Rozdział 27
A kuku, wlatuje następny rozdział.
Mini maraton, czemu nie :)
Kto jest za? ^^
Zrobiło mi się trochę przykro. Manipulacja. Wykorzystanie mnie. Jak inaczej miałabym odebrać te "prośbę"?
Gorąc w pomieszczeniu bijący od kominka, świec i jeszcze alkoholu sprawił, że policzki mnie zapiekły.
Poczochrałam włosy, przerzucając je z jednej strony na drugą. Luźne kosmyki opadły mi na czoło i połaskotały w ucho. Zapragnęłam je spiąć, ale wciąż były zbyt krótkie, przytrzaśnięcie bandażem.
- Dlaczego pani tego nie może zrobić? - spytałam.
- Bo mnie akurat jutro nie ma! Posłano mnie do miasta tam, coś pozałatwiać..
Zagryzłam wargi.
Nie daj się w to ściągnąć, Rose. To porąbany pomysł.
- No, kochanie, a bo nie powiedziałam najważniejszego - Hange poprawiła spodnie w kolorze beżu naciągając materiał na kolana. - Jeżeli nam pomożesz, przyrzekam, że załatwię ci miejsce w moim składzie badawczym. Zatrudnię cię jako moja asystentka, będziesz mi pomagać przy pracach w laboratorium a po wyprawie rozcinać ze mną tytanów! Co ty na to?!
Złożyła dłonie jak do modlitwy i zagryzła wargi wyczekując mojej reakcji i spodziewając się z mojej strony entuzjazmu.
Zastygłam z kubkiem w ręku przetwarzając jeszcze raz te słowa.
Może to jednak nie tak porąbany pomysł?
Levi - pow
Obudziłem się na fotelu z wygiętym ramieniem i jedną ręką pod głową, która niemiłosiernie mi ścierpła, tak, że nim odzyskałem pełne czucie, byłem już w połowie drogi do umywalni. Nie cierpiałem tracić rano czasu na bezsensowne zajęcia, każdy dzień ostatnio szybko mi przemijał, przed Świętami zawsze mieliśmy tonę spraw na głowie.
Nie spałem dobrze, śniły mi się jakieś bzdury, zresztą jak zawsze, gdy następnego dnia czeka mnie coś ważnego do zrobienia...
Łyknąłem dwie tabletki przeciwbólowych; ramię w dalszym ciągu rwało mnie jak skurwysyn.
Na własne żądanie zresztą. Szwy mi się poluzowały, gdy zanosiłem Rose do skrzydła szpitalnego: wiedziałem, że nie powinienem się tak obciążać ale myślałem, że Alison wystarczająco mocno je wszyła.
Na samą myśl o Rose jeszcze bardziej się denerwowałem. Chciałem, by już stąd zniknęła. Z drugiej strony...
Nie ma żadnej drugiej strony, walnąłem się w policzek. To gówniara, młodsza o 10 lat, która znalazła się tu przez własną głupotę. Takich jak ona zwyczajnie się stąd wyplenia.
Mieliśmy już kilka razy takich zawodników. Zawracali nam dupy, udawali bohaterów choć gówno umieli, ledwo potrafili różnić dupę od głowy tytana. Albo sikali w gacie i trza było oczywiście ich niańczyć bo do walki się totalnie nie nadawali, albo kończyli w żołądkach... Erwin miał przejebane by wypłacić się niektórym rodzinom z odszkodowań, których zażądali. Dlatego Smith tak uwziął się na testy i eliminacje najsłabszych. Może gdyby to był chłop, poszłoby łatwiej. A że zawitał do nas ten nieogarnięty cielak Rose, która w dodatku wmieszała się w moje prywatne sprawy, to już kurwa mamy problem.
Wyszedłem pobiegać i pooddychać tym mroźnym, pobudzającym powietrzem. W siedzibie było coraz mniej ludzi, wszyscy pakowali się na wyjazd do swoich rodzin, więc na patrolu minąłem tylko jednego człowieka - Roberta, gnojek lata temu próbował popełnić samobójstwo, i od tamtej pory zajmował się głównie patrolowaniem i pracuje nocami. Miał czerwoną twarz do połowy zakrytą wełnianym, granatowym szalikiem a dłonie drżały mu juz od noszenia ciężkiej broni.
Ukłonił się, patrząc mi w oczy po czym rozpoczął swój obchód po tylnej połaci.
Dziś wyjątkowo przebiegłem mniejszy dystans, że względu na ranę. Nie chciałem się obciążać i znowu łazić do Alison jak dziecko, które nie słucha co się do niego mówi tylko z beztroską olewa czyjąś pracę. Żeby nie było - kobieta to złoto, naprawdę jedna z najlepszych medyczek, ale to typ kobiety-plotkary i już wystarczająco się nawnerwiałem, wysłuchując aluzji na temat Leonne. Fakt, że przyniosłem ją na rękach do lecznicy nie powinien absolutnie być komentowany i odbierany w taki sposób. Poza tym już kiedyś podobnie udzielałem pomocy Petrze i jakoś nie patrzyła na mnie takim... "zaciekawionym" to dobre słowo?... Wzrokiem.
Po treningu zjawiłem się w kuchni jeszcze przed porą śniadaniową. Musiałem sprawdzić, czy tym razem nie znajdę ukrytych w szafkach butelek; choć sam przed sobą nie chciałem przyznać, jak bardzo brakowało mi alkoholu.... Powtarzałem sobie w duchu że jeśli znajdę choć pół butelki, nie tknę więcej niż kieliszka.
Niestety, ponownie się zawiodłem. Ktoś musiał wszystkie trunki schować w magazynie, a nie uśmiechało mi się tam wchodzić. Nikt tam nie sprzątał, wszędzie piętrzył się kurz z ohydnymi pajęczynami, nie mówiąc o pleśni pokrywającej pół podłogi i sufitu. Paranoja, że nikt z szefostwa nie może zlecić jakichś prac porządkowych. Zakodowałem sobie z tyłu głowy, aby na przyszłość poruszyć tę kwestię.
Zrezygnowany i wkurzony poszedłem do gabinetu Erwina po wytyczne i listę dzisiejszych zadań.
Smith siedział wbity w fotel, z przyćpanym spojrzeniem obejmując biurko zawalone teczkami i dokumentami. Filiżanka po kawie leżała wywrócona, odbijając na papierach brązowe plamy. Śmierdziało zawilgoconym praniem i resztkami jedzenia.
- Jest szósta trzydzieści, dzień dobry - odezwałem się do niego, zatykając sobie nos.
- Co? - spytał ochryple. - Już ranek?
Otworzyłem za nim okno na pełną szerokość. Pomyślałem, że wypada mu przewietrzyć a przy okazji niech to zimowe powietrze go nieco obudzi.
- Nad czym tak ślęczysz, że straciłeś rahubę czasu? - podszedłem do zawieszonej na ścianie półki i wyciągnąłem kilka świstków z deklaracjami dla młodych.
Erwin przetarł palcami oczy, ziewnął i odepchnął się na krześle które zaskrzypiało głośno pod jego ciężarem.
- Zostałem sam, więc spadła na mnie robota... - przechylił filiżankę zaglądając, czy coś się w niej jeszcze znajduje. - Dziś wybierasz nowy zespół, nie?
- O dziewiątej. Będziesz?
- Jeśli nie zasnę do tego czasu, to pewnie tak - przeciągnął się.
- Nie powinieneś zarywać nocy - mruknąłem.
- Jeżeli ja miałbym wymienić, czego ty nie powinieneś, to lista byłaby znacznie dłuższa... - próbował zażartować, jednak tylko mnie bardziej rozzłościł.
Erwin coraz częściej działał mi na nerwy. Większość słów wypowiadanych do mojej osoby brzmiało z przekąsem. Do tego dochodziły także tematy typowo służbowe. Dawniej jeszcze potrafił mi ponarzekać na swoje zle samopoczucie a teraz tylko praca, obowiązki, żołnierze... Sam się przez to przemęczał i tak jak dziś, noc spędził za biurkiem.
- Kiedy ta Leonne wyjeżdża? - teraz to postanowiłem go powkurzać.
- Nie mam dla niej jeszcze przygotowanej posady. Kilka godzin temu dopiero zabrałem się za wypełnienie tych formularzy - wskazał na jakiś kawałek pergaminu, który i tak niewiele mi mówił. - Jakieś specjalne wymagania względem niej? Czy mam sam zadecydować?
- Cokolwiek, byle była w stanie ogarnąć - odrzekłem, krzywiąc usta.
- Kogoś jeszcze mam odesłać? - w jego głosie coraz wyraźniej wybijała się obojętność.
- Nie. Da się jakoś to... przyspieszyć?
Odwrócił się do mnie przodem, podpierając na łokciu. Chyba tracił siły nawet na utrzymanie ciała w pionie. Tyłek też musiał go boleć od tyłu godzin ugniatania fotela...
- Levi, co jest z tą dziewczyną nie tak?
Jego pytania zawsze były durne, jak na dowódcę...
- Wszystko.
... Moje odpowiedzi zresztą też....
Po odbębnieniu standardowej roboty i małych porządkach w stajni, równo o godzinie dziewiątej pojawiłem się na wielkiej hali treningowej, zapełnionej ludźmi aż po same brzegi.
Przecisnąłem się na sam środek, przeklinając swój wzrost, wyprostowałem się na ile byłem w stanie i odłożyłem na przygotowany stolik arkusz z piórem. Przygładziwszy kołnierz oraz żabot i upewniając się, że wszystko jest odpowiednio gotowe, rozejrzałem się po zbieraninie żołnierzy ubranych w jednakowe mundury; przeważała ilość mężczyzn.
Stali przede mną w dwuszeregu, a ponieważ nie do końca się mieścili, druga część stała pod ścianą naprzeciwko.
Nie czułem presji, miałem z góry przygotowane nazwiska, jednak istota przydziału poruszyła mnie do tego stopnia, że chciałem jak najszybciej mieć to za sobą. Pamiętałem dokładnie ten dzien kilka lat temu, twarz Petry pękającej z dumy, Oluo i Elda. Pamiętałem emocje przy wyczytywaniu nazwisk z nadzieją, że od tej pory mój oddział będzie silny i niezwyciężony; to były osoby na właściwym miejscu; ufałem im, a oni mnie - bezgranicznie.
Teraz, gdy po raz trzeci przyszło mi zmierzyć się z wyborem, odczuwałem niestałość i smętność.
Poza Guntherem, który jako jedyny ocalał, wyczytane nazwiska nie wprawiały mnie w żaden stan dumy, nie mówiąc o motywacji czy czymkolwiek podobnym. Ot, zwykły wybór żołnierzy, którzy mieli wysokie wyniki sprawnościowe i wykazywali zapał do walk.
Marco Bodt
Floch Forster
Gunther Schultz
Claus Dembsky
Wyczytani wyszli na środek dumnie wypierając pierś do przodu, ja za to nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że są to kolejne osoby, które wywołałem wprost na śmierć...
Gunther skinął do mnie. Odpowiedziałem tym samym, beznamiętnie oceniając swój nowy skład.
Mężczyźni zasalutowali, głośno uderzając w godło wyszyte na piersi. Starałem się ich dopasować jak najbardziej odpowiednio pod różnymi kątami; miałem nadzieję, że podołałem.
Chrząknąłem i podniosłem arkusz ewidencyjny do góry, obracając się na pięcie, by było mnie dobrze słychać.
- Na tym arkuszu składacie podpisy. Generał Erwin Smith wytypował żołnierzy wspomagających do nadprogramowych akcji, dlatego zgłosić mogą się tylko ci, których osobiście zarekomendował. Powinniście mieć blankiet z jego podpisem i pieczęcią. Przypominam, że taki blankiet również ja mogę wypisać, dlatego wyczytam teraz osoby, które mają szansę znaleźć się w moim oddziale na stanowiskach rezerwowych. Wyczytani mają wystąpić przed szereg.
Miałem deja vu. Od tych paru lat wiele się zmieniło...
Do stolika zaczęły pojedynczo zgłaszać się osoby, które składały podpis i zostawiały kartki papieru.
Powoli robił się coraz większy zgiełk i szum, więc aby mieć pełną kontrolę, zacząłem wczytywać nazwiska jeden po drugim:
Connie Springer
Jean Kirstein
Ymir
...
Nagle usłyszałem za sobą ciche chrząknięcie. Odwróciłem się i prawie nie odskoczyłem do tyłu, jednak moje stopy były mocno przytwierdzone do podłogi.
Zamrugałem, widząc przed sobą Rose.
- Co ty tu robisz? Nie dostałaś pozwania.
- Kapitanie, proszę wpisać mnie na listę rezerwowych! - zasalutowała z wypiekami na twarzy.
- Możesz powtórzyć? - nie dotarły do mnie jej słowa. Czy ona stroi sobie ze mnie żarty?
- Chciałabym zostać wpisana na listę rezerwowych!
A więc jednak to powiedziała... Niemożliwe.
ONA?
Rozejrzałem się po kolejce, by sprawdzić jak idą zapisy, kiedy ona nagle złapała mnie za rękaw kurtki i obróciła w swoją stronę.
- Wpisze mnie Kapitan? Ja bardzo proszę o danie mi szansy!
- Rose, kurwa, ty siebie słyszysz?! Jak mocno walnęłaś się w głowę by odebrało ci rozum? - krzyknąłem na nią. - I skąd się tu wzięłaś, gówniaro! Nie masz prawa tutaj przebywać!
- Kapitanie, nalegam! Co mam zrobić aby pan mnie wpisał?!
Robił się coraz większy zamęt a przez tę dziewuchę moje pole widzenia się ograniczyło i nie byłem w stanie policzyć, kto dokładnie wpisał się na listę. Odwróciłem wzrok, kiedy ona ponownie złapała mnie, tym razem mocniej.
Obrzuciłem ją nienawistnym spojrzeniem. Co w nią wstąpiło?!
- Zostaw mnie! Na mózg ci padło?!- wrzasnąłem, odpychając ją. Była zdecydowanie za blisko.
Cofnęła się speszona i przestraszona, widziałem, że oddychała nienaturalnie.
Jaja sobie robi czy co?
- Jakie ma to znaczenie, czy zginę na polu bitwy jako żołnierz ratując panu życie czy wyjadę do Stohess? W obu przypadkach pozbędzie się mnie pan na zawsze. Tego pan właśnie chce!
Posrało ją totalnie.
- Masz trzy sekundy na opuszczenie tego miejsca.
- Nie wyjdę stąd, dopóki pan mnie nie wpisze! Wolę zginąć niż pracować w Stohess! - jej piskliwy głos przekrzykiwał rozmowy. Niektórzy zaczęli się na nas dziwnie patrzeć.
- Jesteś najbardziej wkurwiającym stworzeniem, jakie stąpało po tej ziemi - warknąłem do niej.
Jej twarz przybrała jeszcze bardziej czerwonej barwy.
Zrobiłem krok, zbliżając się w stronę tłumu okrążającego stolik z arkuszem. Z tego wszystkiego nie kontrolowałem sytuacji.
Rose nie zamierzała rezygnować. Zastąpiła mi drogę, stając na palcach.
- Zginę w pierwszej lepszej wyprawie! Nawet Kapitan będzie mógł wybrać tytana który ma mnie pożreć!
Nie słuchała mnie. Była jak w amoku.
- Kurwa, daj mi spokój! - nie panowałem już nad emocjami - Nie dociera do tego twojego pustego łba, że przenoszę cię do Stohess aby uchronić cię od śmierci? Nie chcę, byś zginęła!
Szykowała się chyba na jakąś turbo ripostę, ale nagle zamknęła usta a jej oczy rozszerzyły się, niczym dwa spodki.
W tej samej sekundzie zrozumieliśmy sens moich słów. Ale się wjebałem...
Odepchnąłem ją brutalnie, aby utorować sobie przejście.
Musiałem zejść z jej oczu.
Nie potrafiłem przy niej panować, tak jak kiedyś.
Zamroczony, jakby w szklanej bańce, po skończonych zapisach chwyciłem w dłonie papiery i skierowałem się do biura, marząc tylko o jednym. Zalać się w trupa i zapomnieć.
A teraz padniecie!
Memy które ostatnio znalazłam w najdalszych zakątkach sieci :D
(Chyba, ze tylko mnie one śmieszą :>
Jak tak, to sorry :> )
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top