniem❝
⋆ ˚。⋆t୨୧˚ ● ˚୨୧⋆。˚ ⋆
PIERWSZY DZIEŃ W PRACY MINĄŁ MI ZADZIWIAJĄCO DOBRZE, z dumą słuchałam od Jennifer Trelawney, że nie wierzy, że to moja pierwsza praca w całym życiu. Nie rozumiem jej zdziwienia, aby układać bukiety wystarczy mieć przecież choćby odrobinę poczucia estetyki.
A to mam w genach. Razem z mlekiem matki wyssałam elegancję, szyk i grację, bo tego właśnie wymagano od dziecka Malfoyów, nawet jeśli byłam nie tak istotna jak Lucjusz.
Bycie drugą sprawiło, że miałam narzucone minimalnie mniej sztywne zasady ubioru i wyglądu. Lucjusz całe życie miał więcej odżywek do włosów niż ja.
Chociaż bolesne, ciasne gorsety zapamiętam na zawsze. Nigdy więcej nie wcisnę się w to z własnej woli.
Podliczam oszczędności w kasie i zamykam kwiaciarnię, tak jak prosiła mnie Jennifer.
Matka Sybilli jest genialna, zupełnie odmienna od jej córki. Energiczna, szalona i wygadana stanowi nieźle przeciwieństwo spokojnej, skromnej i cichej Sybilli.
Nie sądziłam, że kobieta w średnim wieku potrafi wykrzesać z siebie tyle wigoru.
— Cześć — odwracam się na dźwięk znajomego głosu po tym jak przekręcam kluczyk w zamku. — Jak było?
Przewracam oczami zauważając Lupina. Oczywiście, nie mógł tak po prostu odpuścić.
— Mówiłam ci już, że dam sobie radę sama. Co jest trudnego w zwykłej deportacji do mieszkania?
— Ktoś mógłby cię porwać w czasie gdy zamykałaś drzwi.
Parskam pod nosem. Huncwot jest zdecydowanie nadopiekuńczy.
— A widzisz żeby ktoś to robił?
— Nie, ale to dlatego, że właśnie stoję obok. Nie musisz dziękować.
Przewracam oczami i chowam klucz do torby.
— Wracajmy.
Wzdycham, a Remus nadstawia mi swoje ramię. Wygląda na zmęczonego, musiał dotrzeć tu od razu po swojej zmianie.
Nawet zmęczony wygląda dobrze.
Zaciskam swoje palce na jego przedramieniu i świat przez chwilę wiruje. Chwytam mocno za najbliższą ścianę, czując jak cała się chwieję.
— Jak było w pracy?
Pytam, a Remus spogląda na mnie z błyskiem w oku.
— Nie uwierzysz czego się dowiedziałem — zaczyna w tym samym czasie zdejmując buty. — Adelaide jest w ciąży. To genialna wiadomość.
— Och... Świetnie.
Uśmiecham się głupio nie wiedząc co więcej mogłabym powiedzieć.
— Regulus musi być szczęśliwy.
Dodaję. Znam go tyle lat, że wiedza o tym, że zawsze marzył o rodzinie nie jest mi obca. Na każdej ślizgońskiej imprezie, gdy tylko przesadził z ognistą, zaczynał opowiadać o tym jak bardzo chciałby mieć córkę.
Tego właśnie mu życzę.
•••
Budzę się w nocy wraz z głośnym grzmotem wybrzmiewającym zza okna i jeszcze głośniejszym krzykiem przerażenia. Przyciskam prędko kolana do piersi i zasłaniam dłonią usta z których chce wydobyć szloch. O rany.
Nie od dziś wiadomo, że boję się burzy. Ujrzenie śmierci mojej ukochanej babki permanentnie sprawiło, że nie jestem w stanie normalnie funkcjonować podczas grzmotów i deszczu.
Do dziś w koszmarach widzę jej spalone ciało, słyszę szloch i płacz mojej matki. Pamiętam dobrze skrzata, który zabrał mnie do pokoju. Nie wiem co się z nim stało, nigdy więcej nie zjawił się już w Malfoy Manor.
Cała dygoczę z nerwów, a głębokie wdechy w ogóle nie pomagają mi się uspokoić. Podskakuję na materacu słysząc pukanie do drewnianych drzwi.
— Pam, wszystko w porządku?
Ocieram łzy drżącymi dłońmi i biorę parę wdechów.
— T-Tak!
— Mogę wejść?
— N-Nie!
Chwilowo zapada cisza, a ja mam nadzieję, że Lupin sobie poszedł i odpuścił. W końcu jednak drzwi się otwierają, a ja mam ochotę zapaść się pod ziemię. Zakrywam swoją twarz dłońmi.
— To żaden wstyd się bać — słyszę nad soba i nie otwieram oczu, zaciskam je mocniej. — Przyniosłem eliksir uspokajający. Powinien pomóc.
— Mówiłam żebyś nie wchodził.
— Nie mogę cię tak zostawić.
Uchylam powieki, gdy Remus delikatnie odchyla moje dłonie. Jest w tym tak ostrożny jakbym miała rozpaść się na kawałki.
Kolejny grzmot przecina ciszę, a ja skomlę jak pies. Nigdy niczego tak bardzo się nie bałam.
Nawet nie wiem kiedy ciepłe ramiona obejmują mnie mocno i pozwalają mi wcisnąć swoją głowę w zagłębienie jego szyi. Lupin podsuwa mi pod nos eliksir, a ja posłusznie wypijam go do dna, nie krzywiąc się nawet na jego gorzkawy posmak.
— To nic złego się bać.
Jego długie palce wplątują się w moje włosy i głaszczą je uspokajająco.
Czuję się bezpieczniej. Jakby tu nie mogła mnie dosięgnąć burza i jej mordercza siła.
Remus owija mnie kołdrą i szepcze prędko zaklęcie wygłuszające. Znika dźwięk deszczu, znikają grzmoty.
— Przepraszam.
Szepczę pod nosem, bojąc się podnieść na niego wzrok. Wstyd oblewa mnie dopiero teraz.
— Za co? Każdy się czegoś boi.
— Ale nie... burzy.
Czuję jak Huncwot kręci głową.
— Spróbuj usnąć.
Nie odpowiadam. Zwijam się w kulkę i wtulam w ciepłą klatkę piersiową mężczyzny.
Nie pamiętam kiedy ktoś ostatnio otoczył mnie taką troską i opieką.
Wkrótce usypiam.
•••
Przestałam dziwić się Adelaide. Huncwoci to naprawdę dobrzy ludzie. Szkoda, że zrozumiałam to dopiero teraz.
Przyjaciele Remusa dalej nie wydają się rozumieć naszej relacji, z resztą ja również. Mimo wszystko akceptują mnie i starają się nie oceniać, co i tak jest dużym poświęceniem z ich strony.
Uśmiecham się nieśmiało w stronę Lily, która pomaga mi kroić warzywa na sałatkę. Jest w trzecim miesiącu ciąży i promienieje.
Gdyby ktoś powiedział mi parę lat temu, że będę rozmawiać z mugolaczką z własnej, nieprzymuszonej woli to wyśmiałabym go od razu. Teraz jednak jest to moja rzeczywistość.
Wcale nie taka zła rzeczywistość.
Lily okazała się być dobrą kompanką w towarzystwie szalonych mężczyzn. Nie wyrzuciła mi ani razu tego, co mówiłam o niej w szkole. Czym zasłużyłam sobie na taką dobroć?
— Myśleliśmy już z Jamesem o imionach — zaczyna rozmowę rudowłosa, w trakcie krojąc prędko paprykę. — Jeśli urodzi się chłopiec to nazwiemy go Harry, a jeśli dziewczynka, to nazwiemy ją Rebecca.
— Śliczne imiona — odpowiadam w tym samym czasie wrzucając pokrojone warzywa do miski. — Przeczuwasz już może płeć?
— Myślę, że to chłopczyk — odpowiada przekonana Evans, a ja uśmiecham się szerzej. — Ale James bardzo chciałby dziewczynkę. Będziemy szczęśliwi w każdym przypadku.
— Zazdroszczę wam tego — wyrzucam bezmyślnie w tym samym momencie w którym mieszam sałatkę. — Stabilności, rodziny, planów.
Rudowłosa marszczy swoje cienkie brwi i spogląda na mnie zaciekawiona.
— A Remus? Nie planujesz z nim...
— Ja i Remus nie jesteśmy razem.
Przerywam jej wypowiedź i wzdycham ciężko. To dla mnie niewygodny temat, może dlatego, że sama zauważyłam, że chciałabym abyśmy byli czymś więcej.
Ale Remus nigdy nie posuwał się dalej, więc nie naciskałam. Uznałam, że musiał po prostu chcieć mi pomóc, a to co dzieliliśmy ze sobą w szkole już dawno wygasło.
Dlatego staram się jak mogę aby odkładać zarobione pieniądze i wkrótce się wyprowadzić. Nie będzie musiał dłużej znosić tej dziwnej sytuacji.
— Przepraszam — mówi skruszona Potter, sięgając po kolejnego już pomidora. — Myślałam, że... No wiesz.
— W porządku. Ja... Rozumiem.
Niezręczna cisza zapada między nami. Kobieta odkłada nóż i wzdycha ciężko pod nosem.
— Znam Remusa od kiedy tylko James zaczął się za mną uganiać. Jego oczy nie potrafią kłamać, Pam. Widzę jak na ciebie patrzy.
Parskam. Dobre sobie.
Wielokrotnie podkreślał ostatnimi czasy, że nie patrzy na mnie jak na cokolwiek więcej niż przyjaciółkę. Już dawno posunąłby się dalej gdyby tylko chciał. Jego uczucie minęło i została tylko sympatia, która nie pozwala mu wyrzucić mnie na bruk.
— Lily...
— Wiem co mówię!
Kręcę głową i śmieje się gorzko pod nosem.
— Powiedziałby mi gdyby coś było na rzeczy. Straciłam swoją szansę.
— Nie mów tak — kobieta chwyta za moje ramiona i patrzy na mnie intensywnie. — Oboje powinniście przestać oszukiwać samych siebie i przyznać się do tego, że was do siebie ciągnie.
Zaciskam usta w prostą linię. W tym samym momencie do kuchni wpada rozemocjonowany James.
— Kochanie, musimy nazwać naszą córkę Perpetua!
Przewracam oczami i śmieję się pod nosem. Cały Potter.
•••
Lily okazała się być moim niedocenionym wsparciem w okresie klimatyzowania się w otoczeniu Remusa. Nie naciskałam, wręcz nie chciałam aby dochodziło do takiej sytuacji, jednakże sam Lupin zapraszał swoich znajomych i mnie z nimi zapoznawał. Głupio było mi ciągle odmawiać.
Potterowa nauczyła mnie wielu rzeczy związanych z mugolską kulturą i sprzętem. Abraxas stanowczo zabraniał mi uczęszczania na lekcje mugoloznawstwa, więc nie miałam gdzie się tego wszystkiego nauczyć. W Malfoy Manor wszystko przepełnione było magią.
Jest tylko jedna osoba z otoczenia Lupina, która definitywnie ma do mnie personalny problem i jest to Peter Pettigrew. Jeszcze w czasach szkolnych zastanawiałam się czemu jest częścią ich grupy, a teraz to pytanie wybrzmiało w mojej głowie ponownie.
Jest dla mnie wyjątkowo opryskliwy i docina mi przy każdej możliwej okazji. Wygląda jakby słuchał mnie uważnie tylko po to, aby finalnie przyczepić się do czegokolwiek co uda mu się wyłapać z moich słów. Patrzy na mnie z góry, zupełnie jakby byłby ode mnie w czymś lepszy.
Pomagam upiąć Lily włosy w łazience, gdy podczas parapetówki w nowym domu Potterów tej robi się niedobrze. Ciężko spiąć te długie, rude kłaki ale w końcu mi się udaje.
Otwieram malutkie okno i wachluję jej bladą twarz.
— Z tego co zdążyła nauczyć mnie Pomfrey wiem, że mdłości w ciąży są normalne.
— Mam ci od razu mówić pani doktor?
Parskam i szybciej wachluję twarz kobiety. Widzę jak ciężko oddycha i jak krople potu spływają po jej gładkim, bladym czole.
— Chciałam cię tylko pocieszyć.
— Myślę, że aktualnie pocieszy mnie tylko dobra gorąca czekolada. O rajuśku.
— Aktualnie myślę, że powinnaś napić się wody — mówię i prędko przywołuję do siebie szklankę, którą płynnym ruchem różdżki napełniam wodą. — Pij, do dna.
Rudowłosa nawet nie protestuje, chwyta naczynie w swoje szczupłe palce i opróżnia szklankę w całości.
James nagle wpada do łazienki jak oszalały. Wygląda na zdziwionego naszym widokiem.
— Kochanie, wszystko w porządku? Czemu nie powiedziałaś mi, że coś się dzieje?
Lily macha ręką lekceważąco, a ja dalej wachluję jej twarz.
— Nie chciałam cię martwić, zaraz mi przejdzie.
Potter kręci głową i podchodzi bliżej. Kuca przy swojej siedzącej żonie i głaszcze jej kolana.
— Pam, to twój moment. Pędź do Lunia, mój mąż się mną zaopiekuje.
Kręcę głową zrezygnowana. James tylko szczerzy się jak głupi do sera. Zapełnie tak jak Lily.
— Nie sądzę...
— Idź — odpowiada stanowczo Potter. — Cały wieczór cię wypatruje i stara się zrobić jakiś krok. A ty ciągle mu uciekasz.
Nie potrafię powstrzymać motyli, które trzepoczą w moim brzuchu gdy słyszę słowa okularnika. Cały wieczór?
Wzdycham i kiwam głową. Niech im będzie. I tak im się tu nie przydam.
Wychodzę posłusznie z łazienki i kieruję się do dużego, przytulnego salonu. W tle gra wolna piosenka Fatalnych Jędz, a wszystkie stoły i kanapy odsunięte są aż do samych ścian. W ten sposób na środku pomieszczenia stworzył się parkiet.
Widzę jak Marlene McKinnon tańczy ze swoją dziewczyną, Dorcas Meadows. Obie wpatrują się w siebie jak w obrazek.
Syriusz stoi razem z Molly, już Weasley i robi jej drinka, a ona krzyczy na niego wskazując na swój ciążowy brzuch.
Amos Diggory obraca na parkiecie Padme Zabini, która porusza się z wyjątkową gracją, nawet jeśli wypiła więcej niż wszyscy uczestnicy tej imprezy razem wzięci.
Sybilla Trelawney rozmawia na kanapie z Arthurem Weasleyem, najprawdopodobniej próbuje wróżyć mu z lini papilarnych. Ja też to przeżywałam, to standardowa procedura zapoznawcza z Sybillą. Jest dość... specyficzna.
Georgia Abott to dziewczyna o której istnieniu nie miałam pojęcia do dziś. I akurat dziś musiałam zobaczyć jak rozmawia z Remusem niemalże przyczepiona do jego ramienia.
Lafirynda.
Jej brat, Cassian siedzi po drugiej stronie pomieszczenia z Peterem. Glizdogon skanuje mnie wzrokiem zupełnie tak, jakbym miała zaraz wszystkich tu zabić.
Hestia Jones razem z Emmeliną Vance rozmawiają przy jednym z okien. Nie kojarzyłam ich ze szkoły i dopiero Lily wyjaśniła mi dlaczego – są parę lat starsze i dostały zaproszenie ze względu na to, że znały się w latach szkolnych z Jamesem.
Nawet nie wiem kiedy Gwenog Jones chwyta za moje ramię i wciska mi w dłoń kubek z alkoholem. Nie odmawiam, od razu wypijam całą jego zawartość.
— Chyba tego potrzebowałaś — odzywa się widząc mój ruch. Kwaszę się ale nic nie mówię. — Jak tam Lily?
— Wszystko okej, to tylko mdłości.
Wycieram usta wierzchem dłoni i pozwalam sobie zgnieść plastikowy kubek. Potrzebuję zająć czymś ręce.
Kieruję swój wzrok ponownie w stronę Remusa, a ten wystawia swoją rękę w kierunku Georgii. Zaciskam zęby i chwytam Gwenog za rękę aby razem z nią pognać jak najszybciej do amatorskiego mini-baru.
Nalewam sobie kolejny kubek ognistej whisky w czasie gdy Lupin prowadzi na parkiet Abott. Jones przygląda mi się rozbawiona.
— Mogłaś po prostu przerwać im rozmowę wcześniej. Jestem pewna, że Remus w pełni zająłby się tobą.
— Nie bądź taka mądra — odpowiadam zirytowana i wypijam od razu połowę zawartości tego co trzymam w ręce. — Dawno nie piłam ognistej.
Blondynka chichocze pod nosem i upija nieco z mojego kubka. Pozwalam jej na to będąc za bardzo skupioną na obserwowaniu tańczącego Remusa.
Sama nie rozumiem tego co się ze mną dzieje.
Wzdycham i chwytam za paczkę papierosów leżących na stole. Pewnie są Syriusza, nie obrazi się.
Wychodzę bez słowa na taras i od razu rzucam na siebie zaklęcie ogrzewające. Wkładam używkę do ust i podpalam ją szybko różdżką.
Przecież Lupin ma prawo robić co chce.
Dlaczego więc znowu przeszkadza mi gdy patrzy na kogoś tak jak zazwyczaj patrzy na mnie?
— Wszystko w porządku?
Nawet nie obracam się w stronę znajomego głosu rozpoznając w nim Blacka. Opieram łokcie o balustradę i ponawiam zaklęcie ogrzewające. Jest zimno.
Syriusz opiera się obok mnie i spogląda na mnie zaciekawiony. Nie odwracam wzroku, patrzę przed siebie.
— James cię zabije jeśli tylko wyrzucisz tego peta na jego pięknie przycięty trawnik.
— Nie zamierzałam go tam rzucać ale teraz mnie namówiłeś.
Huncwot parska śmiechem i wyjmuje z paczki papierosa dla siebie. Szybko szepczę pod nosem zaklęcie i podpalam jego używkę, a on kiwa mi wdzięcznie głową.
— Nigdy nie widziałem jak się uśmiechasz.
Spoglądam na niego dopiero teraz. Długie, ciemne włosy falują na wietrze, a zaczerwieniony nos zdobi mały, srebrny kolczyk.
To dość... oryginalne.
Wzruszam ramionami nie wiedząc co mogłabym mu odpowiedzieć.
Stoimy w ciszy i delektujemy się nikotyną wspólnie. Zupełnie jakbyśmy wcale nie byli nie tak dawno po dwóch skrajnych stronach.
Tu i teraz jesteśmy tylko dwójką zwykłych, młodych ludzi. Bez nazwisk. Bez podziałów. Bez statusu.
— Czym kierowałeś się gdy uciekałeś?
Pytam wiedząc, że Syriusz to jedyna osoba z podobnym doświadczeniem do mojego. Tylko on wie co przeżywam i przeżywałam, tylko z nim mogę poczuć się na tyle zrozumiana aby podjąć ten temat. Choć dopiero alkohol daje mi tyle odwagi abym to zrobiła.
Jego uśmiech znika niemalże od razu. Chyba trafiłam w czuły punkt.
— Chęcią przetrwania.
Ujął to lepiej niż ja kiedykolwiek. Ciemnowłosy spogląda na mnie zaciekawiony i klepie mnie lekko po ramieniu, zupełnie jak stary, dobry przyjaciel.
Do tego jest nam niesamowicie daleko.
— Zacznij w końcu żyć, Malfoy. Teraz masz do tego okazję.
Jego gorzki uśmiech mówi więcej niż jakiekolwiek wylewne wyznanie. Mogliśmy nienawidzić się całe życie ale nigdy nie mieliśmy do tego większego powodu – zmusiła nas do tego wojna. Do tego zmusiło nas życie i nasze wybory.
Ciężko to nagle zmienić.
Gaszę wypalonego niemal do końca papierosa i wyrzucam go za balustradę zgodnie ze złożoną wcześniej obietnicą. Black parska cichym śmiechem i poprawia swoje długie włosy.
Oboje jak jeden mąż obracamy się w stronę łoskotu, który powoduje osoba wchodząca właśnie na taras. Lupin skanuje nas swoim badawczym wzrokiem, zdziwiony naszą obecnością w jednym, tym samym miejscu. Od razu uderza mnie fala dziwnego gorąca. Jakbym została właśnie przyłapana na gorącym uczynku.
To fakt, ja i Syriusz nie jesteśmy jeszcze gotowi na inną relację niż wzajemną akceptację. Nie wiem czy kiedykolwiek będziemy.
— Nie chciałem wam przeszkadzać.
— Bez nerwów, Luniaczku. Właśnie wychodziłem.
Black gasi i wyrzuca niedopałek w to samo miejsce co ja poprzednio po czym spogląda na mnie rozbawiony. Jedyne co robię to przewracam oczami.
Co za gość.
Znika szybciej niż się pojawił. Nawet nie wiem kiedy Remus podchodzi do mnie nieco chwiejnym krokiem. Wypił o wiele więcej niż ja. To go tłumaczy.
— Długo cię nie było... Zmartwiłem się.
— Nie musiałeś. Wszystko jest okej.
Nasze milczenie jest wręcz denerwujące. Zaciskam palce na balustradzie i wbijam swój wzrok w jeden punkt. Oblewa mnie bezsensowny wstyd.
Huncwot wzdycha ciężko i rzuca niezrozumiałym szeptem jakieś zaklęcie. Spoglądam na niego ukradkiem.
— Cieszę się, że się zaklimatyzowałaś.
Przełykam gorzką ślinę i przytakuję.
— Tak, ja też.
Skoczna muzyka przebija z salonu aż tutaj. Zaciskam usta w prostą linię nie wiedząc co innego mogłabym powiedzieć.
Znów zapada cisza. Dziwna, niezręczna i powodująca dyskomfort w całym moim ciele. Jakby tysiące igieł wbijało się w moją skórę.
— Mam dosyć tych niedomówień, Pam. Nie mam siły dłużej udawać, że nie jesteś tym o czym nieustannie myślałem przez ostatnie lata.
Oddech grzęźnie mi momentalnie w gardle. W końcu odważam się na niego spojrzeć. Wyrzucił to z siebie jakby trzymał to ogrom czasu.
Wygląda na zdesperowanego. Jakby fizycznie bolało go to o czym mówi.
— Myślałam... Myślałam, że tak będzie lepiej. Że tego właśnie chciałeś.
Mój głos drży jak nigdy wcześniej. Lupin otwiera usta parę razy ale nie wychodzi z nich nawet najmniejszy dźwięk.
Byłam przekonana, że Lupin nie czuje do mnie już niczego więcej.
— Jesteś moim jedynym pragnieniem. Jedynym jakie mam od kiedy pierwszy raz opatrywałaś mnie w skrzydle.
Jego oczy są ciemne, drapieżne. A ja tracę grunt pod nogami.
I te słowa mi wystarczają. Nie potrzebuję nic więcej.
Chwytam niemalże po omacku za jego twarz i przyciągam go do żarliwego pocałunku. Mam gdzieś to, że ktoś może w każdej chwili tu wejść. Zbyt długo odrzucałam od siebie myśl, że ja i Remus możemy tworzyć coś prawdziwego.
Ledwo utrzymuję się na palcach, a Lupin i tak musi mocno nachylać się aby objąć mnie ciasno ramionami. Mam ochotę krzyczeć z euforii i nie puścić go nigdy więcej. Jest ciepły, miękki i słodki.
Nawet nie wiem kiedy James wbiega na taras i zaczyna krzyczeć na cały głos, że idioci w końcu przejrzeli na oczy.
•••
Nie pamiętam drogi do mieszkania, wiem jednak, że budzę się oparta o Remusa na salonowej kanapie. Jestem przykryta po uszy puszystym kocem, a Lupin obejmuje mnie mocno ramieniem, zupełnie jakbym miała mu zaraz uciec.
Głowa boli mnie niemiłosiernie. Mogłam odpuścić sobie wczoraj kolejną kolejkę z Emmeliną.
Cicho i delikatnie wysuwam się spod koca i ramienia mężczyzny. Jak najszybciej zabieram z pokoju świeże ubrania i udaję się do łazienki aby się umyć.
To właśnie tego potrzebowałam. Czystości.
Wychodzę z łazienki w szlafroku i turbanie, a Remus siedzi z twarzą w dłoniach na jednym z krzeseł w kuchni. Wzdycham ciężko i napełniam szklankę wodą. Kładę ją przed nim razem z eliksirem przeciwbólowym.
— Nigdy więcej nie pozwalaj mi pić alkoholu.
Ignoruję jego słowa nie chcąc wmówić sobie, że Huncwot żałuje tego co stało się wczoraj. Po naszym pocałunku James ogłosił wszystkim wszem i wobec, że Lupin od tej chwili jest zajęty.
Nie powiem, sprawiło mi to satysfakcję. A już z pewnością w momencie gdy Georgia zabijała mnie wzrokiem.
— Zrobiłem coś nie tak? Jesteś zła?
Zmartwione spojrzenie Remusa wyczuwam od razu, jest tak intensywne, że ciężko go nie czuć.
— Nie. Albo tak. Nie wiem.
Zakrywam twarz dłońmi i opieram się biodrem o wysoki stół.
— Chodzi o nas? O wczoraj?
Nie reaguję. Nie wiem czy chcę.
Słyszę jego westchnięcie i to jak wstaje z krzesła. Odsuwa moje ręce i zmusza mnie do tego abym na niego spojrzała.
— Przepraszam jeśli zrobiłem coś wbrew twojej woli. Byłem pijany i...
— W tym jest problem, Remusie. Byłeś pijany, a ja narobiłam sobie nadziei na to, że mówiłeś poważnie.
Dłonie mi drżą, a ja sama nie wiem dlaczego tak bardzo to wszystko przeżywam.
Kiedyś nie byłam taka... emocjonalna. Delikatna. Krucha.
Stałam się słaba.
— Czy ty myślisz, że mógłbym sobie żartować z czegoś takiego?
Wbijam wzrok w podłogę i obejmuję się ramionami. Remus bierze głęboki oddech.
— Pamelo, spójrz na mnie — chwyta swoimi długimi palcami za moje barki. — Wszystko co wczoraj powiedziałem było prawdą. Czekałem na ciebie lata, mogę czekać jeszcze kolejne jeśli tylko nie czujesz się gotowa.
Łzy stają mi w oczach. Zaciskam usta w prostą linię.
Pozwalam sobie wpaść w ramiona mężczyzny. Wtulam się w niego jak dziecko, bo tylko przy nim czuję się bezpiecznie. Wdycham jego zapach i szlocham w ramię, a on delikatnie masuje moje plecy.
— Przepraszam, ja...
— Przestań przepraszać za swoje uczucia, Pam.
Mój płacz staje się jeszcze intensywniejszy po tych słowach. Lupin całuje czubek mojej głowy i głaszcze moje włosy, delikatnie kołysząc mnie na boki.
I chyba dopiero teraz zrozumiałam czego tak długo nie chciałam zaakceptować: Remus Lupin nie otworzył klatki w której byłam zamknięta przez całe życie, bo ona nigdy nie była zamknięta – on najzwyczajniej w świecie mnie z niej wyciągnął i nauczył żyć poza nią.
Tyle i aż tyle.
⋆ ˚。⋆t୨୧˚ ● ˚୨୧⋆。˚ ⋆
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top