Chciałem jedynie powiedzieć...
Ja chciałem jedynie powiedzieć, że żałuję, że to musiało się tak skończyć.
I że nigdy nie mogłem ciebie zrozumieć.
Tyle niewiadomych... Sam mam problem z tym, by poukładać to sobie w głowie. W głowie, która dla was wszystkich była zbyt mała na to, by pomieścić cokolwiek wartościowego... by ktokolwiek mógł się nią zainteresować, zwrócić na nią uwagę, choć chwilę poświęcić na zastanowienie się, co w niej może się dziać.
Mam ci to za złe. Oczywiście, że mam. Trudno żebym nie miał, co? Chyba sama to rozumiesz. Szkoda, że musiało dojść do najgorszego, byś nareszcie sobie to uświadomiła.
Nie mam pojęcia, dlaczego nie okazałem się dla ciebie wystarczająco dobry. Może i zawsze byłem tym słabszym. Może i byłem niewiele większy od samic. Może i miałem pchły. Tylko kto u nas ich nie miał? Może i moja grzywa nie była tak wspaniała, jak mogłabyś oczekiwać. Ale przecież ją miałem. Tak jak kły i pazury, którymi potrafiłem się posługiwać. Ale dla ciebie to za mało. Wiecznie za mało...
A ja zawsze chciałem tylko jednego. Chciałem, żebyś nareszcie mnie zauważyła!
Chciałem być twoim wymarzonym synem. Chciałem, byś patrzyła na mnie tak, jak na tego małego podrzutka. Żebyś spojrzała na mnie w ten sposób choć jeden, jedyny raz! Bo przecież to ja byłem Jego synem, Jego najstarszym synem, to mi należało się to wszystko, a nie temu małemu, kaprawemu...
Byłem pierwszy. Niektórzy mówili nawet, że jestem do niego podobny. To jednak nie powstrzymywało ich przed naśmiewaniem się ze mnie, poniżaniem, upadlaniem przy każdej okazji. Skoro byłem tak do Niego podobny, dlaczego tego nie widziałaś?
A może przypominałem ci go zbyt mocno?
Pamiętam, jak zachowywałaś się po Jego śmierci. Pamiętam, jak wielkie piętno na tobie odcisnęła. Jak pogrążyłaś się w swojej rozpaczy, jak chęci zemsty postanowiłaś podporządkować całe swe przyszłe życie... Tylko że przez to wszystko nie zauważyłaś, że ja też sobie z tym nie radziłem. Czy chociaż raz zastanowiłaś się, dlaczego taki byłem? Nie obchodziło cię to. Jasne, że ciebie to nie obchodziło. Bo ciebie obchodził tylko ten mały bękart, któremu pragnęłaś przychylić nieba po to tylko, by stał się narzędziem twojej zemsty.
Pamiętam śmierć ojca. Pewnie, że pamiętam. I to pewnie lepiej, niż ty, bo ciebie przecież nie było przy nim, gdy wziął ostatni oddech. Nie było cię obok, byś mogła patrzeć, jak światło w nienaturalnie zielonych oczach gaśnie na zawsze. Nie było cię tam, nie widziałaś więc, jak twój podobno ukochany nieruchomieje na zawsze, a jedyny prawdziwy syn – twój pierworodny! – umiera wraz z nim. Ja sprzed jego śmierci już od dawna pozostawałem tak samo martwy. Ale czy to chociażby zauważyłaś? Czy chociaż raz zainteresowałaś się tym, jak ja muszę czuć się po stracie ojca? Ciebie obchodził jedynie własny ból.
Lub własna wściekłość. Własna nienawiść. Dopiero teraz to widzę.
Stałem się nerwowy, impulsywny. Może też dziecinny. Z pewnością szalony, co wbrew pozorom sam dostrzegałem. Nigdy jednak nie stałem się kimś wartym twojej uwagi. Dla ciebie istniałem tylko jako niańka dla bękarta.
Przecież to nie był Jego syn! To ja byłem Jego synem! Jego pierwszym, ukochanym synem! To ty zdegradowałaś mnie do pozycji niechcianego smrodu, który nieustannie czegoś od ciebie chciał, który wciąż podążał za tobą krok w krok, choć nieraz dałaś mu do zrozumienia, że jest dla ciebie niczym więcej, niż imię, które mu nadałaś.
Ty mnie tak nazwałaś. Myślałaś, że ja nie wiem, co znaczy to słowo?
Wiele pamiętam. Przed oczami staje mi też dzień, w którym uderzyłaś mnie pierwszy raz. To było niedługo po Jego śmierci, tuż po tym, jak wraz z garstką wygnanych szukałaś schronienia na najbliższe lata. Cierpieliśmy wtedy wszyscy i to nie podlega dyskusjom – sama z pewnością to wiesz. Wielka susza była dla nas bezlitosna, wielu poległo z gorąca i braku wody, której źródła szukaliśmy całymi dniami, wygłodniali, wycieńczeni nieustanną walką ze śmiercią... i przerażeni. Tak, przerażeni. Sama przyznasz, że czułaś wtedy strach. Ja czułem go od ciebie. Pamiętam, że spytałem wtedy, co teraz będzie. Byłem młody, głupi, wciąż łudziłem się nadzieją, że znaczę dla ciebie coś więcej, niż ten cholerny smród. Że może teraz będzie dobrze – że po śmierci ukochanego ojca, który tak wiele znaczył dla nas obojga, jakoś się do siebie zbliżymy. Bo ja po prostu chciałem twojej uwagi – uwagi matki, której przecież pragnie każdy. I to nie jest nic dziwnego.
No więc spytałem o to, co teraz z nami będzie. Wierzyłem w to, że masz jakiś plan – bo przecież zawsze miałaś, zawsze lubiłaś mieć przed sobą cel, do którego pragnęłaś dążyć za wszelką cenę, i podziwiałem cię za to. Wtedy też chciałem cię podziwiać. A ty? A ty spojrzałaś jedynie z pogardą i ruszyłaś się tak, jakbyś chciała odejść. Więc ja, naiwny jak każde dziecko, zacząłem drążyć, domagać się uwagi... A ty po prostu na mnie krzyknęłaś, uniosłaś łapę i machnęłaś nią tak mocno, że wylądowałem kilka metrów dalej. Pysk, kręgi szyjne i kilka pierwszych żeber bolały mnie jeszcze na długo po tym.
Potem, gdy już raz przełamałaś tę granicę, z niczym się nie krygowałaś. Stałem się dla ciebie zawadzającym drogę paprochem, którego należało jak najszybciej usunąć. Ja się starałem, zabiegałem o twoje względy, próbowałem udowodnić, że jestem coś wart, lecz ty wolałaś mnie bić i poniżać, niż przejrzeć wreszcie na oczy. Gdy pojawił się bękart, stałem się dla ciebie niewygodną niańką. Opiekunką księciunia. Jego niewolnikiem.
Nienawidziłem go. I jednocześnie wiedziałem, że to przecież nie jego wina. Tylko twoja, matko.
To ja miałem w sobie królewską krew. To ja powinienem być twoim wymarzonym synem, który obali uzurpatora i pomoże ci zająć jego pozycję. Dlaczego uznałaś, że się do tego nie nadaję? Przecież ja zrobiłbym dla ciebie wszystko. Poszedłbym tam natychmiast, jeśli tylko takie byłoby twoje życzenie.
Pragnąłem ci to udowodnić. Pragnąłem udowodnić, że jestem silny, odważny, zwinny. Że jestem synem takim, jakiego zawsze chciałaś mieć.
Ja robiłem to wszystko dla ciebie, matko.
I starałem się.
Robiłem wszystko, czego tylko zapragnęłaś. Kochałem cię, chociaż pewnie nie powinienem. I ta miłość mnie zgubiła.
Mówiłem ci, że bękart nie nadaje się na króla. Powtarzałem ci to wielokrotnie, lecz ty wolałaś mnie uderzyć, niż przynajmniej zastanowić się nad moimi słowami. A ostatecznie okazało się, że to właśnie ja miałem rację. I co na to powiesz?
Tak bardzo pragnąłem twojej uwagi. I to właśnie mnie ostatecznie zgubiło, czyż nie?
Twój wymarzony książę nie nadawał się nawet do tego, by złapać króla. Zadanie było proste – miał go pochwycić i doprowadzić przed twoje oblicze. Każdy by to potrafił – sama też pewnie mogłabyś tego dokonać, lecz co z ciebie byłaby za królowa, gdybyś brudziła sobie tym łapy? Wolałaś zatrzymać się przed tamą z połamanych pni drzew, patrzeć, jak król wspina się po niej, wymykając ci się spod nosa. Wolałaś wysłać za nim bękarta.
Lecz co zrobił bękart? Uciekł. Oczywiście, że uciekł. Ja już od dawna mówiłem ci, że tak się stanie, matko. Ale kto by tam mnie słuchał, prawda?
Dla mnie ta chwila była decydująca. To był ten jeden krótki jak mgnienie moment, w którym uświadomiłem sobie, że więcej szans już nie otrzymam. Że ta jest ostatnia. Że tylko w ten sposób zdołam zdać się kimś, kogo nareszcie dostrzeżesz.
Rzuciłem się za nim. Nie myśl, że nie słyszałem tych śmiechów twych popleczników, którymi skwitowali to, jak zacząłem wspinać się na górę drewna. Górę potężną, niemożliwą, sięgającą wręcz do samego nieba... Oczywiście, że się bałem. Bo ja w gruncie rzeczy zawsze się bałem. Ale schowałem ten strach głęboko. Tak głęboko, by nie pozwolił mi się zawahać.
Zrobiłem to dla ciebie, matko! Mamo, czy ty to widziałaś? Zrobiłem to dla ciebie!
I dla siebie.
Szkoda, że musiało to się tak skończyć. Szkoda, że dostrzegłaś moje istnienie w takich okolicznościach. Szkoda, że musiałem krztusić się krwią i drżeć z bólu pogruchotanych kości, żebyś nareszcie mnie pokochała.
Przepraszam, matko. Starałem się. Zawsze się starałem.
Cóż... W końcu zdobyłem twoją uwagę, czyż nie?
****
Pewnie spora część z was domyśli się, kim jest główny bohater. Ja nie będę jego imienia zdradzać. Przecież i tak go nienawidził.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top