One shot - Damian and Blue - cz.1


Siedział na parapecie oparty o szybę dość dużego okna na drugim piętrze, z którego był dość dobry widok na krajobraz miasta. Na jego kolanach spoczywał szkicownik, w którym, był rozpoczęty rysunek, wręcz portret jakieś kobiety ewidentnie od niego starszej. Nikt jednak nie ośmielał się do niego podejść, i zadać jakiegokolwiek pytania. Damian Wayne był nieufny wobec innych osób wokół siebie i mało towarzyski, więc nawet jego koledzy z klasy odpuścili sobie próbę zakolegowania się z nim. Chodź było bardzo prawdopodobne, że przez wzgląd na jego nazwisko próby powinny być nawet częstsze, czym sam chłopak był zaskoczony, że jego postawa skutecznie odstraszała ludzi, z którymi, wolał nie mieć kontaktu. Mógł swobodnie skupić się na swojej nauce i bycie wręcz prymusem w tej szkole i jego tzw. ,,cudownym dzieckiem". Wiele razy słyszał jak nauczyciele chwalą go przed ojcem za jego osiągnięcia, jednak niepokoi ich jego brak chęci akceptacji i próby zdobywania przyjaciół czy znajomych. Bruce próbował o tym z nim wiele razy porozmawiać, jednak ten skutecznie wymykał się z tej niezręcznej rozmowy różnymi wymówkami, które najwidoczniej działały. Zresztą, wolał teraz być gdzieś indziej, jednak musiał tu czekać w oczekiwaniu na następne zajęcia, które miały rozpocząć się od razu po zakończonej przerwie na lunch.

- Tutaj jesteś Damian.

Znajomy głos sprawił, że tylko ciężko westchnął i od razu przeniósł swój wzrok na nią. Blue Mystery. Nowa uczennica szkoły Gotham z wymiany zagranicznej. Traf chciał, że od pół roku uczyli się w tej samej klasie, mimo, że była od niego o rok starsza.

- Nie powinnaś jeść obiadu na stołówce?

- Właśnie skończyłam i szukałam cię. A ty jak zwykle tu się ukrywasz.

Nie wiedział, dlaczego ciągle próbowała być dla niego taka miła i spoufalać się, jako jedyna z tej placówki edukacyjnej do niego.

- Przed nikim się nie ukrywam.

Zawsze można było go tu znaleźć. Mógł powiedzieć, że w tym zapomnianym skrzydle szkoły czuł się jak w domu.

- Daj spokój i chodź ze mną na boisko. Chłopaki pewnie chętnie, by cię wzięli do drużyny.

Już był w jednej drużynie i ona mu wystarczała, aż ponadto.

- Wolę działać sam.

- Jak tam sobie chcesz.... Ale ładna.

Dopiero po chwili przeniosła wzrok na linię brwi, którą podkreślał jej kolega.

- Kto to jest? Wydaje mi się, że gdzieś ją widziałam.

- Selina Kyle. Narzeczona mojego ojca.

- Och? Dlaczego rysujesz portret swojej przyszłej macochy?

Sam nie wiedział. Ale jak zaczął to wolał już skończyć. Wzruszył tylko ramionami, wstał i ruszył w kierunku sali lekcyjnej.

- Hej! Gdzie idziesz?!

- Do klasy. Tam gdzie ty też powinnaś pójść.

Razem udali się do sali w milczeniu by zająć swoje miejsca. Do końca przerwy nie odzywali się więcej aż wybiła godzina 13:30 i rozpoczęła się lekcja matematyki.

***

Po ostatnich zajęciach wrócił do domu, jak gdyby nigdy nic udając się prosto do swojego pokoju, by od razu zająć się lekcjami, by potem móc wcielić się w Robina i nie było wymówki, by mogli zostawić go w posiadłości, gdy on tego nie chciał. Jak zwykle rzucił szkicownik do szuflady swojego biurka nie chcąc, by ktokolwiek go zauważył. Nie chciał nikomu ujawniać, że bardzo podobało mu się rysowanie. Dość szybko uporał się z lekcjami i już późnym południem pojawił się w swoich codziennych ubraniach na kolacji, gdzie właśnie jego ojciec rozmawiał z kimś przez telefon. Jednak, gdy tylko zobaczył Damiana od razu praktycznie rozłączył się.

- Przeszkodziłem ojcze?

- Nie. I tak kończyłem. Jak było dziś w szkole?

- Jak zwykle.

Rozejrzał się wokół.

- Będziemy jeść sami?

Miał na myśli oczywiście brak pozostałych członków rodziny Batmana oraz samej Seliny.

- Wszyscy mają coś akurat do roboty a Selina... To ona zaproponowała byśmy zjedli w dwójkę i ... porozmawiali.

Coś czuł, że to właśnie do tej sytuacji zmierzało. Jego rodzic musiał to dość sprytnie zaplanować, bo wręcz niemożliwe było, by wszyscy mieli w tym samym czasie misje.

- Więc...

Wolał zacząć to całe przesłuchanie jak najszybciej to było możliwe nerwowo dłubiąc w sałatce na swoim talerzu.

- O czym chciałeś porozmawiać ojcze?

- Wszystko u ciebie w porządku?

- Tak. Jak zwykle.

- Jak w szkole?

- Zwyczajnie. Bez zbędnych zmian.

- Słuchaj, chciałem z tobą o czymś poro...

Jednak nie skończył zdania, gdy zadzwonił dzwonek do drzwi. Zdziwiony Alfred poszedł sprawdzić, jednak po chwili wrócił tylko z kopertą.

- Nikogo nie zostałem. Na ziemi leżała tylko ta koperta zaadresowana do pana, paniczu Bruce.

Mężczyzna wziął tajemniczą przesyłkę i bez zastanowienia uchylił wieko koperty by przeczytać dość krótką adnotację na białej kartce papieru w ... różany wzór?

,, à très bientôt Bruci "

Wiadomość była ewidentnie napisana po francusku jednak nie stanowiło to żadnego dowodu, gdyż wiele osób w jego otoczeniu znało ten język. Nie było też trudno znaleźć odpowiednie zwroty w Internecie.

- Alfredzie, sprawdź to pod względem śladów i innych dowodów, by określić nadawcę.

Starszy człowiek tylko kiwnął głowę i poszedł spełnić prośbę.

- Podejrzewasz kogoś?

- Nikogo konkretnego. Zbyt dużo tropów musiałbym sprawdzić. Równie dobrze mógł to być tylko głupi żart.

- Rozumiem. To ja już pójdę do siebie.

Odsunął krzesło i wstał od stołu kierując się w stronę salonu.

- Czyli rozumiem, że nie chcesz dziś uczestniczyć w patrolu?

Na samą wzmiankę zatrzymał się nagle. Odwrócił się, by zobaczyć stojącego za nim rodzica z uśmiechem triumfu na ustach. Doskonale wiedział, co na niego odpowiednio zadziała.

- Zawsze możesz wziąć Dicka albo Jasona.

- Czyli aż tak bardzo nie chcesz mi towarzyszyć synu?

Doskonale wiedział, że się z nim drażni.

- Więc chodźmy.

Od razu zmienił swoją trasę na tajne przejście do Jaskini a razem z nim starszy Wayne. Po chwili oboje byli pod ziemią widząc pracującego nad tajemniczą wiadomością Alfreda. Zostawili jednak go, by nie rozpraszać mężczyzny niepotrzebnie i po włożeniu kostiumów udali się na obrzeża Gothman.

***

Gdy Batman był zajęty ściganiem po raz kolejny Jokera, Robin umiejętnie chciał odciąć drogę jego sługusom, jednak nie spodziewał się przeszkody na swojej drodze. Zanim zdążył zareagować, zaliczył dość pewną wywrotkę na drodze, kończąc wśród odpadów ze śmietnika.

- Niech was jasny szlak!!!

Wkurzony podniósł się zdejmując z twarzy maskę by wytrzeć ją od brudu. Jednak, gdy to zrobił poczuł, że ktoś go obserwuje. Doznał wielkiego zdziwienia, gdy jego spojrzenie spotkało się z jej. Co ona tu robiła?!!!

- Da.... Damian?!

Gdy wykrzyczała jego imię, odruchowo podszedł do niej szybko krokiem i zasłonił jej usta swoją ręką.

- Cicho! Całe Gotham ma cię usłyszeć?!

Dopiero po chwili, gdy było widać, że się uspokoiła zabrał swoją dłoń z jej twarzy i dopiero wtedy zobaczył to podekscytowanie z jej strony i wiedział, że nie ominie go seria pytań.

- Jestem teraz zajęty. Jutro po szkole na dachu budynku.

Bez zbędnego słowa znów narzucił na siebie maskę i pognał za celem zostawiając rozemocjonowaną dziewczynę z tyłu.

- To był dobry pomysł, by tu przyjść.

Następnego dnia....

Stał na najwyższym miejscu w swej szkole oczekując na nią. Nadal nie wierzył, że tak łatwo doszło do zdradzenia jego tożsamości. Jak to w ogóle mogło się tak potoczyć! Co ona w ogóle robiła w tamtej szemranej ulicy?! Wszystko teraz z niej wydobędzie i będzie musiał zmusić do milczenia. Nikomu nie powiedział o tym, co się stało. Nawet ojcu. Wtedy by dopiero miałby problemy i musiałby przejść niepotrzebne kolejne suszenie głowy. Lekcje się już skończyły i już dawno powinna tu być. Jednak nigdzie nie widział znajomej czarnej grzywy. Jeśli nie zjawi się za pięć minut, będzie musiał poszukać jej a wolałaby, by jednak do tego nie doszło.

- Jeśli myślisz, że zwiałam... to się mylisz.

Gdy usłyszał znajomy głos za plecami, odwrócił się i spotkali się twarzą w twarz. Dziewczyna była spokojna, jak zwykle z tym swoim charakterystycznym uśmiechem na ustach. Zupełnie jakby to miała być zwykła przyjacielska pogawędka!

- Dobrze wiesz, że sprawa nie jest tak płytka jak ci się wydaje.

- Damian, przestań być w końcu taki poważny! Jesteś Ro.... Hmmmm....

Jednak zanim dokończyła zasłonił jej usta ręką.

- Zgłupiałaś?! Może od razu to wykrzyczysz całemu miastu?!

- Sorry. Ale nie, na co dzień.... Dowiadujesz się takich rzeczy.

Ewidentnie była poekscytowana jakby właśnie dostała swój wymarzony gwiazdkowy prezent.

- Mam nadzieję, że będziesz milczeć, bo jak...

- Ty się oto jeszcze pytasz? No jasne, że nie będę tego rozgadywać na prawo i lewo. Za kogo ty mnie masz?

- Za upierdliwą dziewczynę, przez którą wszystko może się sypnąć?

- Ej! Wypraszam sobie. To ty lepiej dbaj o swoją tajemnicę i nie ściągaj maski, gdy nie jesteś pewien, że nikt cię nie zobaczy.

Tym razem jej argument był trafny i mógł przysiąść, że miała akurat w tym wiele racji. Tym razem to on zawinił na całej linii.

- Więc... co teraz?

Sam nie wiedział. Nie przemyślał tego ani nie miał konkretnego planu.

- Nie wiem. Jedyne, co chciałem to żebyś zabrała ze sobą ten sekret do grobu.

- Masz to jak w banku Wayne.

Na jej słowa uśmiechnął się chcąc zejść już z miejsca ich schadzki, gdyż wiatr zaczynał coraz bardziej wiać.

- Tak właściwie... Co tam robiłaś?

Musiał wiedzieć, co dziewczyna z iście dobrego domu, robiła w dzielnicy totalnego dna społecznego tego miasta.

- Och? Szłam na skróty do domu. Tamtędy jest bliżej niż na około.

Nie wierzył jej w te wymówkę, jednak musiał ją przyjąć do świadomości, gdyż nie miał żadnej innej możliwości. Wzruszył tylko ramionami oraz głową, że przyjmuje jej odpowiedź i poszedł przed siebie.

- Ej! Poczekaj... Jesteś mi winien wiele wyjaśnień!

Jednak zanim go dogoniła, chłopak zniknął z pola widzenia.

- Jak przystało na syna Batmana. – Wyszeptała, sama ulatniając się z miejsca, by dokończyć swoje nierozwiązane sprawy.

***

Damian wrócił wręcz nakręcony i nabuzowany przez tą całą sytuację z czarnowłosą do posiadłości. Wyminął zdziwionych Alfreda i Bruca i zamknął się od razu w swoim pokoju rzucając się na łóżko. Głupio wpatrując się w sufit zaczął wszystko dokładnie analizować. Musiał to wszystko ułożyć tak jak on, by zawsze to zrobił. Nie wiedział jak długo tu siedział, gdy usłyszał pukanie do drzwi.

- Nie jestem głodny Alfredzie. Potem zejdę.

- To nie Alfred. Mogę wejść?

Drzwi się uchyliły i mógł zobaczyć dość dobrze znaną mu twarz.

- Jasne. Wchodź.

Podniósł się do pozycji siedzącej tak, że teraz byli twarzą w twarz. Po chwili usiadła na brzegu jego łóżka tak, że dzieliło ich parę centymetrów.

- Jak tam w szkole?

- Serio pytasz?

Uśmiechnęła się.

- Dobrze wiem jak życie daje w niej w kość.

- Nie, gdy wszyscy wokół się ciebie boją.

- A jest tak?

- Sam nie wiem. Nie interesuje mnie to jakoś szczególnie.

- Błąd. A powinno.

- Mówisz teraz jak ojciec.

- Bo ma w tym rację. Bez znajomych i przyjaciół będziesz wiecznym samotnikiem. A oboje nie chcemy byś skończył jak Bruce czy ja.

Chłopak uśmiechnął się wręcz szyderczo.

- Daleko mi jeszcze do tego by konkurować do łatki ,,playboya"

Selina doskonale wiedziała, do czego nawiązywał i tylko uśmiechnęła się kręcąc głową.

- Obyś lepiej nigdy jej nie miał.

Po chwili wstała i podeszła do drzwi.

- Chodźmy lepiej na kolację, jeśli nie chcemy rozzłościć Alfreda.

Damian wręcz w ekspresowym tempie przebrał się i dogonił kobietę na ostatnich stopniach schodów. Po chwili oboje weszli do jadalni, by być w komplecie. Gdy Pennyworth wpatrywał się w nich mógł odnieść wrażenie, że łza szczęścia mogła spłynąć mu z oka. W tej chwili wydawali się być zwyczajną rodziną. Jednak do normalności znanej przez resztę społeczeństwa, było im daleko.

***

- Jesteś pewna, że chcesz jechać?

- Nie popadajmy w panikę kochany. Dobrze wiesz, że jak kot chodzę własnymi drogami.

Mężczyzna uśmiechnął się na to porównanie, którego użyła na siebie emerytowana Kobieta Kot.

- Dobrze wiesz, że mój strach jest uzasadniony.

- Nie przesadzaj Bruce. W końcu Damian będzie ze mną.

- I tego się obawiam najbardziej.

Kobieta dała mu lekkiego kuksańca w żebra, na co się zaśmiał.

- Spokojnie. Przecież wiem, że jeśli coś się stanie to stanie w twojej obronie.

Może i jego syn nie był ideałem, jednak wiedział, że nie pozwoli, by stała się krzywda temu, kto potrzebuje pomocy, zwłaszcza, gdy jest to bliska osoba w jego otoczeniu.

- Nie pozostaje mi nic innego, jak tylko życzyć wam miłej zabawy.

- Mam nadzieję, że wszystko gotowe już na przyjęcie?

- Nie martw się. Alfred już od rana suszy mi tym wydarzeniem głowę.
Czarnowłosa ucałowała ukochanego w policzek i skierowała się w stronę wyjścia z domu, gdzie w samochodzie czekał już chłopiec.

- Wszystko już gotowe Alfredzie?

- Może być panicz pewien, że panienka Selina będzie bardzo zaskoczona.

- Mam taką nadzieję. W końcu lubi niespodzianki.

***

Kyle prowadziła samochód tak jak lubiła, na pewno o wiele szybciej niż dopuszczało do tego prawo. Obok niej siedział chłopak, który jednak był zawiedziony, że nawet w tym duecie i tak musi siedzieć, jako pasażer.

- Jesteś za młody żeby prowadzić. Porozmawiamy jak skończysz osiemnastkę.

- Od kiedy jesteś taka święta?

- Od wtedy, gdy Bruce zagroził, że jak będę zbierać kolejne mandaty, to odetnie mi dostęp do samochodów kochany chłopcze.

- Więc czemu nie zwolnisz?

- I stracić całą zabawę? Bez odrobiny ryzyka nie ma zabawy kochany.

- Eh... Daleko jeszcze?

- Spokojnie. Nie musisz mi towarzyszyć, możemy się spotkać później.

- Nie. Obiecałem, że nie spuszczę cię z oka.

Uśmiechnęła się na jego słowa czując to dziwne ciepło w środku. Ich relację się ociepliły i to bardzo w przeciągu tego ostatniego roku. Teraz mogli spokojnie spędzać razem czas, rozmawiać a nawet coraz bardziej się zaprzyjaźniać, czemu nie mógł dowierzać jej narzeczony, ale był szczęśliwy, że to się tak potoczyło. Po chwili kobieta zaparkowała auto na pobliskim parkingu i wysiadła z pojazdu, co również zrobił chłopak i jego oczom ukazała się galeria handlowa.

- I ty i ja potrzebujemy strojów na dzisiejszy wieczór. Pora na małe zakupy.

Dosłownie zdębiał, gdy to usłyszał. Nie mógł uwierzyć, że dał się wrobić w ten sposób w zakupy.

- To był podstęp.

- Po części tak. Ale nie całkowicie mój drogi. Nie narzekaj i chodźmy.

Nie miał wyboru i poszedł za nią zmuszony za robienie opinii oraz pozwolenie ubrania się na to głupie przyjęcie. Nie lubił tego typu zabaw, jednak wiedział, że nie przeskoczy ich w swoich życiu i w życiu swojej rodziny. Nerwowo chodził po sklepach za Seliną wypatrując uważnie wokół otoczenia chcąc skupić na czymś innym swoją uwagę.

- Miałeś ostatnio jakieś wieści od Johna?

To nagłe pytanie wyrwała go z letargu myślowego.

- Ja... Tak. Jest teraz z dziadkami na kempingu, ale ma niedługo wrócić. Mamy się spotkać na przyjęciu weselnym.

Na samo wspomnienie tej ceremonii coś jakby wydawało się stawać mu w gardle. Wiedział doskonale, że ojciec ją kochał i będzie z nią szczęśliwy. Jednak nadal pojawiała się ta myśl z tyłu głowy, co by było gdyby. Co jeśli ta noc, podczas której został poczęty nigdy się nie wydarzyła? Nie było by go na tym świecie. Był owocem można nazwać to podstępu, pułapki. Coś, co zapewne każdy przy zdrowych zmysłach by odrzucił, chciał zataić, zapomnieć. Jednak tu było coś zupełnie innego. Oczywiście w oczach wielu ludzi nadal był, jako kolejny zaadoptowany chłopiec przez słynnego milionera Bruca Wayne'a, jednak nadal nie potrafili wyjaśnić, czemu on, jako jedyny nosi jego nazwisko w przeciwieństwie do reszty. Podobno było na to jakimś oficjalny komunikat do prasy, jednak nie obchodziło go to w żadnym stopniu. Na pewno. Przynajmniej tak wmawiał wszystkim wokół. Nie zorientował się, kiedy było już dawno po południu i po załatwieniu wszelkim rzeczy mogli w końcu wracać. Gdy wsiadł do samochodu poczuł w końcu ulgę.

- Nie wiem jak możecie spędzać na zakupach tyle czasu.

- Zrozumiesz jak podrośniesz kochany i znajdziesz swoją wybrankę.

Żartobliwie puściła mu oczko i włączyła zapłon. Ten tylko zaczerwienił się i założył ręce na ramiona wpatrując się w krajobraz za miastem. Wolał teraz dosłownie o tym nie myśleć. Jednak, gdy tylko ona to zasugerowała, od razu w jego umyśle pojawił się obraz niej. To było totalnie bez sensu. Była tylko przeszkodzą w jego życiu zwłaszcza, gdy znała jego tajemnicę. Zamyślony wpatrywał się w krajobraz za szybą czując jak zaczynał robić się, aż w końcu usnął oparty o szybę pojazdu. Na ten widok jak wyglądał teraz bezbronnie, uśmiechnęła się kładąc rękę na swoim brzuchu. Już niedługo będzie ich więcej i coś czuła, że z chłopaka może być całkiem niezły starszy brat.

***

Gdy podjechali na podjazd dworu, jak zwykle powitał ich Alfred.

- Mam nadzieję, że była to udana wyprawa.

- Jak najbardziej, skoro udało mi się umiejętnie go zmęczyć.

Kiwnęła głową w stronę śpiącego Damiana. Po chwili otworzyła drzwi i lekko potrząsnęła jego ramieniem.

- Damianie... Jesteśmy już na miejscu.

Nerwowo otworzył oczy, jednak dopiero po chwili zdał sobie sprawę gdzie są.

- Już jesteśmy na miejscu?

Przetarł oczy nerwowo, odpinając pasy i wychodząc z auta.

- Jak widać młody. Czas się ogarnąć na to przyjęcie. Do zobaczenia później.

- Naprawdę muszę iść na to przyjęcie Alfredzie?

- To twój obowiązek paniczu Damianie.

Westchnął ciężko i poszedł w kierunku swojego pokoju, gdzie jak zwykle przywitał go uradowany Tytus.

- Też się cieszę, że cię widzę piesku.

Poczochrał go po głowię i podrapał za uchem zanim udał pod prysznic, by się jakoś ogarnąć. Ciepła woda spływa po nim dając ukojenie dziwnej ulgi dając sporo czasu do namysłu. Pokręci się trochę po przyjęciu, poudaje zainteresowanego, a gdy potem nikt nie będzie zwracać na niego uwagi wymknie się niepostrzeżenie do ogrodu, by pobyć z Tytusem. Pewnie zwyczajnie, by teraz krążył tu z Jonem, gdyby tylko był obecny. Jednak jak na złość to nie.

Ogarnięty według niego trochę jak klaun zszedł na dół, gdzie czekała reszta jego ,,rodzeństwa" Dick, Jason oraz Tim z Seliną u boku?

- Oto i ostatnia zguba, jak nie liczyć Bruca.

Greyson zawsze wiedział jak skutecznie spalił rozmowę na samym początku.

- Dobrze wiedzieć, że umieć liczyć Richard.

Uśmiechnął się delikatnie szyderczo patrząc na zgromadzonych, którzy podzielili jego uwagę dołączając się do uśmiechu.

- Skoro wszyscy już tu jesteście, chodźmy inaczej Alfred będzie nas zaraz ścigał.

Całą piątką weszli do środka zmuszając wszystkich zgromadzonych, by na nich spojrzeli, bez wyjątku. Najmłodszy z rodziny był tym lekko spieszony, gdy ci wszyscy bogacze się na ciebie patrzyli. Jednak co poradzić, gdy wejdziesz w te środowisko, to musisz krakać tak jak oni. 

CDN

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top