Rozdział 52
Strasznie Was przepraszam, że musieliście tak długo czekać na rozdział. Aktualnie mam pewne zawirowania w życiu.
Zdradzę jednak, że szykuję coś fajnego + długość rozdziału chociaż troszkę powinna zrekompensować czas oczekiwania ^^
Zapraszam
Rose - pow
Posterunek żandarmerii w którym tymczasowo pomieszkiwali moi przyjaciele był zdecydowanie "spokojniejszy", niż mój, pod względem współlokatorów.
Zero podejrzanych typów, obrzydliwych spojrzeń w moim kierunku, jakichś nocnych krzyków... Standardem przypominał nasz budynek. Niewielkie pokoje jak w motelu, ciasna stołówka ze stołami na których leżały stare ceraty, toalety na każdym piętrze i skrzypiące podłogi. Nie każdy posterunek tak wyglądał, i z tego co mi opowiadano, zandarmieria buntowała się obecnymi warunkami zamieszkania. W dodatku byli zmuszeni dzielić miejsce z nami, to już w ogóle nie było im na rękę. Nie mogli się doczekać remontu, ponoć był im obiecany.
W tych czasach jednak nie to było najważniejsze, a żandarmeria traktowała nas, jakby to, że tytani rozwalili mur było naszą winą...
Straciliśmy swoją siedzibę ale Smith naprawdę się spisał. Sprawnie przeprowadził ewakuację zapewniając to schronienie więc nie powinniśmy wybrzydzać.
Dziewczyny dzieliły razem jeden pokój a Jeana umieszczono w całkowicie innej części budynku, razem ze starszymi rocznikami. Miał szczęście, bo trafił na sympatycznych i miłych ludzi. Przynajmniej zyskał jakichś nowych znajomych. Jeanowi zawsze brakowało towarzystwa. Poza tym dołująca sytuacja z Marco sprawiała, że ekstrawertyczny chłopak sam szukał kontaktu z ludźmi.
Sasha opowiedziała mi o facecie zza ściany, który w nocy strasznie chrapie i dziewczyny musiały na noc nakrywać uszy poduszkami, by jako tako się wyspać, oraz o dziewczynach z żandarmerii, trochę starszych od nas, z którymi złapały wspólny kontakt. Osób w naszym wieku było bardzo niewiele.
Po przyjściu ze szpitala od razu udaliśmy się wszyscy na stołówkę, by zakosić coś do zjedzenia ( wczorajsze tosty, dobre i to) i zaszyliśmy się w pokoju Jeana. Siedzieliśmy kilka godzin, rozmawiając o całej tej sytuacji z nową siedzibą, ewakuacją i o Marco.
Choć minęło trochę czasu, kiedy ostatni raz ich widziałam, nie ciągnęło mnie do tego, by dzielić się z nimi informacją na temat rodzeństwa czy spotkania z ojcem... Nie chciałam im tego opowiadać bo bałam się reakcji i tego, że znów się rozkleję. Było mi ciężko przetrawić te informacje. Tomi i Leah, mój ojciec. Zginęli z rąk żandarmerii. Ojciec sam sobie zasłużył.
Ale dzieci? Do tego cała niewyjaśniona historia z moją matką, podziemiem... Nie potrafiłam zrozumieć, o co dokładnie chodziło a myślenie o tym wiązało się tylko z bólem i frustracją. Ojciec zabrał pewne fakty ze sobą do grobu. Wspomniał coś o Ackermanach. Niby mogłabym spytać Levia o wyjawienie jakichś informacji, jednak to nie łatwe. On nie przepadał dzielić się ze mną przeszłością. Nawet gdy graliśmy w pytania, omijał te tematy. Zresztą nasza relacja była tak pokręcona, że rozpamiętywanie przeszłości i pytanie o jego rodzinę tylko by nas mocniej zdołowało albo skłóciło. Eh... W głębi duszy tego chciałam. Móc spytać go o wszystko. Tak szczerze. Ale nie, Rose. Zapomniałaś, że chciałaś się od niego odciąć?
Nigdy się od niego nie odetnę. Mogę powtarzać te słowa do usranej śmierci, a i tak będę o nim myśleć.
Nie chciałam pokazywać swoich zmartwień, choć nie udawało mi się tego dobrze zatuszować. Mało się odzywałam. Byłam śpiąca. Tej nocy spaliśmy może trzy godziny? Znaczy ja i Levi... Nadal czułam ciepło jego ciała, dotyk skóry na moim policzku i jego charakterystyczny, głęboki męski zapach. Jak na jego koszulce... Poddaję się mu z taką łatwością. Ciągle zmieniam zdanie. A przyrzekłam sobie, że z nim skończę. Że ma mnie znienawidzić... Ale odtrącenie człowieka, z którym tyle mnie łączyło... Byłoby jeszcze gorsze. Więc głupia ja brnę na oślep...
- Rose, wracaj do nas - usłyszałam Jeana.
Włączyłam tryb powrotu do rzeczywistości.
Gdyby wiedzieli o wszystkich moich problemach... Może jednak im opowiem?
Lecz jakie dobrać słowa? Jak przedstawić moje rozchwianie emocjonalne, rozterki ?
Teraz miałam tylko ich...
I próbowałam udawać, jak bardzo cieszę się, że operacja Marco się udała.
Starałam się uśmiechać i reagować na ich żarty i docinki. Nadal jednak nie mogłam pozbyć się wrażenia, jakby inaczej mnie traktowali. Urojenie? Było to dziwne...
Pytali, jak się czuję i czy z moim głosem już wszystko w porządku. O to, jak mi się pracuje z Hanji, na jakim mieszkam posterunku i czy przypadkiem nie schudłam? Hm... Może troszkę?
Dyskutowaliśmy o Erenie i poruszyliśmy także na kwestię oddziału specjalnego i kto zastąpi Marco.
Analogicznie temat zjechał również na Kapitana, lecz starałam się za wiele nie udzielać, tylko głównie słuchałam co mają do powiedzenia przyjaciele. Ymir dość intensywnie wtedy mi się przypatrywała, jakby badała każdy mój gest sprawiając, że spinałam się jeszcze bardziej i w końcu całkowicie zrezygnowałam z odzywania się. Gdybym wyjechała z tekstem, że dzielę z nim pokój, albo że siedziałam dziś z nim całą noc sam na sam, to zasypaliby mnie tyloma pytaniami, żebym się nie pozbierała. Naprawdę nie chciałam im tego wszystkiego opowiadać. Ymir i tak wiedziała za dużo!
Po południu wyszliśmy wreszcie odwiedzić Marco. Powinien już się wybudzić po operacji. Stwierdziliśmy, że wypada kupić dla niego jakiś niewielki podarunek, więc wstąpiliśmy do sklepu i złożyliśmy się na jakieś owoce.
Im bliżej szpitala, tym bardziej dopadał mnie stres. Denerwowałam się jego stanem, czego nie mogłam powiedzieć o reszcie. Zdawali się być wyluzowani.
Przed wejściem do salki Christa złapała Ymir za rękę, a Jean próbując na szybko rozpiąć płaszcz, rozdarł okrągłe guziki, które upadając na płytki, rozjechały się po całej poczekalni.
Pomieszczenie, w którym przebywał Marco tonęło w szpitalnej bieli. Pochmurny i chłodny dzień, z okna nie docierało za wiele światła a twarz chorego chłopaka oplatał cień. Miał blade, kościste policzki, włosy przyklejone do czoła i skroni ale na nasz widok rozpromienił się, co sprawiło, że jego oczy się rozjaśniły i błysnęły radośnie.
- Mieliście rację, jakoś przeżyłem - przywitał nas, próbując się lekko unieść na poduszce, ale my zaczeliśmy na niego krzyczeć, by się nie ruszał. Woleliśmy chuchać na zimne.
Zakłuło mnie w klatce piersiowej na widok jego grubych bandaży zabezpieczających jego tułów. Jedna ręka chłopaka była z podwiniętym rękawem i śladem opatrunku po zastrzyku znieczulającym.
Jean jako pierwszy usiadł na skraju kozetki, kładąc papierową torebkę z owocami na szafce obok, a Marco tylko przewrócił oczami ze słowami, że nie trzeba było. Naprawdę był uradowany z naszej obecności, i pewnie jednocześnie przestraszony swoją nową sytuacją.
- Doktor już mi o wszystkim opowiedział. O karierze zwiadowcy w oddziale Kapitana mogę zapomnieć. Mam nadzieję, że nie zwolnią mnie tylko z wypraw...
- Myślę, że jak coś, Hanji cię chętnie przyjmie - wysililam się na słaby żart, ale przyjaciele zachichotali cicho.
Hange już miała jednego męskiego asystenta, był to Moblit. Ja pracowałam u niej tylko na doczepkę - można by rzec - na równi z Hanną. Zdrowie najważniejsze. Na branie udziału w ekspedycjach Marco będzie musiał uzbroić się w cierpliwość.
Gdy wychodziliśmy ze szpitala, zmierzchało.
Na niebie pojawił się blady księżyc, przysłaniany od zachodu co rusz przez ciemne chmury. Granatowo-fioletowy nieboskłon zmącały smużki siwego dymu ulatniającego się z kominów domostw. Mieszkańcy zamykali okiennice a kupcy pakowali swoje wystawy. Jarmark na rynku dobiegał końca.
Powolnym krokiem kierowaliśmy się w stronę uliczek z szeregowymi kamienicami. Nasze wojskowe, zimowe buty stukały o kamienistą nawierzchnię by po kilku przebytych metrach usłyszeć jadący w naszym kierunku powóz.
Przemknął niepokojąco blisko po czym zatrzymał się centralnie przed nami, zagradzając drogę.
Był to niski, pospolity drewniany powóz z szerokimi kołami, w którym siedziało trzech mężczyzn ubranych w czarne kurtki i kamizelki z emblematem garnizonu żandarmerii. Na przedzie widniał kary koń.
Zmrużyłam oczy, gdy mężczyźni krzyknęli coś do nas przyjaźnie, otwierając przed nami drzwiczki i machając rękami w geście zaproszenia do środka.
- To nasi nowi kumple - wytłumaczył Jean, szczerząc zęby. Bez zastanowienia wskoczył na powóz, przybijając z nimi piątkę a dziewczyny ruszyły zaraz za nim.
Przez sekundę rozważałam odwrót, bowiem nie spodobało mi się to towarzystwo i sam fakt, że miałabym jechać z obcymi powozem, ale Sasha popchnęła mnie do przodu, ściskając za ramiona i śmiejąc mi się do ucha, jakiż to zbieg okoliczności, że na nas trafili...
Odepchnęłam się od podnóżka i usiadłam między przyjaciółkami. Omiotłam obojętnym spojrzeniem twarze młodych żandarmów. Dwóch czarnowłosych i jeden blondyn o dość sympatycznym wyrazie twarzy. Nosił czapkę, lekko zjeżdżającą mu na linię brwi. Zobaczył, że mu się przyglądam więc wystawił do mnie dłoń.
- Widzę, że macie nową koleżankę. Miło poznać, jestem Hiroki.
Uścisnęłam jego dłoń z udawanym uśmiechem, wypowiadając również swoje imię.
Tamta dwójka nachyliła się w moją stronę, a gdy się sobie wszyscy przedstawiliśmy, ten niższy i szczuplejszy ( Vincent ) chwycił za wodze i ruszyliśmy w drogę, jak sądziłam, na ich posterunek. Wieczorne powiewy chłodu smagały nas po twarzach i unosiły moje włosy. Lubiłam to uczucie, choć wiedziałam, że od tego zimna mój nos i policzki zaraz robią się czerwone.
- Już po pracy? Nie za wcześnie? - zagadał Jean.
- A żebyś wiedział jaki dziś mieliśmy felerny dzień - odkrzyknął Hiroki, aby było go dobrze słychać wśród stukotu kopyt i trzeszczeń powozu. - Mamy dosyć. Jak wrócimy, to chyba otworzę ten bimber cośmy ostatnio dostali od tej żony kołodzieja, co wam opowiadałem. Rzadko się zdarza, by ktoś w podzięce dawał nam takie prezenty, hehe. Napijecie się z nami? Jean, ty jesteś nam coś winien, pamiętasz?
Przewróciłam oczami. Świetnie. Znowu alkohol.
Przed oczami nagle ujrzałam Kapitana owiniętego w białą narzutę, który siedział skulony w swoim łóżku, zmęczony pijaństwem. Przypomniało mi się, że wyglądał zupełnie jak mały, nieporadny miś. A żeby było bardziej niezręcznie i nieprzyzwoicie, sam poprosil mnie wówczas, bym została. Zasnęłam na jego materacu, po czym rano obrywam tekstem w stylu: "Powieniem cię już dawno stąd wyrzucić..." Levi sam się chyba zamotał i poczuł niekomfortowo. Młodsza kadetka nocuje w jego sypialni i jest świadkiem niecodziennego, wręcz uwłaczającego zachowania. Byłam na siebie zła. Ale chciał, bym była przy nim... Sam o to poprosił. Pijany. A ja mu odpowiedziałam: " Niech pan więcej nie pije. Nie chcemy, by ktoś pomyślał, że upijam pana by zaciagnąć do sypialni". Brawo Rose, tekst pierwsza klasa. Co ja miałam wtedy w głowie? Żenujące.
Pociągnęłam nosem i poprawiłam grzywkę, próbując ukryć to zawstydzenie spowodowane niemoralnymi wspomnieniami.
Zaraz jednak ktoś wytrącił mnie za myślenia, bo Sasha zapytała się mnie o jakąś głupotę, a zaraz potem Hiroki poprosił mnie, bym podała mu z tylnego miejsca zapakowaną do torby kanapkę, mamrocząc coś, że nie miał czasu dzisiaj jej zjeść.
- O, z czym masz? - zaciekawiła się Sashka, podnosząc brodę, by wychwycić zapach unoszący się z zawiniętej w papier kanapki. Jej nozdrza poruszyły się w zabawny sposób jak u królika.
- Z serem i szynką.
- Podzielisz się?! - zaświeciły jej się oczy.
- Wiecznie nienażarta - uczepiła się Ymir. - Nie podbieraj kolegom jedzenia, to niegrzeczne!
- Zjedz moją - odezwał się ten trzeci żandarm, którego imię mi gdzieś wyparowało.
Sasha wydała z siebie niezidentyfikowany odgłos świadczący o szczęściu i zaczęła kopać w torbie w poszukiwaniu upragnionej kanapki.
Posterunek na który się udawaliśmy znajdował się prawie na samym końcu Karanes. Gdy obróciłam głowę, by spojrzeć na pozostawioną w tyle drogę, na ulicach panował już mrok.
Od rana zanosiło się na deszcz. Powietrze stawało się być coraz bardziej nawilgnięte i typowo jesienne. A przecież mieliśmy styczeń. Deszcze w środku zimy były bardzo nieprzyjemne.
Gdy dojechaliśmy na miejsce, chłopcy wbiegli prosto do jadalni i dopiero za zakrętem korytarza odwrócili do nas głowy, nawołując, byśmy także się z nimi napili.
Otwierałam już usta, by wygłosić jakąś wymówkę, kiedy Jean ni stąd, ni zowąd doskoczył do Ymir i złapał ją w pasie, przekręcając, a ta, waląc go po głowie zaczęła się wydzierać.
Sekundę potem podbiegł do mnie ten blondyn, Hiroki i wziął mnie na ręce w ten sam sposób.
Ej, ty durniu! Chciałam krzyknąć, ale to się działo tak szybko, że nie zdążyłam porządnie zareagować.
- Z babami trzeba krótko! - zaśmiał się, wystawiając zęby. Znalazłszy się w powietrzu, aż mi się zakręciło w głowie. Mnie nie było do śmiechu.
Dwójka pozostałych żandarmów zajęła się Christą i Sashą i zanieśli nas do stolika najbliżej okna. Nie wyrywałam się, ale też nie pokazywałam, by jakoś mi się to spodobało. Żandarm był wysoki i silny, z łatwością mnie nosił, ale ta bliskość działała na mnie odpychająco, tym bardziej, że on nie przestawał się głupkowato szczerzyć...
- No dobra, tylko na jednego kielonka! - zgodziła się Sasha, chwilę później dostając z łokcia od Ymir, która kierowała swój pocisk w stronę głowy Jeana, ale chłopak zrobił unik. - Uważaj trochę!
- Przepraszam, Sasha. Jean, odstaw mnie wreszcie! Co za wnerwiający palant...
Jak za dawnych dobrych czasów...
Nie chcąc mieć już nic wspólngo z Hirokim, zajęłam prędko wolne miejsce obok Christy, która zdejęła z siebie płaszcz, podobnie jak my wszyscy. Uznałam, że skoro utknęłam w tak beznadziejnej sytuacji, niech chociaż dziewczyny się dobrze bawią.
Na stole pojawiły się kufle i Vincent ponalewał dla każdego po równo złotawo kasztanowy alkohol. Zapach bardzo sredni, już wiedziałam, że mi nie podejdzie, ale nic nie powiedziałam.
Standardowe milczenie Rose.
Dziewczyny tak się nakreciły że wyżłopały cały kufel w ciągu kilku minut, podobnie jak nowo poznani żandarmi. Musiało być po mnie widać, że nie nadaję się na tego typu chlanie, jednak nikt nie zaprzątał mną sobie głowy. Wypili drugą i trzecią kolejkę, kończąc szklaną butelkę. Kilka razy włączałam się do rozmowy, by nie siedzieć cicho, jednak moje myśli cały czas gdzieś odlatywały w bok a wypity alkohol zamiast poprawiać, obniżał mój nastrój.
- Chodzcie stąd, bo zaraz będzie kolacja. Pójdziemy posiedzieć w pokoju, co? - zaproponował Jean. Popatrzył na mnie i poczochrał moje loki, jakbym była dzieckiem. - Rozchmurz się!
Podnieśliśmy się z siedzisk i wyszliśmy na drugie piętro. Minęliśmy kilku innych żandarmów, na co kiwnęliśmy do nich głowami w geście przywitania i już mieliśmy się zamknąć w pokoju, gdy przed nami stanął wysoki i szczupły mężczyzna, mniej więcej w wieku 25 lat. Na nasz widok uśmiechnął się szeroko, poprawiając ciemny sweter. Skądś go znałam, ale nie mogłam sobie przypomnieć, kto to jest.
Jasne blond włosy, jasna cera, półprzymknięte oczy i prosto zarysowane pełne usta. Przystojny.
Dziewczyny staneły jak zamurowane, a Vincent z chłopakami wyciągnęli dłonie by poklepać go po ramieniu w geście przywitania.
- Też się wcześniej, zwinałeś, Christian? Chodź, jutro wolne to można się napić - próbował go namówić ten grubszy.
Christian. Teraz skojarzyłam.
Chłopak, którego spotkaliśmy ponad miesiąc temu w jednej z knajp na rynku. On... zaprowadził nas do Annie. Był jednym z nich. Do cholery. Co on tu robi?!
Jakby mi czytała w myślach, Sasha chwyciła mnie za przegub ręki i nachyliła w moją stronę.
- Spokojnie, wszystko ci wytłumaczę...
Wbiłam w niego nieufny wzrok. Nagle jakby brakło mi tlenu, nie mogłam wydusić z siebie słowa i poczułam jak moja głowa robi się ciężka a rozmazana facjata Christiana zaczęła się zlepiać w jedną plamę. Zdecydowanie dopiero teraz alkohol zaczął działać...
Żandarmi otworzyli drzwi z klucza i weszli do swojego pokoju, głośno się śmiejąc. Wciąż byłam prowadzona przez brunetkę. Całe szczęście, bo obie chwiałyśmy się i nawzajem podtrzymywałyśmy. Usłyszałam odgłos zdejmowanych butów i skrzypienie spręzyn na tapczanie tuż przy ścianie. Christian przemknął obok mnie, prawie stykając się z moim ramieniem. Może mnie poznał, może nie...
Jean podroczył się z Ymir nie chcąc siadać obok niej, więc Christa pacnęła go w ucho na co blondyn złapał się za nie, udając że sprawiła mu tym wielki ból. Sashy się porządnie zakręciło w głowie bo cięzko było jej wycelować pośladkami na fotelu, czemu siadła prawie na moich kolanach.
- Przepraszam - parsknęła. Podwinęła rękawy, i rozchyliła kołnierz. W pokoju od palącego kominka było bardzo parno.
Nadal czekałam na wytłumaczenie, kim naprawdę jest Christian.
- Christian, nie wiem czy pamiętasz Rose, ale.. to jest Rose - zachichotała głupio brunetka. - Mógłbyś jej wytłumaczyć wszystko, wiesz, bo zdaje się że ma o tobie to samo zdanie co my na początku. Nie jest w temacie.
Wszystkie pary oczu skierowały się na mnie.
- No jasne! Rzuciłaś się z nożem - odezwał się a mnie ścisnęło gardło. Z jednej strony miałam dość alkoholu, z drugiej chyba go właśnie potrzebowałam... - Annie, Berta i Reinera poznałem właśnie tutaj, w naszym korpusie. No, zeszli później na złą drogę, a że byłem ich najlepszym kumplem, to dałem się wciągnąć w ich grę, czego żałuję. Współpracuję z waszym szefem i kilkoma osobami z waszego korpusu. Pomagam Erenowi ich odnaleźć.
Uznał, że pora na krótką przerwę bo chwycił jakiś trunek od Vincenta i wypił duszkiem kilka łyków, sapiąc po tym i czerwieniąc się.
- Mocne - stwierdził. - No, a wracając...
- Czyli co, zmieniłeś front? - weszłam mu w słowo.
- Można to tak nazwać... Nadal mi nie ufasz? - jego niebieskie oczy spojrzały w moje. Nie potrafiłam zidentyfikować jego intencji. Procenty we krwi na tyle odebrały mi zdolność poznawcze, że cała sytuacja wydawała mi się nie tyle szalona, co podejrzana. Gdybym miała swój nóż, chyba rzuciłabym się na niego ponownie. - Okej, więc co ty na informacje, że dziś w nocy ich dopadliśmy? Leonhart i Hoover nie żyją.
Nieprawda. Łże jak pies. Niby jakim cudem dwójka tytanów miała zginąć z rąk słabego żandarma, Erena, Mikasy i...
Chociaż...
- Rose, wyluzuj. Christian jest po naszej stronie, wiesz, nie chcieliśmy ci wcześniej tego mówić, bo jego śledztwo jest tajne... - uspokajała mnie Sasha.
Wszyscy zgromadzeni patrzyli teraz na mnie z rozbawieniem. Jean wyciągnął w moim kierunku szklankę ze swoim trunkiem. Chyba w tym momencie nie pogardzę...
Przyjęłam ją, co spotkało się z wybuchem rechotu.
- Dziewczyno, jakaś ty sztywna, nie ma powodu do obaw! - rzucił Vincent.
Kilka osób zapaliło świece kładąc je na regałach i niewielkim stoliku, więc zrobiło się nieco jaśniej, choć buzujący ogień nadal wydzielał zbyt dużo gorąca i wkrótce sama rozpięłam kilka guzików koszuli, bo zaczynałam się gotować. Ktoś otworzył okno, a Ymir by bardziej poprawić mi humor dosiadła się do mnie bliżej.
- Chłopcy nalali mi wina, jest dużo smaczniejsze, spróbuj - podstawiła mi niemal pod same usta, jak małemu dziecku, które nie chce jeść.
- Nie zamierzam się spijać jak świnia - mruknęłam do niej, a ta się zaśmiała.
- Przykro mi, ale już na taką wyglądasz. Zaróżowiłaś się.
- Dobra, daj to - zaraz tego pożalowałam. Wypiłam prawie połowę zawartości szklanki. Wino było półsłodkie. Wiedziałam, że narobię tym sobie tylko więcej kłopotów, ale...Alkohol sprawiał, że coraz bardziej myślałam o Leviu i o tym, do jakiego doprowadzał się stanu.
Tęskniłam za nim. Nie mógł wyjść z mojej głowy. Rose, jesteś idiotką.
Wieczór towarzyski trwał jeszcze przez jakiś czas. Przyznaję, nie było tak źle jak sądziłam. Chłopcy mieli poczucie humoru. Kilka razy nawet sama opowiedziałam jakiś żart, co nie było w moim stylu, ale reszta była wniebowzięta i po każdym żarcie bili mi brawo. Znajdując się w centrum uwagi, jeszcze bardziej się plątałam w słowach a raz nawet potknęlam się o czyjegoś wystającego buta i runęłam na kanapę prosto na Hirokiego który bardzo próbował mnie złapać, lecz ja widząc jego różową gębę, wróciłam potulnie na swoje miejsce obok Sashy.
Duchota sprawiła, że postanowiłam wyjść na chwilę z pokoju. Chciałam skorzystać z toalety, przemyć twarz i trochę wytrzeźwieć, bo zaczynało mi się robić niedobrze.
Klatka schodowa dosłownie wirowała przed moimi oczami, tworząc wielkie przestrzenne koła, niczym otchłań wirów. Trzymałam się mocno ściany, idąc na ugiętych nogach. Nie wpadłam na to, by zapalić światło, więc otaczał mnie półmrok. Wydawało mi się, że toaleta dla żandarmów znajduje się na lewo, ale chyba zgubiłam orientację bo korytarz się skończył, więc zeszłam o kolejne piętro niżej. Jadalnia? Nie, to chyba nadal nie to piętro...
- Eh, wiedziałam, że sobie nie poradzisz. Chodź - usłyszałam głos Sashy za sobą i zaśmiałam się, gdy popchnęła mnie w przeciwnym kierunku. Mój chichot zaraz przemienił się jednak w czkawkę.
- Chciałabym z wami mieszkaaaaaać... W zamian za to gniotę się w jednym pokoju z Ackermanem - wysapałam na wdechu i dopiero po wypowiedzianych słowach skapnęłam się, co powiedziałam.
- Cooo?! Czyli Ymir dobrze mówiła, że wy coś ten... - brązowowłosa otworzyła przede mną drzwi do łazienki, dokładnie lustrując moją sylwetkę. Łazienka była dokładnie taka sama jak nasza. Po jednej stronie kabiny, po drugiej lustro. Ja wolałam nawet tam nie zerkać. Czułam, jak palą mnie policzki i generalnie ostatnio wyglądałam średnio, więc wolałam zbyt wcześnie nie puszczać pawia.
Spuściłam wzrok, choć nie ukrywałam, że chciało mi się z tego śmiać.
- Nie gadajmy o nim, dobra? I dlaczego Ymir plecie takie głupoty?
Zamnknęłam się w kabinie, za potrzebą.
- Aaaa bo wiesz, odkąd Ymir jest z Christą, chce swatać wszystkich naokoło. Ale nie rozumiem czemu nie chcesz o nim gadać... Rose, o ile mi wiadomo, Kapitan nie jest w związku?
- No i? - spytałam przez ściankę.
- No to, że wy możecie! Chociaż mógłby być trochę młodszy. Dziesięć lat różnicy to troche sporo...
Z wrażenia aż mi się odechciało swojej potrzeby.
No dobrze, przypuszczałam, że jest starszy, ale naprawdę jest po trzydziestce? Wydało mi się to tak absurdalne że uznałam, że po prostu zmyśla.
Dokończyłam potrzebę i już miałam wychodzić gdyby nie moja cudowny brak koordynacji który spodowodal, że przy uchylaniu drzwiczek omal się nie poślizgnęłam i złapałam za klamkę, bo nogi mi się rozjechały.
- Oj ale masz słaba glowe, haha! - przyleciała Sasha - Albo nie, to tylko ty!
Chwycila mnie za ramiona, wystawiając białe zęby w szerokim uśmiechu. Jej zaczerwieniona twarz wyrażała pełno pozytywnych emocji. Zasługa alkoholu...
- Uważaj. bo karma to suka - pouczyłam ją, zanurzając dłonie w misce z wodą z mydłem. Przetarłam spocony kark i szyję, gdyż czułam że potrzebuje prysznica, a było mi strasznie gorąco...
- Rose, skąd u ciebie takie słownictwo! Od kapitana się nauczyłaś?
Zgromilam ją wzrokiem, choć usiłowałam się nie roześmiać, to jednak utrzymanie powagi było dość trudne.
Brunetka stuknęla mnie łokciem.
- Nie zaprzeczasz....
- I nie potwierdzam! - fuknęłam, zasłaniając się włosami. - Możemy wracać?
- Nie, nie, nieee - Sasha zagrodziła wyjście z łazienki własnym ciałem stojąc rozkraczona w futrynie. - Nie widziałyśmy się dwa tygodnie, musisz mi powiedzieć co się między wami wydarzyło!
- Nic się nie wydarzyło! - odpowiedziałam, przecierając dłońmi zmęczoną twarz.
- Jakoś Ymir mówi co innego. Przyjaciółce nie powiesz?
Nie ma to jak szantaż emocjonalny. Nienawidzę takich sytuacji.
Co miałam jej powiedzieć? Czego ode mnie oczekuje? Zresztą... Jakbym zaczęła mówić, łatwo byłoby mnie pociągnąć za język. A tego nie chciałam. Jak się stąd wyplątać?
Zaczęłam w głowie tworzyć odpowiedzi. Brzmiało żałośnie i komicznie.
Lubię go, ale nie mogę sobie wyobrażać niewiadomo czego...Choć wygląda na to, że też mnie lubi...
Dzielimy wspólny pokój, bo przejął się moim stanem zdrowia...
Raz się pocałowaliśmy... Tylko raz.
No dobra, próbował to powtórzyć . Pijany, więc się nie liczy...
- No, czekam, dziewczyno! - pospieszyła mnie. - Jak to się stało, że stopiłaś serce najlepszemu żołnierzowi zwiadowców?
- Ej, co to za ploteczki beze mnie? - wbiła nagle Ymir, co już nieco mnie zirytowało. Jeszcze jej tu brakowało... - Słyszę właśnie, o kim rozmawiacie. Ja też chcę wiedzieć wszystko! Mówiłaś mi ostatnio, że masz tyle do opowiedzenia!
Zacisnęłam szczękę. Przestało mi się to podobać.
Za to dziewczyny nakręciły się do tego stopnia, że całkowicie zagrodziły mi przejście, a ja nie mialam siły się z nimi szarpać.
- Widziałaś już jego mieczyk?
- Zdradź nam troche, jaki jest, gdy na nikogo nie wrzeszczy!
Zachowanie było żałośnie głupie.
- Przestańcie i dajcie mi już spokój... - ponowiłam próbę wyswobodzenia się.
Miałam przed oczami własną pustkę. Już przestałam się uśmiechać i śmiać.
Bolało mnie to. Ten temat wcale nie był zabawny i nie śmieszyły mnie teksty Sashy ani kąśliwe uwagi Ymir. Przyjaciółki...
Przeżywałam stratę rodzeństwa. Ale one tego nie wiedziały. I to był zdecydowanie zły moment by je uświadomić. Obie były spite jak bela.
Sama nie byłam lepsza.
- Zostawcie mnie w końcu - warknęłam i na siłę próbowałam przedrzeć się w stronę wyjścia, uderzając brutalnie ramię Sashy. Dziewczyna pufnęła i odsunęła się, otwierając usta ze zdziwienia.
- No weź, my tylko tak żartujemy, coś ty taka! - krzyknęła za mną, nagle przybierając obrażony ton.
Jej głos odbił się echem od pustych ścian korytarza, gdy schodziłam na dół po schodach. Słyszałam głośne śmiechy chłopaków z pokoju, więc czym prędzej przemknęłam obok, by wyjść z budynku. Łzy cisnęły mi się do oczu. Nie chciałam spędzić tu minuty dłużej.
To moja wina. Dziewczyny powinny znać prawdę. Tylko one mogą mnie zrozumieć. Przecież to przyjaciółki. Gdy była okazja, mogłam im wyznać... Opowiedzieć.
Ale teraz mnie mocno wkurzyły. Jak mogły...
Alkohol tak mocno zawładnął moim słabym umysłem, że nie broniłam się i parłam naprzód. Nie pamiętałam, gdzie zostawiłam swój płaszcz. Najważniejsze, że miałam buty. Klatka schodowa wciąż była nieoświetlona, a ja stawiałam kroki nierówno, chybotliwie, ledwo trzymając się ściany.
Nie mogłam dłużej znieść emocji i w końcu zacisnełam usta, mrugając gwałtownie. Trzęsła mi się broda a z mojego gardła wydobył się cichy jęk, by po chwili poczuć pierwsze łzy na policzkach.
Usiadłam na schodach, bo bałam się, że w tej ciemności spadnę i skręcę nogę. Chociaż, czy to ważne?
Zakryłam dłońmi głowę, kołysząc sie w przód i w tył.
Nie umiałam powiedzieć, czemu chcę uciec. Wstydziłam się tego, co dziewczyny o mnie myślały. Ja i Levi? Skomplikowane. Gdybyśmy nie były tak pijane... Po co dałam się w to wciągnąć?
Usłyszałam nawoływania dziewczyn i otworzyłam oczy z przestrachem.
Jeśli mnie znajdą, nie wytrzymam. Nie chcę ich widzieć.
Zbiegłam na dół, do sieni. Tu paliło się światło a przy szatni siedziało dwóch żandarmów, którzy odwrócili się, by na mnie spojrzeć. Zignorowałam ich i otworzyłam drzwi, wychodząc na zewnątrz.
Zapragnęłam oddalić się od tego uczucia, przestać myśleć. Chłodne i rześkie powietrze ocudzilo mój umysł, lecz tylko na chwilę. Droga wydawała mi się zbaczać, szumiało mi w głowie i tak naprawdę niewiele już do mnie docierało. Oglądając się do tyłu, nie dostrzegłam goniących mnie dziewczyn, w zamian za to gdzieś na horyzoncie zamajaczyła postać jadącego konno mężczyzny. Prawie bym wpadła do rowu, odkręcając głowę do tyłu. Założyłam ręce na piersiach, obejmując ciało. Zaczynałam odczuwać chłód.
Mżyło. Przeklęty deszcz. Ulica była ciemna, nie wiem która mogła być godzina. Wtem usłyszałam za sobą tak dobrze znany głos.
Głos, który byłam w stanie rozpoznać zawsze i wszędzie.
Samotnym jeźdźcem okazał się Levi.
- Jeśli chciałaś wrócić na piechotę do Karanes, to nie w tę stronę - odezwał się. - Co ty wyczyniasz, do cholery?!
- Idę sobie - odparłam najnormalniej.
Levi zsiadł z konia, podchodząc do mnie i przypatrując. Odwróciłam się, chowając wzrok.
- Nie wierzę - westchnął ciężko.
Całkowicie zapomniałam, jak rano mówił, że po mnie przyjedzie...
Chciałam zapaść się pod ziemię. Zrobiłam mu awanturę, że się upija po czym robię dokładnie to samo...
Moim ciałem wstrząsnął dreszcz, więc szczęknełam zębami. Deszcz przybierał na sile.
- Wskakuj - Levi wydał polecenie swoim standardowym, chłodnym tonem, jakim zwracał się często do rekrutów. Leon stał i miałam wrażenie jakby jego "mina" była tak samo zażenowana moim zachowaniem jak Kapitana. - Rusz się, do diabła, nie mam całego wieczoru...
Dzień wcześniej
Erwin - pow
(pisane specjalnie dla Mruczalka <3 )
Miel otworzyła swoją czarną, skórzaną torbę i wyciągnęła z niej niewielkich rozmiarów pudełko kartonowe.
- Skoro mamy siedzieć tu do późna, nie zapomniałam o kolacjo-śniadaniu - uśmiechnęła się poruszając brwiami. - A jak tam twoje wybite paluszki, w porządku?
Wyciągnąłem z kieszeni dłoń owiniętą bandażem i wyciągnąłem przed siebie.
- Chyba już odzyskują sprawność - próbowałem nimi poruszyć.
- To dobrze. Przydadzą się.
Dopiero po wypowiedzeniu tych zdań, w tym samym momencie dotarł sens tych słów i spojrzałem na nią niepewnie, czując palący gorąc na policzkach. Czy ona...
- Znaczy, do tego, co właśnie przygotowałam - wytłumaczyła, śmiejąc się.
Otworzyła pokrywkę sprawiajac, że uniósł się w górę słodki zapach.
Pachniało tak znajomo i apetycznie, że aż się oblizałem.
- Tak mi się właśnie zdawało że uwielbiasz naleśniki z truskawkami!
Probowalem zaprzeczyć, sam nie wiem czemu, ale Miel tak bardzo mnie zadziwiła, że pamiętała moje ulubione danie, że nie potrafiłem wydobyć z siebie głosu.
- No jedz, jedz, zrobiłam ich tyle, że nam nie zabraknie - zaśmiała się, podsuwając mi pudełko pod nos. Chwyciłem je w dłonie, zaglądając do środka i rozkoszując się widokiem ułożonych w rulon naleśników. Zapach truskawek wypełnił cały pokój.
Chwyciłem więc jednego naleśnika i wpakowałem całego do ust.
Kobieta przypatrywała mi się spod rzęs, ewidentnie rozradowana, że sprawiła mi taką przyjemność.
- Nie pamiętam, kiedy jadłem coś tak dobrego - mruknąłem między kęsami, na co dziewczyna zachichotała, mrużąc oczy i siadając wygodnie na podłodze, przy rozłożonych planach.
Z kartonu ubyły od razu trzy naleśniki. Były tak przepyszne, że najchętniej wsunąłbym całe to pudełko, ale nie wypadało się tak zachowywać przy Miel. No i musiałem też jej trochę zostawić, by nie była głodna.
- Erwin, ty się nic nie zmieniłaś - rzekła. - Ile razy ci mówiłam, byś nie wpychał tyle co buzi? To niezdrowe i się zadławisz.
Omiotłem ja tylko zdziwionym spojrzeniem. Bosz kurna, gdybyś nie zrobiła tak dobrego jedzenia, jadłym pewnie po kawałku... I jeszcze ten cukier puder z czekoladą...
Skończyłem przeżuwać i zamknąłem pudełko, by mnie nie kusiło.
- Odnośnie odbudowy muru i postawienia nowych armat. Jak się na to zapatruje Eren?
Otrząsnąłem się po tej silnej dawce słodkości i skupiłem uwagę na zapisanych papierach.
Mieliśmy zadanie do wykonania. Pełna gotowość!
- Jest w stanie stworzyć skorupę zakrywającą ubytek, ale ostatnio dość mocno oberwał i nim zregeneruje się całkowicie, potrwa to pewnie kilka dni, może tydzień.
- Za długo - mruknęła dziewczyna, kiwając głową z zamyśleniem.
Lampka oliwna, których mieliśmy aż pod dostatkiem, przygasała co jakiś czas, więc wyprężylem się i dosięgnąłem drugiej, przysuwając bliżej siebie. Przesunąłem palcem po wskaźniku odblokowania powietrza, by rozjaśnić płomień. W całym pomieszczeniu zrobiło się jaśniej, choć ubolewałem nad tym, że gabinet jest mniejszy niż na starym miejscu i część rzeczy mi się nie mieściło, odczułem przyjemne ciepło i pewnego rodzaju.. ulgę? Gabinet był przytulniejszy. Chyba dziadzieję na starość...
Wciągnąłem nosem powietrze, czując won malowanej ściany, drewna i słodkiego aromatu truskawek z naleśników.
Ogarniało mnie już zmęczenie. Dzisiaj tyle się wydarzyło, a nadal musiałem być skupiony. Dla swoich ludzi. Dla Miel, która poświęciła wieczór by zrobić dla mnie te głupie naleśniki i przyjechać tutaj mi pomóc podjąć decyzję, co dalej robić...
Szczerze mówiąc, na jej miejscu powinien znaleźć się Levi.
Na samą myśl o nim ścisnęło mnie w środku, i zmieniłem pozycję, kuląc nogi. Podłoga była twarda.
Z Leviem już od dłuższego czasu się nie dogadywałem. Dawniej łączyła nas jakaś nić pozrozumienia, wspólny cel, potrafiliśmy decydować jednogłośnie. Chociaż, czy zawsze tak było? Na pewno mieliśmy do siebie większy szacunek. Teraz Levia łatwiej wyprowadzić z równowagi, nie mówiąc o jego słynnych odzywkach... Od czasu pojawienia się tytana kolosalnego i od kiedy w szeregach mamy Erena, Levi nie jest sobą. Może to przez tą młodą dziewczynę? Rose Leonne. Przysparza mi sporo nerwów. Nie pozbędę się chyba nigdy z głowy wyobrażenia, jak na samym początku wszyscy myśleli, że jest tytanką. Przetrzymywalismy ją kilka dni w zamknięciu, w niewoli. Pamiętałem dobrze, jakiego nam napędziła stracha. Od tamtej pory nie umiem patrzeć na nią normalnie. Sam fakt, że Levi spedzał z nią ostatnio dużo czasu, i zaproponował, by tymczasowo pomieszkiwała z nim w jednym pokoju, było niepokojące i niepodobne do jego zachowania. Zamyślał się. Chodził bez celu. Oglądał za nią, jak ja za Miel... Niemożliwe chyba, by łączyło ich coś więcej? Przynajmniej mam taką nadzieję... Związek w korpusie nie może się dobrze skończyć. Levi nie może wpakować się w bezsensowne relacje, które go uziemią i sprawia, że nie skupi się na walce. A jeśli uznają, że chcą odejść i razem zamieszkać? Nie mógłbym dopuścić do straty tak świetnego żołnierza...
- Erwin, tu Miel, słyszymy się?
Gładka i porcelanowa dłoń kobiety nagle pojawiła się tuż przed moją twarzą machając nią.
- Wybacz, zamyśliłem się.
- No widzę! - fuknęła na mnie. - O kim tak rozmyślałeś?
- O Leviu... - wyznałem prawdę.
Przy niej nie musiałem się z niczym kryć. Wiedziałem, że miałem swobodę w wypowiadaniu tego, co czułem.
- Erwin, chłopie, ja nie chcę namawiać, ale powinniśmy się teraz skupić na tym, co się stało. Nie żyje dwójka tytanów, w zasadzie ludzi-tytanow, powinniśmy iść za ciosem. Sam widzisz, że twoje działania odnoszą sukces. Schwytanie tego trzeciego nie powinno już być takie trudne...
- Reiner- mruknąlem, przecierając twarz i próbując przywołać się do porządku. - Wybacz, chyba robię się naprawdę śpiący. Masz rację, mamy sprawy do ogarnięcia - zdusiłem w sobie ochotę na spojrzenie w jej oczy, które cały czas patrzyły na mnie.
- Dobrze, więc wróćmy do tego co mówiłeś tydzień temu i o pomyśle Levia. Wiadomo już, kto zastąpi tego chłopaka w szpitalu?
- Pewnie któryś z rezerwowych - odpowiedziałem.
- Przyciśnij go. Musi skupić się na misji i tym, że tytani wchodzą przez otwór w murze. Skoro żandarmi chcą z wami współpracować, warto ich wykorzystać . Jak to się mówi? Kuj żelazo póki gorące.
Chwyciła w dłonie kawałek kartki i zapisała coś piórem. Zasępiłem się, ponownie nie rejestrując, gdzie osiadł mój wzrok. Misja odzyskania naszych dawnych terenów oraz wiosek i muru Rose była jedną z najpoważniejszych w ostatnich miesiącach. Traciliśmy ziemię. Traciliśmy wolność. A tytanów nadal przybywało... Levi sam wspominał, że jego oddział poniesie odpowiedzialność i będzie uczestniczyć w tej rzezi. Najpierw trzeba zająć się murem, co pozostawiam w gestii Jeagera a potem trzeba będzie wyplenić tytanów z całego obszaru. Nie może zostać ani jeden. Żandarmeria która pracuje na murach również pomogła mi opracować metodę eliminowania ich z góry z pomocą dział. Trzeba to dopracować, odpowiednio przygotować ludzi i pomyśleć nad planem B i C.
- Zobacz, Erwinie, wstępnie wyszacowałam ile zespołów na murach potrzeba, jeśli bierzemy pod uwagę że pracuje tam cała kawaleria żandarmów.
- Lepiej skreśl od razu połowę - mruknałem do kobiety. Potrafiłem przewidywać takie rzeczy. Teraz zgłoszą się wszyscy, a w dniu misji poddadzą się, uciekną albo zdezerterują. - Miel, tylko najlepsi z najlepszych. Potrzebni mężczyźni, który przynajmniej raz widzieli na żywo tytanów. Zwiadowcy będą działać w równych zespołach, do tego wszyscy z rezerwy do pomocy.
- Musi się udać, Erwinie. To jest prawie to samo co bitwa o Trost.
- Nie, nie to samo - sprzeciwiłem sie, odbierając od Miel zapisany arkusz. - Nie pozwolę narażać wszystkich. Dlatego będzie potrzebny osobny nabór i ewentualnie chętni, którzy sami się zgłoszą. Ale i tych będę rozpatrywał rozważnie. Tu nie ma miejsca na pomyłki. Moi ludzie potrafią walczyć z tytanami ale minęły już ponad dwa tygodnie gdzie olbrzymy kumulują się wewnątrz murów. Będzie ich przynajmniej 20 razy więcej niż na polu terenowym. I pamiętaj, że jeden zły ruch pociągnie na siebie lawinę.
Kobieta nie była zrażona moim sprzeciwem a wręcz odwrotnie - usiadła inaczej na podłodze i z uśmiechem odgarnęła włosy za ucho. Na jej twarz wkradł się cień.
- Takiego cię lubię - wypowiedziała. - Twoje doświadczenie i to jak cenisz swoich ludzi...
Zrobiło mi się cieplej na sercu, słysząc taką... pochwałę? Kiwnąłem głową, nie wiedząc gdzie podziać wzrok.
- Nauczyłem się, jak nieobliczalne są te istoty. Tu nie chodzi tylko o ich eliminacje, ale także zapewnienie bezpieczeństwa mieszkańcom po drugiej stronie. Co zrobisz jeśli tytani rozwalą kolejny mur? Ludzie nie będą mieli dokąd uciec... Jeszcze nigdy nie byliśmy w tak podbramkowej sytuacji...
Jeszcze raz przepraszam za zwłokę oraz za tyle błędów w tekście. Może byłby ktoś chętny na sprawdzanie rozdziałów?
Jeszcze jedna informacja - jak pewnie zauważyliście, nie pojawiła się 3 część prequelu historii Levia. Tutaj też moja wina. Nie wyrobiłam się, sorki :(
Mimo to mam nadzieję, że rozdział się podobał i że żyjecie po dawce takiego cringu <3
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top