Rozdział 4

Przez te trzy lata trenowania w wojsku wszyscy mówili o kimś takim jak Erwin Smith.

Chłopcy ekscytowali się jego umiejętnościami dowódczymi pragnąc znaleźć się w oddziale zwiadowczym, zaś Christa, Sasha czy Helen na sam dźwięk jego imienia piszczały jak opętane.

Dziś miałam okazję wreszcie go poznać.

Oficjalnie wstąpiłam do Zwiadowców i za cholerę nie potrafię wyjaśnić, dlaczego...

Czy ten blondwłosy facet sprawił, że zmieniłam zdanie? Wysoki mężczyzna z zaczesanymi do tyłu włosami, dumnie wyprostowany, z płaszczem w odcieniu brudnej zieleni. Najbardziej rzucającym się w oczy elementem jego twarzy były brwi, które wyrażały milion emocji.

Sam dowódca budził wielki respekt.

Nie wiem, co sobie myślałam. Poszłam na żywioł. Podświadomie chyba bałam się zostać sama i głupia podążyłam śladem przyjaciół...

Już pierwszego dnia wieczorem dostaliśmy nowe mundury. Niesamowite, pięknie uszyte peleryny ze skrzydłami wolności, z zielonkawym rzemykiem, kapturem, ciepłe ale jednocześnie lekkie.

Instynktownie chwyciłam materiał i go powąchałam, na co reszta zareagowała śmiechem. Każdy przywdział pelerynę nakładając także kaptury i momentalnie poczułam tę energię.
Należę teraz do nich. Jestem częścią tego korpusu.
Mam nadzieję, że na to zasługuję. Postaram się udowodnić bo ja... nie chcę się poddać.

***

Gdy Eren spotkał mnie w siedzibie zwiadowców, mocno się zdziwił moim wyborem. Nie tylko zresztą on, bo nikt się tego nie spodziewał.

Pierwsze zajęcia rozpoczęliśmy od ćwiczenia konno. Zwiadowcy mocno cenili jak najlepsze umiejętności jeździeckie i więź z koniem, bowiem od tego zależało powodzenie wypraw za Mury. Każdy z nas miał wybrać swojego wierzchowca i właściwie go oporządzić.

Ponieważ pokój dzieliłam z Sashą, która była rannym ptaszkiem tak jak i ja, zebrałyśmy się jeszcze przed wschodem słońca. Szybko nałożyłyśmy spodnie, koszulę i kurtki. Bez pasków czułyśmy się nieco mniej pewnie, ale uznałyśmy, że do jazdy konnej nie są one potrzebne.

Najlepiej ze wszystkich dogadywałam się właśnie z Sashą. Tylko ona miała pozytywne nastawienie, zapominałam przy niej o problemach. O ile Mikasę znałam najdłużej, ciężko było nazwać ją przyjaciółką. Odkąd wybrałam przynależność, dużo mniej spędzałyśmy razem czasu. Chyba się ode mnie odsuwała. Za to Sasha zawsze była przy mnie i rozumiałyśmy się bez słów.

Główna stołówka funkcjonowała w ten sposób, że o wyznaczonych godzinach wydawano posiłki, które można było również zabierać na wynos, a także jeśli coś zostało z dnia poprzedniego, na przykład kanapki czy kompot, mogliśmy sami sobie zabrać. Jadłodajnia była otwarta całą dobę dla wszystkich. Korzystając z tego, że ponad połowa ludzi jeszcze spała, dorwałyśmy na szybko jakieś wczorajsze naleśniki(Sasha zabrała dwie porcje więcej na później) i ruszyłyśmy do stajni by obejrzeć konie.

- Jakie piękne i czyściutkie! - pisnęła Sasha.

Boksy były starannie wyczyszczone, każdy wierzchowiec zadbany a podłoga czysta, bez ani jednego leżącego źdźbła siana.

Przy zwierzętach zawsze miałam dobry nastrój. Jeszcze podczas szkoleń wojskowych czułam z nimi zażyłość. To bardzo czułe i oddane stworzenia. Nic więc dziwnego, że dobranie odpowiedniego konia dla zwiadowcy było zasadniczą kwestią.

Sasha natychmiast przystąpiła do głaskania każdego po kolei.

- Nowe, tak? - Rozległo się zza naszych pleców.

Odwróciłyśmy się w tym samym momencie i naszym oczom ukazał się czarnowłosy mężczyzna niskiego wzrostu z chustą na twarzy. W jednej dłoni trzymał miotłę a w drugiej brązową wojskową kurtkę którą zaraz rzucił na stojący w kącie taboret.

To ten palant co pobił Erena?

Sasha zasalutowała z uśmiechem, a ja wciąż stałam i się gapiłam w jego wąskie ślepka. Bardzo było mi nie na rękę, że tutaj był. Nie chciałam go więcej spotkać. No cóż.

- Tytanka nie potrafi salutować? - spytał lodowato. Nie miałam wątpliwości. Za kogo on się do cholery uważa?! TYTANKA?!

Zasalutowałam od niechcenia a on z prychnięciem zdjął chustkę. Wyglądał, jakby zaraz miał nas zdzielić tą miotłą.

- Skoro już jesteście na nogach, wybierzcie dla siebie wierzchowca. Gdy wrócę, ma być gotowy. Idę obudzić tych śmierdzących leni - mruknął na odchodne.

- Tak jest! - krzyknęła brązowowłosa wyginając się z bananem na twarzy.

- Sasha, kto to do cholery jest? - spytałam.

- No jak to kto! - zdziwiła się. - Najlepszy żołnierz zwiadowców. Kapitan Levi... Nie wiem jak ma na nazwisko.

- Kapitan? Zdecydowanie nadużywa sobie tego tytułu - parsknęłam. Teraz wszystko jasne. To tłumaczy, czemu jest tak zadufany w sobie. Jeśli będziemy musieli uczęszczać z nim na zajęcia, to szybko skończy się moja kariera zwiadowcy. Ciekawe, czy ktoś go tutaj w ogóle lubi...

- Nie znam go, ale słyszałam, że zabił najwięcej tytanów. A właśnie - Sasha spojrzała na mnie. - Dlaczego powiedział do ciebie "tytanka?"

No tak...Skąd Sasha miała o tym wiedzieć.

- Zemdlałam na rozprawie w sprawie Erena. Myślałam wtedy, że naprawdę go tam zamordują. Poczułam sie źle i wszyscy pomyśleli, że zmieniam się w tytana.

Sasha wybuchnęła głośnym śmiechem i wypuściła z rąk siodło.

- Naprawdę? Bez obrazy Rose, ale ręce ci się trzęsą gdy trzymasz nóż a co dopiero by posądzać cię o coś takiego...

Wzruszyłam ramionami. Tak, zawsze byłam postrzegana jako ta nie umiejąca sobie z niczym dać rady. Przyzwyczaiłam się, więc słowa dziewczyny nie zrobiły na mnie wiekszego wrażenia.

Z żadnym koniem nie wyczułam specjalnej więzi na tyle, by wejść do środka boksu. Dopiero wierzchowiec o czarnym umaszczeniu stojący nieco dalej wzbudził moje zainteresowanie. Z wzajemnością. Był to jeden z ostatnich ogierów ustawionych w rzędzie. Zwierzę uniosło łeb w tym samym momencie zachęcając do tego bym pogłaskała jego grzywę.

- Wyglądasz na naprawdę wytresowanego - szepnęłam do niego.

Cofnął się, lecz ja nie zrażona weszłam do boksu i obejrzałam go ze wszystkich stron. Koń był masywny, bardzo dobrze zbudowany i dość muskularny.
- No, no, wydajesz się odpowiedni - mruknęłam mu na ucho. Koń zarżał cicho i zarzucił łbem w przyjaznym geście. Pozwolił mi się jeszcze chwilę głaskać, dlatego postanowiłam nałożyć na niego siodło, wcześniej wszystko sprawnie zapinając. Chociaż to mi w życiu wychodzi... W kurtce zrobiło mi się zbyt gorąco, więc rzuciłam ją na taboret tam, gdzie leżała kurtka tego Kapitana.

- O, jaki piękny! - wykrzyknęła Sasha na widok prowadzonego przeze mnie konika.

Dziewczyna stała przed wyjściem ze stajni i trzymała swojego siwego za wodze.

- No to ścigamy się do stołówki! Tylko ubierz kurtkę, jest zimno!

Wypadła prosto na oklepane podłoże a ja w pospiechu chwyciłam kurtkę z taboretu i jednym ruchem ją nałożyłam.

Mój wierzchowiec był jednak bardzo nieufny. Musiałam kilka razy wydać komendy a on jakby obrażony parę razy zarżał i zakręcił się w kółko.

Wbiłam stopy w tułów zwierzęcia by przyspieszyć. Wiatr owiał moje kręcone ciemne włosy.

Sasha zauważyła moje poczynania z koniem, który na dłuższą metę robił co chciał.

- Eh, nie chce się mnie słuchać - mruknęłam, poprawiając kurtkę. Czy mi się wydaje czy jest zbyt luźna w ramionach?

Z daleka widziałam już podążających za Kapitanem grupę nowicjuszy. Każdy był zaspany. Kapitan szedł znudzonym krokiem, najwyraźniej humor nadal mu się nie poprawił, ale to jak jego wyraz twarzy zmienił się, gdy spojrzał na mnie - to było jak kubeł zimnej wody.

- Co ty sobie kurwa wyobrażasz?!- warknął zmierzając w moim kierunku.

Otworzyłam usta nie bardzo rozumiejąc, o co mu chodzi.

Mężczyzna znalazł się tuż przy mnie i jednym ruchem ściągnął mnie na ziemię chwytając mocno za kurtkę.

- To jest mój wierzchowiec, głupia dziewczyno - popchnął mnie do przodu a ja omal nie wylądowałam na trawie. Niech to, ale wpadka.

Kątem oka zauważyłam jak nowicjusze przystają i przypatrują się tej scenie . Nikt nie chciał być teraz na moim miejscu. Znowu sobie nagrabiłam.

- Przepraszam, nie wiedziałam! - starałam się jakoś wytłumaczyć, lecz mój głos brzmiał słabo i cicho.

- Jesteś aż tak tępa, że nie zwróciłaś uwagi na podpis na drzwiczkach? Umiesz czytać?!

- Przepraszam - nie byłam w stanie spojrzeć mu w oczy, bo czułam jak ciskają błyskawicami. Policzki mnie paliły ze wstydu. Tylko że ja naprawdę nie widziałam żadnej tabliczki. Albo była, tylko przez moją ślepotę jej nie dostrzegłam? Najgorzej być pośmiewiskiem i to w pierwszy dzień...

Odwróciłam się, by wrócić do stajni lecz mężczyzna złapał mnie za kurtkę i odwrócił zmuszając do tego, bym na niego spojrzała. O zgrozo. Wyglądał, jakby chciał zlać mnie dokładnie tak, jak Erena.

- Zapomniałaś jeszcze o czymś. Oddaj mi kurtkę.

Witajcie!

Planuję wstawiać 1-2 rozdziały tygodniowo, z racji tego że ostatnio prosiliście o dłuższe teksty, pisanie a potem korekta trochę zajmuje i chyba częściej się nie wyrobię :)

Mam nadzieję że opowiadanie się Wam podoba!

Moim celem jest głównie skupienie się na relacjach, emocjach i aby opowiadanie było oryginalne. Chyba za dużo przeczytałam fanfików w których powtarzają się sceny albo akcja zbyt wolno się rozkręca :x

Czekam na Wasze komentarze i oceny, dawajcie znać, to mega motywuje <3

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top