Rozdział 46

Nocny spacer ocudził mnie na tyle, że już przynajmniej rozróżniałem ulice. Wiedziałem, gdzie jestem i jak wrócić do tej zapchlonej, skundlonej kamienicy żandarmerii.

Kręciło mi się w głowie, budynki wznosiły się i upadały. Powłóczyłem nogami, a w myślach nuciła mi się jakaś melodia, ale nie mogłem sobie przypomnieć ani słów ani skąd ją znam...

Wszedłem do budynku, oczywiście skurwysyny opierdalali się, siedząc na schodach i popijając gorzałę. Moja osoba nie zrobiła na nich specjalnego wrażenia. Kiwnęli tylko do mnie łysymi głowami i zanieśli się żabim śmiechem, gdy zniknąłem im z pola widzenia.

Schody skrzypiały niemiłosiernie, od starych, spróchniałych desek, gdy wchodziłem na pierwsze piętro. Tragedia.

Zdjąłem buty i ułożyłem je równo (tak mi się zdawało) przed wejściem do pokoju. Płaszcz sam zjechał z moich ramion, więc schyliłem się, by po niego sięgnąć, co spowodowało kolejną falę szumu w uszach i ściany niepokojąco przybliżyły się do mojej twarzy. W porę się ich przytrzymałem, aby się nie wywrócić. Na prawo umocowany był wieszak. Chciałem tam odwiesić swój płaszcz i ujrzałem kurtkę Leonne.

Niech to szlag, zapomniałem na śmierć że ona śpi w moim pokoju...

Oparłem się o drzwi, bo ta informacja wstrząsnęła mną na tyle, że musiałem przystanąć i zastanowić, jak to rozegrać. Gdy zobaczy mnie w takim stanie... Kurwa, gratulacje, Ackerman.

I właśnie w tej chwili drzwi się otworzyły a ja straciłem równowagę i prawie wyłożyłem się jak długi przed nią na podłodze.

Dziewczyna trzymała mosiężny stojak ze świeczką, która oświetlała jej czerwoną twarz i duże, zapuchnięte oczy. Poznałem od razu, bo wlepiła we mnie zdziwiony wzrok.

- L...Levi? - szepnęła.

Pokiwałem głową na potwierdzenie, jakby sama moja osoba nie wystarczyła.

Idiota.

Przygładzilem ubranie i pewnie wkroczyłem do pokoju, w którym świeciła się jeszcze jedna dodatkowa świeczka, wypełniając przestrzeń brązowo pomarańczowym półcieniem. Nosiłem się z zamiarem spania na kanapie, więc od razu zmierzyłem w stronę mebla. Chciało mi się cholernie spać, ale starałem się zachować resztki godności.

- Gdzie byłeś? - spytała cicho Rose.

- Piłem - przyznałem się. - A co?

Miała na sobie długi, jasny sweter, trochę za duży na nią, a spod spodu wystawała koszula nocna. Zjechałem wzrokiem wyżej, na jej twarz. Dziewczyna wykonała krok w moją stronę. Zaciskała usta, wzrok miała spuszony. Nadal nie mogła sprawnie posługiwać się głosem, co akurat w tej sytuacji było mi na rękę.

Za to miałem wielką ochotę ją dotknąć i przytulić. W tym świetle jej buzia była gładka i zaróżowiona, włosy jak zawsze w nieładzie, pojedyncze sterczały i przysłaniały jej czoło. Wyglądała ślicznie.

- Idź spać - mruknąłem do niej, chcąc aby sama pospieszyła mnie i wygoniła do łóżka. Znaczy na kanapę. - Dobranoc...

Ale ona wciąż stała, jak duch.

- Możesz przestać? - rozdrażniła mnie. - Czy może jednak masz mi coś do powiedzenia?

Rozebrałem się z koszuli, lecz w tej ciemności nigdzie nie mogłem zlokalizować swojej drugiej, zapasowej, którą przyszykowałem sobie na wierzchu.

- Jesteś dupkiem - usłyszałem jej słaby głosik i aż się odwróciłem. - Tylko tyle - dodała, po czym uznała, że wystarczy na dziś i podeszła do łóżka, odchylając pościel by usiąść na jego skraju i zdjąć sweter.

- Dupkiem, bo co? - spytałem ostrym tonem. - Dalej chodzi ci o ten kretyński rysunek? Nie nadążam za tobą... Wy, kobiety sądzicie, że tak łatwo się domyślić, o co wam chodzi.

- O to, że się schlałeś, geniuszu! - uniosła się i znów mnie zatkało.

- No trochę... - przyznałem. Czy czułem jakieś wyrzuty sumienia z tego powodu?

Stan upojenia skutecznie eliminował zakłopotanie tą sytuacją i nawet podobało mi się to słodkie zdenerwowanie dziewczyny. Wiedziałem, że nie powinienem sięgać po butelkę i że zrobiłem coś złego, co również ją rozwścieczyło, ale... Cóż mogłem teraz zrobić?

Siedziała tyłem do mnie, więc nie widziałem jej miny. Odłożyła świeczkę na drewniany stolik przy łóżku.

- Porozmawiamy jutro.

Aha. Wyczułem po brzmieniu, że to bardziej złożona sprawa niż samo moje najebanie...

Kurwa, gdzie ta koszula, kurwa mać!!

Wkurwiłem się i po ciemku wymacałem torbę. Wyciągnąłem pierwszy lepszy podkoszulek i nałożyłem go na siebie, ale utknąłem w dziwnej pozycji. Ręka w gipsie nie chciała do końca przejść przez otwór i chwilę się z nim mocowałem.

Zdjąłem też spodnie. Tu był większy problem bo tkwiły na samym dnie bagażu. Jedna świeczka to za mało bym dojrzał co było w środku, a nie chciało mi się wszystkiego wywalać i wkładać od nowa. W dodatku kręciło mi się w głowie i niewiele widziałem tak naprawdę.

Olałem to. Gdy przykryje się kocem, nie będzie widać braku spodni. Poszukam ich rano.

Ostatni raz spojrzałem w stronę łóżka, na Rose zatopioną w pościeli, spod której wystawały brązowe włosy. Jej dąsy i to, że po raz drugi w tym dniu wystawiła się do mnie tyłkiem sprawił, że nie zamierzałem kłaść się spać bez ustalenia, czemu mnie tak traktuje. Byłem zbyt pobudzony i nie chciałem czekać do rana na dokończenie rozmowy. Muszę załatwić to teraz.

Wpakowałem się do niej do łóżka, siadając przed nią a ona nagle się odwróciła, patrząc na mnie.

- Co ty robisz?

Złapała w ręce kołdrę, jakby bała się, że przyszedłem jej zabrać.

- Albo w tej chwili wyjaśnisz mi, o co chodzi, albo....- Kurwa, wymyśl coś, Ackerman... - ... Albo musisz mnie zrzucić, żebym sobie poszedł.

Mogło to dziwnie wyglądać. Siedziałem w samych bokserkach.

- Nie będę z tobą rozmawiać o tej porze, Levi. Najpierw wytrzeźwiej. I ubierz spodnie...

- Dobra, dobra, podglądałaś mnie, więc nie powinno ci to teraz przeszkadzać - uderzyłem w jej czuły punkt bo odwróciła głowę, wykrzywiając usta z niezadowoleniem.

- To się zmieniło.

...

- Co się zmieniło, do cholery? Możesz rozwinąć?

- Wszystko! - krzyknęła, siadając na łóżku i odwracając do mnie przodem. Westchnęła głęboko. - Jutro rano nie będziesz o niczym pamiętał... - zakryła twarz dłońmi, jakby miała się rozpłakać.

Zbliżyłem się i chwyciłem ją nieśmiało za chłodną dłoń. Chciałem przyciągnąć do siebie dziewczynę, uspokoić. Pomyślałem, że spokój jej pomoże, ale ona odepchnęła mnie, nie chcąc bliskości.

- Właśnie o tym mówię... Po co my to robimy, Levi? Nie lepiej dać sobie spokój, zapewnić czyste sumienie? Dowiedziałam się, że zostałam sama na tym świecie... Nie chcę przeżywać kolejnej straty, nie zniosę tego, rozumiesz?

Mówiła dalej, ale już nic do mnie nie docierało. Czyli jednak straciła rodzeństwo. Psia krew...

Słowa wylewały się z niej niczym kaskada. Nie tylko słowa, ale też łzy. Mnie samemu zrobiło się w chuj przykro. I zimno. Znalazłem w sobie odwagę, by odciągnąć kawałek kołdry i wejść pod nią. Wtedy dziewczyna umilkła a ja poczułem na sobie to chłodne, karcące spojrzenie.

- Musisz się przyznać, Levi - wychlipiała. - Masz córkę, która cię potrzebuje a ty ją okłamujesz. Póki możesz, bądź dla niej ojcem. Dlaczego... Odpychasz własne dziecko? Możesz później tego żałować...

Rozpłakała się na dobre.

Musiałem powtórzyć te słowa w myślach.

Po alkoholu ciężko mi było wysnuć, do czego zmierzała i co się za tym kryje.

- Nie krzywdzę jej - odparłem smętnie. - Zapewniłem jej dom. Bez rodziców, z przyszywanym dziadkiem, ale za to z dala od tego gówna.

Pokręciła mocno głową, zaciskając powieki.

- To bez znaczenia. Nie masz prawa zatajać czegoś takiego...

A ona nie miała prawa uważać mnie za kłamcę. Nie była na moim miejscu. Leslie znaczyła dla mnie naprawdę wiele. I wierzyłem, że niewiedza zapewni jej szczęśliwsze życie. Jak by to zresztą wyglądało? Miałaby mieszkać w korpusie? Tch...

Po części konstrukcja myślenia Rose coraz bardziej zaczynała być jasna i klarowna.

Spotkanie z ojcem wywołało w niej traumę i kierowala się własnymi emocjami. Ale czy porównywanie mnie do jej ojca było sprawiedliwe?

Z jednym miała rację: na takie tematy wolałem gadać, gdy byłem trzeźwy.

Wyciągnąłem dłoń w jej stronę by zetrzeć te łzy, kropelki z jej gładkich, różowych policzków.

Nie zareagowała, choć widziałem minimalne spięcie. Pociągnęła nosem i rozchyliła usta przy nabieraniu powietrza. Na tle zapalonej pod ścianą świecy, jej usta były pełniejsze, ładniejsze i cholernie mnie pociągały.

Opuściła głowę, przez co kosmyki włosów polaskotały mnie w dłoń spoczywającą na jej policzku a zaraz potem na żuchwie i szyi. Przybliżyłem się jeszcze bliżej, ostrożnie i powoli nachylając w stronę jej ust.

Dzieliło nas może dziesięć centymetrów, gdy wyszeptała:

- Nie rób tego.

Uniosłem jedną brew, spoglądając na twarz dziewczyny z bliska. Nie widziałem zbyt wiele, bo znajdowała się w cieniu. Przydałaby mi się większa podpora, bo niekontrolowanie leciałem w jej kierunku. Wykonałem dość ryzykowany ruch, wkładając nieznacznie dłoń pod kołdrę. Dotknąłem jej skóry, ciepłych od gorąca pierzyny ud i przeszły mnie dreszcze, że to co robiłem, było niewłaściwe ale...

- Idź spać...

O nie, Leonne, widzę jak się starasz, ale nie spławisz mnie.

Ponownie się zbliżyłem, tym razem przytrzymując ją mocniej. Unieruchomiona ręką przeszkadzała mi w swobodnym ruchu ale poradziłem sobie, unosząc się na kolanach. Dostałem za swój debilizm.

Dosłownie.

Dziewczyna wykonała zamach, uderzając mnie w zdrowy policzek a ja z odrzutem wylądowałem plecami na miękkiej poduszce, na której wcześniej leżała.

- Przyjaciele, pamiętasz?! - Huknęła. Stała już na ziemi, rozzłoszczona. - Co ty sobie myślisz, Levi?!

- Odzyskałaś głos... - mruknałem, rozmasowując sobie policzek. No przyłożyła mi pięknie.

Jednym ruchem zabrała całą pościel, zwijając w kłębek i skierowała się w stronę wyjścia.

- Czekaj! - wygrzebałem się z łóżka i dobiegając do niej, prawie nie kopnąłem małym palcem w szafkę. - Przepraszam, jestem...

- ...Najebany - dokończyła za mnie Rose. Zawsze bawiły mnie przekleństwa wypowiadane przez nią. Brzmiały uroczo. - Nie będę z tobą spała. I nie zbliżaj się do mnie.

Najwyraźniej miałem opóźnienie bo nim spostrzegłem, ona wyszła na korytarz. Ruszyłem za nią. Skręciła z róg i zapukała do drugich drzwi na prawo. Pokój Hanji i Hanny.

- Serio wolisz spać u nich na podłodze?

Nie patrzyła na mnie. Ponowiła pukanie, ale wyglądało na to, że nikogo tam nie ma.

Westchnęła a ja byłem zmuszony potraktować ją wbrew woli. Ściskając za nadgarstek wyprowadziłem ją z korytarza. Szedłem cały czas w samych bokserkach, ale naprawdę jebało mnie to.

Pchnąłem Leonne z powrotem do naszego pokoju i zamknąłem drzwi na klucz.

- Ej! - próbowała mi go wyrwać ale ja wsadziłem go do bokserek. Zacisnąłem zęby gdy poczułem lodowaty metal klucza.

- Siedź cicho, bo zaraz ktoś tu przyjdzie - warknąłem jej w twarz i tylko bardziej ją wkurzyłem. Rzuciła się w moją stronę, bijąc mnie po klatce piersiowej.

- Zachowuj się jak dorosły człowiek! Bierz odpowiedzialność za swoje czyny! Nie jestem rzeczą, którą można się bawić! Raz mi robisz nadzieję, chcesz mnie pocałować, a raz wrzeszczysz na mnie... Pytałeś o co mi chodzi więc oto odpowiedź! Nie powinniśmy się do siebie zbliżać. To był błąd, że pozwoliłeś mi ufać. Nasze życie nie ma przyszłości, skończy się jedynie cierpieniem... - Odsunęła się ode mnie, przecierając rękawem koszuli twarz. Rose wpadła w słowotok i dlatego rozumiałem tylko co drugie słowo. Stałem oparty o ścianę ze wzrokiem wbitym w podłogę. Czekałem, aż wyrzuci z siebie cały żal. Ciężar. - Zrozumiałam, że wybierając ten korpus, najlepiej czekać na śmierć w samotności. Nadzieja matką głupich, jak mówią. Wychowywałam się z matką, która ćpała i się kurwiła. Ojca nigdy nie poznałam... Ten facet nigdy nie miał możliwości być moim ojcem choć przez jeden dzień. Za to ty masz taką możliwość!

- Jeszcze jedno słowo o Leslie... - znowu zaczynała doprowadzać mnie tym tematem do szału.

- Ma prawo poznać swojego ojca, a ty tchórzysz i uciekasz przed przeszłością raniąc niewinne dziecko! Wiesz ile razy brakowało mi ojca, taty? Po tylu latach odbija się na mnie ta cała słabość, tęsknota i...

- Skończ pierdolić, że miałaś posrane dzieciństwo, bo nie wiesz, jak to jest naprawdę mieć schrzanione życie - nie wytrzymałem i wykręciłem jej jedną ręką nadgarstki. Była słabiutka, więc nie potrafiła się uwolnić.

- Dlaczego więc robisz to samo własnemu dziecku? - krzyknęła z płaczem a ja zatkałem jej usta dłonią i popchnąłem na łóżko.

- Bo kurwa nawet nie wiem, czy to moje dziecko, tępa idiotko!

Mierzyłem na nią z góry krytycznym spojrzeniem, groźnym, bo tak mocno wytrąciła mnie z równowagi. Przez głowę przebiegało stado rozmaitych myśli, co by zrobiła, gdybym naprawdę się na nią rzucił i przygwoździł do tego łóżka? Ledwo spostrzegłem wchodzącą do pomieszczenia Hanji i jak oparzony puściłem Rose, cofając się i wpadając na szafę.
Przecież wydawało mi się że przekręcałem klucz w zamku, do cholery... Albo nie w tę stronę.

- Wszystko dobrze? Słychać was aż na dole...

Dziewczyna podniosła się z posłania i odwróciła plecami, strzepując poduszkę i pościel, byle zająć czymś ręce i ukryć przed Hanji zapłakaną, czerwoną twarz. Rozluźnienie sytuacji i uspokojenie wtargnącej kobiety spadło na mnie. Już otwierałem usta by się odezwać, kiedy światło odbijające się z okularów brązowowłosej znikło i zwiadowczyni patrzyła centralnie na moje bokserki. Jej usta zwęził się w dziobek a brwi uniosły się o kilka centymetrów.

- Ahh, dobra, już sobie idę... - wycofała się do tyłu, zatykając usta dłonią, hamując chichot.

Rzuciłem za nią poduszką, ale zdążyła zamknąć drzwi i uchylić się od ataku.

***


(Tydzień później)

Rose - pow

Wszystko działo się tak szybko...

Choć nowa siedziba nie została jeszcze w pełni ukończona, są plany przeniesienia naszego korpusu na północ od centrum Karanes, niedaleko murów graniczących ze Stohess. Ile razy myślałam o tym dystrykcie, przechodziły mnie nieprzyjemne dreszcze.

Erwina ciągle przebywał w rozjazdach a Levi jeździł oczywiście z nim.

Bardzo mocno tęskniłam za Sashą i Ymir... Chciałam zobaczyć się też z Marco. Słyszałam od Hanji, że chłopak znajdował się w ciężkim stanie, a ja, jak na złość, nie mogłam nic zrobić... Był pod stałą opieką i obserwacją lekarzy. Tyle wiadomo. Odwiedzenie go wymagało zgody nie tylko Hanji ale i Levia, a z nim nie chciałam mieć nic wspólnego po ostatnim... Marco najbardziej potrzebował czasu i wyleczenia głębokiej rany. Moja obecność nie była wcale potrzebna, tak to sobie tłumaczyłam... W końcu po wyprawach za mury to normalne. Muszę się przyzwyczajać. Raz ktoś straci rękę, raz nogę, raz wróci z połamanym żebrem a czasem nie wróci wcale... Zazwyczaj wtedy myślałam o Leviu. Co bym zrobiła, gdyby nie wrócił? Nie wiem, bo desperacko odganiałam od siebie te czarne myśli.

Patrzyłam na niego przez pryzmat dziecka, córki, wychowywanej bez ojca. A Levi bez przeszkód mógłby wykazać większe zaangażowanie i zajmować się dzieckiem. Niech nie udaje męczennika... Głupie tłumaczenie, że zapewnia jej bezpieczeństwo... Powtarzałam sobie w duchu, na przekór, że jeśli powróci do alkoholizmu całkowicie przestanę z nim rozmawiać. Nasza dwójka może miała się ku sobie, lecz nie w tym życiu... Nie w tym świecie. Patrząc na mnie, jak nie umiałam ogarnąć własnego życia, emocji i omal nie wyrzucono mnie z korpusu, nie nadawałam się do niczego. A już zwłaszcza do bycia z kimś.

Dni wypełniałam na pomocy Hanji. Planowanie nowego miejsca dla tytanów, do badań. Pytałam, co z naszymi rzeczami osobistymi, które przecież ciągle tkwiły w naszej starej bazie. Dokumenty, zapiski, jakieś przybory użytku codziennego, odzież i niezabrane sprzęty... Hanji nawet szła na rękę przeprowadzka, z podnieceniem opowiadała mi jak wygląda nowy budynek, jakby kompletnie wyrwana z rzeczywistości. Nie liczy się wygląd tylko funkcjonalność. Nieważna zieleń, to, że rosną kasztany i lipy, ale to gdzie będziemy pracować. A jak na razie, nie zapowiadało się wesoło. Wciąż byliśmy porozrzucani po dystryktach. Z plotek Hanny wywnioskowałam że Eren jest już zmotywowany do zatkania kolejnej dziury w murze Rose. Czekało nas podobne zadanie jak odbicie Trostu, gdzie na samą myśl robiło mi się niedobrze. Ilu tytanów może wedrzeć się do środka przez dwa tygodnie? Póki wyrwa w murze nie zostanie naprawiona, nie możemy liczyć na powrót w tamto miejsce. Z żandarmerią ciężko się było dogadać. Nie przepadali za nami, a my czuliśmy się jak pasożyty, wykorzystywaliśmy ich lokum, zajmowaliśmy przestrzeń. Większość swojego wolnego czasu przesiadywałam zamknięta w pokoju, by tylko nie napatoczyć się żadnemu obleśnemu, spijaczonemu żandarmowi.

Zasypiałam i budziłam się w tym samym łóżku, bez Levia. Kolejna rozłąka działała na moją niekorzyść. Myślenie o nim tylko bardziej mnie dobijało i psuło i tak beznadziejny humor.

Dni były puste, nijakie i szare. Śnieg topniał, ale i tak utrzymywały się minusowe temperatury. Siedziałam zamknięta w pokoju, cudem wybłagałam Hanji o kartki i coś do pisania. Przynajmniej na rysunku spędziłam wolny czas i nie, nie rysowałam Levia...

Nadal nie wiedziałam, skąd miał ten głupi szkic, bo przecież wszystkie wyrzuciłam...

Było to dziwne ale czułam, że im bardziej się w to zagłębie, tym bardziej będę żałować tych chwil na myśleniu o tym człowieku.

Levi Ackerman we własnej osobie chciał mnie pocałować a ja odepchnęłam go na własne życzenie. Bo był pijany. To było pokręcone. Gdybym pozwoliła mu na tamten pocałunek, znowu na bank byśmy tego żałowali.

Co jakiś czas w nocy słyszałam tylko jak zabierał swoje rzeczy albo kładł się spać na kilka godzin, ale nie mogłam się zmusić do jakiejkolwiek rozmowy, interakcji. Poza tym czując jego obecność w pokoju, zasypiałam niemal od razu.

Była sobota, ósmy dzień odkąd nie widziałam Erwina i Ackermana. Nie zostałam zaszczycona do podzielenia się informacją, gdzie ta dwójka obecnie przebywała, dlatego tym bardziej nie mogłam się doczekać ich powrotu i opuszczenia tej szarej, brzydkiej kamienicy.

Tej nocy budziłam się bez ustanku, przekręcając tylko z boku na bok, z brzucha na plecy. Upomniałam się w myślach, gdy nad ranem, gdy jeszcze było ciemno podniosłam się z łóżka i próbowałam w półmroku bijącym z zasłoniętych okien rozpoznać sylwetkę mężczyzny, ale kanapa była pusta a walizki Levia nienaruszone... Zgniotłam w myślach niewygodne, upierdliwe głosy.

Zależy ci na nim, znowu wyczekujesz jego powrotu... Nie chciałam dopuścić ich do siebie i czuć się winna, ale w tym momencie coś we mnie pękło i przestałam się bronić. Wstałam i na palcach podeszłam do jego rzeczy, zaglądając do jednej z toreb, z których korzystał ostatnim razem. Grzebanie w czyjejś własności nie było w moim stylu, uważałam to za przejaw braku szacunku, jednak nie potrafiłam się powstrzymać. Chwyciłam pierwsze lepsze napatoczone ubranie - szara koszulka którą wiele razy widziałam na treningach. Zapięłam zatrzask torby i oddalając się od niej, z nowym łupem wróciłam do łóżka, ciesząc się, jak nienormalna.

Kawałek materiału pachniał nim... czarną herbatą, dymem ze świecy woskowej, lekko drażniącym mydlanym zapachem i tą charakterystyczną wonią samego Kapitana. Bałam się, że wdychając tyle razy tę tkaninę, zapach ulotni się, więc zrobiłam coś najgłupszego na świecie: ubrałam tę koszulkę na siebie. Poczułam przypływ krwi na policzkach. Zrobiło mi się gorąco więc odkryłam tułów do połowy. Levi... Nawet nie wiem, kiedy zasnęłam.


Wybaczcie zwłokę, ciężki tydzień i brak motywacji ;<

Jak Wam się podoba rozdział?

Czy nie za bardzo zagmatwałam ich relacji? ;)

Dajcie znać co myślicie i do kolejnego!

Ściskam mocno <3

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top