Część III

-Ona nie jest moją córką... Ja nie mam dzieci. Moja córka umarła wraz z moją żoną. I to przez nią.
W oczach dziecka pojawiły się łzy.

- Nie wiem kim jest ta dziewczynka. - rzekł i odwrócił się do nich plecami odchodząc.

-Tato! Nie odchodź! Tato!

Dziewczynka rozpłakała się i pobiegła przed siebie. Nie czekając na nikogo wybiegła z budynku mimo, że była zima i ruszyła przed siebie. Nie wiedziała czemu jej tato jej tak powiedział. Nie rozumiała jego słów. Czemu jej nie kochał? Czemu nie mogli mieszkać razem? Czyżby jej koledzy mieli rację? Jej ojciec jej nie kocha i dlatego mieszka z dziadkami i wujkiem. Mijała tłumy ludzi którzy szli przed siebie nie zwracając uwagi na małą zapłakaną dziewczynkę. W końcu to zrozumiała. Była sama. W końcu doszła na jakiś plac którego nie znała. Zgubiła się. W dodatku była bez kurtki mając na sobie cienki sweterek. Trzęsła się z zimna. Lecz znikąd pomocy. Była sama. Zupełnie sama. Nikt nie mógł jej pomóc. Nikomu nie była potrzebna. Nikt jej nie kochał. 

-Hej mała... Zgubiłaś się? - gdy się odwróciła, zauważyła przed sobą miłą panią, którą kiedyś widziała w towarzystwie swego ojca.
-Tak. Nie wiem gdzie jest mój dom.

-Nie martw się. Od dziś to klan będzie twoim domem.

-Klan?
-Tak. Miejsce w którym się tobą troskliwie zajmą i zapomnisz o wszystkich złych rzeczach.
-Na.... prawdę?

-Tak.

-A kim pani jest?

-Ciocia Marika. Od dziś mów tak do mnie kochanie. Jestem przyjaciółką twojego taty.

-Taty... Ja już nie mam taty...
-Jak to.

-Ja już nie mam taty! - wykrzyknęła. 

Keira wstała gwałtownie łapiąc się rękoma za głowę.
-To był tylko sen.... Tylko sen. - mówiła sobie w kółko, płacząc jak wtedy w przeszłości.
Bardzo rzadko coś jej się śniło i nigdy nie było to aż tak bardzo realne. Było niczym wspomnienie z przeszłości. Dzień, który zmienił jej życie na zawsze. Dał początek czemuś innemu. Gdyby nie wpadła wtedy na ciocię Marikę, nie wie jak by skończyła. To ona tamtego dnia zabrała ją do szefa klanu wampirów, który okazał się być bardzo miłym panem. Tam się nią zajęli i dali jej wszystko czego potrzebowała. Oprócz miłości rodzicielskiej, której nigdy nie otrzyma. Ciotka Marika chciała ją wziąć wtedy od razu do siebie. Jednak mistrz nie wyraził na to zgody. Miała być pod jego okiem i wychowana przez opiekunki i nauczycielki. Jej życie nigdy nie przypominało życia innych wampirów w jej wieku. Gdy spojrzała na budzik było już po północy. Do ranka jeszcze wiele godzin. 

-Do pracy... - rzekła osuwając się po poduszkach i ocierając ostatnie łzy. 

W końcu udało jej się uspokoić po tym koszmarze przeszłości. Jednak nie potrafiła zasnąć. Bez wahania otworzyła szklane drzwi i wyszła na balkon mimo, że temperatura była bardzo niska. Uderzyła w nią chłodna noc, która skrywała wiele sekretów. W końcu poczuła zimno na własnej skórze. Objęła się ramionami patrząc przed siebie na horyzont miasta. Zastanawiała się co się może za nimi kryć. Od ponad trzech lat pyta się o to ciotki Mariki, odkąd z nią zamieszkała, jednak ta nie odpowiada jej. Świat znała jedynie z książek i z internetu. Nie mogła opuścić tego miasta. Nigdy. Została z nim związana i musi zaakceptować swój los. Jej zamyślenie przerwał nagle dzwonek do drzwi. Dziewczyna była zdziwiona. Kto to mógł być o tej porze? Ciotka Marika miała przy sobie klucze więc to nie ona. Jednak dzwonienie i pukanie nasilało się. Widocznie komuś bardzo zależało by dostać się do środka. Tylko miał jeszcze tego taktu, że nie wyważył do tej pory drzwi. Czyżby to był ktoś z klanu? Nie. Gdyby to był ktoś z klanu wyczuła by go. Chwila... Zapach wydawał się dość znajomy. Ostatni raz czuła go wiele lat temu. Z niewiarygodną prędkością podbiegła do drzwi. Zatrzymała się pod nimi wyczuwając w nim nutę tęsknoty za przeszłością. Bo przecież to nie mógł być...? Nie.... To nie możliwe... Szybko zerknęła przez judasza i zobaczyła kogoś kto przyprawił, że stanęła jak przysłowiowy słup soli. Za drzwiami stał człowiek, który nigdy nawet nie powinien ośmielić się do nich zbliżać. Kyouhei Touma, jej ojciec.

***

Nie wiedział czemu to robi. To był jakiś impuls. Na pewno nie przez Marikę ani przez Masakiego. Po wyjściu Mariki siedział w swym biurze jeszcze kilka minut. W końcu wstał , narzucił na siebie okrycie i w końcu wyszedł na zewnątrz. Wiedział, że w tym co mówiła Marika jest wiele prawdy. Jednak co mógł zrobić? Miała rację. Musi działać. Nie po to rozwijał swój biznes tyle lat, by teraz wszystko to stracić. I to z winy klanu. Nie mógł na to pozwolić. W dodatku posłużyli się dziewczyną, która nosi jego nazwisko by go zniszczyć? Niedoczekanie ich. Co temu wampirowi siedzi w tej głowie? Chyba wolał tego nie wiedzieć. Był już prawie na miejscu. Wsiadł do windy i wcisnął przycisk kierujący go na dziesiąte piętro. Mieszkanie Mariki. Po niecałej minucie jazdy wzwyż, był już pod właściwymi drzwiami. Nie było nic słychać. Absolutna cisza za drzwiami. Czyżby dziewczyny mogło nie być? Wciskał dzwonek raz za razem, czekając na odzew. Jednak nikt nie przychodził. Jednak, gdy dotknął klamki, przekonał się, że drzwi są o dziwo otwarte. Kto jest taki głupi, by zostawić otwarte drzwi do własnego mieszkania. Wszedł bez wahania kierując się w kierunku salonu z którego sączyło się delikatne światło. Jednak była to tylko lampka. To by znaczyło, że musiała gdzieś wyjść w pośpiechu lub jest gdzieś w mieszkaniu. Nie miał ochoty za zabawę w chowanego ani w detektywa.
-Wiem, że tu jesteś. Nie ukryjesz się przede mną.
Niespodziewanie ciszę przerwał dźwięki telefonu.
-Halo? Tak. Kiedy? Dobrze... Już idę.
Jeszcze chwilę rozejrzał się wokół siebie i zniknął.

***

Przestraszona Keira wyszła z garderoby. To była najbliższa kryjówka od drzwi, jaka jej przyszła do głowy, gdy zorientowała się, że zapomniała zamknąć zamka. Jaka była głupia. Następnym razem będzie to sprawdzać nawet pięć razy, nawet jeśli będzie padać ze zmęczenia na twarz. Dobrze że z opresji wybawił ją jego telefon. Teraz jednak nic nie może być bezpieczne. Co on tu robił? Jakim cudem wiedział kim jest i gdzie jej szukać? Czyżby już wiedział? Ale skąd? Kto mógł mu o tym powiedzieć. A jeśli nikt mu nie powiedział to jakim cudem się o tym dowiedział? W głowie miała o wiele więcej pytań niż odpowiedzi na nie. Dzisiejsza noc była straszna. Pierwsze od czego zaczęła to zamknięcie i zaryglowanie drzwi gdyby jeszcze jej ,,ojciec" chciał tu wrócić. Jednak tej nocy nie mogła już zasnąć. Pan Kyouhei Touma zafundował jej wystarczająca pobudkę i dawkę adrenaliny na następne dwadzieścia cztery godziny. Siedziała w salonie patrząc się w palący się kominek. Nagle sięgnęła do szyi i wyciągnęła medalion w kształcie serca. Otworzyła go, by znaleźć zdjęcie swojej mamy. Zna ją jedynie z opowieści babci ale i to ledwo pamięta. Z tego względu, że była człowiekiem, klan chciał by o niej zapomniała. Jednak to była jedyna rzecz ważna dla niej, w której nie posłuchała mistrza. Nie chciała jej zapomnieć, kobiety która ją urodziła i byłaby cudowną matką gdyby nie zabił jej jej ojciec a jego rodzina nie uczestniczyła w tym porzucając ją, gdy tylko nadarzyła się ku temu okazja. Zemsta bywa słodka i tak też jest w tym przypadku. Może lepiej jeśli już wszyscy wiedzą kim jest. Niech wiedzą. Niech się jej obawiają. Bo nie znają dnia ani godziny kiedy dokona się jej ostateczna zemsta. Kiedy zada ostateczny i najboleśniejszy cios. Wtedy cały świat pozna potęgę klanu wampirów i będzie mu służył bezwarunkowo wiernie. 


***

Szła właśnie w stronę biura, gdy postanowiła wstąpić do tego samego lokalu do którego wstąpiła wczoraj. Znów miała ochotę na tą samą herbatę co wczoraj. Już od bardzo dawna nie piła krwi. Czuła się słabo. Wiedziała, że będzie musiała kogoś znaleźć. Przeważnie dzięki swojej nietypowej mocy mogła się powstrzymywać od picia krwi o wiele dłużej niż inne wampiry. Dzięki temu robiła to przeważnie raz na miesiąc lub co dwa. Zależy to od dawki którą przyjęła. Dzięki swojej mocy usypiała swoje ofiary, jednak działało to tylko na tych, którzy mieli bardzo słabą wolę lub nie chcieli walczyć z tym. Zaciągała ich, gdzie nikt ich nie widział i pobierała tyle ile tego potrzebowała. Nie musiała wcale zaciągać ich do łóżka ani uwodzić. Tym się różniła od innych co było jej na rękę. Czuła, że niedługo będzie musiała zażyć kolejny posiłek. Inaczej łatwo będzie odgadnąć kim ona jest. Zasiadła przy stoliku w kącie i czekała na obsługę.
-Witam. To znowu pani. Miło panią widzieć. To samo co poprzedniego dnia?
-Tak poproszę... Alexandrze. - rzekła patrząc mu w oczy pamiętając doskonale imię kelnera w plakietki, które przeczytała wczoraj. - I to tego będzie jeszcze croisant.
-Dobrze. Niedługo podam. - rzekł odchodząc w stronę lady.
Przez całą pracę uważnie go obserwowała, gdy ten zajmował się innymi klientami. Gdy zerknęła w kierunku witryny sklepowej wydawało jej się, że widzi pana Matsushitę, kierowcę swojego ojca. Jednak po sekundzie już go nie było. Chyba musiało jej się to przewidzieć. Stres powoduje swoje, zwłaszcza po wydarzeniu z ostatniej nocy. Nagle jej uwaga została skierowana na człowieka, który przyniósł jej zamówienie. Jednak był to zupełnie inny chłopak, który uśmiechnął się do niej z pewną chytrością i pewności siebie. Świetnie! Kolejny pewny siebie... Jak nienawidziła takich gości. Jednak tacy byli najłatwiejsi. Chyba znalazła sobie właśnie kolację. Musi tylko zaczekać do wieczora.
Kilka godzin później...
Po wyjściu z biura było już ciemno. Idealna pora na polowanie. W dodatku idealnie się składało, że chłopaka którego dziś wypatrzyła, kończy niedługo pracę i wychodzi ostatni, a w dodatku czuć od niego energię człowieka, którym da się łatwo manipulować. Nadaje się dla niej idealnie na ofiarę. Rozejrzała się po bokach i wkroczyła w uliczkę, gdzie znajdowało się tylne wyjście. Widziała go wychodzącego i zamykającego drzwi na klucz. Podeszła do niego cicho i rzekła.
-Witaj.
Ten odwrócił się zaskoczony, jednak od razu na jego usta wskoczył ten rodzaj uśmiechu, który dziewczynę wręcz irytował. Dla niej chłopacy myśleli tylko o jednym i wszyscy byli aroganccy, bezczelni i narcystyczni. Byli łatwym łupem.
-Witaj piękna. Chyba widziałem cię rano w naszym lokalu... Prawda?
-Tak... Więc jesteś właścicielem tego lokalu?
-Nie do końca. Prowadzimy go wraz z kolegą. Może miałaś już przyjemność go poznać. 

-Chyba nie. W dodatku interesujesz mnie ty nie on.

Wiedziała, że po tym wszystko pójdzie jak z płatka. Kolejne słowa przychodziły jej z trudem. Miała ochotę prędzej nimi zwymiotować niż wypowiedzieć je na głos. Jego chytry uśmiech dał jej do zrozumienia, że czas działać. Dzieliła ich tylko cienka granica przestrzeni osobistej. Wpatrywała mu się w oczy używając swojej mocy.

-Słuchaj... Ten no...

Jego oczy stawały cię ciężkie. Zauważyła jego szybsze mruganie. Dopadała do senność. I do tego jeszcze ziewanie.

-Przepraaaaaaasz. - rzekł zatykając usta dłonią. - Ale jakoś tak zrobiło mi się tak senn... - nawet nie dokończył zdania, osunął się nieprzytomny po ścianie. Teraz przyszła kolei na jej posiłek. Nachyliła się i zanurzyła swoje kły w jego szyi. Mówiąc szczerze jeszcze nigdy nie czuła smaku takiej krwi. Była inna. Jakby czymś doprawiona. O nie! To wróżyło nie dobrze. Dość szybko przerwała picie czując w sobie zawroty głową. W co ona się wpakowała. Chłopak ewidentnie był po wypiciu alkoholu. A teraz ten alkohol z jego krwią dostał się do niej. To była najbardziej najgłupsza rzecz jaką mógł zrobić wampir. Pić zniszczoną krew przez używki ludzkie. Tym może sobie tylko zaszkodzić. Musiała wrócić do siebie. Chłopak wkrótce się obudzi i niczego nie będzie pamiętał. Szła w stronę ulicy chwiejąc się na nogach. Każdy krok był coraz cięższy... Prawdziwa udręka. Miała problem w utrzymywaniem równowagi. Chwiała się na boki. Toksyny z wypitej krwi zaczęły działać. Nie wytrzymała już i padła na ziemię. Powieki jej się same zamykały a ona ostatkami siły próbowała to powstrzymać. Przy ostatniej chwili jeszcze chwilowej przytomności usłyszała kroki. Ostatnia rzecz jaką zobaczyła to para męskich butów. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top