Syn Batmana cz.1
Hejka :)
Niedawno przeczytałam komiks Son of the Demon i nie mogłam się powstrzymać by nie napisać tego fanfika, gdyż pomysły jak szalone krążyły mi po głowie XD
Dla tych którzy nie wiedzą o czym pisze. Son of the Demon to komiks z 1987 r. który po raz pierwszy wprowadza ,,dziecko batmana", chodź fabuła idzie dość niespodziewanie.
W skrócie... Nie wiem jakim cudem ale Talia i Bruce są tu niby małżeństwem. Nie wiem jakim cudem, ale dobra... Potem okazuje się, że jest w ciąży i Bruce o tym wie. Jednak chwilę później oznajmia, że poroniła by na końcu komiksu zmusić Bruca do odejścia do Gotham i porzucenia Ligi i jej. Co ciekawe na zakończenie dowiadujemy się, że do adopcji po magicznych dziewięciu miesiącach trafia dziecko z pięknym naszyjnikiem jako pamiątką po jego biologicznej matce. Nie trudno się domyślić, że Talia okłamała Bruca i oddała po urodzeniu dziecko, by było ono bezpieczne a Bruce o niczym nie wie, nadal opłakując swoje nienarodzone dziecko.
Tak że tego... Poznajcie co urodziło się w mojej głowie co do pomysłu życia teraz już wiemy, że Damiana chodź oficjalnie nie dostał tam imienia .
***
Nowy Jork, 21 stycznia 4:32
Niewiele zostało czasu, by pierwsze budziki w tym mieście snu zabrzmiało jednogłośnie oznajmiając, że nadszedł czas pracy dla zwykłej szarej masy robotniczej. Damian nie wiedział czemu nigdy nie mógł spać dłużej i o wiele więc ej niż jego rówieśnicy ze szkoły. Pomimo tego, że wciąż miałam pięć lat, traktowano go jakby był o wiele starszy, niż był w rzeczywistości. Przewracając się w łóżku, spojrzał na sufit, by od razu przypomnieć sobie wszystkie zagadnienia na dzisiejszy test, który zapowiedziała im pani Julieta. Zapewne znów napisze go jako pierwszy i oczy wszystkich będą zwrócone ku niemu, mimo, że i tak robią to od zawsze. Bowiem czy to nie jest dla nich zjawisko, że wraz z dziesięciolatkami do klasy uczęszcza z nimi pięciolatek, który powinien bawić się jeszcze w przedszkolu? Jego rodzice uważali to za normalne i uważali, że to mu się należy, ponieważ jest geniuszem. To prawda, że nauka przychodziła mu łatwo i uwielbiał czytać książki, jednak nie chciał poświęcać im tyle ile teraz musiał. Wiedząc doskonale, że już nie odpłynie w krainę Morfeusza, wstał ostrożnie by nie obudzić żadnego z opiekunów, chodź było by to zabawne, gdyż śpią po drugiej stronie mieszkania i wręcz niemożliwe jest by kroki dziecka tak łatwo ich wybudziły. Jednak nie chciał ryzykować ich gniewu. Ubrał się w wczoraj już przygotowany przez ich gosposie panią Tesse mundurek Akademii Jean, uważnie wiążąc swoimi małymi rączkami zielony krawat. Czasami naprawdę miał wrażenie, że przebiera się za dorosłego i udaje, tak jak jego ojciec w codziennym życiu, gdy oszukiwał jego i mamę jak i cały świat. Byli przykładną szczęśliwą rodziną, tak jak inne gromady wokół, które swój wizerunek budują na kłamstwie. Męcząc się ze sznurówkami butów, które jak na złość mu się zawsze plątały nie odczuł jak upłynęło więcej czasu niż planował. Nim jeszcze opuścił swój pokój upewnił się, że jego plecak zawiera wszystko czego potrzebował i udał się do kuchni. To była taka niepisana zasada między nim i Tessą, która robiła mu śniadanie o wiele wcześniej w dni szkolne, by mógł je zjeść w spokoju nie martwiąc się krytycznym spojrzeniem państwa Wilsonów, którzy znowu by go prostowali na temat jego etykiety i tego czego nie jadł. Przygotowany do nowego dnia usiadł przy wyspie kuchennej, jedząc powoli jeszcze gorącą jajecznicę robioną na maśle z białym chlebem. Jego matka spojrzała by tylko krzywo i wytoczyła wykład o niezdrowej żywności wmuszając w niego specjalną dietę, która nie była dla niego w ogóle smaczna ani nie uważał jej za zdrową.
- Mam nadzieję, że ci smakuje mały?
- Tak samo jak zawsze, dziękuje pani.
Uśmiechnął się do starszej kobiety czując w niej jedyną osobę, która rozumie go i jest po jego stronie. Odkąd pamięta tylko, Tessa była zawsze w tym domu dbając o niego lepiej niż własna mama, jednak nie chciał tego przyznać nigdy. Sądząc po wieku, to kobieta prędzej powinna być jego babcią. Nie raz powiedziała mu, że przypomina on jej wnuki, którymi się opiekuje, gdy ma wolne od pracy w domu i opieka nad dziećmi zawsze sprawia jej radość. Zwłaszcza, że widzi jakim typem rodziców są jej pracodawcy, unieszczęśliwiając swoje własne dziecko, więc chciała młodemu paniczowi, dać chodź kawałek uśmiechu w postaci ich małego sekretu.
- Potrzebujesz pomocy w przygotowaniu do szkoły?
- Nie. Wszystko gotowe. Jestem już duży by robić to sam.
- Tak, tak, mały.
Uśmiechnęła się, czochrając jego czarne grube włosy. Dziecko było zupełnie inne, niż jego rodziciele. Czy można aż tak się różnić od tych osób, którzy sprowadzili cię na ten świat? Oczywiście, można mieć inne poglądy czy zainteresowania niż nasi bliscy, jednak wielokrotnie przez ten dom przecisnęły się wiele lin bocznych i tych prostych rodziny Wilson i Granger, zarówno po mieczu jak i po kądzieli, jednak w niczym nie przypominali chłopca. Pierwsza myśl jaka przyszła jej do głowy, że być może chłopiec jest nieślubnym dzieckiem pani, jednak nic by na to nie wskazywało, zwłaszcza, że miała by zbyt dużo do zaryzykowania, gdyby mąż ją zostawił. Adopcja też nie wchodziła w grę, ponieważ była obecna przez całą ciążę kobiety spełniając wielokrotnie jej dziwne faneberię, więc kolejna teoria upada i chyba do zaakceptowania idzie tylko ta, że Bóg miał dość miłosierdzia dla tego dziecka, dając mu urodzić się w takiej rodzinie, że przynajmniej nie przypomina nikogo ze swych bliskich.
- O czym tak myślisz Tessa?
- O niczym konkretnym brzdącu. Jedz szybciej. Twój tata zaraz wstanie i zawiezie cię do szkoły.
Niechętnie sprzątnął z talerza ostatnie okruszki popijając to wszystko zieloną herbatą, którą wyjątkowo lubił. Widać było, że perspektywa spędzenia czasu z ojcem nie była dla dziecka czymś radosnym. Jedyne na co mógł liczyć to zimne spojrzenie oraz porównywanie go do innych dzieci jego współpracowników. Rzeczywiście kobieta miała rację, gdyż ledwo wstał od stołu, by drzwi do kuchni otworzyły się, ukazując mężczyznę ubranego w dość szykowny garnitur.
- Pamiętasz Miror, że dziś jemy z żoną kolację na mieście?
- Oczywiście panie Wilson. Przygotuje kolację jedynie dla panicza tak jak ustalaliśmy.
Kolejna dobra wiadomość dla dziecka, im więcej czasu jego rodzice spędzali poza domem i nie zabierali go, było to dniem błogosławionym dla niego.
- Ubieraj się synu. Spieszę się na ważne spotkanie na drugi koniec miasta.
- Tak ojcze.
Poszedł w stronę swojego pokoju, by wziąć spakowaną wcześniej torbę i po włożeniu kurtki udał się z opiekunem na parking podziemny, by wsiąść do pierwszego z brzegu samochodu, o który Feliks dbał lepiej niż o swojego pierworodnego.
- Damianie, mam nadzieję, że jesteś gotowy na dzisiejszy sprawdzian?
- Tak ojcze. Nauczyłem się wszystkiego.
- Liczę tylko na pełny wynik. Inny rezultat mnie nie interesuje.
- Oczywiście.
To była ich niepisana zasada, że z każdego testu musiał mieć zawsze 100 %, inaczej czekała by go kara.
- W zasadzie... matka miała ci o tym później powiedzieć, jednak zdecydowałem, że im szybciej się dowiesz, tym lepiej. Wyprowadzamy się.
Niepewnie spojrzał na mężczyznę licząc, że tylko żartuje, jednak prędzej spodziewałby się końca świata, niż żartu z jego ust.
- Dzisiejsze spotkanie to początek mojego nowego biznesu. Gdy wszystko będzie gotowe dołączę do waszej dwójki. Obecnie pojedziesz sam z matką. Pomożesz Vanessie w urządzaniu się w nowym kręgu towarzyskim, rozumiemy się?
- Tak ojcze. A co ze szkołą?
- Udało mi się wpłynąć na dyrektora, by przeniesienie nie było problemem. Oczywiście będziesz nadal kontynuował obecny poziom edukacji. Nie ma powodów by było inaczej.
- Rozumiem.
- Dziś będzie twój ostatni dzień w tej Akademii. Gdy będziemy z matką na kolacji, Miror spakuje z tobą twoje najpotrzebniejsze rzeczy. Reszta dojdzie z czasem z resztą rzeczy z naszego mieszkania.
Kiwnął głową, że rozumie i posłusznie wyszedł z samochodu przed budynkiem szkoły myśląc o tym przed czym właśnie został postawiony. W życiu nie spodziewał się, że jego rodzice będą chcieli się wyprowadzić z tego mieszkania a zwłaszcza z tego miasta. Nie wiedział też dokąd się przeprowadzają, ale zapewne niedaleko, gdyż nie wyobrażał sobie Wilsonów w innych klimatach. Nie liczył też, na żadną zmianę. Jedyne co się zmieni to lokalizacja budynków oraz otoczenie jego rodziny, które i tak nigdy nie było zbyt stałe. Szkoła zawsze będzie szkołą, więc nie oczekiwał niczego innego. Cały dzień analizował wszystko na swój mały dziecięcy świat próbując jakoś to wszystko wyjaśnić, jednak nie widział racjonalnego wytłumaczenia tak nagłej decyzji. Zresztą, jak ojciec zapowiedział tak też się stało i po osiemnastej wieczorem wrzucał do walizki oraz kartonu swoje najcenniejsze rzeczy, z którymi nie chciał się rozstać. Tylko na tyle mu pozwolono, co było zaskakujące.
- Czy rodzice przed czymś uciekają Tessa?
- Nie wiem tego skarbie. Mnie też... pani zaskoczyła tą decyzją, gdy mnie dzisiaj o niej poinformowała.
Widać było, że jest o wiele bardziej zamyślona niż zazwyczaj.
- Mam nadzieję, że będzie tam lepiej. W końcu ty nadal tam będziesz, więc to nie wielka różnica.
Niespodziewany huk rozniósł się do pomieszczeniu, gdy skarbonka w kształcie prostokąta spadła na ziemię, wysypując skromne oszczędności chłopca.
- Tessa? Wszystko gra?
Przestraszony spojrzał niepewnie na kobietę w której oczach były łzy.
- Niestety kochanie, ale zostałam zwolniona. W nowym domu będzie nowa pani, która będzie wam pomagać. To nasz ostatni dzień skarbie.
Nie czując jak łzy wypłynęły z jego oczu, odruchowo przytulił kobietę, nie spodziewając się postawienia przed takim faktem. Tessa była... zawsze. Nie wyobrażał sobie domu bez niej. Inna pani nie może jej zastąpić! Jak rodzice mogą jej nie chcieć!
- Nie chce innej pani, chcę ciebie!
- Ja też nie chce odchodzić brzdącu, jednak nie przeskoczymy tego. To decyzja twoich rodziców. Jednak mam dla ciebie jednej prezent, który może kiedyś ci się przyda.
Dość szybko otarł piąstkami swoje załzawione oczy, kiedy to starsza pani położyła na jego łóżku drewnianą skrzyneczkę z kolorowymi wzorkami ludowymi.
- Co to jest?
- Nie znam jej zawartości. Twoja mama kazała mi wyrzucić ją praktycznie zaraz po twoich narodzinach. Jest zamknięta na cztery spusty, więc nie chciałam się męczyć z jej otworzeniem i mieć kłopotów. Byłam wtedy młodsza i głupsza a potem... zapomniałam o niej. Zatrzymałam ją tylko na złość pani. A teraz... gdy mnie już nic z państwem nie łączy, mogę ci to dać. To twoja decyzja Damianie, czy chcesz ją otworzyć, czy wyrzucisz. Nie zmuszam cię do niczego, zrobisz jak uważasz. Musisz to jednak dobrze ukryć przed twoją mamą.
- Tak zrobię.
Nie chciał w tej chwili myśleć o tym tajemniczym pakunku oraz o tym, że nie będzie już obok Tessy, to ... nie było fair.
- Nie zapomnę o tobie nigdy.
- Wszystko będzie dobrze malutki, zobaczysz.
Stali w ciszy przytuleni do siebie przez dobre kilka minut. Gdy wszystko było już gotowe, zmęczony z wciąż wilgotnymi oczami położył się spać, wiedząc, że gdy jutro otworzy je, nie będzie tej, której jedynej zależało mu jego dobro.
Nie pomylił się. Gdy rano się obudził nie przywitało go ciepłe śniadanie ukochanej gosposi zaś nieco sztywne spojrzenie matki.
- Pośpiesz się, zaraz musimy ruszać w drogę.
Gdy tylko się oddaliła, wyrzucił zawartość miski do zlewu skutecznie pozbywając się dowodów swojego posiłku. Nie miał ochoty aktualnie niczym zapychać sobie żołądka i wolał głodować.
- Skończyłeś szybciej niż myślałam. Hilton pomoże ci znieść twoje rzeczy. Ja w tym czasie skończę sprawdzać formalności.
Nawet nie spojrzała na niego dłużej niż to było konieczne znikając za drzwiami gabinetu ojca. Była jak zawsze nadzbyt spokojna i opanowała z lodową chłodością tak charakterystyczną dla niej. Nie widać było by była niezadowolna z obecnej sytuacji. Pomoc Hiltona ograniczała się do zabrania wszystkiego co wczoraj spakował. Własny plecak wolał wziąć sam. Z pogardliwym wzrokiem pożegnał mundurek znienawidzonej szkoły, który już nie będzie mu potrzebny. Cały bagażnik był zapchany w większości rzeczami rodziców i w niewielkiej ilości jego. Podobno wszystko co najpotrzebniejsze czekało już na miejscu, ale to znaczyło...
- Mamo... Dokąd w ogóle jedziemy?
Kobieta podniosła wzrok znad czytanego magazynu jakby nie była pewna, czy to pytanie było skierowane w jej stronę. Spojrzała w bok na swojego syna jakby zadał jej najbardziej bezsensowne pytanie na tym świecie.
- Zobaczysz jak tylko Hilton dojedzie na miejsce. Będziesz mógł wtedy podziękować swojemu ojcu za to.
Szybko spojrzał na kierowcę swojej matki, który siedział ewidentnie spięty. Najwidoczniej ta długa trasa w ogóle mu nie pasowała. Ale przyzwyczajony już do natury swojej chlebodawczyni nie wnikał. Im mniej wiedział, tym był szczęśliwszy. Czarnowłosy chłopiec nie miał więc innego wyboru jak tylko oglądać krajobraz za oknem i czekać na dotarcie do celu. Wszystkie jego książki były w bagażniku, a nie ośmielił się czytać przy kobiecie tego co miał w swoim plecaku. Wolał oszczędzić próby pozbycia się ostatniego prezentu na jego czwarte urodziny od Tessy. Była to piękna powieść przygodowa o przyjaźni chłopaka i jego psa. Przeczytał ją wiele razy i nie nudziło go powrót do jego treści. Nawet nie wiedział kiedy stracił czujność i przysnął opartą głową o szybę. Przebudziło go dopiero szarpanie samochodu na wszystkie strony spowodowane zapewne nierównością drogi na której się znajdowali. Odruchowo spojrzał za okno i nie mylił się. Znajdowali się przy wjeździe do miasta drogą, która błagała o remont, co w ich dzielnicy w której do tej pory mieszkali wydawało się być rzeczą nie do pomyślenia. Szybki jednak rzut na napisy na tablicach uświadomiły pięciolatka, gdzie się znajdowali.
- Jesteśmy w Gotham? Dlaczego mamo?
- Twój ojciec wpadł na genialny pomysł i porwał się na biznes, który wymagał... przeprowadzki. Porzucił posadę Głównego Dyrektora u twojego dziadka by sam być swoim szefem. Niedorzeczność. Dobrze, że nie puścił nas z torbami.
Nie rozumiał o czym mówiła blondynka, jednak wolał nie wtrącać się w sprawy dorosłych. Bał się, że źle się to skończy i jak zwykle wkroczy koronny argument, że dzieci powinno się widzieć nie słyszeć.
- Jesteśmy biedni?
- Wypluj te słowa dziecko. To, że nie zgadzam się z postępowaniem twojego ojca nie oznacza, że zgodziłabym się na życie z bankrutem z dzieckiem w jakieś obskurnej dziurze. Zdradził mojego ojca, jednak pieniądze się zgadzają, więc nie obchodzi mnie, gdzie pracuje jeśli zysk jest jednakowy.
Kobieta była doskonałym przykładem materialistki i naprawdę nie wiedział jakim cudem był dzieckiem tej dwójki, chyba tylko dlatego, że tego od nich rządano jako obowiązku od ich rodzin i nic poza tym. Zapewne, gdyby urodził się jako dziewczynka, miałby znacznie gorzej, więc za to jedynie powinien dziękować losowi. Po blisko pół godzinnemu błądzeniu po mieście w końcu dojechali na obrzeża, gdzie wyrastał szereg domostw budowanych w coraz to szerszych od siebie odległościach co oznaczało wielkość ich statusu. W końcu podjechali pod jak się wydawało świeżo wyremontowany budynek, gdzie na wejściu czekała na nich kobieta i mężczyzna.
- Witamy w Gotham pani, paniczu. Mamy nadzieję, że podróż była udana.
- Mogło być lepiej. Miasto przy wjeździe do niego wygląda jak rudera.
- Zapewniam panią, że nie będzie pani musiała wracać do tej ,,rudery" bez zbędnej potrzeby.
- Mam taką nadzieję. Jak cię zwą?
- Jestem Finch Walton ... A to Cressida Cromwell. Pan Wilson nas zatrudnił i odpowiednio zapoznał z naszymi obowiązkami. Resztę zostawił do dyspozycji pani.
- Świetnie. Oczekuje pełnego profesjonalizmu z waszej strony.
- Oczywiście. Przygotowaliśmy już wasze sypialnie. Sypialnie państwa oraz gabinety są w zachodnim skrzydle, zaś wszystko co potrzebne dla panicza we wschodnim. Kontakt będzie minimalny tak jak sobie państwo życzyliście.
- Mamo?
Dopiero po chwili zdał sobie, że jakiekolwiek słowo opuściło jego usta na dźwięk słów lokaja. Do tej pory naprawdę spędzał czas z rodzicami tyle ile było to możliwe i próbował się cieszyć tymi rzadkimi chwilami. A teraz? Chcą się całkowicie od niego odizolować.
- Jesteś już dużym chłopcem Damianie. W końcu to wciąż ten sam dom.
- Tak mamo.
- Proponuje wycieczkę po posiadłości. Cressida zabierze panicza z jego rzeczami do jego części mieszkalnej i wytłumaczy zasady panujące w tym domu.
- Świetnie.
Skomentowała to pani domu. Ruszyła pewnym krokiem przed siebie aż w końcu ucichł dźwięk jej obcasów uderzających w posadzkę podłogi. Czarnowłosy chłopiec dopiero po chwili zauważył, że Hilton stał z pudłami gotowy do ruchu.
- Zapraszam za mną.
Idąc za kobietą rozglądał się do długim korytarzu posiadłości zapełnionymi wieloma dziełami sztuki aż w końcu dotarli do odpowiedniej części.
- Obecnie przygotowane są dla ciebie dwa pokoje. Jednej sypialniany zaś drugi do nauki. Wszystkie potrzebne przybory oraz ubrania w tym szkolny mundurek czekają w odpowiednich miejscach na ciebie. Obok części sypialnej masz łazienkę. Kuchnia oraz jadalnia są na drugim końcu korytarza, którym tu przyszliśmy. Bez problemu je odnajdziesz. Posiłki są o określonej porze dnia i nie ma możliwości przełożenia niczego bez zgody państwa. Cisza jest również pożądana w tym domostwie. Rozpakuj resztę swoich rzeczy oraz przygotuj się do kolacji. Posiłek podamy o 18:00. To wszystko na razie.
Zostawili go samego na środku korytarza z pełnymi pudłami. Nie mając wyboru popchnął pierwszą z par drzwi, by zobaczyć za nimi duże łóżko oraz meble. Energicznie przeciągnął po podłodze zawartość swoich kartonów uważając by nie zostawić po sobie żadnych śladów. Większość jego prywatnych rzeczy i tak zasili drugą część tego skrzydła. Satysfakcjonujące jest, że w ścianie były drzwi do sąsiedniego pomieszczenia, które było niczym małą biblioteką. Dobrze wyposażone biurko, dość duża liczba książek, które poznawał z widzenia z szkolnej biblioteki czy jeszcze nierozpakowane nowe szkolne podręczniki leżąca na stoliku obok biurka. Krzesło było dość wygodne, jednak nadal jak poprzednio nie sięgał nogami do podłogi i zwisały swobodnie w powietrzu. Dość szybko męczył się siedzeniem i wolał po stokroć uczyć się w łóżku czy leżąc na podłodze. Cieszył się, że również jego sztaluga oraz przybory malarskie są obecne w tej przestrzeni. Nie chciał żyć bez sztuki, zwłaszcza, że zajęcia z niej były jego ulubionym przedmiotem. Ale wiedział, że zostanie to jego hobby ponieważ miał kiedyś przejąć pracę ojca i być taki jak on... Ale czasami chciałby nie być Wilsonem i być... sobą. Usiadł wygodnie na dość puszystym dywanie otwierając zawartość opakowań i rozpakowywał osobiste dodatki w swojej nowej przestrzeni. Może i będzie to dobre, by być jak najdalej od rodziców. Albo będzie lepiej funkcjonować, albo zostanie jeszcze większym wyrzutkiem. Gdy jego dłoń sięgnęła szkatułki od Tessy, wiedział, że musi ją dobrze ukryć. Nie może jej schować w miejscu do którego którykolwiek z dorosłych mógłby zajrzeć. Po chwili zastanowienia wziął mały scyzoryk i wszedł pod łóżko odluzowując jedną z desek. Takie plusy bycia jeszcze tak małym. Nawet jego matka, która była drobną kobietą, miała by problem tu się dostać. Bezpiecznie włożył kwadratową tajemnicę, odkładając deskę na miejsce, jakby zupełnie nic się tu nie stało. Potem się zastanowi nad resztą. Gdy wszystko się wydawało być na miejscu, odświeżył się w łazience na tyle na ile pozwalał mu teraz czas i szybkim krokiem, wręcz truchtem skierował się w stronę kuchni. Na wyspie kuchennej stał już dla niego talerz i karteczka obok niego.
,,Musiałam pilnie wyjść. Zjedz wszystko sam jak grzeczny chłopiec i idź spać. Jutro pojedziemy razem, by zapisać cię na zajęcia. Ubierz się rano w mundurek. Jest w szafie. Śniadanie o 7:00"
Takie oszczędne informacje są dość charakterystyczne dla blondynki, która nie widziała powodu do tłumaczenia się. Nawet nie wiedział co jadł, ale przeżuwał jedzenie mało energicznie nie mając apetytu w ogóle podczas tego pełnego podróży dnia. Nikogo nie było w pobliżu więc skorzystał z okazji by ustawić krzesło przy zlewie i pozmywać po swoim posiłku. Czasami pomagał Tessie w lżejszych pracach traktując to jako zabawę z nią. Tutaj ta starsza pani miała taki zły wzrok w jego stronę, że się jej bał. Nie chciał sprawiać jej kłopotu lub by go nienawidziła od razu i wolał jak najmniej zapewniać jej pracy. Zgodnie z poleceniem matki przebrał się w sypialni w piżamę i położył do o wiele za dużego dla niego łóżka, które było ... zimne. Bez wahania wyciągnął z szuflady szafki nocnej odtwarzacz mp3, by za pomocą dźwięków zapomnieć o otaczającej go ciszy, zaś słuchawki miały zapewnić dodatkowe skupienie oraz możliwość, by rodzice nie mogli mu tego zabronić argumentem tego, że przeszkadzało im to. Wsłuchując się w energiczne brzmienie gitary basowej, pozwolił by objęcia Morfeusza przyjęły go w swoje szeregi.
***
- Zgadza się. Przecież cała dokumentacja została dostarczona wraz przy zapisaniu miesiąc temu.
Dziecko nie sądziło, że to już tak długo trwał ten proces tworzenia wszystkiego za jego plecami, zwłaszcza przenoszenie go do tej placówki edukacyjnej. Ile jeszcze ukrywali przed nim rodzice?
Obecnie siedział wraz z Vanessą w biurze dyrektora przysłuchując się rozmowie dwójki dorosłych, którzy nie brali go na poważnie, że mógłby ich rozumieć.
- Pani Wilson dobrze pani wie, że to szczególny przypadek i ...
- Skoro Akademia w Gotham nie jest w stanie tego zapewnić, jestem pewna, że Akademia w Metropolis również gorąco przyjmie moje dziecko i wsparcie naszej rodziny.
Kobieta użyła ostatecznej karty przetargowej i Damian wiedział, że za chwilę bitwa i tak zostanie rozstrzygnięta na jej korzyść. Zawsze dostawała to czego chciała jak dziedziczka domu Granger i pani domu Wilson.
- Porozmawiam z kim trzeba i nie będzie problemu, więc nie ma czym się niepokoić.
- Widzi pan panie dyrektorze. Mój syn to geniusz, żaden pięciolatek nie przeskoczył tak systemu szkolnictwa od bardzo dawna, będzie dla was cennym dodatkiem.
Umiała grać dobrą i troskliwą matkę pod publikę, ale na jak długo? Wydawało się, że roku na rok granie wychodziło jej o niebo lepiej aż osiągnęła wydaje się mistrzostwo w przeciągu tych pięciu lat jego życia.
- ... będzie mógł dołączyć do czwartej klasy. Jest tam inny nasz obiecujący geniusz więc na pewno pani syn będzie miał niesamowitą konkurencję oraz zyska cennego kolegę.
- Ach tak? To wspaniale, prawda Damianie?
Znał ten jej rodzaj uśmiechu nie od dziś. Wiedział, że dyrektor właśnie wsadził go na minę, przez którą jego matka będzie go mocniej cisnąć do przodu i będzie chciała by był najlepszy także tutaj. Już po kilku chwilach rozmowy z tym człowiekiem znienawidził go.
- Tak mamo.
- Zatem witaj w Akademii Gotham Damianie. Przyjdź jutro do sekretariatu i pani z administracji wprowadzi cię do wszystkiego. Mam nadzieję, że twój rozwój będzie obiecujący pod naszymi skrzydłami.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top