Rozdział 2
Lea
-Po co mam brać tyle rzeczy to tylko trzy dni- powiedziałam do mojej matki Giriam
-Skarbie, na pewno przydadzą ci się te rzeczy, miło ,że szkoła zafundowała wam trzy dniowy obóz pod namiotami.
-Pewnie, ale ja nie znam nikogo w tej klasie, no prócz Argona z którym się witam.
-No widzisz czyli kogoś znasz - powiedziała uśmiechając się.
- Ale w środku września wyjeżdżać na obozy, nie za wcześnie na zieloną szkołę?
-Lea, nie martw się, zielona szkoła jeszcze będzie - odparła pakując mi jakiś krem
-Mamo, zostaw sama potrafię się spakować- powiedziałam odbierając jej moje skarpety.
-Wiem, ale jest niedziela, jestem w domu i muszę dbać o to byś się nie spaliła- odpowiedziała pakując mi do torby krem z filtrem.
-Przesadzasz.
-Wcale nie.
***
Spakowałam walizkę do samochodu, i pokiwałam Giriam na pożegnanie, Brad- mój ojciec zawiózł mnie na parking szkolny, gdzie był spory ruch jak na szóstą rano. Moja walizka trafiła do schowka , a ja zajęłam miejsce w autokarze. Cała podróż zapowiadałaby się świetnie, gdyby nie mój ,,sąsiad".
-Lea-usłyszałam czyiś głos.
-Co? - spojrzałam na bruneta, Argon wspaniale.
-Mogę usiąść z Tobą? - powiedział
-Dlaczego miałabym się zgodzić?- odparłam zakładając ręce.
-Bo siedzisz sama, a w autokarze jest dokładnie tyle miejsc ile jest pasażerów , więc tak czy siak ktoś z tobą usiądzie.
-Mogę przecież siedzieć z kimkolwiek.
-Oczywiście, że możesz ,ale mnie przynajmniej chociaż odrobinę znasz.
-Zgoda, ale czekam na magiczne słowo.
-Jakie?- odparł udając głupa
-Wiesz jakie- powiedziałam uśmiechając się.
-Dobra, sorry za naszyjnik.
- I to było takie trudne?
Argon
Usiadłem obok Lei, aby mieć ją na oku i jakkolwiek się do niej zbliżyć. Zacząłem rozmowę.
- Co cię tu sprowadziło? - głupie, ale na pewno odpowie.
- Rodzice- zaśmiała się
- Dlaczego?
- Praca mojego ojca.
-Co? - bardzo się zdziwiłem, przecież jej ojciec nie żyje, na pewno nie żyje, jestem przekonany, chociaż to nie ja wykonałem zlecenie.
-Co cię tak dziwi, rodzice zmieniają pracę.
- A co z mamą? - jak ona też żyje to spieprzyli na całej linij
- Ma się dobrze, wczoraj wpychała mi do walizki jakieś bezsensowne rzeczy.
- Aha...- co tu się stało do jasnej cholery, oni nie mogą żyć, na własne oczy widziałem jak ich światła gasną, na pewno nie żyją. Jak to możliwe, przecież matka nie może żyć, nie ma takiej opcji.
-A twoi - jej pytanie wyrwało mnie z zamyśleń.
-Co moi? - za bardzo nie ogarnąłem co się tu dzieje.
-Rodzice.
- Nie żyją, nie ma ich- odparłem.
- Współczuję - zobaczyłem smutek w jej oczach, czyżby wiedziała jak to jest?, Moi też nie żyją, nie wiem co bym zrobiła bez Giriam i Brada.
- Ale przecież mówiłaś...
- Moi biologiczni rodzice zmarli, matka przy porodzie a ojciec jak miałam 6 lat, dzień po moich urodzinach.
-Przykro mi - wiedziałem, że nie żyją, ale pomimo to pierwszy raz zrobiło mi się przykro patrząc jak Lei spływa samotna łza po poliku, otarłem ją, nie wiem dlaczego. Spojrzała na mnie i uśmiechnęła się, ja powtórzyłem jej ruch
Po prawej widzimy nasze pole namiotowe- oboje się wzdrygnęliśmy, było tak cicho, a moment popsuł ten matoł Fidż.
-Chodź, - powiedziała. Przecież nie będziesz stał jak słup soli po środku autokaru
- Idę - odpowiedziałem.
***
Rozbiłem namiot po środku, aby mieć równą odległość zarówno do jeziora jak i do WC, Lea nie mogła poradzić sobie z rozłożeniem swojego, więc jej pomogłem, chciałem na tym wyjeździe jak najbardziej się do niej zbliżyć, bo ona nawet nie jest świadoma, jaką moc mi daje.
Podziękowała mi, i jakaś grupka dziewczyn do niej podeszła, ja odszedłem do Luisa.
- No i co? - spytał się
- Na razie dobrze, idzie jak po maśle, ale jej naszyjnik - westchnąłem
- Co z nim nie tak?
- Na serio nie widziałeś?!
- No nie.
- Symbol demona i anioła, ma je oba
- To znaczy...
-Że jest potężniejsza niż myślałem, i jest jedyna.
-Ło, stary, teraz będziesz żył jak pączek w maśle.
-Jest inna, ma mocną duszę.
-Jak to inna?
-Mam wrażenie ,że inne moje ofiary miały nadszarpniętą duszę, ona ma ją w całości.
-To jeszcze lepiej, jak ją już wydasz, wiesz ile będziesz miał mocy, wiesz ile demonów chciałoby być na twoim miejscu, ile by za to dało.
-Tak wiem, ale mam mieszane odczucia, trudno ją rozczytać.
-Weź się nie rozdrabniaj, jesteś okrutny, pamiętasz?
-Co pamiętam?
-Dlaczego jesteś kim jesteś.
-Tak, ale to nie była moja wina, to przez ciebie.
-Ale ty też się stałeś potępionym.
Odszedłem od przyjaciela, ma racje to jest nie wybaczalne.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top