Dream Within a Dream
Szum morza jest wszystkim, co słyszy, a woda jest wszystkim, co czuje.
Na jego ciele tańczy śpiew. Zimno gdzieś odpływa.
I dalej, dalej... aż w końcu mija cały smutek.
Jest szczęśliwy, bo pierwszy raz coś miało sens. Stracił wszystko, ale zyskał jeszcze więcej.
Jego.
Za którego gotów był oddać życie.
***
To co widzisz, co się zda
Jak sen we śnie jeno trwa
Nad strumieniem, w którym fala
Z głuchym rykiem się przewala
– Cholera – mruknął rudzielec.
Deszcz obijał się w przednią szybę samochodnu jak stado pocisków. Wydawał nawet podobny dźwięk oraz wyglądał identycznie – widok na szkle zupełnie się rozmył, sprawiając wrażenie makabrycznego roztrzaskania.
Ron co rusz narzekał na brak widoczności i wolno działające wycieraczki. Przeklinał pod nosem, gdy kolejny raz prawie w kogoś wjechał, ale zwolnienie nie wchodziło w grę. Byli już sporo spóźnieni, a facet, od którego wynajmowali domek, wydzwaniał do nich od godziny. Zręcznie przekonaywali go, że już są blisko, już wkrótce wezmą kluczyki, a on będzie mógł wrócić do siebie. "Wkrótce" trwało już jakiś czas i nie było złudzeń, że mieli przechlapane.
– Harry, wyprostuj się! – skarciła go Hermiona z tylnego siedzenia.
Z drobnym ociąganiem wykonał rozkaz, nie mając siły na choćby otworzenie ust.
– I uśmiechnij się. To najdłuższe lato naszego życia, musimy się nim rozkoszować!
Najdłuższe lato ich życia. Słyszał tę frazę przynajmniej kilka razy dziennie od zakończenia szkoły. Zawsze myślał, że to będzie magiczny moment. Spodziewał się kompletnej zmiany, nagłych ambicji i nowych znajomości. A ostatecznie, tak właściwie, nie zmieniło się nic.
Ron i Hermiona zachwycali się imprezą pożegnania absolwentów – najbardziej chucznym wydarzaniem każdego roku. Wychwalali piosenki zaśpiewane przez ich szkolnych przyjaciół i ich ckliwe przemowy. Minęło zaledwie kilkanaście godzin od tego czasu, a oni już opłakiwali niedawno widziane twarze.
Dla Harry'ego było tak... nijako. Rzucili swoimi czapkami, krzycząc i płacząc. Wysłuchali słów wychowawcy na temat ich przyszłego życia, a potem grupowo się przytulili. Tyle.
Czy to nie miało być czymś wyjątkowym?
Kiedy podzielił się swoimi myślami z Luną, myślał, że ona zrozumie. W końcu słynęła ona ze swojego osobliwego usposobienia, a dziwna to było niemal jej drugie imię. Zamiast zrozumienia dostał jednak zdziwione spojrzenie i już więcej się nie odzywał.
Dziewczyna miała szczęście, bo przez większość drogi spała na ramieniu Nevilla. Ominęły ją kłótnie Rona i Hermiony, którzy zawsze znajdowali powód do krzyczenia na siebie. Tym razem poszło o to, że Ron nieuważnie kieruje.
Harry prędko podążył śladami Luny i zatopił się w swoim fotelu, by jak najszybciej zasnąć.
Kiedy się obudził, deszcz już nie padał. Zamiast tego słońce atakowało ich ze wszystkich stron, oślepiając. Ktoś otworzył okna, wpuszczając do samochodu wilgotne powietrze.
Ron i Hermiona przestali się kłócić, a Luna, już w pełni wybudzona, chichotała na słowa Nevilla.
Wychylali się z okien i unosząc dłonie w górę krzyczeli:
– Za lepsze dni!
– Za lepsze dni – powtórzył za nimi Harry.
– Które spędzimy razem – dodał Neville.
***
Prawdę powiedziawszy, jego przyjaciół nawet nie miało tam być. Harry przypadkiem podczas którejś z rozmów napomknął o planowanym wyjeździe, a potem wszystko potoczyło się samo.
Do Rona nie dochodziło, że jego przyjaciel mógłby chcieć jechać gdzieś bez niego. Hermiona, ze swoją nagłą chęcią poznania wolności, nie przejmowała się niczym. Luna głównie była podekscytowana nadchodzącymi imprezami, a Neville napatoczył się trochę przypadkiem, ale nikomu to nie przeszkadzało.
Po długiej podróży, z której Harry zapamiętał tylko dziurawą drogę i bezkresne pola, nadszedł czas na akomodację. Wkurzony właściciel wepchnął im porysowane kluczyki do domku (niewartego swojej ceny) i pobiegł w tylko sobie znaną stronę.
– Jechaliśmy zaledwie parę godzin, a czuję się jakbyśmy byli po drugiej stronie ziemi – wymamrotała Luna, pakując ubrania do rozpadającej się szafy.
– To jest w tym wszystkim takie piękne! Ten surrealizm, ta... magia! – Hermiona z zachwytem patrzyła się na pożółkłe deski w ścianie. Jej zaborczy rodzice nigdy wcześniej nie pozwolili jej wyjechać gdzieś bez nich. Gdyby dowiedzieli się, w jakich warunkach będzie ich córka żyć przez najbliższe dni, przeraziliby się. – To jest jak zupełnie inny świat.
Neville ziewnął w progu drzwi, wnosząc swój bagaż.
– Hej, chyba już nie będzie padać!
– To co? Odpoczywamy? – spytała się Hermiona z figlarny uśmieszkiem.
– Chyba śnisz! – Luna doskonale ją zrozumiała. – Pora na imprezę!
W drugim pokoju Ron jęknął ze zmęczenia, ale nie było opcji, by pozwolił Hermionie iść samej na imprezę w nieznanym miejscu. Jego los był już przypieczętowany.
Neville i Luna popatrzyli po sobie, a potem z podekscytowanym piskiem odrzucili trzymane rzeczy.
***
Harry miał szczerą nadzieję, że w taką pogodę wszystkie bary będą zamknięte i ich impreza powitalna nigdy się nie odbędzie.
Kto w takich mokradłach miałby ryzykować z organizowaniem jakiejś popijawy? Ani nie było jeszcze lata, a w tym zapyziałym zalądku zdawało się, że nigdy wcześniej nie było widać słońca. Jedyne, na co mógłby liczyć właściciel potencjalnego baru, to banda studenciaków, którzy jak oni godziny po zakończeniu wyruszyli w "Podróż Ich Życia".
Po przeszukaniu kilku lokalnych miejscówek, byli już bliscy poddania się. Wówczas jakiś pijany chłopak zstąpił im drogę, przez co Hermiona i Luna zaczęły węszyć.
Wtedy wszystko zaczęło się dla Harry'ego sypać.
Okazało się, że gdzieś niedaleko plaży jest pub otwarty całą dobę. Zakładali, że korzystają z niego głównie lokalsi i strudzeni wędrowcy, ale... Harry nie spodziewał się zobaczyć w nim aż takiego tłumu.
Zaledwie przeszli przez drzwi wejściowe, wprawiając w ruch dzwonek nad nimi, i już zaczął się koszmar.
Luna i Neville w mgnieniu oka zniknęli w otchłani tłumu i krzyków, zupełnie jakby właśnie tam czuli się jak w domu. Pozwolili muzyce się ponieść i... odpłynęli, zostawiając za sobą Harry'ego ze śmierdzącym piwem w dłoni, które wylał, gdy tylko nikt nie patrzył.
Hermiona po kilkunastu minutach ledwo trzymała się na nogach, więc to Ron musiał odpędzać ją od nachalnych adoratorów. Nie wyglądał przy tym na zbytnio zawidzonego tym faktem, chętnie obwieszczając wszem i wobec, do kogo ta dziewczyna należy.
Harry przeszedł obok nich, modląc się w myślach o spokój. To był błąd tam przychodzić. Czuł okropny dyskomfort i rosnącą z niewiadomych przyczyn panikę. Pub był pełen ludzi, przez co ściany zdawały się klaustrofobicznie małe. Powoli tracił oddech od swądu papierosów, trunków i wymiocin.
Wystarczyło dostać się do drzwi wyjściowych i będzie wolny. Wystarczyło chwycić klamkę, przekręcić ją i...
– Cześć, słodki. – Znikąd pojawiła się przed nim wysoka dziewczyna o długich włosach w nieokreślonym kolorze. – Szukasz towarzystwa na dziś? – Dotknęła dłonią jego ramienia.
– Nie bardzo. – Harry spiął się i zamarł w półkroku.
– Ach, naprawdę? – W oczach dziewczyny zalśniły łzy. Kiedy zbliżyła twarz do Harry'ego, poczuł silny zapach alkoholu z jej ust. – Czaiłam się na ciebie przez ten cały czas – mruknęła niemal oskarżycielsko. – Czy na pewno nie chciałbyś...
– Nie, dziękuję. – Cofnął się raptownie, ignorując chwiejącą się dziewczynę.
– Ale trochę milszy to mógłbyś być...
Jej dotyk go obrzydził nie bardziej niż innych. Jednym silniejszym ruchem odepchnął ją, odzyskując namiastkę wolności. Przepchał się przez tłum, puszczając mimo uszu litania dziewczyny. Jego spokój nie trwał długo. Już po chwili czuł kolejne dłonie wędrujące po jego ciele bez pytania. Ktoś szeptał mu do ucha propozycję spędzenia wspólnej nocy. Zaraz jakaś inna osobą porwała go w wir tańca, traktując jak kukiełkę bez własnej woli.
Barczysty facet przyciągnął Harry'ego do siebie, aż chłopak czuł za plecami jego twardą klatkę piersiową. Spróbował się wyswobodzić, ale mężczyzna ani drgnął.
– Spokojnie, mały. – Owiał ucho Harry'ego ciepłym, ohydnym oddechem. – Nic ci nie zrobię.
– Puść – mruknął słabo. Drzwi, będące zaledwie parę metrów dalej, stały się nagle niesamowicie odległe.
Zaczął rozglądać się za przyjaciółmi, ale wszyscy nagle okazali się być poza jego zasięgiem. Poczuł się samotny i zostawiony, choć ich rolą nie było przecież ciągłe niańczenie go.
Był już praktycznie dorosły. To on był odpowiedzialny za swoje złe samopoczucie, ale nie mógł przestać obwiniać za to innych.
– Chodź, zatańczmy.
Harry spojrzał na niego z dołu. Zatoczył się, łapiąc się za brzuch.
– Zaraz się zrzygam – wymamrotał.
Podziałało natychmiast. Facet puścił go jak poparzony i odszedł, mrucząc pod nosem coś o niedoświadczonych nastolatkach.
Wyrwawszy się z objęć tłumu, niemal biegiem dostał się do drzwi. Wypadł na zewnątrz, czując mdłości i nie patrząc wstecz, ruszył przed siebie.
Drżącymi dłońmi wyciągnął telefon z kieszeni. W którymś momencie jeden z imprezowiczów próbował mu go zabrać mało dyskretnie, ale... Jakie to właściwie miało znaczenie? Wstrzymał oddech i wyszukał na ekranie numer Syriusza.
Po kilku naprawdę długich sygnałach usłyszał zalążki głosu.
– Cze...
– Syriusz, błagam cię, weź mnie stą...
– ...eść, tu Łapa! Potrzebujesz mnie? Oddzwonię jak będę mógł, czyli prawdopodobnie nie za szy...
Wyłączył telefon, zaciskając pięści.
Wysłał krótką wiadomość przyjaciołom, że wyszedł (choć wątpił by którekolwiek było w stanie ją odczytać).
Nie było co wracać do pubu. Powrót samemu do ich domku letniskowego też nie był najlepszym pomysłem. Miał wrażenie, że jeżeli zostanie sam w ich pokoju, to coś zniszczy, a nie było ich na to stać.
Potrzebował natychmiast ochłonąć, albo zwymiotuje na miejscu. Postanowił przejść się i zobaczyć, czy mu przejdzie. Nawet nie zorientował się, gdy nogi poniosły go nad morze.
Chwila obrzydzenia samym sobą przez dotyk obcego człowieka była w pod pewnym względem wybawieniem. Myślał o tym, jak bardzo jest wściekły, zapominając na parę chwil o monotonności jego życia i smutku.
Gniew był dobry. Chciałby mieć go więcej w życiu.
Na plaży było przeraźliwie zimno. Wiatr nie zwalniał ani na chwilę, a Harry miał wrażenie, że zaraz zmiecie wszystko z powierzchni ziemi. Nagle zrozumiał słowa Hermiony.
To naprawdę było jak inny świat.
Był bliski uznania, że jest świadkiem apokalipsy. Światowego armagedonu, który w końcu pozbędzie się tej nędznej ludzkości. Czuł się jak w grze komputerowej albo filmie postapokaliptycznym. Nie miało znaczenia kim był i co zrobił, bo i tak przyjdzie mu za moment umrzeć.
Wiatr zawiał – o ile było to w ogóle możliwe – mocniej, wprawiając w ruch pobliskie drzewa i morze. Brzmiał jak krzyk fal, błagających kogoś o przerwę. Płacz pełen bólu, by to wszystko się w końcu skończyło.
W tej plaży nie było nic pięknego, pomyślał. Przed oczami Harry'ego rozciągał się tylko smutny widok szarzejącego nieba i rozwiewanego na wszystkie strony piasku.
Żaden zwierzak nie uchował się w takich warunkach. Słońce skryło się za chmurami; tak samo gwiazdy. Została ciemność i mętniejący błękit morza. A razem z nimi Harry.
W tym świecie – innym, czy też tym jego – nie było nic pięknego.
Gdyby jego przyjaciele nie wepchnęli się w jego wyjazd, pewnie by to teraz zrobił. Gdyby dochodzące z oddali krzyki nie przypominały mu o ich obecności, nawet by się nie wahał. Prawdopodobnie nawet czułby się lepiej bez ich obecności. Poczucie winy zżerało go przez takie myśli, ale tylko taką prawdę w sobie znalazł.
Po zakończeniu szkoły miało być pięknie. Wszystko miało się zmienić, obrócić do góry nogami. Miało być dobrze.
Harry zbytnio polegał na tych bzdurnych słowach. Pozwolił sobie na pogrążenie się w ciemnych myślach, bo naprawdę czuł w kościach, że coś się zmieni. Jakaś magiczna moc go naprawi, pozwoli znów czuć szczęście. Zabierze od niego tę irytację i przytuli z nadzieją.
Zawód był straszliwym uczuciem.
Tylko nadmierna świadomość powstrzymywała go przed wbiegnięciem we wrzeszczące fale i oddaniu się w ich ramiona. Nie chciał zawieść swoich przyjaciół.
Hermiona z pewnością by się obwiniała, a Ron, nie umiejąc poradzić sobie z własnym poczuciem winy, oskarżałby każdego naokoło. Harry nie miał wątpliwości, że ich związek mógłby się nawet rozpaść.
Co do Luny, ta dziewczyna była dla niego zagadką. Gdy myślał, że są podobni, ona niszczyła wszystkie jego nadzieje. Że to może nie tylko on taki jest. Może to problem nie jest wewnątrz niego. Może jeszcze zdołałby wrócić do swojego dawnego, szczęśliwego ja.
Neville by płakał. Nie znali się za dobrze, ale płakałby najgłośniej. Był zwyczajnie taką osobą – z wielkim sercem.
Ale wszystkie te domysły były kłamstwem. Rzeczywistość była inna. Tak naprawdę nie był pępkiem świata, a przyjaciele pewnie mieli go już dość.
Lubił ich. Dlatego żałował, że z nim pojechali. Dlatego przy nich czuł się samotniej niż przy kimkolwiek innym.
Morskie powietrze przypomniało mu, gdzie się znajduje i jak bardzo się trzęsie. Morze krzyczało na niego, i krzyczało, krzyczało, krzyczało, krzyczało, krzyczało, krzyczało, krzyczało, krzyczało, krzyczało, krzyczało, aż w końcu krzyczał i on.
Wiatr wiał mocniej. Temperatura nie rosła. Woda z każdą falą podkradała się do niego coraz bliżej, nawołując, by do niej dołączył.
Powoli tracił siłę woli. Przesypywał dłonią zimny piach, nawet tego nie świadom. Sypkie drobinki przepływały mu przez palce, by zaraz zostać zabranymi przez kolejną falę. I tak w kółko, aż nie wykopał kilkucentymetrowej dziury, a spodnie zaczęły przemakać.
– Dlaczego płaczesz? – zapytało go morze.
Pokręcił bezsilnie głową. Był po prostu zawiedziony, że przez to wszystko zaczyna słyszeć głosy.
– Dlaczego płaczesz?
Zirytowany zakrył uszy i potrząsnął głową. Wtedy usłyszał zgrzyt piasku i natychmiast uniósł wzrok.
Stał przy nim najbledszy człowiek świata. Trup, pomyślał w pierwszej chwili, albo wampir. Jego zacieniona twarz była niemal biała, jakby zabrakło jej jakiejkolwiek krwi. Jasne, krótkie włosy rozwiane na wszystkie strony, wpadające do oczu chłopaka.
A same oczy... one jako jedyne ukazywały jakieś uczucia. Szare, ale odbijając światło latarni lśniły i przyciągały wzrok. Nienaturalnie wyprostowana postura wyglądała przy tym zupełnie nie na miejscu.
Chłopak wyglądał, jakby zobaczył ducha.
– Dlaczego płaczesz? – powtórzył po raz trzeci jedwabnym głosem, z którego Harry nie wyczytał nic.
Widok dziwnego chłopaka ocucił go. Otarł mokrą od łez twarz i zerwał się na nogi, puszczając z rąk piasek.
Czy to były omamy? Zwizualizowanie jego stresu i lęków? Czy też był to prawdziwy człowiek, który pewnie uznał go za szaleńca?
Chłopak poruszył się, a Harry gwałtownie się wzdrygnął. Jego przerażonej minie powoli ustępowała troska i spokój. Harry nie był w stanie się ruszyć, kiedy wyciągnął do niego porcelanową dłoń.
– Proszę, nie płacz – wyszeptał chłopak błagalnie. Następnie obrócił się na pięcie i szybkim krokiem zaczął oddalać się od Harry'ego. Wkrótce pozostała po nim tylko chmura rozwianego piachu.
Fale dalej krzyczały, ale Harry już nie płakał.
Ruszył się dopiero po kilku minutach, odbierając telefon od Syriusza.
Tego dnia nie rzucił się do morza dzięki wizycie dziwnego chłopca.
***
Wracając jest przekonany, że to spotkanie było snem. Piasek pod palcami nie istniał, a zjawa – inaczej nie mógł tego określić – była wytworem jego podświadomości. Łatwiej było mu zaakceptować wersję snu, niż to, że oszalał. Przekonywał więc siebie na wszystkie sposoby, dlaczego ta teoria jest słuszna.
Nie mógł jednak uciec przed ewidentnym piaskiem pod paznokciami oraz całej opuchniętej od płaczu twarzy. Na plaży nawet nie zorientował się, że łka. Dopiero próbując przywitać się z Syriuszem i okłamując go, że jego numer wybrał przypadkiem, zauważył swój zdarty głos.
Opcja snu więc odpadała.
Wtedy pojawiła się możliwość zrzucenia wszystkiego na alkohol. Co prawda wypił jedynie jedno piwo, jeszcze przed swoją ucieczką z pubu, ale wystarczyło usprawiedliwić się słabą głową i historia zdawała się w miarę wiarygodna.
– Chodźmy zwiedzić okolicę! – Takimi słowami powitała rano ich wszystkich Hermiona.
Nastolatkowie byli wyraźnie mniej entuzjastyczni do podróży niż poprzedniego dnia. Mógł mieć na to wpływ wypity alkohol i kac, ale zdecydowanie decydującym czynnikiem była godzina.
Hermiona bowiem uznała, że szósta rano to idealny moment na zbudzenie się. Jako ktoś pierwszy raz pijący alkohol w takich ilościach, zachwycająco dobrze się trzymała.
– Mama zawsze mówiła ojcu, by popijać alkohol wodą i zagryzać czymś tłustym – podzieliła się swoją mądrością, gdy wywlokła wszystkich z łóżek.
Zjedli pospieszne śniadanie, składające się z suchego chleba z serem, zbyt mocnej kawy i tabletek na kaca, a potem się zebrali.
Harry był pod wrażeniem mocy słów tej dziewczyny. Z pozoru miła i uczynna Hermiona, z jakiegoś powodu jednym spojrzeniem umiała przywołać Rona do pionu. Żadne z nich nie rozumiało jego gwałtownej reakcji, gdy tuż po zaśnięciu nad swoim talerzem zobaczył Hermionę i krzyknął, jakby zobaczył ducha. Nie potrzebowali zrozumieć, bo wkrótce na własnych skórach poczuli to spojrzenie na sobie.
Nie więcej niż godzinę później wyszli ochoczo – jedni mniej, drudzy więcej – z domku.
Wczorajszego wieczoru opustoszałe miasto, teraz tętniło życiem. Słońce, które wydawało się nie istnieć w tym miejscu, oślepiało ich nawet w cieniu. Widząc szyldy sklepów w nowej odsłonie, wszystko wydawało się nawoływać ich do wydania wszelkich oszczędności.
– Przyjdźmy tutaj później!
– Ej, a myślicie, że te gofry są ze złota, skoro są takie drogie?
– Chodźmy na baaasen!
Hermiona w pewnym momencie wypatrzyła zdecydowanie drogą, włoską restaurację.
– O, a tutaj pójdźmy wieczorem na kolację!
– Hej, może przystopuj? Nie jesteśmy milionerami – zaoponował Ron, który zawsze upierał się na bycie gentlemanem i płaceniem za nią, a później tego żałował.
– Swojej dziewczynie odmówisz? – zaświergotał Neville.
Ron z wyraźną niechęcią westchnął. Pod masą wyczekujących spojrzeń, nie mógł odmówić.
– Czeka nas luksusowa kolacja. – Przewrócił oczami.
– Ha!
Harry ze znudzeniem przysłuchiwał się ich rozmowie. Powoli targał swoje nogi po chodniku, nie zwracając niczyjej uwagi. Równie dobrze mógłby odejść w przeciwną stronę, a oni zorientowali się może po kilkunastu minutach. Czuł się niewidzialny i dobrze mu było z tym.
Mimowolnie patrzył na każde miejsce wskazywane przez przyjaciół. Nie miał chęci na odwiedzenie żadnego popularnego baru czy też kawiarenki. Ich widok nie wywoływał w nim żadnej reakcji. Nic. Pustka, tak bardzo mu znana.
Rozglądał się za czymś ciekawym, czymś, co pragnął. W pewnym momencie oddalił się od przyjaciół.
Odwrócił się, słysząc za sobą chrząknięcie.
Potem jego sen powrócił pod postacią chłopaka.
– To ty.
– Już nie płaczesz.
W świetle słońca chłopak sprawiał wrażenie bardziej prawdziwego. Już nie był zwykłym omamem, a żyjącym człowiekiem. Jego przerażona mina zniknęła, w przeciwieństwie z bladością skóry. Na jego odkrytych ramionach nie było najmniejszych śladów opalenizny ani poparzeń.
– Harry, idziesz?!
Przeklinał przyjaciół, że akurat w tym momencie sobie o nim przypomnieli.
– Kim jesteś? – zapytał chłopaka.
Oczekiwał zdradzenia przez niego narodowości, powodu podróży lub nawet stwierdzenia, że wcale nie istnieje. Zamiast tego chłopak smutnym wzrokiem spojrzał na tłum ludzi.
– Możesz mi mówić Draco.
Po kręgosłupie Harry'ego przebiegł dreszcz.
– Harry! – wrzasnęła Hermiona, machając do niego zza zakrętu.
– Będziesz tu jutro? – wypalił.
– Zawsze tu jestem.
Pomyślał o tym, jak mroczne wydawało się morze wieczorem. Ryk fal go przytłaczał, a wiatr wzmagał poczucie odrealnienia.
Słońce wszystko zmieniło. Wystarczyło trochę światła i piękno wróciło do świata. Tak naprawdę, idealnie obrazowało to życie Harry'ego od jakiegoś czasu.
Przez chwilę miał coś niosącego mu szczęście i był pewien, że będzie tak na zawsze. Kiedy jednak tracił źródło pocieszenia, jego samopoczucie drastycznie się pogarszało.
Stąd wiedział, że chociaż teraz czuł się dobrze, za kilka godzin może się to zmienić.
Pomyślał o wołających go do samobójstwa falach, które teraz się śmiały.
– Dziękuję – powiedział chłopakowi, ale ten już na niego nie patrzył. Z rozmarzeniem wpatrywał się w rozciągający się brzeg morza, wyłaniający się zza ulic.
Uśmiechnął się, jakby doskonale wiedział, o co chodzi.
***
Biegnąc do przyjaciół, miał zupełną pustkę w głowie.
Spacerowali do wieczora, jednak ani razu już nie spotkał dziwnego chłopaka. Przyznał sam przed sobą, że jest smutny z tego powodu. To było dziwne. Ale dziwność była lepsza niż brak jakichkolwiek uczuć.
Tak, jak Hermiona zarządziła wcześniej, na kolację poszli do włoskiej restauracji w rogu ulicy. W progu powitał ich kelner i nawet Ron był zachwycony obsługą, która traktowała nich jak władców świata. Bał się, ile przyjdzie mu za to zapłacić.
Wewnątrz nie było zbyt wielu ludzi, co tylko bardziej pogłębiło jego strach. Każde pomieszczenie (niemałe pomieszczenie) było przeznaczone dla grupy klientów. Na powitanie dostali "darmowe" przystawki i wodę. Damska część towarzystwa promieniała ze szczęścia przez ten luksus. Męska nieudolnie próbowała udawać, że nie czuje tego samego.
Zanim kelner podszedł do ich stolika, Harry przeprosił wszystkich i wyszedł do łazienki, która była nie mniej luksusowa, niż reszta budynku.
Popatrzył się na swoje odbicie w lustrze.
Smutny chłopak z zapadniętymi oczami i nic więcej. Nie widział żadnych uczuć w oczach ani charakteru w sposobie ułożenia włosów. Wszystkie cechy wyglądu mogące świadczyć o jego osobie wydawały się przygaszone, robiąc z niego nijaką breję.
A czuł się nawet gorzej niż wyglądał.
Opłukał twarz zimną wodą, zerknął po raz ostatni w odbicie i wrócił do stolika.
Siedziała tam tylko Hermiona. Harry w ciszy przy niej przysiadł, wzdrygając się pod naporem jej spojrzenia.
– Harry..
– Gdzie poszła reszta? – wyprzedził ją, wyczuwając kłopoty z tonu jej głosu.
– Zamawiają jedzenie, chociaż Mówiłam im, że powinni zaczekać przy stoliku – odparła poważnie. – Dla ciebie biorą makaron, mam nadzieję, że może być.
– Będzie idealnie. – Zmusił się do uśmiechu. Hermiona spochmurniała.
– Harry... – powtórzyła, wyciągając w jego stronę dłoń. – Przepraszam.
– Za co?
– Nie jesteś tutaj szczęśliwy, prawda? Ja... zbytnio przejmowałam się własnymi potrzebami. Myślałam... chyba w ogóle nie myślałam. Mówiłeś nam już wcześniej, że nie czujesz się najlepiej, a my to zignorowaliśmy.
– Czuję się dobrze – obruszył się, zabierając ręce z blatu. Nie wiedział, skąd ta nagłą zmiana.
Hermiona przygryzła policzek od wewnątrz.
– Nie musisz się tłumaczyć, jeśli nie chcesz. Chciałam cię tylko przeprosić, że byłam taką samolubna. Reszta też się o ciebie martwi, wiesz? Ale gdy Mówisz o swoich uczuciach, od razu stajesz się opryskliwy, więc uznają, że poczekają na odpowiedni moment– wzrokiem mimowolnie przejechała do kasy w restauracji, gdzie stała reszta. – Ale odpowiedniego momentu nigdy nie ma.
– Nie wyglądają na przejętych – mruknął cicho. W oczach Hermiony zalśniły łzy, jakby coś sobie uświadomiła.
– Są. Przecież jesteśmy twoimi przyjaciółmi – wyszeptała.
To był właśnie największy problem.
– Oni nie poruszą pierwsi tematu – powiedziała, widząc nadchodzącego Rona z tacką.
– O czym gadacie? – zapytał. Harryemu pierwszy raz się zdawało, że jego entuzjazm jest wymuszony. Hermiona znacząco na niego popatrzyła.
– Mówiłam Harry'emu, że o wiele lepiej wyglądałby w dłuższych wlosach – nawet się nie zawahała z odpowiedzią. Jako córka tak surowych rodziców, była wybitną kłamczuchą.
– Mówię mu o tym od trzeciej klasy! Może ciebie posłucha i w końcu coś z tym zrobi. – Ron usiadł między nimi. – Neville i Luna niosą resztę. Wiecie, zostawiłem ich samych, żeby co nieco... Tutaj jesteśmy! – pomachał do wspomnianej dwójki.
– Nie powinieneś swatać ich bez zgody – skarciła go Hermiona.
– Czy oni wyglądają ci na niechętnych?
Ron rzeczywiście miał rację. Po idących ramię w ramię Neville'u i Lunie można było powiedzieć cokolwiek, ale nie to, że nie lubią swojego towarzystwa. Luna wręcz promieniała, uśmiechając się do chłopaka. Ich dłonie co jakiś czas niby przypadkiem się stykały.
Usiadłszy przy stole, skończyły się rozmowy i wszyscy zajęli się jedzeniem. Harry zauważył wcześniej niedostrzeżone zmartwione spojrzenia. Wiercił sie na krześle, ledwo przełykając swoje jedzenie.
Naprawdę miał im coś powiedzieć? To było nierealne. Nigdy nie brał pod uwagę poproszenia kogoś o pomoc, a tym bardziej otrzymania jej. Szczerość była dla niego nienaturalna. Ale... może nie zaszkodziło spróbować?
Hermiona spojrzała na niego zachęcająco.
– Słuchajcie... – zaczął i nagle wszyscy niby pochłonięci jedzeniem, zwrócili na niego wzrok. Skulił się na krześle, zmuszając się do kolejnych słów. – Może zauważyliście, że ostatnio było ze mną trochę gorzej – powiedział powoli. – Myślę... myślę, że... – że popadam w coraz większą depresję i nie uda mi się już uciec nigdy od uczucia pustki i beznadziejności – jestem zestresowany zakończeniem roku. Zmęczony egzaminami końcowymi i pożegnaniami, wiecie. – Westchnął. – Nie bierzcie do siebie mojego samopoczucia. Wkrótce mi minie – skłamał. – Jestem tylko trochę zdołowany.
– Harry...
Wylała się na niego masą słów pocieszenia, tak wielka, że zamrugał zszokowany.
Wszyscy go przepraszali za swoją ślepotę i obiecali odwieczną (dosłownie) pomóc. Harry milczał przez monologi wszystkich obecnych. Nie wiedział co powiedzieć. Nie wiedział, czy nie palnie czegoś głupiego.
Po kolacji, kiedy Ron płakał nad pustym portfelem, Hermiona wzięła go na bok.
– Wiedziałam, że poczujesz się lepiej, jeśli się wygadasz.
Bezwiednie pokiwał głową, myśląc, że chyba nigdy nie czuł się gorzej.
Wytrzymywał przychodzącą do niego znikąd apatię. Monotonność stała się dla niego codziennością. Uważał ten stan za najgorszy z możliwych, gorszy nawet niż wieczne cierpienie. Wolał nawet ból niż nie czuć nic.
Wolał uważać swoich przyjaciół za nieznajomych, Obwiniać ich za wszelkie zło i wymyślać niestworzone opinie. Gdyby ich nie obchodził, byłoby o wiele lepiej. Teraz, gdy dowiedział się o ich troskach, miał wrażenie że grunt ucieka mu spod nóg.
Na moment stali się z powrotem jego przyjaciółmi. Akurat wtedy, kiedy było już za późno. Wsparcie już nie robiło mu różnicy.
Myślał, że obojętność jest koszmarem.
Nawet nie wyobrażał sobie, jak paskudnym uczuciem będzie świadomość, że ktoś się tobą przejmuje.
***
Okropna nie była tylko ta świadomość. Szybko przekonał się o nadopiekuńczości swoich przyjaciół, którzy od zdradzenia im części prawdy, zaczęli chuchać na niego i dmuchać.
– Gdzie chcecie iść? – zapytał Neville, tak naprawdę kierując to pytanie do Harry'ego. Reszta milczała, czekając na odpowiedź.
– Może wróćmy do mieszkania? – zaproponował po chwili.
– Świetny pomysł!
– O tak, tego potrzebuję!
Skrzywił się.
Tak wyglądała jego codzienność przez parę następnych dni. Wyjścia z przyjaciółmi zmieniły się w eskapady, których celem było poprawienie mu samopoczucia. Najdłuższe wakacje życie stały się największym koszmarem.
Dni zlały się w jedno. Codziennie rano szli na spacer przy plaży, jedli śniadanie, wracali na plażę, jedli coś jeszcze, znów szli na plażę a na końcu szli spać. Harry czuł panujące wokoło napięcie. Jego przyjaciele chcieli się bawić, rozdzielić od reszty, szukać przygód na jedną noc lub zwyczajnie nowych znajomości. Zapierali się jednak rękami i nogami, by nie odstępować Harry'ego na krok.
Wkrótce, Ron nie wytrzymał I zaczął rzucać propozycję, jak poprawić Harry'emu humor, w reszta natychmiast to podłapała.
Przez chwilę myślał, że rozumieją.
– Harry, może poszukałbyś sobie, no wiesz, dziewczyny?
– Spróbuj popatrzeć na świat z innej perspektywy.
– Koniec szkoły to nie koniec świata.
– Jesteśmy tu z tobą, zawsze możesz nam się zwierzyć.
Byli szczerze zmartwieni. Niestety, to nie wystarczało. To zrozumienia Harry potrzebował, nie opieki. Tracił nadzieję, że kiedykolwiek je otrzyma.
Pozwolił się zabrać do nieszczęsnego pubu tylko po to, by uszczęśliwić swoich przyjaciół.
Porozmawiał z figlarny barmanką, żeby sprawić pozory normalności. Pozwolił jej opierać się o siebie, bo Ron z drugiego końca pomieszczenia pokazywał mu kciuki w górę.
Zarazem wystarczyło jeden moment, gdy odwrócili od niego wzrok, by przed twarzą pokazał mu się Draco.
Opierał się o barek, jakby stał tam od kilku minut. Harry nie przejmował się jego nagłym pojawieniem się, bo w tej chwili był dla niego jak wybawienie.
– Kiedyś często chodziłem z rodzicami nad morze, chociaż oni tego nienawidzili. Teraz, kiedy ich nie ma, mogę być tu ciągle. Ale to nie jest to samo – powiedział na powitanie, jakby byli najlepszymi przyjaciółmi.
Odwrócił się do Harry'ego ze spokojem wypisanym na twarzy.
– Chcesz się przejść?
Harry tylko pokiwał głową i pozwolił się zaprowadzić do wyjścia. Zerknął za przyjaciółmi, którzy pochłonięci byli już imprezowaniem, a potem popędził za blondynem.
Kiedy znaleźli się na zewnątrz, Harry poczuł niewyobrażalną ulgę. Jakby stado słoni, które stało mu na sercu, wreszcie sobie z niego poszło. Nie wiedział tylko, czy przyczyną tej ulgi było świeże powietrze, czy może sam Draco.
– Twoi rodzice... odeszli? – zapytał, równając się z nim krokiem.
– To było dawno temu – odpowiedział pogodnie Draco. – Tak właściwie, byli paskudnymi osobami. Nie powinienem za nimi tęsknić. Kiedyś spędziłem setki nocy na rozpaczaniu, że to oni są moim rodzicami.
– Czy nie mówiłeś, że plaża kojarzy ci się z nimi? – Harry zmarszczył brwi.
– To dziwne, że w takim razie wciąż tu jestem, prawda? Ale czerpię z tego masochistyczną przyjemność. Czuję się tutaj jak w domu.
Harry pomyślał, że sam nigdy nie odnalazł miejsca, które mógłby nazwać domem. Do niczego w swoim życiu nie był przywiązana i ta świadomość uderzyła w nigo z podwójną siłą.
– To nie jest dziwne – odpowiedział po chwili. – Po prostu kochasz ich, mimo że byli złymi ludźmi. Nawet jeśli przysporzyć ci tyle bólu, wciąż są twoimi rodzicami i nie możesz ich w pełni znienawidzić.
– Tak, to chyba coś w tym stylu.
Draco nie naciskał go, by coś mówić czy robić. Sam nie zadał żadnego pytania a mimo ciszy, Harry nie czul się też zobligowany, by się zwierzyć. Był zupełnym przeciwieństwem Rona i Hermiony.
Zerknął kątem oka na blondyna, który jak zawsze patrzył się w morze.
– Nigdy nie poznałem moich rodziców – słowa same popłynęły z jego ust. – Zginęli w wypadku samochodowym, kiedy byłem mały. Kiedyś nie było szans, bym wszedł do jakiegokolwiek pojazdu przez podświadomą traumę – Zaśmiał się pod nosem na wspomnienie ciotki Petunii zastanawiającej się, dlaczego uciekł z płaczem na widok ich samochodu terenowego. – Ale z czasem... strach zniknął razem z moją pamięcią o nich.– Wzruszył ramionami.
– Czujesz się z tym źle? – Pytanie Draco zdawało się nierealne. Nigdy nikt nie pytał go o rodziców; zakładano, że to delikatny temat. Ale jak mógłby być? Nigdy nie poznał swoich rodziców i nie zdołał wylać za nich najmniejszej łzy.
– Nie bardzo. Są dla mnie obcymi ludźmi.
Zapadła cisza, lecz nie ta z tych nieprzyjemnych, które dzielił z Nevillem. Nie była pełna oczekiwania jak przy Hermionie. Zwyczajnie była, a żaden z nich nie miał nic przeciwko niej.
Harry zamknął powoli oczy. Doszli do wejścia na rozciągające się na kilkanaście metrów molo i stanęli tuż przy nim. Widok był piękny, ale Harry o wiele bardziej wolał wsłuchiwać się w szum wiatru i przewracające się fale, które w towarzystwie Draco nie krzyczały, a śpiewały.
– Chociaż czasem zastanawiam się, co by o mnie pomyśleli – pomyślał na głos. – Jak zareagowaliby na człowieka, na którego wyrosłem. Czy byliby... zawiedzeni tak jak ja.
Dobrze wiedział, jaka byłaby reakcjajego przyjaciół na te słowa. Natychmiastowe pocieszenia i zaprzeczenia. Ale on je doskonale znał. Chciał usłyszeć, co pomyślał o nich Draco.
Ale ten usilnie milczał.
– A ty? Jak twoi rodzice by cię teraz postrzegali?
Minęło kilka długich chwil, aż Draco w końcu odpowiedział.
– Mieli wobec mnie wielkie oczekiwania – Jego głos zabrzmiał ostrzej niż wcześniej przez co Harry zrozumiał, że poruszył zły temat. – Byli źli, widząc jak skończyłem wcześniej. A to kim jestem teraz... wolę nawet nie myśleć.
Harry zdziwiony otworzył oczy.
– A jak skończyłeś?
Draco pokręcił głową i znów się uśmiechnął, jak gdyby nigdy nic.
– Nie mogę ci powiedzieć. – I puścił mu oczko.
Rozmawiali o wielu rzeczach, a jednocześnie o niczym. Gdyby ktoś zapytał Harryego o jakikolwiek temat, który poruszyli tego wieczoru, uznałby, że nie pamięta. Słowa wychodziły z jego ust i niknęły w przestrzeni. I chociaż słuchał uważnie każdego śmiechu, każdego szeptu Draco, wkrótce i jego wypowiedzi stały się w jego pamięci rozmyte.
Nim się obejrzeli, Słońce już zupełnie zniknęło za horyzontem, a ich ciała zdrętwiały przez ciągle siedzenie na małej ławce.
– Skąd tak właściwie wziąłeś się wtedy przy morzu? – spytał Harry, kiedy zaczęli iść z brzegiem morza.
– Wyszedłem sobie na wieczorny spacer, aż zobaczyłem zrozpaczonego chłopaka przy brzegu, który równie dobrze mógłby być martwy. Uznałem więc że nie zaszkodzi sprawdzić, czy wszystko w porządku.
Gdyby słowa te wyszły z ust jakiejkolwiek innej osoby, poczułby się zraniony i niezrozumiany. Przy Draco jednak zaśmiał się cicho pod nosem, kręcąc głową.
– Boże, teraz morze będzie kojarzyć mi się będzie tylko z tym upokorzeniem – jęknął.
Gdyby stał przed nim ktokolwiek innym, w życiu by tego nie powiedział, nawet nie pomyślał w ten sposób. Ale przy Draco jego myśli płynęły swobodnie i co ważniejsze, były o wiele mniej pesymistyczne. Wydawało się, że przy Draco może być zupełnie zwykłym nastolatkiem bez miliona problemów.
– Mnie kojarzy się z kłótniami rodziców, tobie z... – Uśmiechnął się pod nosem. – Co ty na to, by zastąpić te wspomnienia czymś innym?
Wyciągnął rękę, ale w ostatniej chwili ją zabrał.
– Jesteś dobrym biegaczem? – zapytał nagle.
– W szkolnej drużynie baseballowej nie było mi równych przy home runie.
– W takim razie spróbuj mnie dogonić.
Harry nie spodziewał się po Draco takiej szybkości, gdy blondyn wystartował, pozostawiając za sobą chmurę piasku.
Nie wahał się oni przez chwilę. Rzucił się w wyścig, jakby tylko to się teraz liczyło – bieg i wiatr we włosach. Wolność, którą czuć mógł tylko z Draco.
Chłopak zatapiał się w piasku, by zaraz potem że zręcznością wyprzedzić Harry'ego k kolejne kilka metrów. W tej scenerii wyglądał jak ktoś, kto spędził właśnie na tym kawałku plaży całe życia i znał go na pamięć.
Nie trudno było się zmęczyć, kiedy piasek ciągle zaciągał cię w dół. Wkrótce Harry zaczął ciężko dyszeć, ledwo mając siłę by unieść swój wzrok na niknącą przed nim postać blondyna. Zaparł się w sobie, uznając, że tak nie może być. Nie może przegrać z jakimś gościem z plaży.
Dzięki uczuciu rywalizacji, miał wrażenie, że znów żyje. Dodało mu to energii, by mógł przyspieszyć.
Po paru minutach był blisko. Zaczęli ganiać się z Draco w kółko, a Harry był o krok od złapania go za koszulkę i...
Poczuł opór pod stopą i nim był tego świadom, zaczął spadać na twarz. Kiedy zerknął się z piaskiem, który wleciał bu do ust, zaczął gwałtownie kaszleć.
Pomyślał o swojej bezsilności i nostalgii związanej z tym wszystkim i prawie poczuł na nowo wkradającą się apatię.
Prawie. Bo zanim zdołał pogrążyć się w ciemnych zakątkach swojego umysłu, Draco parsknął. Nie miał czasu na smutki, podnosząc się z zamiarem odwetu.
Rzucił w niego piaskiem, śmiejąc się donośnie. Bez obwiniania się, jego umysł pierwszy raz od dawna objawił się z dystansem do samego siebie. To było naprawdę przyjemne i odświeżające uczucie. Chciałby, by było tak zawsze.
W końcu oboje nastolatkowie padli ze zmęczenia na ziemię i ogłosili rozejm.
Oparli się o kamień przy molo, dysząc ciężko.
– Czy to wspomnienie przeważa nad twoim smutkiem? – zapytał Draco, ale Harry ledwo go słyszał, przymykając powieki. – Czy nie będziesz już myślał o głupich rzeczach? – szepnął, a jego głos tym razem był pełen zmartwienia. – Czy wykażesz się w odpowiednim momencie rozumem?
Ale Harry już zasnął. Jego głową zaczęła opadać na ramię Draco, ale zanim mogła jej dotknąć, chłopak się odsunął..
Został z nim aż do rana.
***
– Harry, matko boska, gdzieś ty się podziewał?!
Harry mruknął coś pod nosem, ściągając ze stóp buty pełne piasku. Potrzebował teraz położyć się na czymś miększym niż kamień na plaży, a nie słuchać wywodów Hermiony.
– Pojawił się?! – zza drzwi małej kuchni wychyliła się ruda czupryna. W oczach Rona kryła się ulga. Harry nie mógł też nie zauważyć czarnych worków pod oczami. – Harry! Gdzie ty... Nawet nie wiesz jak się martwiliśmy – krzyknął, naciągając na siebie pospiesznie spodnie.
– Harry? – doszło ich z pokoju Luny i wkrótce cała zgraja stanęła przed nim, domagając się wyjaśnień.
– Wszystko w porządku? Gdzie byłeś? – zapytał Neville, chyba jedyna spokojna osoba w tym pomieszczeniu.
Harry skinął głową. Nie miał wytłumaczenia ani tym bardziej żadnych sił, by takowe wymyślać. Obrzucił wszystkich przeciągłym spojrzeniem po czym bez słowa ruszył do swojej sypialni.
– Hej, a ty gdzie? Harry, proszę cię napra...
Reszty nie usłyszał, zasypiając w chwili, gdy jego głowa zetknęła się z poduszką.
Gdy się obudził, nikt nie miał dla niego pytań. Przy obiedzie zerkali na niego nerwowo, w rzeczywistości traktując jak powietrze. Zirytowany spojrzeniami, Harry zamknął się w swoim pokoju.
Przesiedział tam całą ich konwersację pełną spekulacji i podejrzeń. Wywołał smutek u Hermiony, gdy odmówił wyjścia z nimi na plażę, ale mało go to obchodziło. W tym momencie myślał tylko o nie niknącym spojrzeniu. I może troszeczkę o Draco.
Dopiero po południu znalazł siły na podniesienie się z łóżka. Ledwo ruszając ociężałymi kończynami, usiadł na nim że skrzyżowanymi nogami i oparł się o parapet okna. Wyjrzał przez nie z westchnieniem zmęczenia.
Cudem byłoby wypożyczenie takiego domku, z którego widok byłby czymś innym niż kontener na śmieci, las, lub inne domki. On akurat trafił na taki pokój, z którego przez okno widział wielki krzak, kawałek słońca, zakurzony parapet i leżący na nim list. Nic ciekawego.
– Chwila.
Harry zmarszczył brwi. List?
Skonfundowany otworzył okno, by móc chwycić kawałek papieru. Z mocno bijącym sercem go odczytał, a potem szeroko się uśmiechnął.
"Jutro wieczorem, w tym samym miejscu"
***
Od tamtej chwili, ich spotkania stały się dla Harry'ego codziennością, której potrzebował dla życia. Były jak powietrze, dzięki któremu wciąż oddychał i wciąż mógł czerpać radość że świata. Ilekroć wychodził gdzieś z przyjaciółmi, tylko wyczekiwał momentu powrotu. Aż będzie mógł spotkać się z Draco. Aż będzie mógł z nim porozmawiać. Aż będzie mógł siedzieć z nim w ciszy. Aż na chwilę znów poczuje się dobrze.
– Ron i Hermiona naciskają na mnie, bym znalazł sobie dziewczynę – powiedział pewnego południa. – Natomiast zdaniem Neville'a i Luny powinienem bardziej wyluzować i pochodzić z nimi na imprezy.
– A ty nie czujesz się na siłach do żadnej z tych rzeczy?
– To nie tak. To po prostu...
Sam nie wiedział. Po ostatnim nocowaniu na kamieniu z Draco, kiedy napięcie zmalało, jego przyjaciele zaczęli sami wymyślać powody jego zniknięcia. Największe poparcie zyskała teoria, że przespał się z jakąś piękną dziewczyną. Harry nie wyprowadził ich z błędu, więc stała się to dla nich prawda i nagle cała ich wcześniejsza złość zniknęła.
– Zresztą, nie ważne...
– Nie, nie, kontynuujmy temat – Draco uśmiechnął się, co nie wróżyło niczego dobrego. – Dlaczego nie chcesz żadnej dziewczyny? Wolisz chłopców?
– A bo ja wiem? – obruszył się Harry. – Nigdy nie byłem w żadnym... związku.
Draco zakrył usta dłonią, by nieumiejętnie ukryć swój śmiech.
– Wybacz, nie śmieję się z ciebie, serio! – uniósł dłonie w obronnym geście, widząc urażone spojrzenie drugiego. – To tylko...
– Ach tak? – Harry uniósł brew. – To proszę bardzo, powiedz mi, w ilu związkach ty byłeś?
– Zero. – Draco nawet się nie zawahał i dla umocnienia swoich słów złączył swój palec wskazujący z kciukiem, tworząc literę "o" i pokazując Harry'emu.
– A całowałeś się kiedykolwiek? – dociekał dalej.
– Nie, a ty?
– Kiedyś była taka sytuacja z Ronem, kiedy późno w nocy... – Harry spojrzał na niego wyzywająco.
– Nie chcę o tym słyszeć! – Zakrył uszy, zaczynając powtarzać w kółko "la, la, la".
Draco nigdy nie poznał Rona ani nikogo z pozostałych, ale zachowywał się tak, jakby należał do ich paczki. Jakby wizja dwóch jego najbliższych przyjaciół całujących się go odrzucała. Harry czasami sam zapominał, że znają się od zaledwie kilkunastu dni.
Draco zwyczajnie zawsze wiedział, co powiedzieć i w jaki sposób. Był jak osobisty ideał Harry'ego.
Może dlatego nigdy nawet nie pomyślał, by podzielić się nim z przyjaciółmi.
– Czyli nigdy się nie całowałeś, co? – Harry przekrzyczał śpiew Draco, łapiąc za jego nadgarstki. Spokojnym ruchem zabrał je z jego głowy. Mimowolnie się do niego przysunął, gdy Draco umilkł.
– A co do ma...
Chwila była jak ze snu. Harry zbliżył twarz do tej Draco w pełni przekonany, że on chce tego samego. Ta sceneria była jak ze snu. Draco był jak ze snu.
Przymknął oczy i w tym samym momencie Draco się odsunął.
– To nie jest dobry pomysł – powiedział pustym głosem.
I zniknął, jak zawsze. Powiedział ostatnie słowa, zostawiając Harry'ego z natłokiem myśli. A on miał wrażenie, że te słowa nie odnosiły się jedynie do ich niedoszłego pocałunku.
***
Po tej nieszczęsnej próbie pokazania swoich uczuć przez Harry'ego, nie poruszyli więcej tego tematu. Zamiast tego Draco opowiadał mu o historiach związanych z plażą z takimi szczegółami, jakby sam był ich wszystkich świadkiem.
– Kiedyś był tu mężczyzna malujący przy molo. Miał ze sobą tylko stołek, gdzie można było usiąść, kawałek papieru i ołówek. Zazwyczaj ubrany w łachmany, chyba że jakiś sprzedawca postanowił się nad nim zlitować i dać mu coś za darmo. Moż...
– Coś kojarzę! Widziałem chyba go w...
– Nie, to nie jest ten sam mężczyzna. Tamtego już od dawna tu nie ma i z pewnością nie był tak przyjaznym człowiekiem, jak myślisz – powiedział Draco ostro. – Jak już mówiłem, facet ten...
I tak opowiadał przez następne godziny, noce i dnie.
Na skutek tych historii, Harry dowiedział się więcej o okolicy niż sam mieszkaniec wybrzeża. Czuł się, jakby żył tam od dawna; przechadzał się ulicami milion razy i osobiście poznał ludzi, o których opowiadał mu Draco.
Na początku usłyszał o mężczyźnie, którego portrety przedstawiały tylko i wyłącznie jego zmarłą żonę, nie ważne kogo w zamiarze miał namalować.
– To dość smutne – skomentował, dziwiąc się na nagłe rozentuzjazmowanie Draco.
– Bo jest smutne – przyznał. – Ale nie rozpatrywałeś nigdy życia, patrząc na jego dziwności? Jak bez sensu jest to, że ten mężczyzna pogrążył się w takiej rozpaczy, by być w stanie tylko malować ukochaną. Jeśli chodzi o materiał na książkę albo film, nikogo to nie dziwi. Ale w prawdziwym świecie...
– Ludzie mają różne zaburzenia psychiczne – wtrącił się Harry.
– To strasznie dziwne, nie?
Harry wtedy nic mu nie odpowiedział, bo wyglądało na to, że w tym temacie do Draco nie dochodzą żadne logiczne uwagi.
Jeszcze innym razem poznał powód dla którego morze zdawało się "grać na trąbce" (to były słowa Draco, Harry od razu zaoponował, że był to śpiew.)
Ponoć lata temu na tej plaży grał chłopiec mający nie więcej niż 10 lat. Stał od rana do nocy w tym samym miejscu, grając raz po raz tę samą melodię. Ludzie litowali się nad nim bardziej niż nad rządem bezdomnych zmuszonych spać na ławkach, nie zwracając uwagi na schludne ubranie chłopca.
Dopiero po długim czasie okazało się, że wcale nie był biedny, a do pracy zmusiła go matka. Kobieta wiedziała doskonale psychikę ludzką i jak tą wiedzę wykorzystać, by trochę zarobić. Gdy mieszkańcy dowiedzieli się o oszustwie (przyłapano chłopca na dość oczywistej rozmowie z matką), czując się oszukanymi, wyrzucili jego trąbkę o morza.
To miał być przedsmak jego kary, jednak widząc rozpacz chłopca, nikt nie ważył się zrobić nic więcej
– Nigdy nie widziałem, by ktoś rzewniej płakał – skomentował Draco. – Ale potem ją – swoją trąbkę, to jest – odnalazł i już nigdy nie widziano go tu z matką.
W okolicy było całe mnóstwo bezdomnych zwierząt. Głównie były to koty, przymilające się do turystów o jedzenie, lub psy skulone gdzieś w uliczkach. Hermiona ilekroć widziała jakiegoś zwierzaka, natychmiast chciała go wziąć do domu, a zrozpaczony Ron starał się ją odwieść od tego pomysłu.
Draco powiedział mu o psie konającym na molo, który ciągle stał w jednym miejscu i nie dało się go od niego odciągnąć. Zwierzak warczał na wszystkich co do niego podchodzili i wkrótce jedyne co robił to skomlał z bólu spowodowanego głodem.
Mawiano, że wyczuł nieopodal jakiegoś ducha lub zwyczajnie zwariował.
– Biedaczek ledwo żył.
– Co się z nim stało? – zapytał Harry, choć wcale nie chciał wiedzieć.
– Ukrócono jego cierpienia.
Harry nigdy nie zapytał się Draco, czym są owi bezpłciowi i ogólnikowi oni. Wszystkie informacje podawał w sposób rzeczowy i dość powierzchowny, bez żadnych konkretów. Harry nie wiedział więc, kto ukrócił cierpienia psa, czy też kim byli często wspominani przez Draco "ludzie".
– Wiesz, twoje historie zdają się trochę naciągane – zaśmiał się pewnego razu.
– To dobrze – odparł Draco. – Nie powinieneś mi zbytnio ufać.
Trzeciego tygodnia najdłuższych wakacji życia, Harry zaczynał czuć, że nie tylko Draco, ale i to wszystko jest snem, który nigdy się nie kończył.
Codziennie przychodził do swojego dziwnego chłopca i słuchał wszelakich historii, czasami mówiąc coś o sobie lub zwyczajnie narzekając na życie wspólnie z Draco. Wszystko stało się zautomatyzowaną rutyną, pełną spokoju i przewidywalności. Już z przyzwyczajenia opierał się każdego ranka o wielki głaz, podświadomie wiedząc, kiedy nadejdzie jego towarzysz.
Przesypywał przy tym dłonią piach, który z każdą falą do niego wracał o ile woda w dany dzień mogła go dosięgnąć. Przepuszczał ziarnka przez palce i znów, i znów, i znów, ale na końcu wszystkie dziury wykopane w ten sposób i tak zostawały zasypane.
Zrozumiał, jak znikomą władzę ma nad światem i jak jest w nim nie warty. Zupełnie jakby świat był tym piaskiem, a on dłonią, która stara się coś w nim zmienić. Ostatecznie cały ten wysiłek był zwykłą syzyfową pracą bez końca, bez rezultatów i bez satysfakcji.
– Każdy ma jakąś wartość – powiedział mu wówczas Draco. – Każdy czyn jest robiony z jakiegoś powodu i z jakimś celem. Nawet jeśli nie widzisz tworzonych przez siebie zmian, one istnieją. Czasami wydaje się, że wszystko jest takie samo, ale to byłoby niemożliwe. Prawdopodobnie nigdy nie dotknąłeś dwa razy tych samych ziaren piasku, rzuconych w morze. Nigdy o tym nie myślisz, bo nie widzisz między nimi różnicy.
Odpowiedział mu, że i tak jego byt wcale nie ma tak wielkiej wagi dla świata.
– Gdybyśmy dzielili ludzi na tych ważniejszych i tych mniej, wkrótce nic nie miałoby znaczenia. – Draco brzmiał, jakby tłumaczył dziecku jakąś oczywistość. – Potrzebujemy systemu wartości, by decydować co jest dla nas ważniejsze, a co nie. Ale nie w przypadku ludzi, bo ludzie powinni być sobie równi.
– Czyli matka, która kazała synowi oszukiwać ludzi, jest tak samo ważna, jak staruszek tęskniący za żoną? – zapytał z lekką kpiną w głosie. Zdziwił się, gdy Draco odpowiedział w pełni poważnym głosem:
– Dokładnie tak. Oni wszyscy przecież... skończyli w ten sam sposób. Ty też skończysz, i twoi przyjaciele, i wszyscy ludzie.
Wiatr wiał tego dnia naprawdę mocno. Harry zadrżał, ale wcale nie z zimna.
– Więc... tak długo, jak ludzie giną, mają jednakową wartość?
Draco zaśmiał się.
– Można tak powiedzieć.
Przy wieczornych spotkaniach, często patrzyli się ślepo w odległą o kilkanaście metrów latarnię morską. Z oddali sprawiała wrażenie wręcz magicznego obiektu – była to w końcu otoczona przez chmury i fale osamotniona budowla. Lata świetności miała już dawno za sobą, ale ta wiekowość tylko dodawała jej uroku. Porośnięta glonami stała nienaruszona pomimo wielkich fal czy burz.
Harry wyobrażał sobie czasami, że żyje w tej latarni i nic nie ma dla niego znaczenia, poza odpalaniem i gaszeniem jej każdego dnia. Może znudziłby się po jakimś czasie albo poczuł samotność, przez co chciałby wrócić do siebie. Jednak wewnętrznie czuł, że ta latarnia jest bliższa jego sercu niż dom, w którym dorastał. Chociaż trudno uznać dom jego okropnego wujostwa za jakąkolwiek konkurencję.
– Dlaczego nigdy nie jest odpalana? – zauważył, gdy któryś dzień z rzędu wciąż nie widział jak kieruje statki w dobrą stronę.
– Ostatni latarnik został wyrzucony jakiś czas temu. – Draco zawsze znał odpowiedź na jego pytania i nigdy nie okazywał najmniejszego zdziwienia nimi, nie ważne jak bez sensu by one były. – Szukali nowego, ale nikt się nie zgłosił, więc przestano jej używać.
– Dlaczego został wyrzucony?
– Przez jego nieuwagę zginął młody chłopak. To był naprawdę mroczny dzień, latarnik patrzył się na morze, a wtedy zobaczył na nim zjawę. Jakiś dzieciak, ale osobliwe było to, że... Wiesz, chodził on po wodzie i...
– I...
– I gdy ktoś do niego podszedł zamieniał ją w wino – Uśmiechnął się szeroko. Harry chciał odepchnąć go od siebie, ale Draco z łatwością uniknął jego dotyku – jak zawsze.
– Nie śmiej się ze mnie!
– Chciałeś ciekawych historii, to masz!
Draco chichotał pod nosem. Jego wesołość tylko rosła, gdy zerkał na naburmuszonego przyjaciela, aż w końcu ten nie mógł odpowiedzieć inaczej,jak też się roześmiać. Siedzieli w przyjemnej ciszy przez olejne minuty, okryci przez gwiezdne niebo i lekki wiatr.
– Ale mimo wszystko, ta plaża wydaje się magiczna, gdy tu jesteśmy.
Miał na myśli swoje uczucia. Próbował tymi słowami subtelnie dać znać, że powoli w nich przepada. Draco przecież nie mógł być tak ślepy, by nie dostrzec jego zauroczenia!
– Tu jest magicznie.
Harry zacisnął usta w cienką linią, wiedząc, że słowa Draco nie były skierowane do niego. Zawsze, wszystko do czego podążały ich rozmowy, zawsze była to ta plaża. Draco nie dopuszczał do siebie Harry'ego. Mistrzowsko przekierowywał każde wyznanie tak, by brzmiało jak pochwała tego miejsca.
Ale Harry z natury nie był osobą, która łatwo się poddaje. Dawno już nie czuł tej potrzeby gonienia za czymś, mimo wszelkich przeciwności. Dlatego ciągła afirmacja jego uczuć do Draco, aż ten w końcu ulegnie, stała się dla niego nadrzędną przyjemnością, nawet jeśli zostawał odtrącany.
Nawet jeśli wykrzyknięcie "kocham cię" by nic nie dało. Szkopuł tkwił w tym, że powoli kończył mu się czas na zatrzymanie swojego szczęścia przy sobie.
– Jutro wieczorem wyjeżdżamy – poinformował Draco, wstając z ziemi. Będąc śledzonym przez spojrzenie szarych oczu, podniósł swoją torbę i zarzucił ją na ramię.
Nie pytał się, czy spotkają się jeszcze przed wyjazdem. Oboje wiedzieli, że tak się stanie. Nie było innej opcji.
Tylko że tym razem, Draco wydawał się z tego powodu smutny. Jakby wolał, by Harry już nigdy nie wracał.
***
Ostatniego dnia tych pamiętnych wakacji, Harry odczuwał niepokój. Spodziewał się po sobie złego samopoczucia, nawrotu stanów depresyjnych lub zupełną pustkę. Jednak zawładnęło nim coś zupełnie innego. Nie umiał wytłumaczyć sam sobie tego uczucia, ale niepokój było najbliższe jego stanu ducha. To było trochę jakby instynkt krzyczał do niego, że zaraz zza rogu wyskoczy na niego seryjny morderca. Albo był w zamkniętej skrzyni, do której powoli wlewana była woda, a on nie wiedział, czy ktoś go uratuje, czy jednak umrze w męczarniach. To też nie były w pełni dobre opisy.
W każdym razie, nie było to wcale fajne uczucie.
– Idę się przejść – rzucił rano, raczej dla zasady, niż z prawdziwej konieczności przekazania tego przyjaciołom. W końcu robił dokładnie to samo codziennie przez przeszłe kilka tygodni.
Przez pierwsze kilka wyjść wszyscy wypytywali go o wszystko. Obawiali się, jakby co najmniej miał nigdy nie wrócić. Tym razem nikt się nie bał – byli pewni, że wszystko będzie dobrze.
– Będziemy w pubie, dołącz do nas, jak będziesz przechodził obok – poinformował go Ron, siedząc z resztą przy stole w jadalni.
– Okej
Zarzucił na siebie kurtkę, doskonale już wiedząc o drastycznej zmianie temperatury nad wodą. Pospiesznie nałożył buty, tłumiąc w sobie niepokój.
– Tylko nie zapomnij się spakować.
Skinął głową, łapiąc za klamkę. Nagle ktoś położył mu dłoń na ramieniu.
– Harry.
Odwrócił się. Jego wzrok spotkał się z tym Hermiony.
– Harry, wszystko w porządku? – spytała z niepokojem w głosie.
Głupie pytanie. Głupia troska. Głupi wyjazd.
– Tak. Nie martw się, wrócę przed wyjazdem.– uśmiechnął się, strząsnął z siebie jej dłoń i pospiesznie wyszedł na zewnątrz.
Zazwyczaj spieszył się na ich spotkania jakby od tego zależało jego życie. Nie chciał marnować czasu na długie spacery, kiedy to doskonale wiedział, jaki jest jego cel.
Teraz postanowił się nie spieszyć. Chciał pożegnać miasto, tak mu obce, a zarazem tak znane. Minął ławkę, jakich wiele było w takich miejscach jak to, i wyobraził sobie mężczyznę malującego obrazy. Nikt nie wiedział czemu, ale pewnego dnia ten człowiek zniknął i nigdy nie wrócił. Czy było to spowodowane tym, że doszczętnie zabiła go tęsknota za żoną? Czy tez odnalazł go jakiś daleki krewny, gotów nieść mu pomoc?
Na molo obeszło go kilka bezdomnych kotów.
Idąc już przez samą plażę, starał się wyobrazić fale grające pod wodą na utopionej trąbce. To jedno wyobrażenie mu nie wyszło. Ilekroć starał się je wdrożyć w umysł, jego umysł dalej czytał w szumie fal piosenkę.
Zaczął nucić coś pod nosem, jakby znał tę nutę całe życie. Fale rzewnie śpiewały przez łzy do tworzonej przez niego melodii.
Z pocałunkiem pożegnania
Kiedy nadszedł czas rozstania
Dziś już wyznać się nie wzbraniam
Miałaś rację, życie moje było snem
Cóż nadzieja uszła w cień
A czy nocą, czyli w dzień
Czy na jawie, czy w marzeniu
Jednak utonęła w cieniu
Przystanął gwałtownie, gdy nie dostrzegł Draco przy ich zwyczajowym miejscu spotkań – ogromnym głazie przy plaży. Prawdę mówiąc, spanikował, co wcale nie zdziwiło go tak bardzo, jak powinno. Skoro obecność Draco wprowadzała go w stan spokoju, to chyba jasne, że jego brak wzbudzi w nim niepokój, prawda?
Zaczął rozglądać się po plaży. To nie było w stylu Draco, spóźniać się. Szczególnie gdy sam Harry pojawił się nad brzegiem morza później niż zwykle. Nagle trafiła go okropna myśl. A co jeżeli Draco nie zamierzał się dzisiaj pokazywać?
Nie, nie. To nie było by w jego stylu, zbeształ się niemal natychmiast Harry. Musiał być inny powód. Gdyby był to zwykły dzień byłby w stanie to przeżyć. Przez chwilę byłoby mu smutno, że został wystawiony, ale ostatecznie znalazłby zajęcie w przesypywaniu piachu i gapieniu się jak zaczarowany w morze. Naprawdę chciał, by był to dzień jak każdy inny. Wcale nie chciał już wyjeżdżać, a Draco doskonale to wiedział.
Jak mógł być tak okrutny i zostawić Harry'ego akurat w tym momencie? Mogli już więcej się nie zobaczyć ani nie usłyszeć. Harry wiele razy prosił Draco o jego numer telefonu,a el ten zawsze go zbywał. Ciągle się przekonywał, że Draco w końcu ulegnie.
Teraz, rozumiejąc powagę sytuacji i czując presję czasu, niemal od razu wpadł w panikę.
Odwrócił się wściekły w stronę morza, które wciąż śmiało śpiewać melodię, podczas gdy on przeżywał największe cierpienie życia. Odwrócił wzrok,gotów odejść, ale coś przykuło jego uwagę. Ponownie popatrzył na morze, mrużąc oczy.
To mogły być tylko omamy spowodowane stresem ale... nie, ktoś na pewno stał na kilka metrów od brzegu. Co dziwne, postać zanurzona była tylko do kolan, choć niemożliwym było, by dno w tamtym miejscu było tak płytkie.
Pobiegł w stronę postaci ile sił w nogach, gotowy pomóc możliwemu topielcowi. Z każdą sekundą biegu jednak zwalniał.
Zauważył bowiem odbijające słońce srebrne włosy, tę dobrze znaną mu bladą cerę oraz te oczy...
Oczy, zawsze pełne uczuć, teraz były puste. I patrzyły się prosto na Harry'ego.
– Hej, co tam robisz? – zapytał ochrypłym głosem. Potem pomyślał, że w sumie jakie to ma znaczenie? Draco miał swoje dziwactwa, Harry'emu nic nie było do tego.
Nagle wszelkie zdziwienie Harry'ego znikło, jakby miejsce blondyna było właśnie w wodzie. Bo w sumie, gdzie indziej? I Czy to miało jakieś znaczenie, gdzie odbędzie się ich spotkanie? Draco był, więc było wszystko.
Harry podszedł bliżej wody, jak zawsze czując chęć powiedzieć przyjacielowi wszystko. Cokolwiek Draco by nie zapytał, on odpowiedziałby mu bez wahania. Zakładał, że to wina miłości pierwszy raz przejęła nad nim kontrolę i już nigdy nie chciał wyjść z tego stanu.
Nigdy nie zastanawiał się, dlaczego przy Draco staje się tak wylewny. Teraz pomyślał o tym tylko przez chwilę, a potem wszystko było jak zawsze.
– Nie chcę wyjeżdżać – zdradził. – Ale pewnie to wiesz – Utkwił wzrok w piasku. – Pewnie nawet więcej ode mnie, jak zawsze. Bo przecież tylko ty mnie tak naprawdę znasz. Nikt inny nie wie tyle, co ty – wymamrotał nieśmiało.
Szczerze mówiąc, nawet nie zwrócił uwagi na milczenie Draco. Do tego też się przyzwyczaił – nagłych rozmyślań chłopaka, których nic nie mogło powstrzymać. Przyzwyczaił się do mówienia do samego siebie o rzeczach, które Draco już dawno z niego wyczytał.
Łatwo było mu żyć z kimś bliskim bycia wszechwiedzącym. Nagle go to uderzyło.
Boże, co on zrobi bez Draco?
– Czy jeśli wrócę, to kiedykolwiek będzie lepiej? – Dopiero po chwili zorientował się, że wypowiedział te słowa na głos. – Przecież jestem... zepsuty. Ty wiesz, jak mnie naprawić. Ten świat mnie niszczy. Ile potrwa, aż zniszczy mnie doszczętnie, skoro nie będzie cię przy mnie? Dlaczego w ogóle powinienem wyjeżdżać? To głupie, nic mi z tego nie przyjdzie. Nie chcę wracać. Nie chcę zostawać z nimi. Proszę...
– Nie musisz... – głos Draco był cichy i ochrypły. Harry musiał podejść jeszcze bliżej morza, by cokolwiek usłyszeć. – Nie musisz... wyjeżdżać.
– Nie? – Nie mógł powstrzymać napływającej do jego serca nadziei. Wszedł do wody po kostki, a zimno nie zrobiło na nim żadnego wrażenie. Ale wciąż był za daleko. Podszedł bliżej, aż do momentu, gdy wodą sięgała mu do pasa. Draco jak na zawołanie zatopił się głębiej i stanął na tym samym poziomie, co Harry.
– Chociaż powinieneś – szepnął, zaciskając pięści.
– Dlaczego?
Wyciągnął w jego stronę rękę. Zorientował się, że nigdy tak naprawdę nie dotknął jego skóry. Muśnięcie palcami porcelanowego nadgarstka trwało tylko chwilę, ale Harry szybko zrozumiał, dlaczego ten tak bardzo unikał kontaktu fizycznego.
Jego skóra była zimną– nie, nie tyle zimną, a lodowata. Jakby dotknąć kostki lodu, która jednak nie topiła się z każdą sekundą. Była też niesamowicie śliska, jak wodą, i oślizgła.
Nie była ani trochę miękka, raczej zupełnie przesuszona, zapadająca się w sobie. Jak skóra kogoś bardzo starego, albo trupa. Gdyby Harry miał dostęp do zdrowego rozsądku, pewnie zacząłby spekulować, czy to na pewno była ludzka skóra.
Był jednak w zupełnym transie. Żadne oznaki zagrożenia go nie przerażały, był na nie nieczuły. Poza słowami Draco, które raniły jak nic innego.
Łzy zaczęły spływ po jego twarzy, choć nie wyglądało na to, by był tego w ogóle świadomy.
– Byłoby prościej – powiedział pusto. – Nie powinieneś nigdy był się tu znaleźć, nie powinienem był cię powstrzymywać. Dałem się ponieść egoistycznym pobudkom i teraz za to płacę. – westchnął. – Byłem głupi.
Harry czuł jakby wbijano mu kołek w serce. Dlaczego jego Draco mówił coś takiego? czy nie odwzajemniał jego uczuć? Nie widział jak bardzo go potrzebuje? Czy od początku chciał go złamać, wywołać większy ból niż kiedykolwiek?
Harry nie rozumiał go. Draco zachowywał się jakby nie byli sobie najbliższymi osobami na świecie. Jakby byli sobie obcy. Jakby Harry w rzeczwywistościi nic o nim nie wiedział.
Ale to była nieprawda! Harry wiedział wszystko. Mógł wymienić wszystkie ulubione piosenki Draco, znał jego złe i dobre wspomnienia z dzieciństwa, wiedział co ten najbardziej kocha. Tę plażę, bo co innego? Bez chwili namysłu wymieniłby co najmniej kilka jego sekretów.
A teraz okazywało się, że dla Draco nic to wszystko nie znaczy.
Dlaczego był dla niego taki oschły?!
– A–ale...
– Przestań do mnie mówić! – wrzasnął nagle, łapiąc się za głowę. Zatoczył się na nogach, mamrocząc w kółko: – Nie ufaj mi. Idź stąd, uciekaj póki możesz. Nie ufaj mi. Nie ufaj mi, Nie ufaj mi. Nie ufaj mi. Niczego tu nie znajdziesz. Więc nic więcej nie szukaj. Zniknij i...
Nagle ucichł. Harry uniósł wzrok i w tym samym momencie poczuł tę samą zimną dłoń muskającą jego policzek.
Draco wyglądał jakby zobaczył ducha, dokładnie jak w dniu ich pierwszego spotkania. Był przerażony, a Harry nie wiedział dlaczego.
– I nie płacz, błagam.
Harry dyszał ciężko. Niewidzialny ciężar opadł mu na pierś, wywołując problemy z oddychaniem.
– Odejdź.
Ale on nie był z tych osób, które potulnie wykonają rozkaz. Nie mógł stracić ostatnich chwil ze swoją miłością. Nie mógł stracić ostatnich chwil swojego życia.
Nie był świadom tego, że idzie coraz głębiej i głębiej do wody, goniąc za Draco. Jakby przyciągany przez magnes, nie mógł stanąć. Jego miejsce było obok niego. Nie wyobrażał sobie, by mogłoby być inaczej.
– Czy masz dla mnie jeszcze jakąś historię?
W pierwszej chwili Draco otworzył usta, gotów go zbesztać, wygonić w mniej pokojowy sposób. Ale wtedy w wyrazie jego twarzy coś się zmieniło. Zamknął oczy i wziął kilka głębokich wdechów. Gdy je otworzył, wcale nie wyglądał na spokojniejszego.
– Kiedyś przy morzu był chłopak, który płakał w środku nocy, a potem zapadł w sen przez swoją głupotę – powiedział z czymś na wzór... żalu?
Harry spojrzał mu prosto w oczy. Mówisz o mnie? Czy on właśnie dorobił się właśnie bycie jedną z historii Draco? Chyba nie mógłby być w życiu szczęśliwszy. Przepełniła go duma.
– Ja już śnię – wyszczerzył się. Draco pokręcił głową, i zamrugał, by odpędzić formujące się w jego oczach łzy.
– Przepraszam – Zamknął oczy. Harry nie odpowiedział od razu. Gapił się pusto w przestrzeń, milcząc. Ale to też nie tak, że musiał uspokoić gonitwę myśli w umyśle. W rzeczywistości wszędzie w nim była pustka – w sercu, w głowie i przed oczami. Nic nie widział poza Draco. Świat mógłby nie istnieć wcale, a on by tego nie zauważył.
– Chodź do mnie – mruknął w końcu błagalnie.
Wszedł jeszcze głębiej, zaczynając się mimowolnie trząść z zimna. Ignorował muskające jego ciało glony i istoty wolne, posuwając się coraz to dalej. Gdy on jednak się zbliżał, Draco bardziej się oddalał.
Przyspieszył, wiążąc w mocnym uścisku nadgarstek blondyna.
– Chodź...
Objął ramionami tors Draco, gdy wodą otoczyła go ze wszystkich stron. Złapał się go z całych sił i nie puszczał, nawet gdy niewielka fala przygniotła go swoim ciężarem.
Powoli tracił powietrze, zaświtało mu gdzieś z tyłu głowy. Zaraz umrze, krzyczał instynkt. Jestem blisko niego, szeptało serce.
Spróbował wziąć w dech i gwałtownie się zakrztusił. Ale wciąż, jedyne o czym mógł myśleć, że znajduje się razem z Draco na plaży i wszystko jest dobrze. Ta plaża robiła tę dziwną magię, że wszystko było dobrze.
Plaża na której znalazł szczęście. Plaża, na której słuchał dziwnych historii. Plaża do której ciągle wracał.
Ta cholernie zimna i przyjemna woda, wypełniająca jego płuca. Uciekające mu spod palców ciało Draco. Ostatnia myśl, że zrobił głupotę. Chwila ocknienia i wspomnienia przyjaciół.
Potem chyba już nic więcej nie było, tylko ta plaża.
Plaża na której w końcu zasnął i spłynął na dno.
Stoję zaciskając w dłoni
Złoty piasek, fala goni
Przez palce moje, ach
Przesypuje piach
A ja we łzach, ja tonę we łzach
A gdybym ziarnka ,choć nie wszystkie
Mocnym zawrzeć mógł uściskiem
Boże, gdybym z grzmiącej fali
Jedno choć ocalił
A ja we łzach, ja tonę we łzach
– Proszę, wybacz mi. Błagam... – doszło plażę gdzieś w oddali, zanim zapadła kompletna cisza.
***
Przy wschodnim wybrzeżu plaży przeszła grupka nastolatków, mijając słup oblepiony wszelakimi reklamami i wiadomościami. Tylko jedna z dziewczyn przystanęła na chwilę, by obrzucić go wzrokiem, podczas gdy reszta ją wyprzedziła.
Mało kogo obchodziły ulotki zatytułowane "zaginiony" bo zazwyczaj towarzyszyły one zdjęciu jakiegoś zwierzaka, podobnego do każdego innego. Zwyczajnie nikt nie zakładał, że mógłby być realną pomocą w takim poszukiwaniu. Łatwiej było uznać, że zwierzak już pewnie nie żyje lub powiedzieć "Inni pomogą" i ruszyć dalej.
To był pierwszy raz, gdy dziewczyn rzeczywiście natrafiła na plakat o zaginionym człowieku. Złapała skrawek i wyrwała – na tyn jednym słupie i tak było jeszcze kilka podobnych kartek. Zbliżyła ją do twarzy i spojrzała na fotografię. Na nagłówku widniał wielki napis:
HARRY POTTER - ZAGINIONY
a pod spodem zostały wypisane jego informacje. Ciemnie włosy, zielone oczy i raczej smukła budowa. Ostatnio widziany w czarnej kurtce. Znakiem rozpoznawczym mogła być blizna w kształcie błyskawicy oraz nietypowe okrągłe okulary.
Dziewczyna odrzuciła plakat na ziemię. Nie znała tego chłopaka, nie miała jak pomóc. Czuła jednak współczucie do jego bliskich.
Może w trakcie spacerów skojarzy tego chłopaka i nie będzie świadoma, że widzi zaginionego. Może nagle ją oświeci i stanie się bohaterką. Tak naprawdę wiedziała, że żaden z tych scenariuszy nie był zbytnio prawdopodobny.
Odeszła na kilka kroków, zapominając zupełnie, że w ogóle istnieje ktoś taki jak Harry Potter
– Przepraszam, jesteś stąd?
Odwróciła się, patrząc na właściciela głosu.
Blondyn o bladym obliczu patrzył się na nią bez uczuć. Miał worki pod oczami i zaczerwienione oczy, którymi najwyraźniej się nie przejmował. Jego uśmiech nie mógł być bardziej nienaturalny.
Dziewczyna zamrugała.
A potem mu odpowiedziała i przepadła.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top