Rozdział 22

Rose - Pow

Obudziłam się w szerokiej, ogarniającej ciemności. W naszym pokoju w barakach światła przedzierały się przez zasłonki. Tym razem wyczułam, że znajduje się gdzieś indziej.

Chwilę zajęło mi, nim zaczęłam rozpoznawać kontury łóżek szpitalnych świadczące o tym, że przebywam w punkcie medycznym. W moje nozdrza trafił również zapach krochmalu.

Czułam szum w uszach, i mimo miękkiej poduszki za sobą, bolała mnie głowa, lecz najbardziej chciało mi się pić. Odciągnęłam pościel i wygramoliłam się z łóżka, by pójść po wodę.

Wyszłam z niewielkiej salki do hallu, który również był spowity gęstą ciemnością. W zasadzie nie miałam bladego pojęcia, gdzie się udać, pierwszy raz byłam w skrzydle szpitalnym, a że panowała noc, światła były zgaszone i zero śladu po pielęgniarkach, błądziłam po całym hallu i korytarzu.

Mijałam wejścia do osobnych gabinetów, aż nagle ktoś zaszedł mnie od tyłu zakrywając dłonią usta.

Zamiast krzyku, z mojego gardła wydobyło sie spazmatyczne stłumienie.

Napastnik odwrócił mnie do siebie przodem, pozwalając mi poznać, z kim mam przyjemność...

Kapitan Levi.

- Jesteś zwiadowcą, nie możesz się niczego bać - powiedział cichym głosem.

- Ale mnie pan przestraszył - zrobiłam urażoną minę, a serce zaczęło mi walić młotem.

- Gdybyś była czujna, zareagowałabyś szybciej. Tak jak na polu walki.

Odwróciłam głowę w jego stronę patrząc na mężczyznę ze zdumieniem.

Co właściwie on tu robi? Czego ode mnie chce?

- Masz zadanie do wykonania. Jesteś tu, aby zemścić się na tytanach. Jesteś tu, by w odpowiednim momencie ruszyć na poszukiwania swojego rodzeństwa, czyż nie?

Czytał mi w myślach?

Jakim cudem wiedział, że moim zamiarem jest ich odnalezienie? Chyba nie wspominałam mu o takich szczegółach...

Nieoczekiwanie zbliżył się do mnie i wyciągnął dłoń. Niepewnie ją ujęłam, była zimna i obca, szorstka w dotyku. Popatrzyłam w jego oczy; wydawały się nierealnie szare, błyszczące i jakby ... Poczułam się nieswojo z taką bliskością. Kapitan był atrakcyjny, ale to siła, a jednocześnie słabość najbardziej go cechowała. Byłam świadkiem jego rozterek, załamania i wszystkich tych sytuacji, w których absolutnie nie powinnam brać udziału. Nie potrafiłam się oprzeć wrażeniu, że nie powinien mnie nawet dotykać za dłoń. Jego skóra była wręcz lodowata, drażniąca moje palce. Nie powinien w ogóle tu przychodzić. Jest środek nocy!

- Rose? Coś nie tak?

To nie jest ten sam człowiek, którego znałam. Prawdziwy Kapitan Ackerman nie czaiłby się o tej porze na nowicjuszkę, albo nie chwytałby mnie za dłonie. Od razu je wypuściłam. Nie były prawdziwe.

- Rose? - powtórzył, lecz głos również nie należał do niego. Odbijał się echem, jakby z lustrzanej otchłani, oddalając się coraz bardziej by wkrótce zniknąć całkowicie.

Rose.

Rose.

- Rose, jak można spać z otwartymi oczami?!

- Wygląda przerażająco, patrzcie jak jej drgają powieki, nie mogę na to patrzeć...

- O, chyba się budzi. Dzień dobry, kochana!

Zamrugałam kilka razy marszcząc czoło; jasne, wręcz białe, oślepiające błyski sprawiły, że miałam problem z normalnym widzeniem.
Ale co się dzieje?!

Rozpoznałam po głosach Christę i Sashę, ale... Nie chciałam z nimi rozmawiać. Ani ich słyszeć. Chciałam powrócić do snu, nawet jeśli to tylko moja niezrównoważona wyobraźnia.

- Panno Leone, słyszy mnie pani? - powędrowałam zniechęconym spojrzeniem w kierunku źródła głosu.

Kobieta w średnim wieku, w biało lazurowym fartuchu wwiercała we mnie strapiony wzrok.

Obok łóżka stały Sasha z Christą z niewyraźnymi minami, świadczącymi o zaniepokojeniu. Miały czerwone nosy i spocone czoła, zapewne dopiero wróciły z... właściwie nie wiem, skąd. Po ubraniu oceniłam, że musiały wytarzać się w śniegu, bo gdzieniegdzie na płaszczach przebijały mokre plamy.

Słońce przedzierało się przez okna rozświetlając sale na złoto; dotykając głowy poprawiłam się na łóżku wracając do rzeczywistości.

- Czy ja... długo tutaj leżę?

- Nie mogliśmy cię dobudzić, co się z tobą dzieje? - dziewczyny stały blisko mnie i nadal nie spuszczały że mnie wzroku, podobnie jak pielęgniarka dotykająca mojego czoła. Wokół oczu odmalowywały sie u niej głębokie zmarszczki a grzywka opadająca jej na brwi wpadała w siwy odcień. W młodości musiała być piękną kobietą.

- Spałaś 16 godzin, miałaś bardzo wysoką gorączkę. Już dobrze, oddychaj spokojnie - mówiła do mnie. - Koszmary przy takiej ciepłocie ciała są normalne, ale teraz nie masz się już czego obawiać. Koleżanki przyniosły ci śniadanie, powinnaś odzyskać siły. Jak zjesz, przyjdź do mojego biura, tam na końcu korytarza, bo musisz wypełnić kilka dokumentów - posłała mi ciepły uśmiech, po czym wyszła.

Koszmary...

Nie muszę mieć wysokiej gorączki by je mieć. Życie na tym świecie jest wystarczająco upiorne.

Przejechałam dłonią po twarzy, starając się odgonić rozmyślania o nieszczęsnym, uprzykrzającym moje życie Kapitanie. Przysięgnęłam sobie, że od jutra już więcej nie zagości w moich snach. Marzenia ściętej głowy...

Czułam się wypoczęta ale strasznie głodna więc chwyciłam za talerz z jajecznicą, podciągajac się na materacu.

- Nieźle wczoraj nas wystraszyłaś - Sasha zamknęła okno i zasłoniła je płóciennymi, grafitowymi zasłonami.

- Która godzina? Przegapiłam coś?

- Jesteśmy już po treningu. Wierz mi, ciesz się, że sobie tu smacznie spałaś, bo to, jak urządził nas kapitan, to jakieś żarty - zaczęła opowiadać brązowowłosa, wpychając sobie do ust kromkę chleba.

- Ej, nie kradnij jej jedzenia, ty już swoje zeżarłaś - zbeształa ją Christa a ja się roześmiałam, skupiając na sobie uwagę. Sasha to wieczny pasibrzuch. Oddałam jej także drugą kromkę, z uśmiechem patrząc, jak wcina, aż jej się uszy trzęsą.

Czułam się już na tyle dobrze, że nie zamierzałam dłużej leżeć. Zebrałam swoje rzeczy i wyszłam z dziewczynami na korytarz, kierując się w stronę wskazanego biura, pod którym się rozstałyśmy.

Zapukałam do drzwi i weszłam pewnie do przestronnego pomieszczenia.

Poza szerokim biurkiem ze stertami papierów, w rogu na kozetce siedział Kapitan Levi uciskając ramię jakimś materiałem.
Nie, oszaleję. Dlaczego ciągle na niego wpadam?!

Pielęgniarka zajmująca się mną wcześniej wskazała mi krzesło bym usiadła. Nim zwróciła na mnie większą uwagę, krzątała się wokół zwiadowcy mówiąc do niego po imieniu. Wskazywało na to, że mają dobre relacje.

Bardzo chciałam się dowiedzieć, co stało mu się w ramię, ale w porę zganiłam się za to w myślach, przypominajac sobie nieszczęsny upadek na eskapadzie, gdy pani pułkownik go opatrywała. To było to samo ramię. Najwyraźniej dzisiaj na treningu zbyt mocno je nadwyrężył i rana się otworzyła.

Zwiadowca uniósł wzrok i nasze spojrzenia się spotkały, lecz nie na długo, gdyż Alison Yagami (jej nazwisko było napisane na papierowej plakietce) podała mi pióro i palcem wskazała rubryczkę, gdzie mam złożyć podpisy.

- Chcesz odzyskać nóż? - usłyszałam za sobą wyniosły głos Kapitana.

Odwróciłam głowę i ujrzałam jak trzyma w dłoni mój cenny przedmiot. Rozdziawiłam usta nie wiedząc jak zadać pytanie, skąd go ma, ale on pospieszył z odpowiedzią. Spociły mi się dłonie i ciężko było mi się wyluzować, gdy czułam na sobie jego wzrok spod przymrużonych powiek.

Wprost wypełniało mnie szczęście, że nie potrafi czytać w myślach, tak jak w moim śnie.

- Skonfiskowałem go Braus, ale wiem, że należy do ciebie.

Trzymał rękę wyciągniętą w moją stronę, więc sięgnęłam po niego, on jednak w ostatnim ułamku sekundy odsunął moją własność.

- Mówiłem ci już kiedyś, żebyś z nim uważała. Przykro mi, ale musisz zapracować, by go mieć z powrotem - wycwanił się.

Kobieta skończyła wiązać mu bandaż i opuściła rękawy koszuli. Ackerman wstał i wyszedł, bąkając pod nosem do niej krótkie "dzięki". Gdy mnie mijał, w powietrze uniósł się korzenno- jaśminowy zapach wody po goleniu.

- Podpisałaś wszystko, skarbie? - zwróciła się do mnie białowłosa kobieta, na co kiwnęłam głową.

- Co... się stało kapitanowi? - pomyślałam, że to chyba nie grzech pytać o jego stan zdrowia...

- Wczoraj, gdy wrócił poluzowały mu się szwy i jak to z facetami bywa, przywlókł się, gdy zaczął mu dokuczać ból - posłała mi uśmiech. Była bardzo sympatyczna. - To twoje zwolnienie z dzisiejszych zajęć, zanieś ten arkusz generałowi - podała mi go do ręki kartkę i mogłam odejść.

Świeże powietrze jeszcze intensywniej doprowadziło mnie do porządku. Sięgnęłam umysłem w głąb myśli, jakie obowiązki i zajęcia mnie jeszcze dziś czekają.

Generał Smith. Wczorajsze spotkanie z Annie. Reiner i Bertholdt. Tytani. Eren...Czy dziewczyny z nim rozmawiały? Tyle się działo, a jestem tu tylko dwa miesiące...

W nocy sypał śnieg, nikt jeszcze do tego czasu nie zdążył tu odśnieżyć, dlatego dreptałam po nim zostawiając głębokie ślady.

Wchodząc do gmachu dowódców zderzyłam się z pułkownik Hange.

- Och, Rose, właśnie cię szukałam! Musimy porozmawiać! - ścisnęła mnie za ramiona jakby nie widziała mnie ze sto lat.

- Najpierw muszę coś zanieść generałowi.

Ku memu zdziwieniu chwyciła mój świstek papieru i wsadziła go sobie pod pachę, do teczki ze swoimi notatnikami.

- Ja mu przekażę, chodź, chodź! - wypchnęła mnie z powrotem na zewnątrz, więc z westchnięciem pomaszerowałam za nią w stronę sekcji strzeżonej, do jej lokum.

Jak zawsze kobieta była wulkanem emocji. Odebrałam jej pośpiech jak coś, co faktycznie może być ważne.

- Nasze działania chyba odnoszą sukces - okulary Hanji zjechały na czubek nosa z ekscytacji. - Levi wczoraj wieczór węszył po kuchennych szafkach i nic nie znalazł. Wrócił do siebie i siedział tam do rana. W zasadzie to nie pytałam, jak przebiegła podróż, bo... był zbyt przejęty twoim zdrowiem - zrobiła pauzę i spojrzała na mnie wyczekująco.

Zmrużyłam oczy powoli kodując jej słowa. Po wypowiedzeniu ostatniego zdania odczułam falę ciepła po obu stronach twarzy.

Hanji otworzyła wielkie, dębowe drzwi do swojego pomieszczenia pracy i rzuciła niedbale bordowy płaszcz na fotel, tworząc ubraniową wieżę. Najwyraźniej ta kobieta uwielbiała gromadzić ciuchy, nie kryjąc się, że już nie ma miejsca w szafach na ich przetrzymywanie.

Cóż, tytany to nie jej jedyna pasja, jak widać.

Miałam już po dziurki w nosie rozmów o kapitanie. Wystarczy, że i tak często na niego wpadam, on się na mnie złości albo ratujemy się nawzajem z opresji... Wzbudzał we mnie zbyt skrajne i intensywne emocje. Raz byłam na niego wściekła, raz upokorzona, jak choćby wtedy, gdy zastał mnie rozebraną... A czasem wyżywa się na mnie ewidentnie ukazując problemy emocjonalne... Albo psychiczne? W każdym razie nienawidzi okazywanej pomocy, zwracania mu uwagi, wytykania błędów czy zwykłej rozmowy. Nie potrafi normalnie rozmawiać. Wkurwiający typ człowieka.

- A tak właściwie, jak się czujesz? - dopytała pułkownik, zaparzając wodę na herbatę. Spięła włosy w wysoki kucyk i zabrała się za ogólne porządki na blacie.

- Ja...Już chyba dobrze. Ta pani pielęgniarka się mną zajęła i przywróciła mi siły.

- No, Alison to złota kobieta - przytaknęła. - Siadaj, siadaj. Nie puszczę cię tak szybko. Jak się spisują moje ciuszki? - zmierzyła mnie pociągłym spojrzeniem od stóp do głów i uśmiechnęła się zawadiacko.

- Trafiła Pani z... To znaczy, trafiłaś z gustem idealnie, dziękuję jeszcze raz - upiłam łyk herbaty parząc sobie język.

- Świetnie. A teraz słuchaj. Za kilka dni przyjeżdża moja siostra. Musimy ustalić jakiś plan. Wspominałam już, że Levi węszył w kuchni? Podglądałam go, przeszukał wszystkie szafki. Nie dziwię mu się, że chciał coś dziabnąć, długa podróż do Stohess, pewnie miał tam dużo roboty a i podejrzewam że spotkał się też z dziećmi, bo nie odpuściłby takiej okazji. Zawsze po spotkaniu z Leslie chodzi nadąsany jakby mu kto brudnym butem wszedł do sypialni. A tym razem, dziś na śniadaniu jakby wstąpił w niego anioł - zaśmiała się głośno. - Przyniósł mi herbatę do stolika, czaisz to? I jeszcze powiedział wszystkim "smacznego", myślałam że się tam uduszę! Ja znam Levia już tyle lat, to żeby komuś życzył smacznego, to wielka rzadkość, święto wręcz. No i jak już sie rozchodziliśmy do swoich obowiązków, nagle wspomniał o tobie - znów wbiła swoje piwne tęczówki w moją osobę. Wzdrygnęłam się i zaczęłam strzepywać niby z siebie paprochy, byle na nią nie patrzeć. - Napomknął, że wróciłaś z miasta ledwo przytomna i że cię zaniósł do Alison i że... no dobra, to ci sie nie spodoba...

Przełknęłam głośno ślinę, nie chcąc, by kontynuowała...

- Chyba nie powinnaś się tego dowiadywać ode mnie, więc gdyby kto cię pytał, udawaj że nic nie wiesz, błagam. No więc... Levi wyjechał do Erwina z pomysłem, abyś została przeniesiona.

Dobrze, że w tym momencie nie miałam w ustach herbaty, bo z pewnością wylądowałaby na Hanji.

Serio, kurwa...

- Gdzie? - zadałam pytanie bezbarwnym głosem.

- Do Stohess. Nic więcej nie wiem. Proszę, jakby co, ja ci nic nie mówiłam!

Zacisnęłam ceramiczny kubek z taką siłą, że palce przybrały purpurowy odcień.

Tak, właśnie wyobraziłam sobie jak duszę tego cholernego, zapijaczonego dupka.





DZIĘKUJĘ ZA PONAD TYSIĄC WYŚWIETLEŃ <3 <3




Hanji w rozpuszczonych włosach <3









Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top