Rozdział*8
Adaya rozmasowała obolałe ramię po nocy spędzonej na podłodze. Wolałaby zapomnieć o poprzedniej nocy, ale kiedy otworzyła oczy, zobaczyła śpiącego Itamara. Nie na taki widok liczyła z rana. Obróciła się i przeciągnęła, czego pożałowała, gdy ból przeszył zranioną rękę. Cichy jęk wyszedł z jej ust, który najwyraźniej obudził Elazera, bo usłyszała jego zaspany głos.
– Dalej boli? – zapytał. – Może jednak powinien ci był odstąpić łóżko.
– Nie było takiej potrzeby. Nic mi nie będzie. Nie pierwsza i nieostatnia rana. – Wzruszyła ramionami, czego od razu pożałowała, gdy ból w lewej ręce na chwilę pozbawił ją oddechu.
Elazer zlustrował wzrokiem zaklinaczkę, zatrzymując się dłużej na rannej ręce. Podniósł się z łóżka i kucnął tuż przy Adayi.
– Pokaż ranę.
– Widziałeś ją wczoraj! Wystarczy.
Protesty dziewczyny na nic się nie zdały, gdyż Elazer nie zrezygnował. Zaklinaczka ostatecznie uległa i pozwoliła obejrzeć ranę magowi. Na szczęście ten jedynie ją oczyścił i założył świeży opatrunek.
– Powinna wkrótce się zagoić. On skończył gorzej. – Wskazał na Itamara.
– Tak, to prawda. Ja nie chciałam na niego nasłać somnosów, nie miałam innego wyjścia. Nawet nie wiem, jak do tego doszło. Nigdy nie słyszałam, żeby zaklinacze somnosów mogli je uwalniać. Zrobiłam to odruchowo. Może to przez moją dziwną energię, nawet Talmai ją wyczuł. – Jej głos stał się wyższy, gdy mówiła z przejęciem.
– Jak Talmai mógł coś wyczuć? Amulet powinien ją maskować i tłumić. Może wzrosła przez lata – zastanowił się Elazer.
– Nie wiem. Może jakąś jej część wyczuł, ale powiedział, że ta energia we mnie nie mogła powstać przez więź z serpens. Co oznacza, że Muriel mnie okłamał.
Gorycz utknęła w gardle dziewczyny.
– Chciał cię chronić, tak jak ja. Wczoraj cię zawiodłem. Wyrzucam sobie, że nie zorientowałem się, że potrawa została spreparowana. Straciłem czujność i zignorowałem odczucie, że coś jest nie tak. Gdybym tylko tego nie zlekceważył...
– To nie twoja wina. Oboje byliśmy zmęczeni po podróży – odpowiedziała i położyła dłoń na jego. – Obudzę go i wszystko będzie w porządku. Powinnam dać radę – zapewniła bardziej siebie niż Elazera.
Podeszła do Itamara, a wydarzenia z ostatniej nocy uderzyły w nią. Cofnęła się o krok, gdy poczuła narastający strach. Ręce jej się trzęsły. Nie dałaby rady zmierzyć się z nim ponownie. Ból w ręce nasilił się, gdy tylko ostatnie chwile walki stanęły jej przed oczami. I to uczucie, tak trudne do opisania. Somnosy, z którymi wcześniej walczyła, uratowały ją przed śmiercią. Gdyby nie one...
Odpędziła od siebie tę myśl i wzięła głębszy oddech.
– Adayo, słuchasz mnie?
– Ja... przepraszam. Chyba na moment byłam w innym świecie – odpowiedziała, zdając sobie sprawę, że wyłączyła się na słowa Elazera przez wspomnienia.
– Zwiążę go. Masz kryształ?
Zaklinaczka podrapała się po szyi zakłopotana. Szybki wyjazd z miasta pokrzyżował jej plany kupienia kryształu.
– Jak zwykle. Łap! – krzyknął, rzucając jej klejnot.
Złapała szkarłatny przedmiot i przyjrzała się pięknym szlifom.
– Rubin? To za drogie.
Elazer skrzyżował ramiona na piersi i obrzucił wzrokiem Adayę.
– Dobra, nic już nie mówię. – Uniosła ręce do góry w geście poddanie, czując zbliżający się wykład maga.
– A taką mowę przygotowałem. – Zaśmiał się.
Adaya nie wątpiła w to ani przez moment. Przyjrzała się Elazerowi, który wiązał Itamara. Jego sprawne ręce bez trudu oplotły sznurem nadgarstki zaklinacza.
– Gotowe. Tylko bądź ostrożna.
– Zawsze jestem – prychnęła, na co odpowiedział jej sceptyczny wzrok przyjaciela.
Adaya uklękła obok Itamara i palcem namalowała znak na jego czole. Znajome uczucie gwałtownego spadania i ciemności objęło ją.
Nie spodziewała się, że zaklinacz będzie miał aż tak oryginalny sen. Dostrzegła niewielki plac treningowy, na którym młody Itamar, mógł mieć dwanaście lat, ćwiczył kolejne ciosy, przecinając powietrze.
– Jesteś do niczego! Byle demon cię pokona! – rozległ się wrzask. – Przynosisz wstyd swojej rodzinie.
Adaya poszukała wzrokiem właściciela głosu. Mężczyzna zdecydowanie należał do zaklinaczy, gdyż przy jego obojczyku dostrzegła liczne znaki. Część jego twarzy i szyi pokrywała blizna od ognia. Na ręce również były ślady po płomieniach.
Obróciła głowę, słysząc jęk.
Itamar klęczał na ziemi z podparty na ramionach. Z jego twarzy spływał pot, który kapał na ziemię. Z jego gardła dochodziło głośne dyszenie.
– Już nie mogę.
– Wstawaj! Nie bądź mazgajem.
– Proszę, mistrzu! – wyprostował się lekko, a jego wzrok wydawał się martwy.
Adaya w szoku spoglądała na starszego mężczyznę, który poszedł do ucznia. Zakryła twarz dłonią, kiedy ten kopnął w ramię Itamara tak, że zaklinacz opadł na plecy.
– Proszę.
– Wstawaj! Strumień!
Adaya nie rozumiała, o czym mówi mężczyzna, lecz przerażenie malujące się na twarzy Itamara zdradzało wystarczająco wiele. Mistrz złapał go za ramię i pociągnął do góry. Adaya patrzyła w milczeniu, jak pcha go w kierunku pobliskiego strumienia, który sięgał Itamarowi do bioder. W wyciągniętych ramionach do góry trzymał miecz. Całe jego ciało drżało.
Zaklinaczka zrozumiała, że jego treningi na zaklinacza były koszmarem Itamara, a somnos przyjął postać jego nauczyciela. Patrząc na trening Itamara, cieszyła się, że ją szkolił Muriel. Nie chciałaby znaleźć się na miejscu Itamara.
– Dość! – krzyknęła. – Odejdź!
Somnos skrzyżował wzrok z nią, wyraźnie niezadowolony z rozkazu, ale na jej oczach zaczął się ulatniać, a wraz z nim koszmar. Tyle że on nie był jedyny. Wciąż pozostały dwa.
Adaya zamrugała kilka razy, widząc wyłaniający się nowy kształt. Somnosa. Nie zmienił formy, więc unosił się w powietrzu jako czarny cień przypominający człowieka.
– Oczyść, oczyść... – powtarzał.
Zaklinaczka patrzyła w szoku na somnosa, który chciał powiedzieć coś więcej, ale nie mógł. Wciąż tylko powtarzał jedno słowo. Rozpadał się na jej oczach, aż jego energia przestała być dla niej wyczuwalna. Znikł. Adaya zrozumiała, że poświęcił się, by jej pokazać to drzewo i przekazać wiadomość. Ale dlaczego?
Ciemność została zastąpiony przez zwykłą scenę z koszmaru. Itamar klęczał przed jakąś kobietą, która spoglądała na niego z góry. Nad jej dłonią unosił się sztylet, który pofrunął w stronę zaklinacza i zatrzymał się tuż przed jego szyją.
– Błagam, Najłaskawsza! Nie zdradziłem cię!
– Doprawdy? Fakty świadczą przeciwko tobie – odpowiedziała zimnym tonem, który pasował do jej chłodnego spojrzenia.
Jasne włosy częściowo miała spięte w koka. Jedynie drobne kosmyki łagodziły jej wygląd. Jej szata w szarych barwach przywodziła na myśl metal, gdyż lekko się mieniła. Adaya zastanawiała się, czy to właśnie jest Metalika. Wszystko na to wskazywało.
Itamar bał jej reakcji i to bardzo.
W sercu Adayi ponownie pojawiło się współczucie dla zaklinacza. Już rozumiała, dlaczego wolał pozbyć się świadków. Strach przed Metaliką go do tego popchnął. Spuściła wzrok na Itamara, który gorączkowo się tłumaczył.
W głowie zabłysła jej myśl.
Mogła się czegoś dowiedzieć, korzystając ze wspomnień, które Itamar umieścił nieświadomie w koszmarze. Rozejrzała się po pomieszczeniu, szukając czegoś charakterystycznego. Wzrok przykuł portret, więc podeszła do niego, ale szczegóły, podobnie jak podpis, były zamazane.
Jej kroki rozchodziły się po niewielkim pomieszczeniu. Uznała je właściwie za gabinet. Metalika stała oparta o wielkie dębowe biurko, na którym leżały metalowe przedmioty, większość to była broń. Nic, co mogłoby jej pomóc. Po lewej wisiał wcześniej widziany przez nią obraz, a gdy obróciła się, jeszcze bardziej zobaczyła drzwi. Nie wiedziała, czy za nimi coś będzie.
Głośne skrzypnięcie, gdy je otworzyła, sprawiło, że na jej karku pojawiła się gęsia skórka. Światło z gabinetu oświetliło korytarz. Dostrzegła po prawej niewielkie okno. Wyjrzała przez szparę w okiennicy, lecz ciemność uniemożliwiła jej zobaczenie czegokolwiek oprócz jasnego światła z wieży magów. Nie dałaby rady go pomylić z czymś innym.
Uśmiechnęła się pod nosem. To stanowiło wskazówkę. Wieża była widoczna z tego miejsca.
Wróciła do Itamara, nie chcąc przedłużać jego cierpienia.
– Dość! Odejdź! – poleciła somnosowi, który na jej oczach się ulotnił. Przecięła przestrzeń sztyletem.
Światło.
Zamrugała kilka razy, próbując przyzwyczaić oczy do jasności. Jęknęła bólu, łapiąc się za głowę. Do oczu napłynęły jej łzy. Skuliła się i stłumiła krzyk, który chciał wydrzeć się z jej gardła. Każda najmniejsza cząstka jej ciała wydawała się płonąć, ale najgorszy był rozrywający ból w czaszce.
– Na Liora, Adayo! – znajomy głos maga wydawał się niemal wrzaskiem.
– Ciii... – wyszeptała.
Do mokrego czoła przykleiły się kosmyki, które Elazer delikatnie odgarnął.
– Podnieść się, dam ci eliksir. On powinien ci pomóc.
Adaya nie dała rady zrobić tego sama. Gorzki smak eliksiru teraz wydawał się najmniejszym zmartwieniem. Prosiła, by zaczął działać, bo ból był nie do zniesienia. Łzy samoistnie wypływały z jej oczu.
Mijały kolejne minuty, a ulga nie przychodziła.
– Wiem, że tego nie lubisz – wyszeptał Elazer. – Somnum.
Zaklęcie otuliło Adayę, przynosząc ulgę i sen.
Hejka, Słodziaki! Kolejny za dwa tygodnie, a w nim więcej Becalera :P Miłego!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top