↓5↓
"Ty też na siebie uważaj :)"
Kiedy przeczytałem jego wiadomość, to mi zabiło szybciej serce. Że on o mnie dba? Że co? Prychnąłem.
Potrząsnąłem głową i schowałem komórkę do kieszeni. Siedziałem na wysokim drzewie w parku obok restauracji, w której znajdował się chłopak, którego pilnowałem. Było ciemno na dworze mimo tego, że było przed dziewiętnastą. Patrzyłem na kilku gości, którzy byli już nietrzeźwi i siedzieli na dworze. Też moją uwagę moją uwagę przykuło dwóch mężczyzn w okularach i w pokrowcach. Przypomniało mi się, co mówił Chuuya przed tym jak poszedłem pilnować tego typa. Powiedział, że jeśli zauważę kogoś podejrzanego, to mam do niego zadzwonić.
Wyciągnąłem telefon z kieszeni i szybko wybrałem nazwę kontaktu Chuuyi - Rudy Dziwak z Kapeluszem. Nazwałem go tak kilka tygodnie przed tym, jak go spotkałem nachlanego w trzy stodoły i mówił coś o Osamu. I jakoś tak wyszło, że przez przypadek go tak nazwałem.
Wybrałem zieloną słuchawkę i zadzwoniłem.
- Halo? - odezwał się półprzytomny głos Chuuyi w słuchawce. Prawdopodobnie spał. - I co?
- Powiedz mi, czy Ci typkowie będą mieć futerały a w nich bronie czy co?
- A co ja, wróżbita Maciej?! Wiem tylko, że jeden jest niski ode mnie, a to się nie zdarza. I cóż, tak, raczej będą mieć futerały.
- Dzięki rudy niski kapeluszniku. - powiedziałem.
- Pff! Odezwał się typ z syndromem sztokholmskim. Przy okazji, masz wdzianko by Ciebie nie podejrzewano? - usłyszałem ze słuchawki.
- Nie mam syndromu. I tak, mam. - powiedziałem już wściekły.
Chuuya się zaśmiał.
- Te a weź spierdalaj, co? Lepiej do Dazaia sie przypierdalaj, a nie do mnie. - powiedziałem.
- Ta, ta... Powodzenia. - usłyszałem dźwięk rozłączenia.
Zeskoczyłem z drzewa i udałem się do restauracji, w której się odbywało wesele. Miałem na sobie biały płaszcz i czarną koszulę z czerwonym krawatem. Kiedy wszedłem do restauracji to poczułem dziwną aurę. Zbyt gęstą aurę.
Przeszedłem przez małą grupę ludzi, która na mnie nie zwracała uwagi. To spotkałem się z kelnerką która rozdawała whisky czy inne alkohole, to się dowiedziałem od starych babć to, że jutro ma jedna operację - serio, nie podsłuchiwałem, bo mnie kij obchodzi jak jakiś losowy człowiek żyje, tylko one gadały tak głośno, jak na Black Friday w sklepach. Poczułem, że ktoś się na mnie zbyt długo patrzy i odwróciłem głowę do osoby, która się na mnie patrzyła.
Styknąłem się spojrzeniami z szaro-włosym Nakajimą Atsushim.
Czas jakby na chwilę się zatrzymał. Jego twarz na mój widok wyglądała "Co tu robisz i dlaczego?". W jego oczach był strach, gniew ale także i szczęście, którego nigdy nie doświadczyłem. Jego włosy trochę urósł po tych dwóch latach i stał stał się mojego wzrostu, kiedy miałem dwadzieścia lat, bo nie jestem Chuuyą i ja urosłem trochę, no bo cztery centymetry więcej! A właśnie, Chuuya urósł o całe dwa centymetry! Nie uwierzycie! Ale to historia na inny dzień.
Popatrzyliśmy na siebie jeszcze przez chwilę, lecz on od razu uniknął dalszego patrzenia się na mnie i odszedł bez słowa. Poczułem ból w klatce piersiowej, gdy przypomniałem sobie o tym śnie, kiedy Osamu mnie opuszcza, a jakiś dzieciak mnie ratuje.
Natychmiast przestałem nad tym się głowić, a zacząłem szukać tych gości z futerałami. Gdy szukałem ich po tłumie, to patrzyłem też trochę na Nakajimę, próbującego wyrwać się z objęć pijanej starej babci która wciska mu cukierki. Szybko wróciłem do szukania ludzi z futerałami, lecz nie musiałem się już głowić, bo znalazłem ich. Podszedłem do nich, lecz oni coś już zauważyli, że jest nie tak i wyciągnęli z futerałów strzelby.
Aktywowałem Rashoumona i wszyscy zaczęli panikować, gdy strzały oddano. Wszyscy się schowali zanim ktoś został trafiony kulką w łeb czy inną część ciała.
– Akutagawa! - krzyknął Nakajima, który rzucił się na mnie i się przeturlaliśmy pod przewrócone stoły, a w tle było słychać krzyki i panikę
– Co to miało znaczyć? - powiedziałem do niego wkurzony.
– Hm. - zaczął. - No nie wiem, uratowałem Ci życie bo tak się skupiłeś na tych trzech, że nie zauważyłeś że z tyłu celowali Ci w plecy?! - Nakajima się na burmuszył.
Westchnąłem, gdy nagle poczułem ból w lewej łydce. Zostałem trafiony, no super. Krew lała się jak z fontanny a mi się już słabo robiło. Nakajima kiedy zobaczył, że krwawię, to chciał się spytać "Czy wszystko w porządku?" ale go zmroziłem wzrokiem, więc postanowił spróbować zaatakować tych ludzi od tyłu. Podczas, gdy on się tłukł z tymi ludźmi, to ja szybko napisałem do tego dzieciaka.
"Wszystko w porządku?"
Popatrzyłem na swoją ranę. Krwawiła dalej. Wziąłem i zerwałem biały obrus, który leżał wśród przewróconych butelek wódki, wina, ciast i innego jedzenia czy picia, bym zrobił z niego pseudo bandaż. Wziąłem obok mnie nie stłuczoną wódkę i polałem na ranę. Skłamałbym, gdybym powiedział, że to nie bolało, ba! Piekło jak cholera i czułemu, że się wykręce zaraz. Zawiązałem kawałek obrusu do rany i z powrotem zaciągnąłem na zabandażowaną ranę nogawkę. Powoli się podniosłem i zaatakowałem jednego.
– Nie zabijesz ich? - spytał się Nakajima.
– A chciałbyś? - odpowiedziałem.
On nic nie powiedział. Westchnąłem i powiedziałem.
– Nie chcę nikogo dzisiaj zabijać, bo nie mam ochoty. - skłamałem.
Chciałem ich zabić tak, żebym mógł zrobić z ich flaków skakenkę. Popatrzyłem na jego strój. Jego biały garnitur był lekko pobrudzony od kurzu, wina i a jego włosy mimo tej potarganej grzywki wciąż wyglądały wystarczająco dobrze. Dwójka ludzi, którzy nie dostali od nas w twarz uciekła, a my zostaliśmy sami z "nieboszczykami" i przerażonymi gośćmi.
– To... Co teraz? - powiedział Nakajima. – Uciekamy, albo zostajemy.
– Jak chcesz, to uciekaj. - odpowiedziałem.
– Wciąż krwawisz. - powiedział.
Faktycznie - rana wciąż krwawiła, ale nie gorzej niż poprzednio.
– Idziesz do mnie. - powiedział, a ja wytrzeszczyłem oczy ze zdziwienia. - Wykrwawisz się i no cóż, Mafią by nie była zadowolona gdybyś nagle umarł sobie.
Zacisnąłem pięść. Serio? Muszę? Z jednej strony to nie umrę tak szybko, a z drugiej będę z nim, a tego nie chcę. Ale no cóż - chyba nie mam wyboru.
– Niech Ci będzie. - powiedziałem lekko podirytowany.
**
Robiło się grubo po dwudziestej trzeciej, a my wciąż nie dotarliśmy do mieszkania Atsushiego. Byliśmy oddaleni od siebie o metr, lecz szanowaliśmy własną przestrzeni.
– To... - zaczął Nakajima. - Gdzie byliście przez całe dwa lata?
– W różnych miejscach. W Osace, Nagoyi, Tokio, Kioto. - powiedziałem.
– Dlaczego musieliście wyjechać?
Przez chwilę nic nie mówiłem. Spojrzałem na niego, a jego oczy błagały o odpowiedź. Wziąłem wdech.
– Nie mów Dazai'owi. Szef wpakował się w niezłe bagno i no w sumie wciąż jest.
–A w jakie bagno się wpakował?
– Nie interere! - szturchnąłem jego ramię, a on się tylko zaśmiał.
– Wydaje mi się, że zrobiłeś się spokojniejszy i zdystansowany. - powiedział Atsushi.
Odwróciłem się do niego i sztucznie się uśmiechnąłem.
– To nie oznacza, że wciąż chcę Cię zabić. - powiedziałem.
– I wrócił stary Akutagawa. - w głosie Atsushiego słychać było można usłyszeć rozczarowanie. - To tutaj. - pokazał na małe mieszkanie.
Weszliśmy na metalowe schody i prawie się przewróciłem. Nie czułem już nogi, a lewa część spodni była całkowicie we krwi.
– Chyba umieram.
– Ani mi się waż! Nie na tych schodach! - powiedział oburzony Atsushi.
Poczułem jak mi telefon wibruje w kieszeni. Wyciągnąłem go i spojrzałem na wyświetlacz.
Chuuya Nakahara. No oczywiście że to on.
– Halo? - odebrałem. - Chuuya, jeśli chcesz bym po twój kościsty zad przyszedł to się mylisz.
– Czeeeeść Akutagawa! - usłyszałem Dazaia ze słuchawki i się przeraziłem. - Jak tam życie?
– Dazai?! Oddawaj Chuuyę do słuchawki! - krzyknąłem prawie.
– Jest najebany. - powiedział. - Co tam u Atsushiego? Wiem, że jesteście razem~
– Zam-knij się. - powiedziałem głośno i jedną ręką zakryłem połowę twarzy, a w drugiej trzymałem telefon. Co za wstyd!
Atsushi od razu mnie wybawił i postanowił przejąć pałeczkę.
– Panie Dazai! - powiedział się jąkając. - Nic między nami nie ma!
– A powietrze?! - usłyszałem z telefonu.
– P-powietrze też ale...
– Dobra, dobra. Ja już wam nie przeszkadzam i miłego wieczoru! - było słychać z telefonu dźwięk rozłączenia.
Milczeliśmy. Wstałem, a Nakajima mi od razu pomógł. Weszliśmy do jego mieszkania i zauważyliśmy zapaloną lampkę nocną.
– Kyouka! Wróciłem! - krzyknął Atsushi.
W kilku sekundach pojawiła się Kyouka w piżamie.
– Witaj w... - przerwała, gdy mnie zobaczyła. - Co tutaj robi Akutagawa?
– Los chciał, że przeze mnie został trafiony w nogę. - powiedział Atsushi.
Kyouka popatrzyła na moją nogę.
– To idę zrobić herbaty. - powiedziała i pognała do małej kuchni.
Odprowadziłem ją wzrokiem. Wyglądała na zmieszaną.
– Chodź. Zajmę się twoją nogą.
– No chyba Cię pojebało. - powiedziałem przez zęby.
– Pojebało Ciebie wtedy, gdy postanowiłeś zaatakować tych facetów z brońmi. Jesteś coś za bardzo rozkojarzony po tych dwóch latach.
– A ty zbyt śmiały. - posłałem mu mordercze spojrzenie.
On za to tylko przewrócił oczami.
– Dobra, chodź i nie gadaj.
**
– Mów, kiedy trafię w nerw.
– Już trafiłeś. - syknąłem przez zęby.
– P-przepraszam! - powiedział.
Patrzyłem na sufit. Nie odrywałem wzroku od niego wręcz
– Prawie... Jeszcze raz odkażę i zabandażuję. - powiedział trzymając wodę utlenioną.
Ja za to płytko oddychałem. Patrzyłem się raz na Kyoukę, która się średnie na mnie uśmiechała, raz na tego Tygrysołaka, raz na ścianę i raz na podłogę.
– I... Skończone! - powiedział zadowolony. - Powinno nie krwawić.
– Dzięki czy coś... - powiedziałem pod nosem.
Kyouka się nagle szeroko uśmiechnęła.
– Zostajesz u nas na noc! Ja śpię tam gdzie Atsushi śpi, a tam gdzie ja to Atsushi i ty! Oczywiście, rozłożę śpiwór. - powiedziała zadowolona Kyouka.
Popatrzyliśmy chwilę na siebie, a Nakajima się tylko zaśmiał.
Ładnie się zaśmiał.
**
– Ej, Akutagawa... - powiedział cicho Nakajima. - To co mówiłeś wcześniej zanim Ci Kyouka kazała mówić, to prawda?
Byliśmy odwróceni od siebie tyłem. Leżałem pod oknem, a Atsushi obok drzwi.
– Ta, czemu pytasz? - spytałem.
– Wiesz, gdzie jest twoja siostra?
Zastanawiałem się, czy nie skłamać, ale postanowiłem powiedzieć prawdę.
– Tak, jest z nami w Portowej Mafii. - powiedziałem. - A teraz śpij.
– Dobranoc.
Odczekałem z chwilę, by wziąć telefon do ręki i napisać do dzieciaka.
"Czy wszystko w porządku?"
Odłożyłem telefon obok śpiwora, a gdy prawie usnąłem, usłyszałem jak zawibrował na chwilę telefon Tygrysołaka.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top