Rozdział*9

Ostrzeżenie: samookaleczenie (nie jakieś mocne, ale jest)

Becaler zamrugał kilkakrotnie, gdy ostre światło poranka oświetliło jego pysk, niewiele pamiętał, odkąd znalazł się w kręgu z privere. Cały świat wydawał się taki zamroczony. Kojarzył jedynie, że pojawił się zaklinacz i strzelił jakąś strzałką. Ukłucie było ostatnim, co wyryło mu się w pamięć, zanim zapanowała ciemność. Ziewnął przeciągle, a jego ciało wydawało się ciężkie. Z trudem podniósł się na łapy w klatce, która – jak się zorientował – mieściła się na jakiejś polanie. Wokół niej rozciągało się zaklęcie maskujące które rozmazywało mu widok. Nie był tam sam, w odległości kilku kroków stała kolejna klatka, mniejsza od jego, a za nią kolejne – różnych rozmiarów. W prawie każdej znajdowały się demony, które najwyraźniej pogodziły się ze swoim losem. Nie walczyły.

On nie miał tego samego zamiaru, chociaż ucieczka wydawała się trudna. Wciąż odczuwał nienaturalne zmęczenie, być może spowodowane przez strzałkę usypiającą lub zaklęcie, które zostało wplecione w pręty.

Kłódka do klatki znajdowała się po drugiej stronie. Gdyby dał radę stworzyć klucz, jak nie raz to robił, mógłby uciec. Ta myśl dodała mu otuchy. Kraty nie były daleko od siebie, ale wystarczająco, by mógł włożyć łapę między nie. Kiedy tylko spróbował to zrobić, przeszedł go ból, sprawiając, że skulił się, a jego sierść zjeżyła się na grzbiecie.

Przeklął w myślach twórcę klatki, bo zaklęcie uniemożliwiało mu ucieczkę. Nie spowodowało to jednak, że się poddał, zamiast tego myślał gorączkowo, jak działa ta klatka, która wydawała się stworzona na demonów. Aby się wydostać, musiał lepiej zbadać ją, a to oznaczało więcej cierpienia.

Niepewnie zbliżył łapę do pręta. Jeszcze nie czuł nic. Odległość między jego szponami a kratą stawała się coraz mniejsza. Serce biło mu jak szalone, w umyśle wciąż walczył ze sobą, by nie cofnąć łapy. Kiedy tylko znalazła się w przestrzeni między metalowymi elementami, ból rozszedł się po jego ciele. Wydawał się wyrywać każdą najmniejszą cząstkę. Wszystko mu mówiło, by przestał i cofnął łapę, ale musiał poznać zasadę. Podobne uczucie czuł już wcześniej, ale znacznie silniejsze. Kiedy Itamar uwięził go w kręgu z privere.

Cofnął łapę. Już wiedział, co chciał. Najwyraźniej metal, z którego powstała klatka, został wzmocniony tym kamieniem. Ból wynikał z nagłej utraty energii, którą organizm starał się zrekompensować, ale nie był w stanie.

W końcu była częścią demona, czymś, czego nie był w stanie się pozbyć. Już rozumiał, dlaczego inni nie walczyli. Jak można pokonać coś, co atakuje twoją naturę? Myślał intensywnie, szukając informacji, która stworzyłaby jakąś szansę.

Westchnął, zastanawiając się, co wymyśliłby Muriel w takiej sytuacji. Niemal słyszał jego stukanie laski, gdy przemierzał kolejne metry w domu. On na pewno wpadłby na coś genialnego, ale Becaler nie był w stanie.

Jak pokonać tę klatkę?, zapytał samego siebie, a do głowy przyszedł mu jedynie jeden pomysł, który sprawił, że się skrzywił. Wiedział, że to będzie bolesne. Tylko że nic innego nie przychodziło mu do głowy. Musiał pozbawić się energii, a znał jedynie jeden szybki sposób.

Nie mógł siedzieć bezczynnie w tej klatce. . Skierował całą energię do rany, by się zagoiła. Poczuł, jak ta się zasklepia, a on sam słabnie. Włożył łapę między kraty, szykując się na uderzenie cierpienia, lecz tym razem było mniejsze. Cofnął łapę.

Jeszcze trochę i będę mógł się wydostać, pomyślał z satysfakcją.

Tylko że oznaczało to powtórzenie procesu. Jego futro było brudne od krwi, która jeszcze nie zaschła. Do jego łapy dopłynęła krew z kałuży, która powiększyła się jeszcze bardziej, kiedy wbił szpony w samego siebie. Ból mieszał się z satysfakcją. Skierował energię, by zasklepić powstałą ranę. Przed oczami pojawiły się plamy, równie .

Kiedy uspokoił oddech, zbliżył łapę do krat. Poczuł jedynie dyskomfort. Był w stanie wytrzymać znacznie dłużej i tyle musiało mu wystarczyć. Zmienił kształt jednego palca, tak, że dopasował się do zamka kłódki. Wyczuł niewielkie zapadki, które otwierał jedna po drugiej. Ich dźwięki przyniosły mu radość, która przerodziła się w euforię, kiedy opuścił klatkę.

Pozostało tylko uciec z tego miejsca, co mogło być wyzwaniem, gdyż teren był patrolowanych przez znudzonych strażników. Becaler prychnął pod nosem. Zamierzał zapewnić im zabawę. I nawet miał na to pomysł.

Zbliżył się do najbliższej klatki i ją otworzył.

Na mój znak wyjdź – przekazał.

Krążył między kolejnymi klatkami, otwierając zamki. Jednak krzyk przerwał jego działania.

– Jeden uciekł!

Becaler wiedział, że to o nim mowa. Gdyby nie to, że teren był ogromny i pełen klatek zauważyliby to wcześniej. Teraz to miało przynieść im zgubę.

Teraz!

Znak dla demonów, którym otworzył klatki, był jasny. Wszystkie wybiegły ze swoich więzień gotowe uciec. Becaler ruszył z ich tłumem, licząc, że go nie złapią. Widział popłoch na twarzach zaklinaczami, usiłujących złapać jak najwięcej demonów, lecz nie mieli szans. Kolejne stwory przechodziły przez maskującą barierę.

Becaler znajdował się coraz bliżej niej.

Przyspieszył, czego od razu pożałował. Osłabiony po ograniczaniu demonicznej energii, nie mógł pozwolić sobie na taki wysiłek.

Pojedyncze ukłucie.

Już wiedział, że przegrał.

Mogłem zmienić się w mysz. Nie zauważyliby, pomyślał, upadając na ziemię. Teraz musiał jednak podjąć konsekwencje swojej decyzji.

Hejka, Słodziaki! Lekkie opóźnienie, ale załóżmy, że celowe, w końcu było Wszystkich Świętych. Tym razem rozdział Becalera. Do usłyszenia za 2 tygodnie, czyli 22.11.2024 r. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top