już topnieje
Nie wiem jak długo tak siedzieliśmy. Zamiast powiedzieć mu to wszystko, o czym myślałem, ja po prostu milczałem. Milczałem, trzymając w ramionach tego kruchego chłopca. Kogoś, kto tak bardzo bał się powiedzieć mi to, co mu leży na sercu. Przeklinałem sam siebie. Za swoją głupotę i za zachowanie.
Delikatnym i wolnym ruchem go od siebie odsunąłem. Spojrzałem mu głęboko w oczy, zdając sobie sprawę, ile razy próbował mi to powiedzieć. Pewnie kiedy tylko mógł. Jednak zżerał go stres. Bał się mojej reakcji, bał się tego, że nie będę chciał mieć z nim już cokolwiek wspólnego. Zależało mu na mnie. Właśnie teraz się zorientowałem jak bardzo. Wolał cierpieć w samotności i mieć we mnie przyjaciela, niż narazić się na moje odrzucenie.
Oparłem swoje czoło o te jego, lekko się uśmiechając pod nosem. Nie mogę mu dać tego, czego pragnie, ale mogę dać mu chociaż namiastkę tego marzenia.
- Eren... - szepnąłem, a mój głos jakby grał swoją własną melodię w pokoju. W końcu wszechobecna cisza nie może trwać wiecznie. Wziąłem w ręce dłonie chłopaka i znów się odsunąłem, by zatracać się w jego pięknym spojrzeniu. - Zawsze będę cię kochał. Zawsze będziesz w moim sercu i zawsze będziesz dla mnie ważny. Jednak jako przyjaciel...
- Więc czemu robisz mi te rzeczy? - przerwał mi roztrzęsionym głosem. - Czemu jesteś ze mną tak blisko, czemu mnie dotykasz, czemu...
Jak na złość przerwałem mu pocałunkiem. Delikatnym, lecz na tyle mocnym, by Jaeger musiał się zamknąć. Powolnymi ruchami smakowałem jego słodkich ust, kiedy on niemalże zapomniał jak się oddycha. Słyszałem nienaturalnie szybkie bicie jego serca, czułem jak drży i wiedziałem, jak bardzo tego pragnął.
Nie chciałem mu się narzucać, jednak nie potrafiłem inaczej, kiedy byłem wręcz obarczony wszystkimi emocjami tego pocałunku. Dominowałem, a on mi na to pozwalał. Ba, on tego chciał. Chciał tego tak bardzo, że kiedy na moment postanowił przejąć inicjatywę, jedynym co zrobił było położenie się na łóżku tak, bym wisiał nad nim i spełniał jego tak długo skryte pragnienie.
Tak więc je spełniałem, dopóki jego szloch nie nakazał mu przestać. I oto leżał pode mną, pozwalając by łzy żłobiły na jego twarzy swoje własne ścieżki. Po chwili jednak zaczął je niezgrabnie wycierać zaciśniętymi dłońmi, co nie odnosiło dużego rezultatu.
- Jean, czemu...
- Nie dałeś mi dokończyć, kretynie - westchnąłem, spoglądając gdzieś w bok. - To, że kocham cię, ale tylko jako przyjaciela... Jeszcze dwadzieścia minut temu bym tak powiedział. A teraz? Teraz sam nie wiem. Na pewno kocham cię inaczej, bardziej. Stałeś mi się bliższy i psychicznie i fizycznie. Zrozum, że to wszystko jest dla mnie nowe...
- Kocham cię.
I znów mi przerwał. Jak ja go nienawidzę.
- Ja ciebie też...
"...pokocham."
koniec
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top