Rozdział 10 ~Na resztkach sił
W takim cichym miejscu sen był bajką. Tylko Raph nie mógł zasnąć. Wciąż miał w głowie słowa Gwiazdy. Jeżeli naprawdę robił krzywdę Monie to co musiał zrobić? W końcu postanowił ją obudzić by mogli porozmawiać. Kiedy położył rękę na jej ramieniu, usłyszał głos April:
-Nie budź jej.
Żółw popatrzył na rudowłosą, która podniosła głowę powoli wstając.
-Dlaczego? - spytał szeptem.
-Bo zeszłej nocy prawie nie spała - wyjaśniła obciążają ją od Lisy.
Odeszli od przyjaciół tak, by nikogo nie obudzić.
-April, co tak naprawdę dzieje się z Moną?
-Podobnie jak my wszystkie ma "skutek uboczny" swojej mocy. Tylko u niej przejawia się to o wiele bardziej boleśnie. Ma zbyt wielką wrażliwość na niszczenie natury. To przypomina trochę jakby każde drzewo zdewastowane przez Kriss działało na nią jak wymierzony w nią cios. Słabnie z minuty na minutę... Boję się najgorszego...
-Nawet tego nie mów. Przecież jeżeli ona umrze... Ja nie wiem co będzie bez niej. To minie?
-Dopóki jest w Mithopii, nie.
-Może to mieć jakiś związek ze mną?
-Z tobą? A co ty masz do tego?
-Nie wiem... Ale wydaje mi się, że po części jest to też moja wina.
-Mona coś wspominała, że czuję ci się niepotrzebna czy jakoś tak.
-Co? Przecież to bzdura.
-Też tak myślałam. Ale jeżeli ona tak uważa... Dobra, nieważne. Chodźmy spać.
April wróciła do snu. Po godzinie rozmyślań Raph też się położył.
Następnego dnia wszyscy bladym świtem byli już na nogach, a przed południem znaleźli się już na drugim końcu Gaju Aniołów. Gdy dziewczyny zobaczyły co Kriss z okolicą przy swoim "zamku" skamieniały. Cała trójka popatrzyła ze zgrozą na Monę. Jasne było, że nawet ona nie wytrzyma czegoś takiego. Lisa już podpierała się o Eme.
-Jest jakaś inna droga? - spytała Karai.
-Nie wiem - odparła Shini. - Goniły nas żywe drzewa. Nie zdążyliśmy sprawdzić.
-To może przelecimy? - zaproponowała Renet.
-Myślisz, że Kaze i Netsu przeniosą nas wszystkich? - wycedziła Mona słabym głosem.
-Mona, wejdź na mnie - poradziła Eme. - Przeniosę cię.
Salamandrianka wdrapała się na jej grzbiet z wielkim trudem.
-Musimy iść - stwierdził Leo.
-Może lepiej gdybyśmy poszły tylko we trzy - pomyślała April. - Ja, Karai i Renet.
-O nie, nic z tego - zaprotestował Donnie. - Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego.
Dziewczyny westchnęły ciężko. Przyjaciele ruszyli niebezpieczną drogą do Kriss. Eme cały czas miała oko na Lisę. Ciarki przechodziły po plecach. Karai podrapała się po ramieniu, Renet przetarła oko a April czoło. Takie zniszczenia podziałały nawet na nie. Na razie nic się nie stało. Mikey przełknął ślinę. Emerald cały czas starała się wyczuć grzbietem czy serce Mony nadal bije. Netsu i Kaze patrolowali z góry a Nif szła blisko Renet bojąc się równie bardzo jak ona.
-Emerald... Ja... - zaczęła Mona.
-Trzymaj się, już niedaleko - prosiła ją klacz.
-Nie mam już siły. Idź dalej, zostaw mnie.
-Nie ma mowy. Jesteś Selected. Potrzebujemy cię.
Eme podniosła łeb wołając :
-Zatrzymajcie się!
Przyjaciele szybko się odwróciła i pobiegli do nich.
-Zdejmijcie ją, szybko - poganiała klacz.
Raph przystąpił do działania. Ściągnął ukochaną z grzbietu kładąc ją na ziemi. Była już nieprzytomna.
-Wiedziałam, że tak będzie - westchnęła z przerażeniem rudowłosa.
-Jest sposób by jej pomóc, ale musicie się odsunąć - rzekła Emerald.
Przyjaciele posłusznie zrobili to, o co prosiła. Tylko Raph zostały przy Monie. Emerald skierowała swój róg na Salamandriankę. Blysnęła iskra. Klacz odsunęła się a przyjaciele patrzyli oczekując efektu.
-Dlaczego... Dlaczego nic się nie dzieje? - nie rozumiał Raph.
-Możliwe, że... było już... za późno - odparła Eme dławiąc słowa.
Jednak nie. Mona po chwili zerwała się kaszląc. Wszyscy odetchnęli z ulgą.
-Co ty zrobiłaś? - zdziwiła się Renet.
-Standardowe zaklęcie przywracające siły - odparła.
-No to nie mogłaś zrobić tego hokus- pokus wcześniej? - dociekała.
-Hej, dałam jej trochę swojej energii, ale bez przesady - rzuciła. - Jakby nie patrzeć ja też cierpię z powodu natury.
-Tak czy inaczej, dzięki - wtrącił Raph.
-Proszę bardzo, a teraz zwiewajmy stąd - poganiała.
Drużyna ruszyła gwałtownym pędem, ale nie starczyło im energii na długo. Drzewa z takim marnym przyspieszeniem szybko by ich dorwały. Zwierzęta wzięły dziewczyny na grzbiety, ale żółwie nie były przekonane.
-No przestańcie - zaśmiała się April. - Nie mówcie, że strach was obleciał.
-A one nas utrzymają?-upewniał się Leonardo.
-Obrażasz nas - wyrwał Kaze.
-Właśnie Leo, obrażasz ich - zachichotała Renet.
-Właźcie - poganiała Mona.
Wyciągnęła rękę do Rapha. Żółw przełknął ślinę.
-Tylko mi nie mów, że boisz się koni - powiedziała.
-Ja? Gdzie tam! - odparł szybko chwytając się jej dłoni.
Donnie z Shini weszli na Netsu, Leo na Kaze a Mikey na Nifarellę. Teraz drzewa nie miały już szans by ich złapać. Szybko dotarli do kryjówki, która okazała się być jaskinią a wejście do niej przypominało rozwarty pysk dużego kota.
-No, to widać, że wchodzimy do paszczy lwa - stwierdziła Renet.
Nagle przyjaciele usłyszeli trzepot skrzydeł. Odwrócili się stając jak wryci. Nie zamierzali się ruszać by gryfy nie zaatakowały.
-Ani drgnąć - syknęła April.
-Brać ich! - zawołał jeden z gryfów o czarnym upierzeniu.
-Wolno już się ruszać? - spytała Renet.
-Tak! - krzyknął Leo.
Wszyscy się rozbiegli. Nie powinni tego robić bo stwory w krótkim czasie ich dopadły. Należało biegnąć na nich czołowo by ich przegonić. Gryfy zchwytały każdego po czym przenieśli się w głąb kryjówki Kriss. Raph szamotał się jeszcze długo. Praktycznie dopóki nie rzucono ich na ziemię.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top