Rozdział*11
Adaya z trudem otwarła powieki. Głowa wciąż ją bolała, ale już nie w takim stopniu jak wcześniej. Przez chwilę nie rozumiała, co się dzieje. Zerknęła na Elazera, który uśmiechnął się do niej ciepło.
– Już lepiej?
Kiwnęła głową.
– Uśpiłeś mnie, ale tym razem... dziękuję. Pomogło. Już nie mogłam wytrzymać z tego bólu. – Przeciągnęła się, a jej brzuch przypomniał o sobie głośnym burczeniem. – Ależ głodna jestem!
– Kanapki na stole.
– Jesteś niezastąpiony. – Wzięła jedną kanapkę i ugryzła ją. Kiedy przeżuła kęs, dodała: – Mam nadzieję, że Itamarowi też dałeś.
– Masz mnie za potwora? Jadł mi z ręki.
Adaya zaczęła się śmiać, słysząc słowa Elazera. Chciałaby to zobaczyć na własne oczy, mogła się założyć, że Itamar nie przyjął z wdzięcznością pomocy maga. Na razie spał, co lekko zdziwiło dziewczynę.
– Uśpiłeś go?
Wzięła kolejny kęs.
– W czasie snu nic nie kombinuje. – Wzruszył ramionami. – Będziemy mogli też spokojnie porozmawiać.
– To dobrze. Ogólnie to sama nawet nie wiem, od czego zacząć. Bo dowiedziałam się czegoś w czasie snu.
Elazer kiwnął głową.
– Ja trochę podpytałem Itamara. Może nie mówił wprost, więc część to tylko podejrzenia. Kiedy nazwałem Metalikę Najłaskawszą w żaden sposób nie zaprzeczył, czy nie zareagował zdziwieniem, więc jestem niemal pewny, że nią jest.
– To ma sens, bo chyba musi mieć siedzibę niedaleko Wieży Magów. Zobaczyłam ją we śnie. Właściwie przez szparę, za ciemno było, by zobaczyć coś więcej.
Elazer kiwnął głową.
– Chwilka. – Elazer nachylił się i zaczął grzebać w swojej torbie. – Mam!
Wyciągnął zwitek, który rozłożył na podłoże. Adaya zobaczyła, że to mapa. Elazer przyglądał jej się z uwagą przez chwilę.
– Tu jest Przeklęta Ziemia – wskazał ciemną plamę na mapie – natomiast tutaj Wieża Magów – pokazał inny punkt na mapie. – Zakładając, że chciałaby mieć blisko do obu miejsc, to powinno być mniej więcej w tej okolicy. Sądząc po ubiorze Itamara, to dobrze płaci. Zakładałbym większe domostwo.
– I na pewno nie w mieście – dodała Adaya. – Gdzieś tutaj? – Zrobiła kółko nad zielonym fragmentem mapy, niedaleko głównej drogi. – My jesteśmy tutaj, miniemy miasto, a rozwidleniu przed nim powinniśmy skręcić w lewo. Tyle że mamy Itamara, więc musimy pójść do Oddziału Zaklinaczy. To miasto jest dostatecznie duże, więc powinien być.
– Mam taką nadzieję. Tylko lepiej nie mów, w jaki sposób się obroniłaś – zauważył. – Nie sądzę, żeby to było częste wśród zaklinaczy somnosów czy w ogóle kogokolwiek.
– A co jeśli Itamar im powie? – zmartwiła się. – Przecież będą go przesłuchiwać.
– Nie sądzę, by do końca wiedział, co się wydarzyło.
Adaya odetchnęła z ulgą.
– Skoro tak mówisz. – Dokończyła kanapkę i pociągnęła łyk z bukłaka, który wyjęła z torby maga. – Długo będzie tak spał?
– Kilka godzin, a co planujesz?
Adaya uśmiechnęła się i klasnęła w ręce z radością
– Idealnie! Mam pomysł. – Przeszła kilka kroków. – Zakneblujemy go, dodatkowo zwiążemy karczmarza, bo z nim współpracował. Zamkniemy drzwi, a potem przekażemy wieści na Oddziale Zaklinaczy. Oni zajmą się resztą. – Rozłożyła ręce. – Brzmi jak dobry plan, prawda?
– A jak ty niby chcesz związać karczmarza?
– Uśpisz go. Proste i skuteczne.
– Musisz go tu ściągnąć – stwierdził Elazer. – Nie będę go dźwigał po schodach. To nie na moje stare kości.
Adaya jęknęła, ale kiwnęła głową.
– O tym nie pomyślałam. – Zastanowiła się i wskazała na Itamara. – Tylko go schowaj, by nie był na widoku. Inaczej karczmarz ucieknie.
Z pomocą Elazera przesunęli śpiącego mężczyznę na bok, by nie był widoczny. Dziewczynie przyszła do głowy pewna myśl.
– Masz czerwony barwnik?
– Po co ci on? – zapytał zdezorientowany mag, ale wyciągnął z torby słoiczek. – Powinno barwić. Ogólnie to maść na oparzenia. Trochę nad nią spędziłem, więc mam nadzieję, że to będzie tego warte.
– Uwierz, że będzie. Oby tylko potem zeszło.
Elazer przyglądał się z uwagą Adayi, która pobrudziła sobie trochę twarz, a także część dłonie. Fragment koszulki już był czerwony od jej krwi, więc jej już bardziej nie brudziła.
– Połóż się i nie ruszaj. Wybacz, że cię pobrudzę. – Rozsmarowała barwnik na błękitnej szacie Elazera w okolicy piersi. – Za chwilę wracam. Nie ruszaj się.
Adaya wybiegła z pokoju, przeskakiwała po kilka stopni w dół. Jej twarz wyrażała czyste przerażenie. Dyszała ciężko, kiedy dobiegła do lady. I nacisnęła dzwonkiem kilkakrotnie.
– Proszę pomocy! – krzyknęła, kiedy tylko zobaczyła gospodarza. – Tam... tam... – jąkała się.
– Uspokój się i powiedz, co się stało.
– Tam... tam... – Powtarzała i ruszyła po schodach na górę.
– Zaczekaj! – krzyknął za nią.
– Szybko! On... on...
Pobiegła korytarzem, nawet przez chwilę nie wychodząc z roli. Wpadła do pokoju i uklękła przy Elazerze.
– Nie wiem, co robić.
Gospodarz podszedł bliżej, a ona pociągnęła go na podłogę, tak że znalazł się tuż przy magu.
– Pomóż mu! Zrób coś! – krzyczała.
Kiedy tylko nachylił się, Elazer uniósł rękę i dotknął czoła mężczyznę. Ten nie zdążył zareagować, kiedy mag wyszeptał zaklęcie Somnum. Gospodarz padł prosto na pierś Elazera.
– Dobra... Muszę przyznać, ten plan był dobry – powiedział, kiedy wyczołgał się spod ciała mężczyzny.
– Oczywiście, że tak, bo był mój.
Elazer spojrzał na nią powątpiewająco, ale nie zniszczył szczęścia dziewczyny, która niemal tańczyła ze szczęścia. Kucnął obok torby i wyciągnął kawałek liny, którą owinął nadgarstki gospodarza. Dla pewności drugim związał jego kostki.
– Chyba tu już wszystko. Szkoda tylko, że pobrudziłaś mi szatę.
– To ją przebierz. Później ci ją wypiorę – obiecała. Sama właśnie zmywała barwnik z twarzy nad miską z wodą. – Mam nadzieję, że nic nie zostanie.
– Cóż ci mogę powiedzieć... Spróbuj tym – podał jej niewielką buteleczkę. – Tylko potem dobrze spłucz.
– Co to?
– Sok z kwaśnego owocu. Świetnie wybarwia – stwierdził Elazer.
Adaya stwierdziła, że faktycznie pomogło, bo barwnik zaczął schodzić z jej skóry, co widziała na swoich dłoniach. Twarz szorowała dobrych piętnaście minut, co chwila pytając Elazera, czy już barwnik zszedł.
– Jeszcze jest?
– Tak – odpowiedział po raz kolejny.
– Na Liora! Poddaję się. Wolę już jechać z czerwoną twarzą niż po raz kolejny ją szorować.
Usłyszała za sobą śmiech Elazera, który stał się głośniejszy.
– Nie mam już barwnika, prawda? Jak długo?
– Już przy drugim pytaniu nie miałaś.
Adaya rzuciła szmatką w Elazera, który zataczał się ze śmiechu. Nie potrafiła być na to obojętna i sama również zaczęła się śmiać. Jeszcze wychodząc z pokoju, nie potrafili opanować wesołości. W dobrym humorze opuścili gospodę, mając nadzieję, że Itamar i gospodarz nie wydostaną się, zanim nie przybędą wysłannicy zaklinaczy. Wzięli jeszcze konie ze stajni. Elazer poinformował Adayę, że kupił je wczoraj, gdy zaprotestowała przed wzięciem ich. Dopiero to uspokoiło dziewczynę.
***
Becaler przez moment zastanawiał się nad zmianą formy, ale po wcześniejszej zmianie był wyczerpany. Wiedział, że chwilę potrwa, zanim odbuduje pokłady energii. Okolica prezentowała się niezmiernie monotonnie. Droga prowadziła między polami, od czasu do czasu widział jakieś drzewa, które rzucały coraz krótsze cienie. Zbliżało się południe. Miał nadzieję, że wkrótce odnajdzie Adayę oraz Elazera.
Zmarszczył brwi, kiedy wyczuł znajomą energię nuntiusa. Malachai krążył w okolicy. Zdecydowanie wolałby się z nim teraz nie widzieć. Błagał w myślach, żeby skrzydlaty odleciał, ale ten zbliżył się jak na złość. Usłyszał szelest skrzydeł i uderzenie o podłoże za sobą.
– Malachai, cóż za niemiła niespodzianka.
– Niespodzianką było twoje zniknięcie. Zniknąłeś, to mnie zaniepokoiło. Myślałem, że mnie wykiwałeś.
Becaler pokręcił głową i podszedł bliżej Malachaia.
– Wolę zatrzymać głowę na karku. Złapali mnie, ale uciekłem. Chyba kopuła blokowała energię. – Wzruszył ramionami. – Nic wielkiego.
– Niecierpliwię się. Liczę, że wkrótce będzie postęp.
– Coś ty taki niecierpliwy? Do czego ci się tak śpieszy?
Ich wzrok się skrzyżował na moment. Becaler wiedział, że trafił. Malachai wyraźnie miał nóż pod szyją, a od postępów mutabilisa zależały jego własne. Demon odczuł, że Malachai potrzebuje wyników, inaczej zacznie bardziej naciskać. Becalera interesowało bardziej skąd ten pośpiech.
– Nie twoja sprawa – warknął, spoglądając z góry na Becalera. – Masz się pośpieszyć.
– Wiesz, gdybym wiedział dlaczego, moja motywacja wzrosłaby znacząco i być może miałbym jakieś informacje.
Malachai zbliżył się bardziej do Becalera, który ze wszystkich sił starał się nie cofnąć przed demonem. W oczach nuntiusa dostrzegł wściekłość, a to nie wróżyło dobrze. Ręka Malachaia wystrzeliła w stronę szyi Becalera, który wykonał unik.
– Dogadamy się przecież, po co ta agresja – zaprotestował.
– Widzę, że do ciebie nie dociera. Jeśli wiesz cokolwiek, to masz mi mówić, a nie bawić się w jakieś podchody. Czy się rozumiemy?
Becaler pokręcił głową.
– Nie. Nie zapominasz o czymś? Nie jesteśmy w Deamonium, zgodziłem się znaleźć Metalikę, ale chcę informacji. Mam dość podchodów. Co się wydarzy?
– Nie potrzebujesz tej informacji. Masz zadanie. Zrób, co do ciebie należy.
– Zrobię to dopiero po dostaniu informacji.
Mierzyli się wzrokiem przez kilka sekund, zanim Malachai rozluźnił się i kiwnął głową.
– Uparty jesteś. Może powinienem cię zabić, ale jestem ciekawy, czego się dowiedziałeś.
– Jeszcze ci się przydam. Zapewniam – rzekł Becaler, usuwając resztkę wątpliwości Malachaia.
Skrzydlaty demon cofnął się lekko i kiwnął głową.
–Tu powstanie drugie Deamonium. Największe Serce Przeklętej Ziemi stanie się Sercem Erunt. Wkrótce otworzą się kolejne serca, a demony przejmą ten teren. – Położył dłoń na ramieniu Becalera. – Jak będziesz współpracował, wynagrodzę ci to.
Becaler zawahał się. Nie podobało mu się, że Erunt może wyglądać jak Deamonium. Wbrew pozorom opuszczenie kraju demonów uważał za jedną z lepszych decyzji. Nie wyobrażał sobie, by mógł tam wrócić, a teraz Erunt miało stać się Deamonium. To wydawało się nie do pomyślenia.
– Jestem pod wrażeniem.
– To czego się dowiedziałeś?
Becaler się zawahał. Zwykle nie miałby oporów, lecz tym razem czuł, że tylko upewni Malachaia w słuszności działań.
– Oni... nie wiedzą, jak dokładnie działa. Wiedzą tylko, że osłabia demony – wyznał, a słowa z trudem przeszły mu przez gardło.
– Jak się tego dowiedziałeś?
– Mam swoje sposoby. Chyba nigdy w to nie wątpiłeś?
Becaler starał się zmienić temat i odsunąć podejrzenia. Poczuł, jak mięśnie mu się napinają, kiedy Malachai przyszpilił go spojrzeniem.
– Tylko pamiętaj, że nie chcesz mieć mnie za wroga.
Subtelna groźba z ust demona, nie pozostawiała złudzeń. Becaler czuł, że Malachai coś podejrzewa. Na szczęście nie musiał na to odpowiadać, gdyż skrzydlaty demon wzniósł się w powietrze.
Becaler odetchnął z ulgą.
Zastanawiał się, co powinien zrobić z uzyskaną informacją o najeździe na Erunt. Czuł się rozdarty. Z jednej strony nie chciał pomagać ludziom, a z drugiej na myśl o przemianie Erunt w drugie Deamonium robiło mu się słabo. Nawet propozycja Malachaia nie sprawiała, że chciał stanąć po jego stronie. Wiele demonów zabiłoby za taką możliwość, ale on chciał żyć spokojnie, bez strachu o swoje życie, a tego nigdy nie zapewniło mu Deamonium. Dopiero kiedy Muriel zawarł z nim pakt, mógł nawet spać bez strachu, że ktoś go zaatakuje. Uśmiechnął się lekko.
Chociaż nie przyznałby tego przed Murielem, to cieszył się, że to właśnie z nim zwarł pakt i teraz chciałby, żeby był obok i wyskoczył z kolejną swoją szaloną teorią. Z nostalgią wspominał nagłe zrywy inspiracji, które kończyły się wielogodzinnym siedzeniem w laboratorium. Poranki pełne uszczypliwości, które nie ruszały ani jednego, ani drugiego. Becaler nie miał pojęcia dlaczego, ale brakowało mu tego.
Gdyby nie to, że obiecał, że sprowadzi Adayę i Elazera teraz siedziałby obok Muriela. Jednak liczył, że wkrótce spotkają się i razem odnajdą tego szaleńca. Uniósł kącik ust na tę myśl. Z nową energią ruszył przed siebie.
Hejka, Słodziaki! Tycie informacje. Nie będę ukrywać rozdziały są nieregularne i na razie takie będą. Poprawki są w trakcie, a tam sporo rzeczy usuwam, dodaję lub przekładam. Ten rozdział musiał tworzyć przez wklejanie z dwóch różnych plików. W nowej wersji jest mniej pocięte i nie ma motywu uśpienia Adayi czy przesłuchania Itamara. To miłego!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top