Rozdział 5
Jak się można było spodziewać, o wyborze konia mogłam pomarzyć... Do samego wieczora miałam zakaz zbliżania się do stołówki, tym samym nic przez cały dzień nie jedząc. Dodatkową karą jaką wyznaczył mi Ważniak, było wyczyszczenie kopyt wszystkim zwierzętom po treningu a potem przydzielić im po równo pożywienie po które najpierw miałam pójść do magazynu. Byłam tak głodna, że najchętniej zjadłabym to siano, ale ostatecznie dobroć Sashy nakazała jej się podzielić ze mną pozostałością po kolacji. Skomentowała, że i tak trafiła mi się niezła kara, bo Kapitan zazwyczaj wyznacza ludziom polerowanie toalet.
Życie zwiadowców takie satysfakcjonujące.
Kolejnego dnia na śniadaniu dowiedzieliśmy się o naszej pierwszej wyprawie za mur, która miała nastąpić już za trzy tygodnie.
Męska część zwiadowców ożywiła się i zaczęła zawzięcie rozprawiać o opuszczaniu Muru.
- Wreszcie! - wykrzyknął Eren, odchylając się na krześle.
- Eren, uspokój się - pohamowała go Mikasa. Od kiedy znów są razem, dziewczyna nie opuszcza go na krok. Armin pozostał nieco w cieniu.
Erwin Smith przekazał krótkie informacje na temat wyprawy (Sasha i Christa nie spuszczały z niego maślanego wzroku) ale potem ton jego głosu uległ zmianie:
- Mam jeszcze jedną wiadomość dla nowej grupy - przemknął wzrokiem po zebranych. - Od jutra przez 14 dni będzie sprawdzana wnikliwie wasza sprawność fizyczna i psychiczna. Od tego roku zmieniamy reguły i każdy nowicjusz ma zostać przypisany do odpowiednich zadań. Osoby, które okażą się najsłabsze, opuszczą nasz korpus.
Nastała cisza, by po sekundzie wybuchła wrzawa. Sasha i reszta towarzystwa wytrzeszczyli oczy w zdumieniu.
- Ale jak to? Wybraliśmy dywizję i nie macie prawa nas zwolnić!
- Nie rozumiecie - przerwał te krzyki Smith. Zmarszczył brwi w skupieniu. -Tu się umiera. Od ostatniego czasu złapaliśmy tylko dwójkę żywych tytanów do testów. Okazało się to nie lada wyzwaniem. Chcemy usprawnić nasz system, wprowadzić dłuższe i cięższe treningi. Chcę mieć silnych i sprawnych żołnierzy. Lepsza sprawność, większa szansa przeżycia. Jeśli w naszych szeregach wciąż będą osoby słabe, zagrażają one życiu całego oddziału. To, że wybraliście nasz korpus, nie znaczy, że tu jest wasze miejsce.
Załamana odsunęłam od siebie talerz z nieskończonym posiłkiem i osunęłam się na krześle.
Tak myślałam, że popełniłam błąd. Czyli wracam do stacjonarnych...
- Hej Rose, nie martw się, wszyscy jesteśmy mocnymi żołnierzami! - Pacnęła mnie w ramię Sasha.
- No właśnie, poradzisz sobie przecież.
- Czym ty się przejmujesz, zabiłaś już jednego tytana.
- Przestańcie mnie pocieszać - przerwałam. - Dobrze wiecie, że te słowa były najpewniej skierowane do mnie, bo Kapitan chce się mnie pozbyć.
- Oszalałaś, on nie zajmuje sobie głowy świeżakami. Ma własny zespół - powiedział do mnie Eren nabierając na łyżkę owsiany kleik. Pałaszował, jakby nagle zaczęło mu smakować. Perspektywa wyprawy i zabijania tytanów wprawiła go chyba w jakiś nakręcający stan.
- Masz się czym cieszyć, może wkrótce wybiorą cię do elitarnych jednostek - nie chciałam się na nim wyżywać, ale zaczynałam być rozdrażniona. Wisiała nade mną pechowa chmura...
- A coś ty myślała? - wpadła w słowo Mikasa. - Nikt nie chce zostać wyrzucony więc każdy będzie walczyć o miejsce. Damy z siebie tysiąc procent, by móc walczyć u boku najlepszych.
Eren i Mikasa powoli zaczynali działać mi na nerwy pewnością siebie. Zachowywali się, jakby będąc w samym korpusie powinni dostać medal.
- Życzę wam powodzenia, za to dla mnie nie ma już nadziei - westchnęłam.
- Ogarnij się , dziewczyno - przemówiła Mikasa jakby czytała mi w myślach. - Przestań się użalać nad sobą tylko lepiej weź się do roboty.
Czarnowłosa popatrzyła na mnie z dezaprobatą po czym chwyciła miskę swoją i Erena który ledwo zdążył dokończyć ostatnią łyżkę w powietrzu i odeszła.
Starałam się nie poznać, jak bardzo te słowa mnie dotknęły.
Czy zapomniała już ile razem przeszliśmy? I że nie jestem nią?
Jeszcze do niedawna Mikasa była moim wzorem do naśladowania. Dziewczyną, z którą spędziłam cztery lata, z którą nawzajem się wspierałam. Najwyraźniej nie dostrzegłam jej prawdziwej natury. Zaczęło jej przeszkadzać zadawanie się z kimś, kto nie widzi swojego rozwoju.
***
Nie spałam całą noc. Zaczęło się od koszmarów, ktore nawiedzały mnie gdy tylko zamknęłam oczy.
Tomi, Leah, nasza mama. Malutkie dziecięce ciałka miażdżone przez stopę tytana. Ich krzyki i płacz. Ostatni uśmiech mojej mamy. Ostatni dotyk i promienie słońca w jej brązowym długim warkoczu.
Chowałam twarz w poduszkę by hamować łzy i nie obudzić Sashy. Czułam się podle.
Co mnie podkusiło, by wstąpić do Zwiadowców skoro i tak zostanę wyrzucona?
Prawda była taka, że na trzyletnim szkoleniu wojskowym przepychano mnie z jednego roku na drugi, machano ręką na moje umiejętności. Instruktorzy absolutnie się mną nie przejmowali, bo nie dawali szans na większe powodzenie. Wiedziałam, że gdy pojawię się rano na tych głupich ćwiczeniach, znów zrobię z siebie pośmiewisko. Po dzisiejszym czyszczeniu kopyt miałam zdartą skórę od wewnętrznych stron palców od szorowania. Musiałam też nadźwigać się worków z owsem i marchewkami. W szkole wojskowej zdołałam przyzwyczaić się do bólu mięśni, ale nie zamierzałam już więcej dostawać kar przez tego niziołka. Sam pewnie nic nie robi tylko dyktuje innym.
Im bardziej mi zależy, tym gorzej wychodzi.
Przewracałam się z boku na bok, wzdychając cicho pod nosem. I tak za godzinę czeka nas pobudka. Wstanę.
Nie budząc Sashy zakopanej w pościel, ubrałam się w standardowy zestaw zwiadowcy. Przypięłam wszystkie paski, nałożyłam wysokie buty i wyszłam z pokoju. Nawiasem mówiąc oficerki nieco obcierały mnie w piętę. Starałam się to ignorować. W końcu i tak zostało mi niewiele czasu w tym miejscu...
Było jeszcze ciemno, panowała nieskazitelna cisza. Żołądek miałam ściśnięty w supeł, nie byłam w stanie nic zjeść, a na zbiórce stawiłam się pierwsza.
Dzisiejsze zadanie było najprostsze z możliwych. Przynajmniej w teorii. 20 kółek dookoła placu. Na czas.
Każdy zdjął kurtkę i zaczął rozgrzewkę. Tak jak się spodziewałam, pierwszymi byli Eren z Mikasą i jeszcze jakiś chłopak, którego znałam z widzenia. Moja kondycja dawała wiele do życzenia i skończylam na szarym końcu.
Nasze wyniki zapisywał Eld Jinn, mężczyzna który, jak się dowiedziałam - należy do oddziału specjalnego Kapitana.
Tak samo jak drugiego i następnego dnia pełnił funkcję koordynatora testów. Praktycznie z nami nie rozmawiał, zachowywał pełny dystans i bez mrugnięcia zapisywał nasze wyniki.
Ja zawsze byłam na końcu.
Czwartego dnia a raczej nocy - z nerwów rozbolał mnie brzuch doprowadzając do tego, że znów nie zmrużyłam oka a nad ranem musiałam wybiec do toalety, pozbywając się z żołądka ostatniej kolacji. Sasha spała w najlepsze zwinięta w kołdrę jak w kokon. Wystawał tylko nos i zmierzwiona czupryna.
Przyzwyczajałam się już do ubierania w ciemności, gorzej było z okiełznaniem moich kręconych włosów, których zapomniałam wczoraj umyć, więc związałam je w koka. Słyszałam wiele razy, że loki są rzadkością i dodają mi wyjątkowości. Cóż, Tomi i Leah też mieli loczki. Ale nie chcę o nich rozmyślać, nie teraz... I tak czułam się potwornie wykończona i zmęczona, że dosłownie sunęłam stopami po ziemi.
Przechodząc obok stołówki zaburczało mi w brzuchu. A może skuszę się chociaż na jabłko? Weszłam do sali a tam zaskoczył mnie widok krzątającego się karzełka.
Pierwszym odruchem była ucieczka, ale nie dałam mu tej satysfakcji i śmiało wkroczyłam do środka, unosząc głowę.
- Właśnie tu umyłem, głupia dziewczyno. Idź na około - ochrzanił mnie jak zawsze nikczemnym tonem. Cofnęłam się więc kilka kroków i okrążyłam stoliki. Nie chciałam się gapić, lecz mój wzrok z ciekawością prześlizgnął się po mężczyźnie szorującym mopem podłogę. Robił to tak skrupulatnie, że przez chwilę się zastanawiałam czy to jakiś rytuał.
Patrząc na to, jak się panoszył po korpusie i jak nas traktował, rola sprzątaczki wcale do niego nie pasowała. Byłam mocno zszokowana tym widokiem.
Na głowie miał związaną chustkę z której wystawało kilka niesfornych czarnych kosmyków. Pan ważniak zdecydowanie dbał o czystość swojej fryzury.
Chwyciłam szybko jabłko i dużymi krokami zmierzyłam do wyjścia. Nie chciałam tu spędzić minuty dłużej. Zaraz by mnie zagonił do sprzątania...
- To ma być śniadanie? - spytał bez odrywania się od czynności.
- Nie dam rady nic więcej zjeść - odpowiedziałam zgodnie z prawdą. Niech ma.
Odstawił mopa i zlustrował mnie badawczym spojrzeniem.
- A więc później nie dziw się, że jesteś słaba.
- Proszę się o mnie nie martwić, Kapitanie. Do widzenia - odparłam, pragnąc znaleźć się za drzwiami.
- W takim tempie szybko wylecisz.
- Nigdzie się nie wybieram! - krzyknęłam zaciskając pięści. Tak, właśnie tak. Zrobię mu na przekór.
- Skoro tak... - przestawił wiadro z wodą i zajął się drugim kątem, uważając tę rozmowę za zakończoną. I tak usłyszałam jak coś szepcze pod nosem, ale zza tej jego firanki nic nie rozszyfrowałam.
Zwykle nie wyzywam ludzi, ale ten człowiek po prostu na zbyt wiele sobie pozwala. I jeszcze to sprzątanie. O co tu chodzi? Dodatkowa fucha? Bycie Kapitanem i postrachem korpusu mu nie wystarcza?
Sądziłam, że Zwiadowcy to zgrana grupa ludzi która trzyma się razem, dla których życie ludzkie jest na tyle istotne, że darzą się szacunkiem. Pan Kapitan jakkolwiek wspaniały by nie był - odrzucał mnie swoją lodowatą postawą i wiecznie niezadowolonym wyrazem twarzy. Od początku wiedziałam, że to drań. Ymir opisałaby go pewnie słowem "zimny skurwiel..."
Coś jednak sprawiło, że chciałam mu pokazać, na co mnie stać.
Im bardziej jestem słaba, tym poczynię większe postępy...
Witam witam i o zdrowie pytam :3
Bardzo dziękuję za wszystkie komentarze i gwiazdki, jest to tak bardzo motywujące że siadam na długie godziny do fanfika i piszę dla Was po nocy <3
Sprawia mi to mega radość, mam nadzieję że nie będziecie zawiedzeni dalszymi rozdziałami!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top