Rozdział*1
Dziewczyna siedziała z zamkniętymi oczami tuż przy mężczyźnie o nienaturalnie szarej skórze i z czarnymi liniami, przypominającymi żyły. Najwięcej na szyi, zmierzające w kierunku klatki piersiowej, gdzie rytmicznie biło jego serce. Adaya na twarzy miała wypisany ból, a kryształ zawieszony na jej szyi słabo świecił.
Zaklinaczka ciałem znajdowała się w pomieszczeniu, które nie należało do wielkich. Właściwie oprócz łóżka, na którym leżał mężczyzna, niewiele mieściło się w pokoju. Pod ścianą stała niewielka komoda, a tuż przy łóżku krzesło. Elazer czuwał niedaleko, a na jego twarzy malował się niepokój. Ciszę zakłócał jedynie płacz kobiety, wyraźnie przerażonej sytuacją.
Adaya nie mogła ich zobaczyć. Walczyła we śnie, a z każdą chwilą jej siły słabły.
Ciemny las otaczał zaklinaczkę ze wszystkich stron, wysokie drzewa przysłaniały nocne niebo. Stała naprzeciw somnosa, który przyjął formę wilka. Niemal prychnęła na ten mało oryginalny widok. Somnosy uwielbiały przyjmować tak oczywiste formy, których wiele osób się bało. Zaklinaczka przywołała do ręki sztylet, który wydłużyła jednym słowem. Uśmiechnęła się lekko i dłonią przywołała wilka, zachęcając do ataku. Nie musiała powtarzać.
Wilk ruszył.
Czarne futro poruszało się jak realistyczne, podobnie jak mięśnie pod nim. Na kłach dostrzegła ślady zakrzepłej krwi. Nie poruszyła się. Czekała.
Jeszcze nie.
Poprawiła uścisk na rękojeści.
Jeszcze nie.
Dostrzegała coraz więcej szczegółów. Błysk w oku. Brud na futrze.
Każdy już zacząłby uciekać, ale nie ona. Czekała niewzruszona, dopóki wilk nie minął niewidzialnej granicy. Ten niewidoczny punkt, gdzie sen się kończył, a zaczynał inny wymiar. Tu ona miała kontrolę.
Somnos wszedł na jej teren.
Wybiła się, tak wysoko jak nie byłoby to możliwe w rzeczywistości, jednocześnie unosząc miecz. Chciała szybko go wbić w demona, ale ten zmienił kierunek. Ostrze minęło go o centymetry. Przeklęła w duchu.
Czas nie działał na jej korzyść, bo utrzymywanie się w innym wymiarze wyczerpywało zaklinaczkę. Ta myśl na chwilę ją rozproszyła, co dało wilkowi okazję do ataku.
Skrzywiła się, czując ból w lewym boku.
Gdyby nie refleks rany byłyby dużo głębsze. Trzy płytkie zadrapania zmusiły ją do wzmożonego wysiłku, by jak najszybciej pokonać wilka.
Ostrze raz za razem przecinało powietrze, gdy usiłowała trafić w somnosa. Ten okazał się wyjątkowo szybki. Dziewczyna sięgała po nowe możliwości. Raz cięła, raz kuła, chcąc zranić somnosa. Jedna rana. Tyle potrzebowała.
Dyszała ciężko. Obróciła miecz i zmieniła go z powrotem w sztylet. Czuła się jak oszust, gdy rzuciła w wilka bronią. Ryzykowny ruch, jednak się opłacił. Ostrze wbiło się w somnosa. Popłynęła czarna krew.
– Leż! – rozkazała, przyciągając do siebie czarną ciecz niby nić.
Somnos próbował się opierać, ale nie miał z nią szans. Opadł na ziemię.
Adaya bez strachu podeszła do wilka. Złożyła pocałunek na jego czole.
– Teraz jesteś mój – wyszeptała. – Odejdź!
Na jej oczach somnos stracił formę i rozpłynął się w ciemności. Dziewczyna podniosła sztylet i przecięła nim czarną przestrzeń. Zalało ją jasne światło.
Oślepiło ją światło, kiedy otwarła oczy. Dyszała ciężko, a pot spływał po jej karku i plecach. Całe ciało zaklinaczki drżało z wysiłku. Opuściła głowę, spoglądając na podłogę. Uniosła wzrok na maga, który podstawił pod jej usta butelkę. Pozwoliła się napoić eliksirem. Gorzki smak lekarstwa sprawił, że się skrzywiła.
– Miałaś nie używać własnych zasobów – zwrócił jej uwagę mag. – Kiedyś to cię przerośnie.
Adaya pokręciła głową, nie będąc w stanie wydusić z siebie słowa. Wzięła kolejny łyk z butelki, ponownie się krzywiąc.
– Bardzo dziękuję za pomoc. Nie wiem, co bym zrobiła, gdyby Bustan się nie wybudził – odezwała się żona śpiącego, podając Elazerowi zapłatę, a tym samym ratując Adayę przed kolejnymi kazaniami maga.
– Cieszę się, że mogliśmy pomóc. – Schował pieniądze do kiszeni torby, z którą nigdy się nie rozstawał.
Odwrócił się do zaklinaczki, która próbowała wstać. Mag złapał ją, zanim wylądowała ponownie na podłodze. Nogi lekko drżały, więc ramię maga okazało się niezastąpionym wsparciem.
Nogi zaklinaczki wydawały się jak z ołowiu, kiedy wraz z Elazerem ruszyła do wyjścia. Wyczerpanie odbijało się na twarzy dziewczyny, które uwidocznił blask niewielkiej kuli światła. Co prawda, eliksir maga sprawił, że poczuła przypływ energii, jednak musiała trochę odpocząć, zanim ponownie ruszy do pracy.
– Dlaczego nie powiedziałaś, że masz prawie pusty kryształ?! Mogłem go uzupełnić. Na Liora, Adayo, nie potrzebnie ryzykujesz.
– Ostatnio robiłeś eliksiry, nie miałeś energii.
– To bym ci kupił nowy. Uwierz, że zapłata za jeden kryształ byłaby przyjemniejsza od dźwigania cię.
– Nie możesz ciągle za mnie płacić. To nie w porządku, czuję się jak pasożyt.
Elazer westchnął ciężko, zmęczony rozmową po raz kolejny na temat płacenia za dziewczynę.
– Nie jesteś pasożytem. Mogłaś uznać to za zapłatę. W końcu pomagasz mi przy eliksirach, prawda?
– Wiesz, o co mi chodzi – mruknęła niezadowolona.
– Daj już z tym spokój. Nigdy nie było żadnego długu, pomogłem ci, bo mogłem.
Adaya pokręciła głową, ale już nie odpowiedziała. Wyczuła znajomą energię, z początku nie potrafiła ją powiązać ze wspomnieniem, jakby jej umysł był za mgłą, lecz zaćmienie nie trwało długo. Obróciła się, by dojrzeć w ciemności demona.
– Becaleru, zamierzasz nas dalej podsłuchiwać, czy może powiesz, co cię tu sprowadza? – zapytała dziewczyna, spoglądając na białowłosego mężczyznę, który wyszczerzył kły w złośliwym uśmiechu.
Szkarłatne oczy zabłysły w ciemności, kiedy odepchnął się od ściany i ruszył w ich kierunku, stawiając niemal niesłyszalne kroki.
– Wybaczcie. Bawiłem się wprost doskonale, słuchając waszej rozmowy. Coś nie wyglądasz najlepiej, Adayo. Ciekawe co Muriel powie, gdy mu przekażę, w jakim stanie cię zastałem. To będzie interesujące.
Becaler przebiegł wzrokiem po dziewczynie. Niewiele się zmieniła od ich ostatniego spotkania. Wciąż miała kasztanowe włosy, ostrzyżone nierówno, jakby przy użyciu noża. Nie sięgały do płaszcza, pod którym chowała sztylet. Najbardziej charakterystyczną cechą jej wyglądu stanowiły oczy; jedno – niebieskie, drugie – brązowe. Teraz oba utkwione w demonie.
– Rób, co chcesz. – Machnęła ręką, nie dając sprowokować się demonowi. – Po co tutaj przybyłeś?
– Muriel kazał mi was sprowadzić, więc oto jestem. Nie, nie mam pojęcia dlaczego – uprzedził ich pytanie.
– Jutro wyruszymy. Dziękujemy za informację – stwierdził zimno Elazer, patrząc z niechęcią na demona. Powoli zaczął iść dalej z Adayą w kierunku gospody.
– Macie nawet więcej, moje towarzystwo. Nie straciłbym okazji, by cię trochę podenerwować, staruszku – rzucił Becaler złośliwie.
– Jak wolisz. – Nawet nie spojrzał na demona. – Adayo, chodźmy. Musisz się przespać.
Dziewczyna nie protestowała, zdecydowanie potrzebowała snu, a ziewnięcie, które wyszło z jej ust, tylko to potwierdziło. Zauważyła, że mag marszczy czoło. Coś wyraźnie go martwiło.
– Coś nie tak? – zapytała cichym głosem, tłumiąc kolejne ziewnięcie. – Coś związanego z Murielem?
– Wiesz, jaki jest. Ma obsesję na punkcie Przeklętych Ziemi. Nie podoba mi się, że nas wzywa, bo to wróży tylko kłopoty.
– Może tylko ci się wydaje – zaprotestowała niepewnie.
Elazer popatrzył na Adayę z politowaniem. Oboje przeczuwali kłopoty, ale żadne nawet na moment nie chciało zostawić przyjaciela w potrzebie. Domyślali się, że wzywa ich z ważnego powodu, lecz ten pozostawał tajemnicą.
Liczyli, że wkrótce dowiedzą się, o co chodzi. Tymczasem musieli odpocząć, na szczęście już widzieli szyld gospody, który delikatnie zaskrzypiał pod wpływem podmuchu wiatru. Ciszę nocy przerwało pukanie, kiedy uderzyli o drzwi metalową kołatką. Odgłos wywabił gospodarza, który zaprosił ich do środka. Już wcześniej ustalili, że wrócą do gospody w nocy, więc uniknęli tłumaczeń.
– To co wczoraj? – zapytał przyjaźnie mężczyzna, oferując im miejsce przy stole.
– Poprosimy – zgodził się Elazer. Mag, kiedy usiedli, wyciągnął monety i przekazał je Adayi, tak by gospodarz nie zauważył ich liczby. – Prawie zapomniałaś o swojej zapłacie.
– Dziękuję, byłam zbyt zmęczona, by o tym myśleć – mruknęła, chowając je. – Dalej jestem, chyba eliksir przestaje działać.
– Wiesz, że nic nie zastąpi posiłku i odpoczynku. Jutro poczujesz się lepiej. A gdybyś powiedziała mi o prawie pustym krysztale, uniknęłabyś tego.
– Nie zaczynaj znowu – jęknęła, chociaż w duchu wiedziała, że ma rację.
Schowała twarz w dłoniach i popatrzyła na stół. Na drewnianej powierzchni odznaczały się liczne ślady po kubkach, a także trochę plam nieznanego pochodzenia. Największa została zakryta przez gospodarza, kiedy postawił na niej talerz pożywnej i ciepłej zupy.
Pływały w niej nie tylko warzywa, ale również kawałki mięsa, dzięki czemu już po kilku łyżkach Adaya poczuła się przyjemnie pełna. Uniosła wzrok na maga. Od razu serce ścisnęły jej wyrzuty sumienia. Schowanie dumy do kieszeni przyszło dziewczynie z trudem, ale musiała przeprosić przyjaciela.
– Elazerze, przepraszam – zaczęła cichym głosem pełnym skruchy, spoglądając błagalnym wzrokiem na maga. – Wiem, że się o mnie troszczysz. Masz rację, ja... powinnam ci była powiedzieć.
– Musisz bardziej o siebie dbać. Wiesz, że nie jesteś nieśmiertelna.
– Wiem. Dzisiaj somnos mi o tym przypomniał.
Dyskretnie dotknęła boku, gdzie wciąż czuła ból po pazurach wilka. Pomimo że nie została ranna fizycznie, to odczucie zostawało. Już dawno zauważyła, że rany otrzymane poza jawą mają swoje konsekwencje. Często bolesne.
– Dobrze, że o tym wiesz, chociaż czasami chyba o tym zapominasz. – Spojrzał badawczo na Adayę, która nerwowo bawiła się amuletem na swoim nadgarstku.
– Być może za szybko działam i trochę przeceniam swoje możliwości. Dlatego mam ciebie!
Uśmiechnęła się szeroko do maga i – zanim ten zdążył prawić jej kolejne kazanie – wstała od stołu.
– Idę spać! – rzuciła radośnie.
– To dobry pomysł. Za chwilę do ciebie dołączę.
Elazer odniósł miski z łyżkami i podszedł do gospodarza. Od razu uregulował rachunek, czego nie chciał robić przy Adayi. Wiedział, że chciałaby się dołożyć, a dopiero co odbiła się z finansowego dna.
– Będę również potrzebował dwóch koni na jutro – dodał, przesuwając po blacie kolejną monetę, tym razem srebrną. – Mam nadzieję, że to nie problem.
– Żaden. Zajmę się wszystkim.
Elazer kiwnął głową, dziękując gospodarzowi. Panele zaskrzypiały pod jego stropami, kiedy skierował się do pokoju, który wynajmował z Adayą. Mogliby wziąć dwa osobne, ale ze względów bezpieczeństwa wynajmowali jeden. Robili tak niemal od początku swojej współpracy. Mag wolał nie zostawiać Adayi samej na noc.
Nawet teraz nie zadbała o swoje bezpieczeństwo. Drzwi do pokoju były lekko uchylone, a dziewczyna już spala. Mag pokręcił lekko głową, niedowierzając w bezmyślność zaklinaczki, i odłożył torbę na podłogę. Zamek kliknął, gdy zamknął drzwi od pokoju.
Przez chwilę patrzył na śpiącą dziewczynę. Jego twarz rozjaśnił uśmiech. Nigdy nie żałował, że jej pomógł.
Ani przez chwilę.
Żył długo na świecie i nawet siwe włosy nie oddawały tego dostatecznie. Adaya stała się dla niego jak córka, nadając ponownie cel jego egzystencji. Nie raz żartował, że to przez nią osiwiał, bo tak się o nią martwił. Widział często, jak ta ryzykuje swoje zdrowie i życie, bardziej z dobroci serca niż dla pieniędzy. Zresztą nie różniła się w tym bardzo od niego.
Niestety przeceniała swoje siła, a przy tym była tak uparta. Zresztą nie tylko ona. Ta cecha również odzwierciedlała Muriela. Elazer na myśl o próbach przekonania zaklinacza do czegokolwiek dostawał białej gorączki.
Sam nie wiedział, czy bardziej się denerwuje, czy cieszy na spotkanie z Murielem. Zawsze towarzyszyły mu mieszane emocje w stosunku do zaklinacza, który miał zupełnie inne priorytety. Na samej górze leżała wiedza, cała reszta wydawała się zaklinaczowi nieistotna i możliwa do poświęcenia.
Elazer westchnął. Miał nadzieję, że złe przeczucia związane z prośbą – o ile mógł to tak określić – Muriela okażą się bezpodstawne. Na razie miał za mało informacji, by coś więcej powiedzieć. Liczył, że następny dzień przyniesie odpowiedzi, z tą myślą zasnął.
Przez noc przewracał się z boku na bok, co sprawiło, że mag od rana ziewał. Nie uszło to uwadze Adayi, która wyszła z gospody zaraz po nim. Spojrzała z troską na Elazera, który odbierał konie od gospodarza.
– Kiepsko spałeś? – spytała z troską, podchodząc bliżej.
– Nie najlepiej – przyznał i wsiadł na konia. – Możemy ruszać?
– Jeszcze nie ma Becalera. Chyba powinniśmy na niego poczekać.
Elazer na dźwięk imienia demona lekko się skrzywił.
– Dołączy do nas, jak będzie miał ochotę.
– Racja. Pojawia się i znika.
Adaya poszła w ślady Elazera i wskoczyła na siodło. Podejrzewała, że mag się nie myli i demon dołączy do nich później. Uniosła wzrok na horyzont, gdzie na tle jasnego nieba jeszcze zabarwionego od niedawnego wschodu słońca widniały ciemne chmury. To właśnie w tamtym kierunku zmierzali. Zaklinaczka patrzyła z fascynacją na ten widok, który wydawał się jak wyjęty ze świata koszmarów. Większość ludzi raczej oddalałaby się od tego miejsca, natomiast oni zmierzali w jego stronę.
Powolny stukot kopyt o drogę towarzyszył im w czasie podróży, która wydawała się dziewczynie wyjątkowo monotonna, wręcz nudna. Ziewnęła i rozejrzała się po okolicy. Jej wzrok przejechał po krzakach rosnących przy drodze, za nimi wznosiły się drzewa, głównie iglaste. Przez cień rzucany przez nie lekko zadrżała z zimna. Poprawiła zapięcie płaszcza.
Jednak nie tylko chłód zwrócił jej uwagę, lecz także znajoma energia Becalera. Demon znajdował się w pobliżu. Wyczuwała to wyraźnie, ale on nie był jedynym demonem w okolicy. Zmarszczyła brwi.
– Elazerze... – zaczęła szeptem.
– Demony? – zapytał krótko, a kiwnięcie wystarczyło za odpowiedź. – Teraz będzie ich coraz więcej. Zbliżamy się do Przeklętej Ziemi.
– Ktoś coś mówił o demonach? Kilka jest dosyć niedaleko, w tym ja – usłyszeli znajomy głos Becalera, który znalazł się tuż przed nimi. – Nic groźnego. Przynajmniej kiedy jestem w pobliżu.
Adaya popatrzyła na białowłosego mężczyznę, który uśmiechnął się szelmowsko. Podszedł bliżej.
– Chyba z jakimś niedawno się spotkałeś. Została na tobie jego energia.
– Jakaś ty drobiazgowa! Nie martw się, rozwiązałem ten kłopot w iście krwawym stylu – odpowiedział z wyraźną dumą. – A myślicie, że dlaczego tak długo mnie nie było? Zapewniłem wam spokojną podróż.
– Więc to dlatego była taka nudna!
– Następnym razem zostawię ci trochę rozrywki. – Mrugnął do niej porozumiewawczo.
Elazer zgromił wzrokiem demona, który nie stracił dobrego humoru. Becaler zamierzał jeszcze trochę podrażnić maga.
– Och, staruszku, nie rób takiej miny! Jakiś mały demon na zaklinaczki, to żaden przeciwnik. – Becaler popatrzył na Adayę. – Właściwie dziwię się, że jeszcze żadnego nie związałaś.
– Nie każdy zaklinacz potrzebuje demona, a po drugie mam somnosy.
Becaler prychnął.
– Ich nawet demonami nie można nazwać. – Machnął ręką. – Jak chcesz, to znajdę ci jakiegoś miłego demona. Wtedy będziesz mogła się nazwać prawdziwym zaklinaczem.
– Becaleru! – zareagował Elazer, ale demon go zignorował.
– Ach, no tak! Nie możesz... Nie dasz rady żadnego związać.
Adaya poczuła nieprzyjemne ukłucie w sercu. Becaler wiedział, gdzie uderzyć, by zabolało. Przez niestabilną energię nie była w stanie związać żadnego demona, co sprawiało, że wśród zaklinaczy właściwie traktowana była jakoś ktoś spoza kręgu. Nie pomagał w tym także fakt, że zaklinała somnosy. Niewiele osób zajmowało się tą dziedziną, a że nie należała ona do efektownych, nikt nie traktował jej poważnie. Zaklinacze somnosów z tego powodu często również szkolili się w walce z innymi demonami, by zyskać szacunek i zwiększyć zarobki. Adaya jednak nie miała takiej możliwości.
Próbowała wielokrotnie, ale z marnym skutkiem. Po jednej walce próbowała związać demona. Niemal wtedy zginęła. Gdyby nie szybka reakcja Muriela, który przejął energię demona, już by nie byłoby na świecie. Pamiętała to aż za dobrze. Uczucie, gdy energia – zamiast połączyć się do magicznego przedmiotu, jak to było w przypadku innych zaklinaczy – powędrowała bezpośrednio do niej.
Napływała i napływała zimnymi falami, a ona nie mogła w żaden sposób tego zatrzymać.
Pamiętała ten okropny ból, jakby coś chciało ją rozerwać. Każda cząstka niej wydawała się płonąć. Przed oczami latały plamy. Cierpienie wcisnęło w jej oczy łzy. Po tym wydarzeniu zaniechała wszelkich prób związania demona.
– Nie słuchaj go – powiedział spokojnym głosem Elazer, zatrzymując na chwilę konia. Z troską patrzył ma dziewczynę. – Jesteś świetną zaklinaczką somnosów. To się liczy.
– Ups, czyżbym trafił w czuły punkt? – zapytał Becaler z miną niewiniątka.
Oczy Elazera wypełniły się gniewem. Zsiadł z konia i podszedł do demona, który uniósł ręce w obronnym geście.
– Powiem to raz, demonie. Jeszcze raz przez ciebie Adaya poczuje się źle, a obiecuję, że nie będziesz mógł mnie więcej nazwać dobrodusznym. Czy się rozumiemy? – wyszeptał Elazer, tak by usłyszał go jedynie demon.
– Z tej strony cię nie znałem, staruszku – odpowiedział Becaler nieporuszony jego słowami. Wzruszył ramionami. – Jak wolisz. Pociesz swoją... w sumie kim ty dla niej jesteś?
– Po prostu zamilknij. Nie rozumiem, czemu jesteś taki... okrutny. Bawi cię cierpienie innych?
– A ciebie nie? Nie wiesz, co tracisz.
Elazer pokręcił głową. Rzucił ostrzegawcze spojrzenie demonowi, który postanowił zmienić swoją formę. Widok ten za każdym razem był fascynujący. Ciało demona przez chwilę wydawało się jak czarny płyn czy żel, zanim ponownie się ukształtował. Przed nimi już nie stał demon w ludzkiej postaci, lecz pumy. Jednak nie można było jej pomylić z tą występującą naturalnie, gdyż Becaler charakteryzował się białą sierścią, szkarłatnymi oczami i długimi rogami skierowanymi w stronę ogona, którym teraz beztrosko machał.
Becaler odwrócił się do Elazera, nim ruszył przodem. Nie zamierzał przekraczać granicy cierpliwości maga. Czuł, że znajduje się niej bardzo blisko, wręcz na niej stanął. Wśród demonów sprawdzanie tej niewidzialnej bariery było czymś zwyczajnym, właściwie na porządku dziennym, zwłaszcza gdy terytoria zaczynały na siebie nachodzić.
Mutabilis pamiętał, że sam nie miał własnego terenu w Deamonium. Zawsze był pod kimś. Zapewniało to ochronę w niepewnym świecie, chociaż nie należało do najtańszych. Myślał, że w Erunt będzie inaczej; że będzie w końcu wolny.
Wolny! Dobre sobie, mruknął ironicznie pod nosem. Ile był wolny? Tydzień, może dwa... Właściwie nie czuł się wtedy sobą. Po tym jak przybył do Erunt odczuwał tylko głód. Tak potworny głód! Nic nie było w stanie go nasycić, a wtedy pojawił się Muriel.
Postać niepozornego mężczyzny, stojącego na drodze z laską w ręce i bez lewej nogi wydawała mu się niegroźna, aż zapraszała do ataku. To był jego błąd. Nie zorientował się z jak groźnym przeciwnikiem ma do czynienia. Nie popełniłby drugi raz tego samego błędu.
Przy Elazerze czuł, że pod postacią tego dobrotliwego maga kryje się coś więcej, coś czego nie pokazuje nikomu. Chciałby poznać tę jego ukrytą część, sprawdzić, jak daleko się posunie. Dyskretnie spojrzał na zaklinaczkę, która jechała obok Elazera.
Słaby punkt maga.
Nie raz zastanawiał się, czy właśnie tym jest Adaya, zarówno dla maga, jak i Muriela. Zaklinaczka nie mogąca związać demona, jakże słaba istota w jego rozumieniu. Tylko czy aby na pewno była taka słaba?
Ludzie stanowili dla niego zagadkę, z pozoru tak słabi, ale kiedy przychodziło walczyć o coś, co... kochali, jak by to określali. Stawali się silni, a jednocześnie przewidywalni. To go zaskakiwało, bo nie mógł zrozumieć tych ludzkich relacji i zachowań. On nigdy nie czuł więzi z innymi demonami. Jedyne co ich łączyło, to przysięgi. Gdyby nie one już dawno w Deamonium zapanowałby chaos, jaki obserwował często na Przeklętych Ziemiach, które przemieszczał z Murielem.
Teraz znajdowali się już blisko jednej, a także chaty zaklinacza, która stała w niewielkiej odległości od lasu, patrząc od wschodu była całkowicie zasłonięta przez drzewa, więc nie sposób byłoby jej zauważyć. Teraz jednak nadchodzili od południa, więc wyraźnie mogli dostrzec chatę z bali drewna oświetloną przez zachodzące słońce.
Demon zdziwił się lekko, nie dostrzegając w środku żadnego ruchu, ani nie słysząc charakterystycznego stukania laski o podłogę. Zatrzymał się przed nią i jeszcze przez chwilę obserwował otoczenie. Odwrócił się do Adayi i Elazera, który zeskoczyli z koni i podeszli do chaty. Becaler wykorzystał ten czas, by ponownie przybrać bardziej ludzką formę. Jego ciało przez chwilę wydawało się bez postaci. Cząstki płynęły i zmieniały się miejscami. Znajome uczucie owładnęło demonem, gdy zaczęły się na nowo zestalać, tworząc mięśnie i ubrania. Podniósł się z klęczek, gdy ponownie przybrał postać białowłosego mężczyzny. Podszedł bliżej maga, który zapukał kilkakrotnie do drzwi. Odpowiedziała mu cisza.
– Nikogo nie ma – stwierdził Elazer. – Masz pojęcie, gdzie może być Muriel?
– Przed wyjazdem wspominał coś o wizycie u Talmaia – odpowiedział Becaler niechętnie.
Nie przepadał za demonem, który niejako przejął władzę nad Przeklętą Ziemią. Był jednym z potężniejszych demonów i żaden nie dorównywał mu siłą, więc stało się to w sposób naturalny. Becalera ze względu na jego zmiennokształtność traktował bardziej jak zwierzaka, dlatego też mutabilis starał się go unikać. Wyglądało na to, że będzie musiał się z nim spotkać. W myślach przeklął Muriela. Dlaczego nie mógł już wrócić?
– Talmai. To demon, który zaopatruje Muriela w kryształy?
– Między innymi. Ten bierze klejnoty, skąd tylko się da. Ostatnio odkrył nowy. Nazwał go privere. Zresztą pokażę wam.
Becaler nie bawił się w szukanie klucza. Przekształcił jeden palec, tak by dopasował się do zamka. Ciche kliknięcie ogłosiło sukces. Popchnął drzwi, które zaskrzypiały, jakby na powitanie. Sprężystym krokiem podszedł do jednej ze skrzyni i otworzył jej wieko. Wzrokiem przejechał, po kryształach w różnych kolorach, kształtach i wielkościach. Muriel zadbał, żeby każdy został opisany i leżał w swojej przegrodzie. Jednak nawet bez podpisu Becaler dałby radę rozpoznać privere, charakteryzujący się czarna barwą, w jego wnętrzu znajdowały się jakby złote wstęgi, które delikatnie się mieniły w świetle.
– To ten. – Demon wskazał go Elazerowi i Adayi.
Elazer wziął do ręki kamień i podniósł go tak, że światło mogło przez niego przejść. Złote wstęgi zaświeciły delikatnie, ale reszta kryształu pozostała idealnie czarna. Starał się, przypomnieć sobie, czy widział kiedyś coś podobnego. Jako twórca amuletów miał do czynienia z wieloma kryształami. Mag posłał odrobinę magii w niego.
Zmarszczył brwi, kiedy magia zamiast przeniknąć do wnętrza otoczyła kryształ dookoła. Nie spotkał się do tej pory z czymś takim. Zwykle kryształy pochłaniały energię, dzięki czemu możliwe było wzmocnienie ich właściwości i stworzenie amuletu z ich pomocą. Tym razem kamień wydawał się wręcz odpychać energię maga.
– Na pewno nie pochłania energii magicznej – stwierdził Elazer, wciąż przyglądając się kryształowi. – Zresztą nieważne. Potem zapytam Muriela o niego. Powinien już wrócić. Ile można spędzić czasu z tym Talmaiem?
– Uwierz, że zbyt wiele – mruknął Becaler.
Demon usiadł na krześle i oparł się rękami o stół. Naprzeciw niego zajęła miejsce Adaya, która przyglądała mu się badawczo. Kiedy ich wzrok się skrzyżował, jako pierwsza spuściła wzrok. Becaler prychnął pod nosem.
Adaya wstała ze swojego miejsca i popatrzyła przez okno, jakby wypatrując Muriela.
– Powinniśmy pójść do Talmaia. – Jej głos przerwał ciszę.
– Już jest noc, a Przeklęte Ziemie znajdują się w pobliżu. Teraz podróż do demona byłaby zbyt niebezpieczna – odpowiedział Elazer spokojnym głosem.
– A co jeśli nas potrzebuje? To do niego niepodobne, że nie wrócił na noc do chaty – skontrowała. – Przyznasz, że to dziwne.
– Zgadzam się, ale to zbyt niebezpieczne. – Zamyślił się przez chwilę. – Zrobimy tak... Ja pójdę z Becalerem do Talmaia, a ty poczekasz tutaj – zdecydował mag.
Adaya skrzyżowała ręce na piersi i pokręciła głową.
– Nie zgadzam się. Powinnam pójść z wami.
– Poradzimy sobie sami. Nie ma potrzeby ryzykować – rzekł Elazer, starając się wyjaśnić swój punkt widzenia dziewczynie.
– I ja mam tutaj grzecznie czekać i się o was niepokoić? Nie ma mowy! Idę z wami. – Zarówno jej głos, jak i postawa świadczyły, że nie zmieni zdania. Patrzyła pewnym wzrokiem na Elazera, który opuścił ramiona zrezygnowany.
– Dobrze, niech będzie.
– Okręciła cię wokół małego paluszka, staruszku – skomentował demon. – Chociaż ja tam na miejscu Adayi wybrałbym zostanie w tej jakże przytulnej i uroczej chatce.
Zaklinaczka nie przejęła się jego słowami. Zapytała tylko, czy idą, po czym jako pierwsza wyszła na zewnątrz. Dokładniej opatuliła się płaszczem, czując na swojej skórze nieprzyjemne zimno. Roztarła ramiona dłońmi.
– Chcesz? – zapytał Elazer, kierując w jej stronę butelkę eliksiru rozgrzewającego. Fiolki nie pomyliłaby z żadną inną, pomarańczowe szkło w z symbole słońca na wierzchu było wystarczające.
– Oj tak! – odpowiedziała uradowana. Pociągnęła potężny haust z butelki. Poczuła przyjemne ciepło, które rozchodziło się po całym jej ciele. – Tego było mi trzeba. – Oddała fiolkę Elazerowi, który również upił z niej łyk.
Mag schował eliksir do torby, stanowiącą jego niemalże nieodłączną część. Starannie wykonany przedmiot ze skóry mężczyzna dostał od Rady Magów po otrzymaniu tytułu Mistrza Eliksirów i Amuletów. Torba wyglądała dosyć niepozornie, lecz było to tylko złudzenie. Wytłoczone runy na jej wierzchu sprawiały, że mogła pomieścić więcej niż się wydawało, jednocześnie dla właściciela była lekka jak piórko. Nie byłoby to możliwe, gdyby nie kamienie ukryte w jej wnętrzu, zasilające magię przedmiotu.
Becaler zazdrośnie popatrzył na chowany eliksir. Sam jako ochronę przed chłodem przyjął ponownie postać pumy, której sierść strzegła go przed nieprzyjemnymi podmuchami wiatru. Warknął, chcąc pospieszyć Adayę i Elazera. Kiedy na niego popatrzyli ruszył przed siebie biegiem. Właściwie nie przejmował się, czy pójdą za nim. Jednak dźwięki tętentu kopyt, upewniły go, że tak właśnie się stało.
Hejka, Słodziaki!
Obiecany pierwszy rozdział historii, a następny będzie za dwa tygodnie. Nie chcę, żeby zapas skończył się za szybko. Do zobaczenia w drugim rozdziale już 26.07. (także piątek!)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top