↑3↓

Zrobiło mi się ciemno w oczach.

Pamiętam telefon i wiadomości. Krzyk tych ludzi, którzy krwawiło pod autami, a ja nie mogłem się ruszyć, bo byłem jednym z tych osób co krwawiło, lecz mnie auto nie zgniotło, a zrobiło jakby "most", który mnie jakby uchronił. Usłyszałem także wołanie mojego imienia.

– Atsushi! - krzyknął ktoś z daleka.

Ja nic nie odpowiedziałem, nie wiedziałem, co się wokół mnie dzieje. Poczułem na moim ramieniu kogoś rękę.

– Atsushi! - powtórzył Kenji.  - Żyjesz?

Oparłem łokcie o asfalt i powoli się podniosłem.

– Chyba nie. - odpowiedziałem.

Kenji tylko się zaśmiał pod nosem i pomógł mi wstać.

– Chodź, idziemy do Agencji. Yosano Cię uleczy~

Moja twarz zrobiła się nagle biała jak kreda.

– Niech jej będzie. - odpowiedziałem, byłem lekko w szoku, ale dało się ze mną normalnie komunikować - A wypadek?

– Policja się tym zajmie. - powiedział Kenji.

***

– Cholera, cholera, cholera.

Chodziłem w kółko w zaułku. Byłem zestresowany - znaleźli tylko dwóch poszkodowanych na pięciu. Nikogo nie było pod autami, mimo tego, że nie znaleźli śladów po komórce ani martwego ciała, to i tak byłem spięty.

– A co jeśli go porwali, zgwałcą i zabiją? Szef mnie zabije! Czas spisać testament, że cały mój życiowy dorobek idzie na Gin. Co teraz powiem Chuuyi? On tylko powie, że jestem nieodpowiedzialnym dwudziestodwulatkiem, który się wkurwia kiedy wymyśla on dla mnie nowe pseudonimy... A może już popełnię samobójstwo lub ucieknę, by—

Nagle poczułem wibracje mojej komórki. Jak opatrzony wyciągnąłem ją, lecz mam dziurawe ręce i oczywiście upuściłem telefon, bo jestem kretynem. Wziąłem do ręki komórkę i kiedy zobaczyłem, kto do mnie napisał, to od razu kamień z serca. To był ten typ, co mu chronię dupę.

"Wybacz, że Ci nie odpisywałem."

"'Wybacz'? WYBACZ? CZŁOWIEKU, GDYBYŚ UMARŁ TO JA RAZEM Z TOBĄ, BO ALBO MNIE RUDY CHUJ ZATŁUCZE, ALBO MNIE SZEF ZABIJE!"

"Rudy Chuj? No to niezłych masz przyjaciół."

Westchnąłem. Byłem dosyć podirytowany przez niego.

"Kretyn jesteś."

"Miło mi 😘"

Postanowiłem pójść już do domu - i tak mam do końca dnia wolne, a Gin dzisiaj wraca po dwudziestej. Gdy szedłem przez różne budynki, to poczułem niesamowitą tęsknotę za dawnymi walkami. Byłem już blisko mojego mieszkania, to na chwilę się zatrzymałem by popatrzeć na niebo.

"Będzie padać" - pomyślałem, po czym po kilkunastu minutach już zaczęło kropić.

Otworzyłem drzwi do mieszkania i poczułem od razu zapach perfum Gin.

"Gin nigdy nie używa perfum, chyba że to są okazje typu spotkania." - pomyślałem, a po chwili powiedziałem na głos - Gin! Jesteś?

Cisza. Wzruszyłem ramionami, zdjąłem buty, a płaszcz położyłem na kaloryfer. Potem poszedłem w stronę mojego pokoju. Mimo tego, że mieszkamy z Gin klepiąc biedę, to i tak mamy cztery pokoje. Łazienka, kuchnia mała z salonem połączona i dwa pokoje - jedne moje, a drugie Gin.

Wszedłem do mojego pokoju - nie był niezwykły, bo wszystkie kolory były albo szare, albo białe, albo czarne. Położyłem się na łóżku i się przeciągnąłem. Byłem zmęczony, mimo że mało co robiłem, chyba że wliczam w to stres, spowodowany tym debilem, co chronię mu dupę i o tym, że Chuuya dostał ode mnie w brzuch rano przez swe teksty o mnie.

Wyciągnąłem z kieszeni spodni telefon i spojrzałem na ostatnią wiadomość tego cymbała.

"Miło mi 😘"

Poczułem nagły ból brzucha i zachciało mi się wwymiotować, lecz się powstrzymałem. Czy to przez stres? Nie wiem, pewnie przez to, że mało jadłem dzisiaj.

"Jak Ci na imię?"

Nie czekałem krótko na odpowiedź, bo za nim ją dostałem, to wróciła Gin i zjedliśmy kolację. Po tym wróciłem do pokoju i zobaczyłem wiadomość.

"Nie ważne"

"Cóż, pewnie twoje imię nie jest złe."

"Dziękuję?"

Przez chwilę się zastanawiałem czy na pewno mam wysłać tą wiadomość, lecz jednak kliknąłem przycisk "Wyślij".

"Ile masz lat?"

"Książkę piszesz?"

"Nie, po prostu się pytam na wypadek, gdybym znalazł twoje ciało z powbijanymi nożami lub innymi ostrymi rzeczami."

"Nie dostaniesz tej odpowiedzi prędko. Dobranoc."

"Matka na Ciebie krzyczy byś spał?"

"... Po prostu mam złamane żebra i ledwo co żyję i oddycham."

"Nie znasz żadnych super obdarzonych ludzi lekarzy?"

"Znam, ale jej sposób leczenie jest dosyć... Pokręcony."

"Rozumiem... To już Ci nie przeszkadzam, śpij czy co tam robisz."

Odłożyłem komórkę na stolik nocny i się przykryłem kołdrą. Czułem, że coś się wydarzy.

**

Poczułem rękę na moim policzku. To był Dazai, a raczej to miało posturę Dazaia. Sam byłem małym chłopcem ubrany w szmaty. Coś on do mnie  mówił, lecz nie wiem czemu tego nie słyszałem. Jego twarz była zakryta mgłą, a za nim był ktoś jeszcze.

– Zostaw go Dazai. - powiedział Mori. - Nie chcemy kłopotów.

Dazai zaczął się oddalać, a ja biegłem w miejscu za nim, nie miało to skutków.

– N-nie... - powiedziałem cicho wyciągając rączkę w jego stronę. Z moich oczu zaczęły lecieć łzy. - Nie zostawiaj mnie...!

Z daleka zobaczyłem też kadr, jak on trzyma za rękę innego chłopczyk, który trzymał w rękach pluszową zabawkę.

– Nie dla Ciebie jestem tu, Akutagawa. - powiedział srogo Dazai w moją stronę i trzymając chłopca. Zaczął się oddalać, lecz chłopak w ostatnim momencie go puścił i pobiegł w moją stronę.

– Jak się nazywasz? - chłopak pomógł mi wstać, a ja podniosłem głowę. - Jestem...

**

Usłyszałem budzik na komodzie. Kiedy go wyłączyłem, zdałem sobie sprawę, że się trząsłem. Natychmiast wstałem z łóżka i wytarłem oczy.

– Co się ze mną dzieje? - szepnąłem do siebie i wstałem z łóżka.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top