Rozdział 6
Zanim zaczniesz czytać, przypomnij sobie tę nutkę która leciała w "Bez Żalu". O ile nie przepadam za niemieckim to tu załapałam tekst w dwa dni :D Też się przy niej rozklejacie?
Kolejna nieprzespana noc...Zaczynałam widzieć podwójnie a dni rozmazywały się, nie byłam pewna ile jeszcze zostało do zakończenia sprawdzianów.
Gdy wybiła 6 rano i wszyscy stawili się na zbiórce, ja już dawno byłam po rozgrzewce i kilku przebiegniętych okrążeniach. Moje postanowienie by pokazać panu ważniakowi, z kim zadarł nadal wdrażałam w życie. To była ta uparta część mnie. Choć pan Kapitan wywierał we mnie ogromną presję i chwilami wątpiłam w siebie, nie chciałam się poddać, choć przyjaciołom mówiłam co innego. Gdy pytali, jak się czuje, odpowiadałam, że moje dni są policzone. Wyjadę stąd. Codziennością stanie się odbębnianie służby wśród stacjonarnych, do których byłam chyba jeszcze bardziej uprzedzona niż do zwiadowców. Nie pomogli mi, gdy zgłosiłam włamanie i kradzież. Zostawili mnie samą z dwójką dzieci...
Teraz była moja jedyna szansa, by inaczej poprowadzić swoją życiową ścieżkę. Wybitnym zarzynaczem tytanów nie zostanę, ale za to może uda mi się jakimś cudem wrócić do Shinganshiny w nadziei, że... Ale co ja plotę. Naszego domu już na pewno nie ma. Nie istnieje.
Dzisiejszego dnia padał typowo jesienny deszcz, co też nie działało motywująco... Byłam cała przemoczona, ubranie lepiło mi się do skóry, a wlosy wyprostowały i przykleiły do karku i szyi. Wycieralam twarz rękawem kurtki, mrużąc oczy od wpadających kropel wody.
Byłam ledwo żywa... Nie przeklinam, lecz tym razem zganiłam się w myślach za ten durny pomysł, by katować się tak z rana. Jeśli będę chora, nie zaliczę większości ćwiczeń.
I oczywiście dodatkowo na dzisiejszym teście pan Eld Jinn przewidział dla nas sparing... Czy może być gorzej?
- Dobierzcie się w pary. Macie po trzy szanse.
Jedynym plusem był fakt, że mogłam walczyć z Sashą. Liczyłam, że przyjaciółka pomoże mi i dostosuje styl walki albo chociaż nie będzie celować w nos...
Rozpoczęło się odliczanie po czym zwiadowca zasygnalizował, abyśmy stanęły na wprost siebie. Zaczynamy jako pierwsze.
Sasha mimo drobnej postury była silna i szybka. Dopiero teraz mogłam doświadczyć ile ma w sobie mocy. Dała mi fory i zachęcała do uderzenia. Naparłam więc na nią wykonując nieudolny atak, gdy ta złapała mnie za ramiona i wywróciła niespodziewanie. Przez ułamek sekundy ujrzalam przybliżające się do mnie podłoże, jednak Sasha zrobiła to tak doskonale, że stanęłam podeszwami na ziemi, nie brudząc przy tym ubrania. Była niezła...
Postanowiłam więc spróbować drugi raz, oplatając ją w pasie. Kilka razy ćwiczyłam ten ruch i udawał mi się nienajgorzej. Sasha wiedziała, co chce zrobić. Wywrócić ją na plecy. Nie pozwoliła na swoją kompromitację, więc chwytając mnie z wysiłkiem szepnęła na ucho "przepraszam" i odepchnęła. Rozumiałam, zrobiła to na tyle "delikatnie", że powinnam była się utrzymać. Niestety, poplątały mi się nogi gdy cofając sie nadepnęłam na wystający kamień.
Wszyscy zaczęli się śmiać gdy wpadłam tyłkiem do błota... Brązowowłosa zagryzła wargę i podała mi dłoń. Usłyszałyśmy z tyłu jakieś gwizdy i krzyki. Otrzepałam się i tym razem uderzyłam jeszcze mocniej, lecz bojąc się uszkodzić przyjaciółki, zamiast w nos, wymierzyłam w skroń.
Sasha kopnęła mnie w plecy i upadłam na kolana. Nasza walka musiała wyglądać żałośnie.
- Przestaniecie się bawić? - rozległo się nagle za naszymi plecami. Ten męski poirytowany głos należał wiadomo do kogo. Przybył Postrach Nowicjuszy.
Sasha zasalutowała szybko na co Eld ryknął:
- Walczcie wreszcie do cholery, to jest sprawdzian!
Ustawiłyśmy się w prostej linii mierząc się wzrokiem. To jasne, że Sasha była lepiej wyszkolona i gdyby tylko chciała, mogłaby mnie zmiażdżyć. Może gdybym była w parze z chłopakiem albo osobą, której nie znam byłoby mi jednak łatwiej? Nie miałabym skrupułów. Rzuciłam się na Sashę z pięściami i gdy dzieliło nas trzydzieści centymetrów, nagle poślizgnęłam się na błocie i upadłam na brzuch, rozchlapując wodę. Zszokowana, zarejestrowałam to sekundę później, wyobrażając sobie siebie jako wielkiego prosiaka...
Wszyscy poza Sashą i dowództwem zanieśli się śmiechem a mi napłynęły do oczu łzy. Przecież tak się staram! Co jest ze mną nie tak?!
Mają rację. Ja tu nie pasuję. Jestem szkłem, które rozpadło się na kawałki. Nie dam rady. Nie chcę tu być. To zbyt trudne.
Podkurczyłam nogi by wstać. By wyjść godnie, muszę się poddać.
Poczułam, jak ktoś gwałtownie ściska mnie od góry za fraki i stawia do pionu. Kapitan Levi.
- Chcesz być zwiadowcą czy nie? - jego wyraz twarzy zdradzał rozdrażnienie. Zadarł moją głowę, ciągnąc za kołnierz kurtki i jednocześnie skłębione wilgotne włosy. Spojrzał mi w oczy. Nie miałam jak ukryć łez. - Pytam się!
- Chcę! - krzyknęłam. Łzy na policzku zaczęły mieszać się z deszczem i błotem.
Mężczyzna brutalnie szarpnął moim ramieniem, omal nie wyrywając ze stawu. Syknęłam z bólu a on kopnął mnie w brzuch.
- Wstawaj, tytanko.
Niech on mi tego robi. Wszyscy się na nas gapili.
Ponieważ nie wykonałam żadnej czynności, poza starciem wody z twarzy czym rozmazałam błoto jeszcze bardziej, zwiadowca chwycił mój podbródek, zmuszając do spojrzenia na niego. Tylko w jakim celu... Nie jestem żołnierzem i nigdy nie będę... Wiem, że chce mnie poniżyć przed tłumem i pokazać moją słabość, myśląc, że to mnie zmotywuje czy cokolwiek... A ja miałam dość.
Moja linia wzroku mniej więcej dosięgała jego. W bladym świetle zza zachnurzonych chmur jego oczy były stalowe, twarde. Zacisnęłam usta, czując jak przeszywa mnie na wylot.
- Uderz mnie - powiedział. - Daje ci szansę byś skopała mi tyłek. Spróbujesz?
Chwilę rozważałam, czy mówi to na poważnie czy może to jego denne poczucie humoru.
Ale nie. Puścił mnie, aż zapiekla mnie szczęka. Ustawił się krok przede mną, wyraźnie czekając.
Zrozumiałam, że jest to próba wyłudzenia ode mnie ataku. Nie miałam wyjścia. Spróbuję.
Wyrwałam się do przodu z przygotowaną pięścią. Mężczyzna jakże inaczej przewidział ruch i zablokował go. Uderzyłam ponownie z drugiej strony i również zablokował w tym samym momencie zachodząc mnie od tyłu i unieruchamiając dłonie. Jeszcze chwilę się nocowałam, ale trzymał mocno.
- Więc jak, chcesz być zwiadowcą?
- Chcę - szepnęłam.
Patrzył na mnie nadal, niewzruszony.
Wykorzystałam nogi i jego czuły punkt. Nosiłam się z zamiarem kopnięcia kolanem ale tutaj również popisał się refleksem. Unieruchomił mnie czym walnelam kolanami o podłoże. Prosto w kałuże. Przegrałam.
- Wygląda na to, że jednak nie chcesz. Następni!
***
Levi - Point Of View
Drzemałem na swoim fotelu, kiedy ktoś zapukał do gabinetu. Natychmiast otworzyłem oczy i zmieniłem pozycję udając, że nie śpię tylko przeglądam jakieś papiery.
Zjawił się Erwin z plikiem kartek. Domyślałem się, co dla mnie miał.
- Przyniosłem dotychczasowe teczki nowicjuszy. W zasadzie sytuacja jest dość interesująca. Eren Jeager jest w trójce najlepszych. Najsłabiej wypada - zerknął na nazwisko - Rose Leonne.
Rzuciłem okiem na dane spisane przez Elda. Na początku pomysł ze sprawdzianem wydawał mi się wręcz genialny. Pozbywając się najsłabszych i najgorszych członków korpusu, zyskalibyśmy szansę na większe powodzenie misji. Z drugiej jednak strony w naszych szeregach potrzebna była każda para rąk. W ostatnich latach ludzie niechętnie do nas dołączali. Taka dziewczyna jak choćby Leonne mogłaby przynajmniej zajmować się papierkową robotą lub pracować w kuchni, o sprzątaniu nie wspomnę.
Przetarłem twarz dłonią i spojrzałem na Erwina.
- Chcesz się jej pozbyć?
- Sądziłem, że jesteśmy zgodni - uniósł brew.
Wstałem z fotela i podszedłem do okna. Lało teraz codziennie więc na szybach tworzyły się kropelkowe wzory. Przynajmniej nie muszę myć okien. Lecz ta jesienna aura zawsze wprawiała mnie w jeszcze gorszy nastrój. Nie znosiłem mgły, silnej ulewy, wiatru. Za to do zimna byłem przyzwyczajony.
Omiotłem wzrokiem placyk treningowy i dostrzegłem ciemny punkt poruszający się tuż obok drzewa. Zmrużyłem oczy, by się lepiej przypatrzeć. W drzewo uderzała ta gówniara, która ostatnio zrobiła niezłe przedstawienie. Tytanka. Czyli już wiem, jak się nazywa. Rose Leonne. Nazwisko jakbym skądś kojarzył, ale w sumie podobnie nazywał się mój wierzchowiec, Leon.
Dziewczyna kopała na przemian raz lewą raz prawą nogą, a potem pięściami. Co ona do diabła odwala?
- Erwin, spójrz. O wilku mowa.
Mężczyzna podszedł do okna i wyprostował się.
- Ah tak. Ćwiczy już od godziny. Chyba dotarło do niej, że wyleci.
Zerknąłem na listę spoczywającą na biurku. Kolejną zagrożoną osobą był jakiś nieznany mi bachor, ale jego wyniki było sporo wyższe od tej dziewczyny.
- Czy się mylę, czy właśnie rozważasz tę decyzję? - spytał Erwin, patrząc na mnie badawczo.
- Nie wiem - odparłem.
- Levi. Ona zginie w pierwszym starciu z tytanami. Nie wiem, jak przeżyła trening wojskowy, ale tutaj stała się pośmiewiskiem. No i wyniki mówią same za siebie...
- Masz pojęcie, że chciała się poświęcić by ratować przyjaciół? - spytałem, wspominając moment, w którym Jeager w formie tytana zasłonił głazem dziurę w murze. Widziałem, jak miotała się z ostrzami by zabić tych tytanów. Gdyby sprzęt jej nie nawalił, byłaby w stanie ich pokonać. Tak, dobrze to pamiętałem. Walczyła bardzo nieudolnie, nie miała wprawy i chyba sama nie wiedziała, co robi, ale mimo to jako jedyna ośmieliła się zbliżyć do dwójki tytanów. Chyba drzemie w niej jakaś siła. Chciałbym to sprawdzić...
Ale co ja tam wiem. Nie potrafię się oduczyć bronić słabszych.
- Dość. Levi, to postanowione. Nie ma sensu trzymać jej dłużej w niepewności.
Wkurwił mnie.
I nie chodziło wcale o tę głupią dziewczynę, a o to jak nie dostrzega pewnych rzeczy. Jaki jest sens pozbycia się jednej osoby? I to o mnie krążą plotki że jestem bezduszny? Najwyraźniej Erwin sądził, że mając Jeagera, nikt więcej nie jest nam potrzebny...
Nie wytrzymałem.
Szybkim krokiem wyszedłem z gabinetu i już po chwili kroczyłem po placu. Padało jak z cebra ale nie dbałem o to. Podszedłem do ćwiczącej dziewczyny, przemokniętej do suchej nitki. Dostrzegłem na jej nadgarstkach ślady krwi prześwitującej spod bandaży. Gdy wyczuła moją obecność, odwróciła się. Miała zaróżowione policzki a włosy poprzyklejane do czoła. Pierwszy raz od dawna widziałem taką determinację. Ale widać było, że jest na skraju wytrzymania, więc chciałem to zakończyć.
- Wracaj do środka, to rozkaz - powiedziałem do niej przebijając się przez deszcz.
- Mógłby Kapitan spróbować mnie uderzyć?
Myślałem, że się przesłyszałem.
- Normalna jesteś?
- Tylko raz, proszę.
Nienawidziłem walczyć z kobietami. Zawsze przegrywały. Po chuj prosi mnie o coś takiego?! Przecież walczyłem z nią ostatnio. Nie miała się czym popisać...
Chciałem już wrócić do kwatery, bo moje ubranie zaczynało przemakać, ale ugiąłem się. Jeśli Erwin przypatruje nam się z okna mojego gabinetu, może również zobaczy, że ta dziewczyna chce walczyć. Zrobiłem krok i stanąłem na wprost niej.
Przygotowałem się do prostego ataku i odrazu na nią ruszyłem. Odparowała go i sama wymierzyła we mnie zdecydowany cios. Zrobiłem unik i wystawiłem ręce myśląc, że się cofnie, lecz ona schyliła się i chwyciła mnie w pasie. Zdziwiony złapałem ją i kopnąłem w brzuch. Nie chciałem zbyt mocno. Dziewczyna skuliła się, ale w ciągu sekundy odzyskała panowanie i jej pięść znalazła się tuż przed moim nosem. Co jest, do diabła. Jej ataki wcale nie przypominały tych, które demonstrowała ostatnio. Były dopracowane. Lepsze. Wyćwiczone. Mocniej skupiłem uwagę na przewidywaniu ruchów. Kilka razy zatrzymałem jej atak, lecz ona nie zamierzała jeszcze się poddać. Widziałem w jej oczach skupienie. Mimo szalejącego deszczu, w naszym pojedynku była wielka siła. Krople uderzały w nas z każdej strony a szum wody zagłuszał nasze kroki i uderzenia. Planowałem ją wywrócić na plecy, jednak wykorzystała ułamek sekundy gdy się prostowałem i mocno walnęła mnie w twarz.
- Przepraszam! - pisnęła, odsuwając się.
Dawno nie dostałem porządnego liścia więc byłem dość zszokowany obrotem spraw.
Nagle usłyszałem klaskanie. Ktoś bił brawo.
Odwróciliśmy się i ujrzeliśmy Hanji idącą do nas pod parasolem. Uśmiechała się szatańsko z wypiekami na twarzy.
- Mogłabym to oglądać w kółko! - krzyknęła. - To było BOSKIE! Ja chcę jeszcze raz!
- Lecz się, okularnico - pociągnąłem ją za włosy. Wiedziałem, że tego nie lubi ale tym razem zachichotała głupio i wyciągnęła dłoń.
- Jestem Hange Zoe a ty, nowicjuszko? - Hanji zainteresowała się dziewczyną która prezentowała się żałośnie. Była cała czerwona a włosy rozprostowały jej się pod wpływem wody. Pokręciłem głową zostawiając je same. Dotknąłem się za piekący policzek. Kapało mi z włosów, moja twarz była cała mokra od deszczu. Jebać to, psia krew.
Już przypuszczałem co powie Smith, gdy wrócę. W większości byliśmy zgodni, ale on słynął z tego, że nigdy nie zmienia swojej decyzji. Może dlatego jest tak dobrym przywódcą?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top