Reinkarnacja cz.3
Nie minęło wiele czasu, kiedy w bibliotece znalazł ich niedający ukryć swojego zadowolenia; że znalazł ich całych i zdrowych; Alfred.
- Jeśli zakończyliście drodzy chłopcy zabawę w chowanego, proponuje rozważenie zaproszenia na kolację, która właśnie stygnie z powodu waszego opóźnienia.
- Sorry Al. Bruce już jest?
- Mistrz Bruce się spóźni. Poprosił by zacząć bez niego. Ostatnie czego chce to, żeby osoby pod jego dachem umarły z głodu.
- W takim razie chodźmy. Najwyraźniej twój ojciec woli zimne jedzenia Alfreda.
Uśmiechnął się sadzając chłopca na swoim biodrze i wychodząc z pomieszczenia. Czemu wszyscy się upieraliby go nosić?! Był wystarczająco duży by chodzić sam i całkiem nieźle sobie z tym radził jak na takie krótkie nóżki. Chodź po dłuższej chwili było w tym coś... Nie umiał opisać tego słowami. Wcześniej był noszony tylko przez matkę oraz służących wliczając w to kilka razy dziadka, ale co innego, gdy robił to ojciec czy teraz także i ... brat. Nigdy nie sądził, że może kiedykolwiek o czymś takim rozmyślać.
Dick usiadł na brzegu stołu, pozwalając mu usiąść obok niego. Chwała losowi za to, że sięgał do stołu na tyle, by samemu zjeść i nie czuć się poniżonemu z jego obecnym poziomem mentalnym jeszcze bardziej. Nie było trzeba długo czekać by do pomieszczenia weszli obcy mu nadal chłopacy. Będzie musiał się nauczyć ich wszystkich danych, by móc wpleść jakoś te osoby do swojego życia. O ile starszy z tej dwójki wydawał się troszczyć o niego na swój własny sposób, to młodszy... miał dziwne przeczucie, że coś było nie tak. Nie umiał jednak tego opisać, nie mając
z nim żadnych wspomnień!
Pogrążeni w posiłku nawet nie zwrócili początkowo uwagi, że po paru minutach do środka weszła ostatnia spóźniona osoba. Ciężkie kroki które gość stawiał, skierowały jego uwagę na sylwetkę ojca. Wszedł zmęczony do pomieszczenia zajmując miejsce u szczytu stołu. Widząc wszystkich zebranych, dyskretnie uśmiechnął się myśląc zapewne, że nikt tego nie widzi. Nie mógł jednak przewidzieć, że Damian widział o wiele więcej niż chciał to przyznać.
Młody Wayne czuł się coraz bardziej niezręcznie całą tą sytuacją. To wszystko wydawało się jak jakiś sen, który lada moment miał się skończyć. Oczywiście, nie mógł zaprzeczyć, że nigdy nie śnił o pełnej rodzinie z Talią, Brucem i Dickiem. Jak mogliby być szczęśliwi. Chodź bardziej możliwy był koniec świata niż wypełnienie się tego snu, co niestety stało się faktem po wojnie z Apokolips. Może gdzieś był świat, w którym jego dziecięce marzenie się spełniło, jednak to nie będzie ten. Wykluczało to nieodwrotną śmierć jego matki. Ciekawiło go jednak w tej chwili coś innego. Czy w tej rzeczywistości ojciec miał relację z Kyle? Czy byli razem? A może jest ktoś inny i nowy kogo powinien znać? Nie miał odwagi zapytać oto wprost wiedząc, że to by wzbudziło zainteresowanie starszych. Co nie przeczyłoby faktycznemu zachowaniu jego starszej wersji.
W tej chwili coś innego zwróciło dodatkowo jego uwagę. Ten gwar... Nigdy w dworze nie było tak głośno. Idealna cisza w jadalni, którą zapamiętał, była przerywana czasami kłótniami czy podniesionym głosem któregoś z nim gdy już mieli okazję zjeść posiłek w więcej niż jedną osobę. Będąc coraz starszym, jadł jednak całkiem sam, mając w rzadkich chwilach obok siebie Alfreda. Nie miał siły na udawanie, dołączał do przyjaciela w kuchni, gdzie nie czuł się przynajmniej sam jak w zimnej, pustej jadalni z dość długim i dużym stołem przy którym można by wyprawić obiad na sporej grupy osób. W obecności Alfreda nie czuł się przynajmniej samotny, gdy w tym czasie jego opiekun prawny był albo zajęty gackowym interesem, w który nie mógł go wtajemniczyć; albo nie chciał; albo znów ,,zajmował się" kolejną kobiety, jak przystało na jego opinię.
Prywatne życie Bruce'a Wayne'a nigdy go nie interesowało, póki nie dotykało to bezpośrednio jego. Nadal w chwilach zwątpienia przypominał sobie, że był w historii miasta kolejnym adoptowanym synem, znajdą. Ojciec nie wyjaśnił mu; i nie będzie miał możliwości; czemu akurat tak postąpił i wolał zataić prawdę przed całym światem, że był jego biologicznym ojcem. Oczywiście Damian miał kilka teorii, ale wszystkie sprowadzały się do tego jednego - do bycia problemem.
- ... z Dickiem?
Wyrwany z swoich rozmyślań zwrócił uwagę, że ojciec zadał mu pytanie, na które nie za bardzo wiedział jak odpowiedzieć, nie znając nawet jego kontekstu. Zaryzykował i kiwnął twierdząco głową lekko unosząc kącik ust ku górze. Opłaciło się to, gdyż mężczyzna obdarzył go szczerym uśmiechem. Może jeśli będzie widział tą minę wystarczająco często, będzie mógł się o niej łatwiej i szybciej przyzwyczaić.
- To dobrze. Niedługo będzie musiał wyjechać więc przez pewien czas się nie zobaczycie.
Szybkim ruchem spojrzał na siedzącego obok brata, któremu mina wyraźnie zrzedła.
- Musisz o tym mówić Bruce? Chciałem mu to delikatniej przekazać. Damianie...
- Rozumiem. Wyjeżdżasz z Tytanami?
Mógłby przysiąść, że widział zdziwienie na jego twarzy. Co on takiego powiedział?
- Powiedziałem coś nie tak?
- Nie szkrabie, ale mówiłem ci już w bibliotece, że moja drużyna to Young Justice. O żadnych Teen Titans nigdy nie słyszałem. O czym ty mu Jason opowiadasz?
Potargał jego trochę już za długie czarne włosy, z których powstał bałagan kierując pytanie do wyższego od siebie chlopaka. Damian nie przejmował się tym co za dyskusja zaczęła się toczyć przy stole pomiędzy tą dwójką. W swojej głowie kalkulował słowa Richarda. Czyli tym razem naprawdę go nie wkręcał i rzeczywiście tytani nie istnieją. Co to ma być za zmiana?!
- Swoją drogą Bruce, Cas przysyła wiadomość, że wraca do Gotham.
Po raz pierwszy do ich rozmowy wkroczył ten cichy i dziwny dzieciak, które oczy ewidentnie zdradzały niewyspanie i jego nocne hobby.
- Przygotuje pokój dla panienki. Będzie jak ulał, gdy w końcu zawita w nasze progi.
- Dziękuje Alfredzie. Zdradziła coś więcej Tim?
- Nie. Była bardzo oszczędna w słowa w liście dla Babs.
Babs? Czyżby chodziło im o Batgirl? Ona także tu była więc pewnie nadal działała. Tylko u licha kim była ta Cas o której dyskutowali i czemu miała tu swój własny pokój?
***
Reszta posiłku przebiegła całkiem spokojnie. Starsi byli tak zajęci rozmową, że nawet nie zauważyli, że uparcie milczał i wycofał się w swoje własne myśli. Tak chyba było dla niego lepiej. I tak przyciągał za dużo uwagi, przez co źle się czuł z tym. Nie wiedział czemu nie pozwolono mu iść do pokoju, tylko czekać w salonie. Ale przynajmniej miał czas by rozejrzeć się po przytulnym pomieszczeniu, którego dekoracje trochę inaczej zapamiętał. Zwłaszcza stolik przy kanapie na którym stało multum zdjęć. Uważnie przyglądał się kolejnym ramkom, które ukazywały ulotne chwile z życia mieszkańców tego domu.
Jednak im bardziej przyglądał się wszystkim twarzom, zauważył jedną rzecz. Na żadnej fotografii nie było jego. Co prawda można to było logicznie wytłumaczyć tym, że był pewnie tu dość krótko i dlatego, że nie przepadał za tym by ktokolwiek mu robił zdjęcia. Ale nadal ten lekki cierń zakuł jego małe serce.
- Zaciekawiły cię zdjęcia?
Nawet nie usłyszał kiedy przestał być jedyną osobą w pomieszczeniu. Nie tylko zmieniła się wielkość jego ciała, ale także zakres umiejętności. Dawniej wyczucie drugiej osoby nie stanowiło zbyt dużego problemu i było dość proste. Mógł jedynie cicho westchnąć tak by mężczyzna nie zauważył jego małej frustracji.
- Jest ich dużo.
- To zasługa Alfreda. Twierdzi, że dodają rezydencji, życia.
Oczywiście, że nawet tak prosta sprawa jak głupie zdjęcia były pomysłem Pennywortha a nie ojca.
- Znalazłeś coś ciekawego na fotografiach?
Zapewne chciał wiedzieć czy coś mu przypominały, jednak co miał mu powiedzieć. Nie wymyśli przecież, że przypomniał sobie osoby bądź sytuację, które w jego świecie nie miały racji bytu.
- Czemu na żadnej mnie nie ma?
Jako, że Bruce cały czas stał za jego plecami, nie mógł więc widzieć miny rodzica, gdy zadał to pytanie. Postanowił nie owijać w bawełnę i postawić sprawę jasno. Nie chciał sztucznych tłumaczeń ani półprawdy. Może jeszcze umie to wyczuć kiedy ludzie próbują go okłamywać.
- A więc oto chodzi.
Zupełnie nie spodziewał się tego, że usłyszy lekki ... chichot? Ze strony staruszka było to coś, niezwykłego. W życiu nie słyszał by wydawał taki dźwięk poza chwilą gdy był Brucim w Gotham wśród innego towarzystwa. Bez wcześniejszego ostrzeżenia wziął go na ręce wychodząc z pomieszczenia. Jako, że skręcili w prawo, ewidentnie kierowali się w stronę górnego piętra. Tylko nadal nie rozumiał po co ta cała szopka z noszeniem go. Miał przecież od tego nogi i całkiem nieźle nimi władał.
- Dokąd idziemy?
- Miałem zamiar położyć cię spać, jednak zahaczymy jeszcze o mój gabinet.
Spać? Słońce niedawno zaszło za horyzontem a on miał położyć się już do łóżka? Nie był przecież.... dzieckiem. Ciężko zapamiętać, że jego nowe ciało należało do typowego pięcioletniego człowieka w przeciwieństwie do umysłu i będzie nadal myślał kategoriami swojego wieku mentalnego. Zanim zdążył zadać pytanie właściwie co do celu ich wizyty w gabinecie pana domu, ten otworzył drzwi podchodząc w stronę swojego biurka. Oczom Damiana wyraźnie ukazały się fotografie, idealne kopie tych stojących na dole. Bruce usiadł na fotelu, sadzając go sobie na kolanach. Z tej perspektywy mógł dojrzeć wyraźny zarys zdjęć. Zdołał jednak im wystarczająco się przyjrzeć na parterze więc co niby miał to robić po raz kolejny? Gdy już miał oto zapytać mężczyznę, jego wzrok zahaczył o trzy fotografie, które były tu zdecydowanie nowe.
- Odpowiadając na twoje pytanie Damian, oczywiście, że mam twoje zdjęcia. Jednak Alfredowi dość ciężko było cię uchwycić na nich. Jesteś dość nieśmiały jak chodzi o takie rzeczy. To co tu widzisz, stało z innymi na dole. Jednak po jednej z waszej zabaw, kilka ramek spadło na ziemię i się potłukło. W tym twoje jedyne zdjęcia i także całej paczki. Musisz wiedzieć mały, że Alfred nie przyozdobi zdjęcia w pierwszą lepszą ramkę. Więc dopóki nie znajdzie odpowiedniej to na chwilę obecną zdjęcia są schowane w szufladzie.
- Czemu nie zniesiesz tych na dół, tylko trzymasz je tutaj?
- To oryginały. Na dole stały kopie przeznaczone dla oczu naszych potencjalnych gości. Nie każdy z zewnątrz ma dostęp do mojego gabinetu więc wolę tu trzymać moje największe skarby.
- Rozumiem. Ta ruda dziewczyna to Barbara Gordon, prawda?
Nie wiedział czemu to powiedział, ale bezmyślnie to pytanie wypadło z jego ust, gdy poczuł ulgę po zobaczeniu fotografii. Taki drobiazg wyjątkowo sprawił, że chciał odwdzięczyć się tym samym jak chodziło o jego ojca.
- Przypomniałeś sobie coś?!
Oczy Bruce'a szeroko się otworzyły na pytanie syna, jednak dość szybko się uspokoił by nie przestraszyć dziecka.
- Tylko imię oraz to, że jest Batgirl.
Senior uśmiechnął się krzywo na wzmiankę tajnej tożsamości dziewczyny.
- W zasadzie już nią nie jest. Od jakiegoś czasu.
- Zrezygnowała?
Jego smutny uśmiech pokazywał, że było to o wiele bardziej skomplikowane.
- Lepiej będzie kiedy indziej ci opowiem tą historię. To nie jest coś odpowiedniego na bajkę na dobranoc.
- Kiedy?
- Jak przyjdzie wkrótce cię odwiedzić z Dickiem. Też jest ciekawa co u ciebie. Bała się tak samo jak i inni.
- Czemu miałaby przychodzić z Dickiem?
Damian się zdziwił sugestią Bruce'a, że ta dwójka miałaby przychodzić razem, chodź ich ciągła obecność na zdjęciach mogła sugerować, że przyjaźnili się w tym świecie od lat.
- Jakby ci to powiedzieć. Ta dwójka spotyka się ze sobą i mieszka razem.
- Co?
Nie zaskoczył go fakt posiadania dodatkowych braci, ani wcześniejsza śmierć Talii. Nie zszokowało go stwierdzenie, że ojciec go wychowuje. A zrobił to dopiero fakt w postaci związku Richard z Barbarą Gordon. Ta dwójka była co najwyżej partnerami podczas nocnego życia w Gotham i nic ponad to. Nie było mowy by łączyło ich coś innego, mimo, że znali swoje cywilne tożsamości.
- Spokojnie. Nie masz się czym martwić. O ile mam aktualne informacje to jeszcze Barbara nie ma ochoty pozbyć się Dicka, co oznacza, że ich relacja jest dobra. Lepsza niż z innymi...
Ostatnie słowa wręcz wyszeptał licząc jakby mówił je tylko do siebie, jednak nie uszły one uwadze Damiana.
- Jakimi innymi?
W jednej chwili Bruce poczuł, że naprawdę powinien czasami ugryźć się w język zapominając przy kim obecnie się znajdował.
- To nic poważnego. Twój brat ma wiele przyjaciółek, to wszystko.
Chłopak doskonale wiedział o co chodziło ojcu i nie rozumiał czemu tak bardzo przeinaczał znaczenie tego stwierdzenia dotyczące postaci Graysona. Widocznie jako pięciolatek nie powinien jeszcze o tym wiedzieć, albo znać tej strony swojego byłego mentora.
- Dość już tych pogaduszek. To już twoja pora snu albo inaczej Alfred ukręci mi głowę.
Tym razem z gabinetu udali się w końcu do jego sypialni, do której przyzwyczajenie się mu chwilę zajmie. Im dłużej nad tym wszystkich myślał, czuł, jak mgła wpływa na jego umysł co było nie do pomyślenia. Jak bardzo słaby był jego organizm i ciało, że tak łatwo ulegał jego kaprysom mając w sobie mentalność o wiele starszego człowieka? Nie powiedział nic, kiedy Bruce położył jego ciało do łóżka i przykrył je kołdrą, zostawiając światło lampki by świeciło daleko w kącie co dawało możliwość, że jeśli w środku nocy będzie chciał ruszyć się z łóżka, nie potknie się o nic. Jednak nie było mu ono w rzeczywistości potrzebne. Gdy upewni się, że jego rodzic jest już daleko poza przestrzenią tej części dworku, zgasi tą jasną poświatę, by mógł zasnąć w całkowitej ciemności. Nie zdołał jednak nic zrobić poza położeniem głowy na poduszce i poddaniem się snu, którego jego organizm w danej chwili potrzebował. Bruce uśmiechnął na ten widok i na pożegnanie ucałował chłopca w czoło.
- Dobrych snów synu.
Zajęła mu jeszcze chwila by opuścił ten pokój pewny, że śpi spokojnie i na pewno nie będzie próbować żadnych sztuczek za jego plecami, co mu się już zdarzało. Ostatnie dni były pełne pytań oraz niepewności, ale zdawało się, że wszystko powoli będzie zmierzać ku normalności.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top