Rozdział 33
Obudziło mnie pukanie a wręcz walenie do drzwi.
Ponieważ byłam nago zarzuciłam na siebie jakiś długi sweter i otworzyłam. Była to Ymir, w potarganych włosach, opierająca się o framugę i patrząca na mnie wzrokiem romantycznego szaleńca.
- Rose, przegapiłaś najlepsze...... Jakim prawem ty teraz śpisz, dziewczyno!
Rozespana przetarłam oczy i podrapałam się po głowie. Za oknem wciąż było ciemno, zegar pokazywał 4 nad ranem. Wpuściłam dziewczynę do środka, a ona zataczając się, zapaliła świece, rzuciła na stołek mój zapomniany płaszcz ( dziwne że w takim stanie potrafiła wydedukować, że jest mój i mi go przynieść) oraz rozebrała się że swojego płaszcza, odkrywając nieco już zmaltretowaną suknię.
- Rose, ja się chyba zakochałam!
- To... Świetnie.
Traktowałam ją z lekkim dystansem, mając na uwadze jej nietrzeźwość.
- Byłam na randce z Peterem!
- Och - zdziwiłam się. - Myślałam, że chodzi o Jeana...
- No bo o niego chodzi!
Chwilę się zastanowiłam, czy to ona jest pijana że jej nie rozumiem czy to ja jestem niewyspana że ona mnie nie rozumie?
- Peter to poważny człowiek, zrozumiałam to dopiero, kiedy zaraz za stajnią powiesiliśmy huśtawkę. Dwie liny, jedna taka solidna deska... On nie tylko jest zwiadowcą ale i majsterkowiczem! Jak dla mnie za mało rozrywkowy. Zaczęłam go porównywać do naszego Jeana i....
Ymir mówiła i mówiła, w międzyczasie otwierając moją szafę i grzebiąc w niej, oglądając co raz to ciekawsze fatałaszki, które dała mi Hanji.
Potem usiadła i wyjęła coś dużego z płaszcza. Złapałam się za głowę gdy zobaczyłam że to butelka wina.
- Uczcij ze mną ten wyjątkowy moment i wzbijmy toast! - od tego mówienia dostała chrypki.
- A przyniosłaś kieliszki, jak na damy przystało? - chciałam zażartować.
- Walnieny z gwinta, dawaj ty pierwsza.
Ymir tryskała energią, nigdy nie widziałam jej w takim stanie. Oczy jej migotały, policzki miała zaróżowione. Buzia jej się nie zamykała, opowiadając jak romantyczny wieczór przeżyła z Jeanem.
Po połowie butelki tańczyłyśmy po pokoju trzymając się za ręce, poprzebierane w krótkie sukienki, takie, w których nigdy bym nigdzie się nie pokazała ale że nie co dzień ma się okazję do świętowania i wskoczyły nam procenty, dałam się namówić, jak mięczak. Na Ymir była trochę za mała, na mnie za duża i przeważał wycięty dekolt, dlatego ciągle ją poprawiałam.
Omówiłyśmy również kwestie wylania z korpusu Jeana, ale Ymir ledwo kontaktowała i jedyne co zdołałam zrozumieć to fakt, że oboje się stąd zmyją i zamieszkają za murami.
Zaraz... Za murami? W sumie na mnie też alkohol nieźle podziałał, więc chyba będę musiała rano dopytać, czy na pewno o to chodziło. Jakoś nie mogłam sobie wyobrazić by Jean tak łatwo miał opuścić zwiadowców, ale może się myliłam. Najwyraźniej kiełkująca w nich miłość wpłynęła na ich zmiany w poglądach. Miłość to jak choroba a Ymir przypominała chorą...
Matko, Rose co ty ty pieprzysz...
Skończyłyśmy tańczyć i padłyśmy wyczerpane na łóżko, ciężko oddychając.
- Dobra Rosie, zostało jeszcze trochę. Dopijamy i idziemy, muszę ci pokazać tą huśtawkę! - śmiała mi się do ucha, aż rozbolały mnie bębenki.
- Ale jak nas złapią... to co powiemy?
- Kto ma nas złapać - uniosła dłonie do góry - wszyscy są pijani, hahah! Za rok też idziemy, nie? A nie, mnie tu za rok już nie będzie....
Oprzytomniała na sekundę po to, by wstać i pociągnąć mnie za ręce.
W krótkich i obcisłych sukienkach, z nałożonym na ramiona płaszczem wyszłyśmy ostrożnie na zewnątrz, chichrając się jak wariatki.
Szłyśmy po grząskim śniegu. Starałam się stąpać po śladach, ale obraz mi się rozjeżdżał i tylko czułam, jak moje nogi raz idą bardziej na prawo, a potem na lewo.
Po paru minutach doszłyśmy do lasku, kojarzyłam go z Kapitanem i Leslie. To było głupie.
Ymir objęła mnie w pasie, tak jak mężczyzna obejmuje kobietę i zaczęła coś nucić pod nosem.
- Kochanie, strzeż się strzeż... bo z miłością jak z ognieeem....
... jeśli nie chcesz By do cna cię strawił, kotku, z miłością nie ma zabawy...
I tak zaczyna się ta niewiarygodna historia...
Choć ostrzegałam go, on płonął jak żywa pochodnia...
Więc jaki sens w kochaniu jest, gdy wokół miejsca brak dla spalonych serc...
kochanie, strzeż się, strzeż...
Nawet nie wiedziałam, skąd znam słowa do tej piosenki. Zrobiło się nam ciepło, o dziwo żaden śnieg nie wpadł mi do butów. Przystanęłyśmy pod wysokim drzewem z huśtawką.
- Nazwaliśmy ją huśtawką miłości - powiedziała Ymir chwytając za sznur.
- Ale głupia nazwa - zaśmiałam się.
- No wiem, Peter wymyślił. Żal mi go, bo to dobry facet.
Usiadłyśmy obie a huśtawka niebezpiecznie pochyliła się, sprawiając że śnieg wokół nas zaprószył. Siedziałyśmy tak przez chwilę bujając się, niczym dwie samotne desperatki.
- No dobra, teraz ty mi wyznaj, w kim się bujasz - powiedziała, kładąc głowę na moim ramieniu.
Zrobiło mi się gorąco, co automatycznie dziewczyna zauważyła.
- Ooo, słucham, kim on jest. Podaj jakiś szczegół, a ja zgadnę!
- Nie bawimy się tak, Ymir - zaprotestowałam, paląc buraka.
- No weź, pewnie i tak nie zgadnę. Pełno tu się kręci mężczyzn. Myślisz że wiem jak wszyscy wyglądają?
Z bólem serca zgodziłam się.
- Surowe spojrzenie....długie rzęsy, chodzi w białej koszuli... lubi czarne kolory....- wymieniałam.
- Wiem! - Ymir aż zeskoczyła z huśtawki sprawiając że deska podskoczyła do góry a ja omal nie zleciałam.
- Nic nie wiesz - zasłoniłam się włosami. - To taki typ, że z nim nigdy nie wiadomo....
Alkohol płynący w żyłach skutecznie wyciągał ze mnie informacje.
- Ha! Bujasz się w Generale! Ale numer!
- ...
W Generale....?
- Nieprawda - zaprzeczyłam, ale ona myślała, że przeczę własnym uczuciom.
- Erwin zawsze nosi białą, czystą koszulę! I krawat! Czarny! Więc lubi czarne rzeczy! Rzęsy też ma bardzo długie i ładne...Sasha i Christa też uważają go za ciacho! Nie masz się czym wstydzić!
- Nie wstydzę się i zmieńmy temat! - uznałam, że nie ma sensu jej niczego tłumaczyć.
- Zmienię, jeśli mnie dogonisz!
Po czym wystrzeliła jak strzała w stronę placyku przed stajnią wymachując rękami i drąc się wniebogłosy:
- Rose kocha generała! Ymir kocha Jeana, uhuu!!
- YMIR! - wrzasnęłam lecąc za nią.
Wbiegła do stajni, ślizgając się na mokrej plamie przy wejściu.
- Słyszy mnie ktoś?! Rose kocha gen....
Nie dokończyła bo wpadłam na nią i wylądowałyśmy na ziemi.
Dziewczyna śmiała się jak opętana, spychając mnie a ja uderzyłam ją w ramię.
- Odbiło ci...?!
- To była tylko rozgrzewka, kochana - wstała, poprawiając kusą sukienkę i włosy. - Wyluzuj, chciałam się tylko podroczyć. Przecież wiem, za kim naprawdę szalejesz.
JAK TO?
CO?
Myślałam że wypluję płuca. Od zimnego powietrza bolało mnie gardło w dodatku dziewczyna była ogromnie szybka i wiele mnie kosztowało by za nią biec.
Czekała aż sama coś powiem ale że tylko byłam w stanie mrugać. Posłała mi oczko i weszła do boksu ze swoim koniem, nucąc coś pod nosem.
W głowie mi wirowało, czułam koński, intensywny zapach. Robiło mi się trochę niedobrze, ale może jak tu poleżę, to nic się nie stanie...
Odwiedziłam boks z Lucy, która zarżała cicho i potrząsnęła grzywą. Wyłożyłam się obok niej, niepewnie zgarniając pod siebie siano. Dobrze, że tutaj było tak ciepło.
- Idziesz spać? - usłyszałam, gdy zamykałam oczy.
Odlatywałam w krainy snów, a jedyne co zdołałam zarejestrować była Ymir, układająca się obok mnie.
- W takim razie słodkich snów. Niech przyśni ci się Kapitan...
Jeśli ktoś nie znał tej nutki to proszę bardzo :D
A oto krótka historia jak została wpleciona:
Zbierałam się już z pracy do domu, układałam sobie rzeczy i rozmyślałam o tym, że jak wsiądę do tramwaju to zabiorę się za pisanie dalszych rozdziałów (polecam pisanie w tramwajach, mozna się tak wciągnąć że się przejedzie swój przystanek -,-).
No i gdy się zbieralam to akurat w radio leciał ten kawałek, zaczęłam sobie go nucić i stwierdziłam nie ma bata, tak mi mega pasuje że musi się tu znaleźć :D :D
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top