Rozdział 17

Rozdział dedykuję @Dorifix 

Wierna fanka i fajna pisarka, dlatego zachęcam abyście ją odwiedzili - jej ff "Znajdę Cię" jest w bardzo podobnym klimacie, niektóre sceny też są podobne ale to dzieło przypadku XD 

A teraz życzę miłego czytania :) 








Obudził mnie dźwięk odśnieżania śniegu za oknem.

Otworzyłam powoli oczy, z dziwnym wrażeniem, że nie jestem u siebie. W istocie.

Moje ciało przeszył dziwny dreszcz, gdy ujrzałam przed sobą głowę śpiącego Kapitana. Jego ręce były założone do tyłu, z tym że jedna dłoń wylądowała... na mojej głowie.

Byłam zła na siebie, że zostałam. Co mnie podkusiło?! Gorzej, co on sobie o mnie pomyśli jak się obudzi?

Delikatnie chwyciłam go za dłoń, jak najmniej dotykając jego skóry odblokowałam swój kosmyk włosów który trzymał. Podniosłam się z łózka, chwyciłam kurtkę i już naciskałam klamkę drzwi wyjściowych, gdy usłyszałam szelest pościeli. Odwróciłam się skołowana, a moje serce zabiło.

Levi podniósł się do siadu i obdarzył mnie przemęczonym, nieprzytomnym wręcz wzrokiem.

Wśród kremowej pierzyny wyglądał jak mały, bezbronny miś polarny. Po jego minie wywnioskowałam, że próbuje przypomnieć sobie ostatnie godziny.

Złapał się za głowę, przeczesał nerwowym ruchem grzywkę i spoglądnął ponownie na mnie.

- Możemy porozmawiać?

Przelknelam ślinę i przekręciłam z powrotem klucz w zamku.

Gdybym mogła cofnąć czas, zaalarmowałabym panią Hange, albo chociaż wyszła stamtąd zaraz po tym, jak go odprowadziłam do sypialni. Tyle powinnam zrobić, jako szanująca się i odpowiedzialna nowicjuszka. Do cholery, Kapitan jest dorosłym mężczyzną, po kiego grzyba ja się nim tak zajmowałam? Teraz przyszło mi się zmierzyć z jego zagadkowym wyrazem twarzy, choć gdybym mogła spekulować, zachowywał się nad podziw łagodnie.

Powolnym krokiem zbliżyłam się do jego łóżka. Levi odgarnął pierzynę i usiadł na skraju, chowając twarz w dłoniach.

- Dlaczego ty, zawsze, kurwa jesteś przy mnie, gdy coś odwalę?- brzmiał, jakby się śmiał, choć byłam na 100% pewna że nie.

Wzruszyłam ramionami.

- Wie pan, ja też zadaje sobie to pytanie. Przypadek?

- Pierwszy raz jestem w tak dupianej sytuacji. Powinienem cię już dawno stąd wyrzucić - powiedział oschle. Ta łagodność była chyba jednak tylko złudzeniem...

- Mówił pan, że jestem tu dzięki panu...

Chwycił przygotowaną szklankę z wodą i upił kilka łyków.

- Ta. To chyba był błąd - popatrzył na mnie i prychnął jak kot. - Moja słabość.

Stałam wciąż na baczność a między nami zaległa pełna napięcia cisza.

Dochodził do siebie i widać było, że nie radzi sobie z kacem.

Wreszcie podniósł się chwiejnie i nalozyl szlafrok. Stanął przy drzwiach, dając jasny sygnał, że mam sobie już pójść.

Minęłam go spokojnie, a gdy naciskałam klamkę, usłyszałam:

- Dziękuję, że się mną... zajęłaś. – powiedział.- I oczywiście ufam, że nikomu nic nie wychlapiesz. Inaczej to twój koniec.

Posłałam mu delikatny uśmiech, a może bardziej nienaturalne wygięcie ust? Nadal czekałam na wyrok, spoliczkowanie, wymierzenie kary. Ale nic takiego nie nastapiło, choć oboje zdawaliśmy sobie sprawę że to, co zaszło, absolutnie nie powinno mieć miejsca.

- Niech pan więcej nie pije. Nie chcemy, by ktokolwiek pomyślał, że upijam pana żeby zaciągnąć do sypialni – powiedziałam na odchodnym.


***

Zimowa aura sprawiła, że atmosfera znacznie się poprawiła. Podczas posiłków ludzie zaczęli normalnie prowadzić rozmowy; już nie było tej przygnębiającej, odbijającej się pustym echem, ciszy. Entuzjazm wywołały pierwsze dyskusje na temat Świąt.

Zbliżały się Święta. 24, 25 i 26 grudnia. Następnie celebrowanie Nowego Roku.

Święta to czas nadejścia kalendarzowej zimy, czasu wolnego spędzanego z rodziną i bliskimi*. Ozdabia się domy papierowymi śnieżynkami, watą, gałązkami świerku i zapala na nich świeczki. Symbol ciepła. Pamiętam, że gdy byliśmy mali, mama wysyłała nas po leśne gałązki, ale z roku na rok Święta traciły klimat, stawałam się starsza i nie widziałam w tym większego sensu. Zima była trudnym okresem. Brak żywności, utrudniony transport, niskie temperatury. Moja rodzina nie przykładała szczególnej wagi do tych obyczajów. W Shinganshinie, w mojej szeregówce ludzie nie mieli potomstwa, żyli skromnie, często samotnie. Nikomu nie przyszło na myśl, by stroić domy albo buszować po sklepach.

Nie lubiłam tej pory roku. Ale tu, w korpusie, zwiadowcy rozmawiali o zimie z podnieceniem i euforią. Ta radość nie była jeszcze tak mocno odczuwalna, bo polowa zwiadowców wciąż nosiła ciemne kolory żałobne.

Prywatne kwatery poleglych żołnierzy zostały wysprzatane: osobiste przedmioty i ubrania oddelegowane do rodzin.

Z pozytywnych wieści, jakie usłyszałam dziś rano, Christa i Marco oficjalnie zostali parą. Jest to chyba pierwsza para w korpusie, dotąd jeszcze się nie spotkaliśmy, by ktoś tu byl w związku. No, mamy podejrzenia odnośnie Mikasy i Erena, ale to ciężki przypadek. Odkąd Eren wrócił z wyprawy, nie odstępują siebie na krok. Potrafią zniknąć na kilka dni, tak, że nie uczestniczą nawet w treningach. Ciekawiło mnie co porabiają i gdzie przebywają ale uznałam, że widocznie mają zlecone zajęcia poza siedzibą. Eren w końcu to sławna nadzieja ludzkości...

Ponieważ na zewnątrz termometry pokazywały -10 stopni zdecydowano, że dzisiejszy trening odbędzie się w jednej z sal głownego budynku, i poprowadzi go Kapitan Ackerman. To mogło oznaczać: a) wyciśnięcie z nas siódmych potów, b) zgotowanie nam wielkiego pola bitwy z którego wrócimy zakrwawieni i ze złamanymi kończynami...

Już kiedy przekroczył próg sali, z jego oczu buchał diabelski plan wykończenia nas w jak najkrótszym czasie. Zasalutowaliśmy i w ciszy zbiliśmy się w równy szereg. Nikt z nas nie chciał go denerwować.

Ukradkiem przyjrzałam mu się bardziej; idealnie ułożył włosy, choć miał je już nieco za długie. Czysty, wyprasowany mundur, lecz nie w klasycznym stylu; czarna koszula dodawała mu atrakcyjności. Powinien częściej wybierać ciemne kolory.

Sprawdził obecność, nie bawiąc się w żadne uprzejmości. Szybka, energiczna rozgrzewka. Czułam, że naprawdę chce dać nam popalić. Moje włosy, mimo spięcia spinkami wyplątywaly się spod nich i przy skokach wpadały na oczy. Gdy Kapitan udzielił pozwolenia na minutę przerwy by można było się napić, podszedł do mnie z dłońmi założonymi na piersi.

- Widzisz cokolwiek przez te kłaki? - spytał lodowato. - Lepiej je zwiąż, bo w walce ktoś za nie pociągnie i je wyrwie.

- Tak jest, kapitanie - odparłam. - Niestety one są za krótkie i...

- Zbiórka! – wrzasnął, aż mi zapiszczało w uszach. - Co druga osoba, wystąp. Jedna drużyna przenosi te bele na lewo, druga na prawo.

Rzuciliśmy Kapitanowi niepewne spojrzenia. Bele leżące pod ścianą ważą przynajmniej z 20kg. Chłopcy są jeszcze jakoś w stanie je przenieść, ale my? Jak on to sobie wyobraża?

- Nie wyraziłem się jasno? – zniecierpliwił się.

W ciszy podeszliśmy więc do hałdy drewna i każdy na swój sposób zaczął je przekładać. Myślałam, że wypruję sobie flaki, gdy ledwo uniosłam pierwszą kłodę, wbijając sobie przy okazji kolekcję drzazg. Pozwoliłam sobie na krótkie spojrzenie na tego małego człowieczka, i ku mojemu nieszczęściu on popatrzył na mnie. Zarejestrował moją minę i zbliżył się, głośno stukając podeszwą. Widziałam zaciekawione spojrzenia grupy. Ackerman zabrał ode mnie drewno i uniósł je wysoko, demonstrując swoją siłę.

- Myślisz, że trupy ważą mniej? – zirytował się. Zacisnęłam usta obserwując, jak podchodzi do lewej ściany i zrzuca belę na pozostałe. - Postarajcie się bardziej. Ktoś z was musi zastąpić moją drużynę.

Ah tak, wszystko jasne.

Po jego słowach salę wypełniły odgłosy szurania i głuchego obijania o siebie drewna. Każdy zaczął poruszać się żwawiej, jak mrówki.

Przeniosłam łącznie cztery bele, za to chłopcy w pocie czoła mieli na koncie przynajmniej po dziesięć. Nie mam co marzyć o tym, by stać się członkiem oddziału specjalnego. W końcu, realnie rzecz ujmując, moje umiejętności ani trochę nie są specjalne i nigdy nie będą...

* - Nie chciałam wplątywać wątku religijnego, dlatego Święta w moim opowiadaniu nie mają nic wspólnego z chrześcijańskimi obyczajami :) 



***




Nie pamiętam, kiedy ostatni raz zajadaliśmy się pieczony warzywami, jakie dziś zostały przygotowane na obiad.

Na stołówce słychać było tylko brzęczenie sztućców i głośne mlaskania. Jean nawet zaczął wylizywac swój talerz. Ymir walnęła go łyżką w głowę ze słowem „obrzydliwe", na co zareagowaliśmy kaskadą śmiechu. Ymir i Jean czasami zachowywali się jak stare dobre małżeństwo.

- To co, kto z was ostrzy ząbki na miejsce w oddziale Ackermana? – zatarła ręce. Nie doczekała się żadnej większej reakcji z naszej strony.

Jestesmy za krótko w tym korpusie, by porywać się na takie stanowiska...

- Hm, czyli wychodzi, że tylko ja - wymamrotała ze śmiechem w głosie czarnowłosa.

- Ja bym też chciał - zgłosił się Jean wycierając z ust resztki sosu. - Zarabiasz więcej, masz własny pokój, wydajesz rozkazy...

- Tak, tak, ale o kwestii rozprawiania się z tytanami już nie wspomnisz? Oh, na twoje miejsce szybko by ktoś wskoczył.

Jean wzruszył ramionami.

- Bynajmniej, nawet najlepsi giną...

Nastała chwila ciszy.

- Rose, twoja nowa fryzurka chyba przypadła do gustu Ackermanowi – zmieniła temat Ymir, na co ja się omal nie zadławiłam marchewką.

Tak, z pewnością.

- Zazdrościsz, Ymir? - odesłałam jej ten sam, uszczypliwy uśmieszek. To tylko takie żarty. Ymir mimo docinek czy cwanych zaczepek, była w porządku.

- Przyznajcie, na treningu prawie ciągle kręcił się obok niej.

Cala gromadka kiwnęła twierdząco głową. Udawałam, że wcale mnie to nie ruszyło.

- Chcesz coś jeszcze powiedzieć? – spytałam wyzywająco, ale ona tylko puściła do mnie oczko i podniosła się z miejsca, by odnieść talerz.

Odkąd Christa nie poświęca jej tyle czasu co kiedyś, szatynka nie powstrzymuje się od impertynencji.

Nie musiała publicznie komentować zachowania Levia. Kręcił się, a może się nie kręcił i tylko jej się tak wydawało? Głupio się czułam, że nikt, nawet Sasha nie zostali wtajemniczeni. Tu nie chodziło o zaufanie, a szacunek, jakim darzyłam Kapitana i nie chciałam, by sekrety z jego życia ujrzały światło dzienne. Sama znajdowałam się przecież pod ostrzałem. Kapitan mógłby mnie z łatwością wyrzucić na bruk. Ale nie zrobił tego. I w dalszym ciągu nie wyjaśnił, dlaczego to jemu zawdzięczam dołączenie do zwiadowców...

Do wieczora mogliśmy się cieszyć czasem wolnym.

Sasha zamknęła się w pokoju aby odpisać na listy od rodziny, a Conny, Jean, Marco i pozostałe dziewczyny pognali do biblioteki pograć w szachy. Miałam dołączyć, ale w porę sobie przypomniałam o umówionym spotkaniu z panią pułkownik. Wymigałam się bez podejrzeń, kłamiąc jak z nut i już po chwili stałam przed wejściem na zaplecze.

Pani Zoe tym razem miała na sobie fartuch a okulary wymazane jakąś dziwną substancją, ewidentnie oderwana od pracy.

- Cześć perełko, wejdź i się rozgość, muszę tylko coś skończyć – przywitała mnie z ciepłym uśmiechem.

Między jej zębami tkwiła pietruszka z obiadu. Odwzajemniłam uśmiech i weszłam do środka.

Zniknęła za kotarą a ja zasiadłam przy stole, który kobieta przestawiła bliżej paleniska. Dzięki temu mogłam się przy nim ogrzać.

Wnętrze nie było tak uporządkowane jak za poprzednim razem. Dziwny zapach unosił się z oddzielnego pomieszczenia, jakim zapewne była główną pracownia. Ciekawilo mnie, co dokładnie tam się odbywa i nad czym tak ciągle ślęczy ta kobieta. Ile można badać tych tytanow?

- No, no ale powiem ci, po naszym ostatnim spotkaniu zrobiło mi się tak błogo na sercu. Świadomość, że jest jeszcze jedna osoba która przejmuje się losem Levia bardzo mnie zmotywowała. Ponoć dał wam dziś niezły wycisk, co? – zarechotała Hange, wchodząc do izby z jakimś naczynkiem i kładąc go na kredensie. – Nie wiem, co zrobiłaś od ostatniego czasu, ale dziś na obiedzie był rozgadany jak nigdy!

- Naprawdę? – zainteresowałam się. - Co takiego mówił?

- A wiesz, mała, Erwin mu zapowiedział, że do nowego roku musi zebrać nową drużynę. Levi ponoć bardzo was chwalił. Jak chcesz znać moje zdanie, to trochę ryzykuje wciągając w to nowicjuszy... Przecież wy jesteście niedoświadczeni, nic nie potraficie. Gdzie wy do zadań specjalnych się nadajecie? – machnęła ręką, po czym doprowadziła się do porządku, chaotycznie rozrzucając fartuch i czyszcząc brudną ścierką okulary.

- Tak, ma pani rację – przyznałam. – Dlaczego Kapitan po prostu nie przeprowadzi rekrutacji na zwiadowcach którzy pracują tu od lat?

Jej oczy koloru toffi wbiły się we mnie. Przez twarz przemknął cień.

- Eh młoda jesteś, nic jeszcze nie wiesz... - powtórzyła. – Chcesz wiedzieć? – nalała do dwóch kubków herbaty czekając na moją odpowiedź. Przytaknęłam cicho. – Połowa ludzi których mijasz, zwiadowcy po trzydziestce, czterdziestce ... Oni się już nie nadają.

- Nie nadają? – nie zrozumiałam, co miała na myśli.

- Psychicznie. Fizycznie trochę tez. Wiesz, nie każdy człowiek od nas jest zwiadowcą biorącym czynny udział w ekspedycjach. Niektórzy są tu medykami, technikami, sekretarzami. Zdarzało się, że po pierwszej wyprawie chłopy doznali takiego wstrząsu, że wylądowali w ośrodku dla obłąkanych. To wcale nie jest proste, być zwiadowcą... Ale nie mówmy o tym, zgoda?– mrugnęła do mnie porozumiewawczo i upiłyśmy łyk gorącego naparu. Wyczułam mocny imbir, kardamon i suszoną malinę. Herbata była przepyszna.

- Pani pułkownik, wymyśliła pani, co robić z Kapitanem? – przeszłam do sedna.

- Miałam o to samo pytać ciebie. A no i proszę, „pani pułkownik" to takie sztywniackie... Jestem Hanji!

- Hanji... - powtórzyłam z uśmiechem. - No dobrze.

- Mój pomysł moze albo pomoc, albo jeszcze bardziej zaszkodzić Leviowi - zaczęła mówić. - I musimy działać rach ciach, bo to jedyna okazja. 

 Przechyliłam się w jej stronę, mrużąc oczy z zaciekawieniem.

- To chyba dość ryzykowny plan?

- Owszem, istnieje ryzyko. Stawiamy wszystko na jedną kartę.

- To znaczy?

- Tą kartą będzie kobieta. Moja siostra.

-Och, ma pani... siostrę - zadziwiła mnie. - Sądziłam że ten plan będzie pokroju dosypania ziółek do herbaty, albo rozmowy z lekarzem albo chociaż jakieś dodatkowe zajęcia dla niego...

Zrobiła dziubek i pomachała mi palcem przed twarzą.

- Levi, mała, się na to za żadne skarby świata nie nabierze. Takie numery to nie z nim. A z tym lekarzem to wypaliłaś...

Nie odzywałam się, dając sobie czas na przetrawienie jej słów. Siostra pani pułkownik w naszym korpusie? Nie wiem czemu ale spociły mi się dłonie.

- No nie wiem, czy ten ruch nie jest zbyt śmiały. A co na to pani, to znaczy twoja siostra? I... Jaka ona jest?

- Bez obaw, znają się jak łyse konie - zachichotała a mnie to bardziej spięło. - Levi za nią niezbyt przepada. Gada tyle samo co ja, a może nawet więcej. Ale jest ładna i bystra, i dużo wyższa niż Levi. Kiedyś mi coś wspominała że z niego dobra dup... znaczy się...fajny. Podoba jej się. Więc czemu by ich nie zeswatać?

- Zeswatać? - powtórzyłam takim tonem, jakbym dostała w twarz rybim ogonem. Zrobiło mi się niedobrze i odstawiłam kubek z naparem. 

Wybaczcie, że kończy się w takim momencie! Ostatnio miałam taką wenę, że ten rozdział pisałam i pisałam i nie chciałam, aby wyszedł z niego tasiemiec :P Dlatego podzieliłam go na dwie części. Mam nadzieję że się Wam podoba.

 Pamiętajcie, jeżeli macie swoje sugestie, pomysły odnośnie ff, piszcie ^.^

 Miłego weekendu! 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top