Rozdział 32

Jeśli nie poczuliście w tamtym rozdziale cringu, to w kolejnych na pewno poczujecie :D

Zapraszam <3 

***

Levi - pow

Jeśli tytani mnie nie wykończą, to z pewnością zrobią to kobiety.

W tym momencie nawet nie byłem tak wkurwiony na Kirsteina, jak właśnie na Hanji. Bo to jej wina.

Nastąpiła cisza, w której przez moją głowę przepłynęło tak wiele rozmaitych epitetów, że rozważałem przez moment rzucić się na chłopaka z pięściami. Byłoby najprosciej... Żałosny gówniarz, nawalony i śmierdzący whisky. Tym bardziej działał mi na nerwy, bo sam tak w przeszłości wyglądałem. Traktowałem alkohol jak lek na zycie, rzeczywistośc. 

Spojrzałem przelotnie na Leonne, choć w słabym świetle niewiele mogłem ujrzeć, to poczułem bijący od niej strach i przerażenie. Skuliła się pod ścianą.

Na ramieniu lśniła strużka świeżej, gestej krwi. Znowu miałem względem niej niejasne, dziwne uczucia. Gdy była w pobliżu, albo mnie dekoncentrowała albo niemiłosiernie wkurzała, ale teraz czułem obie te rzeczy. Nędzne, żałosne tłumaczenie...Bezczelne łgarstwo. Już wcześniej podejrzewałem, że coś łączy ją z tym koniomordym, teraz miałem dowód.

Moje uczucia wzrosły do granic, nie sądziłem, że będę to tak silnie odbierał. Chciałem, by zeszli mi z oczu. Leonne musi w końcu zniknąć z mojego życia raz na zawsze.

- Możecie oboje zacząć się pakować - przecedziłem przez zęby, nie kontrolując głosu.

Dopadłem drzwi i jednym, celnym przekręceniem noża odblokowałem zamek otwierając drzwi. Zawsze byłem dobry w wywarzaniu zamków. Nie zajęło mi to nawet 10 sekund.

Zostawiałem za sobą brudne ślady, pełne rzygowin tego koniomordego bachora i jak najszybciej udałem się do siebie, machinalnie zatrzaskując za sobą drzwi. Moje ruchy były gwałtowne, potrzebowałem zmyć z butów gówno i, pójść pod zimny prysznic.

Pierwszy raz od bardzo dawna rozpierała mnie taka agresja. Jakbym wyzwolił dawno skrywaną złość. Mogłem być wściekły tylko na siebie a byłem na Hanji. Nie, na Kirsteina też...i na nią.

Albo ona stąd wyjedzie albo ja.



***

Rose - pow 

Zapłakana i roztrzęsiona powłóczyłam nogami, prowadzona przez Hannę do osobnego, niewielkiego pokoju, niedaleko przyjęcia. Słychać było bębniącą stamtąd muzykę. Jean wyszedł, pani pułkownik nigdzie nie było. Wszyscy znajomi gdzieś się rozeszli.

Siedziałysmy same, wzdychając, że padłysmy ofiarom żartu pani pułkownik. Mogłam się założyć, że dla niej to też nie było przyjemne.

- No kochanie, nie płacz już. Naprawimy tę sukienkę - dłoń Hanny zawędrowała do mojej podartej sukienki, lecz nie przez to roniłam łzy.

Przykrość i ból. To mój koniec. Ona tego nie zrozumie... Było mi tak strasznie przykro, że pozwoliłam Kapitanowi na zwolnienie Jeana. Mogłam pobiec za nim, sprzeciwić się. Umiałam tylko stać i patrzeć, a na końcu się popłakać.

- On zawsze był surowy, nie martw się. Jutro o wszystkim zapomni.

Jak ma o tym zapomnieć. Głupia kobieta.

Otarłam łzy, czując się bezużyteczna, głupia i samotna. Nie było dla mnie nadziei. Zniszczyłam karierę Jeana, to moja wina. Trzeba było na siłę go stamtąd zabrać, zrobić cokolwiek.

Po alkoholu ryzykował spadnięciem z balkonu, po schodach, mógł też całkowicie wyjść na zewnątrz i zamarznąć albo zrobić jeszcze coś innego, a był do tego zdolny. Myślenie, zwłaszcza to rozsądne, zostawiał na koniec, kiedy było już za późno.

Byłam więc jedyną, odpowiedzialną za niego osobą. Pytanie, co by wolał: zlecieć ze schodów i zwichnąć którąś kończynę ( lub gorzej) czy opuścić korpus zwiadowczy w trybie natychmiastowym.... Tak, z pewnością to pierwsze, nie wyobrażał sobie życia bez munduru.

Dlatego tak okropnie było mi przykro, i miałam pretensje do siebie, że trafiliśmy na Ackermana.

Ten żal wypełniał mnie od środka, czułam się jak mała zapłakana dziewczynka. Zawsze byłam słaba...

- Przynieść ci coś do picia? - wypytywała mnie Hanna. - Mogę cię też odprowadzić do pokoju, jeśli chcesz.

Chciałam. Dla mnie to i tak koniec imprezy.

- Pójdę sama, nie kłopocz się - powiedziałam, odpychając ją.

- Rose, tak? Pomogę ci.

- Nie trzeba, dziękuję - wstawałam, ale konbieta mimo to, nachalnie wzięła mnie za rękę jakbym była niedołężna.

- Widzę, że potrzebujesz wsparcia, dziewczyno. Może zawiadomie twoich przyjaciół?

- Daj mi spokój, to wystarczy! - wrzasnęłam w końcu.

Zrobiłam z siebie tylko idiotkę. Co mi to dało?

Hanna wyciągnęła ponownie w moim kierunku ręce, niezrażona moim wybuchem. Kapitan miał rację, była dziwna. I nie docierało do niej, co się mówi. Prawie jak Hanji. Byłam na nią zła. Gdzie ona, do cholery się teraz panoszy? Jest u generała Smitha? Wspaniale, zaraz sobie z nią porozmawiam jak kobieta z kobietą i powiem, co myślę o jej durnych żartach zamykania ludzi w składziku.

Nie zwracałam uwagi na rozerwany przy dekolcie materiał, prułam na przód, po schodach w dół, na pierwsze piętro prosto do gabinetu generała. Nie wiem skąd we mnie ta kipiąca siła, przecież mam spokojna naturę.

Może faktycznie ten korpus jest dla przeklętych szaleńców. 

Pora się uwolnić.

Zapukałam dwa razy nie czekając na pozwolenie, wparowałam do środka. Tak jak sądziłam, pani pułkownik była w środku i siedziała wygodnicko na kanapie z kieliszkiem wina. Noga na nogę, jeszcze brakowało by ktoś ją wachlował.

Smith siedział w rozpiętym krawacie i szykował się chyba na powrót na górę, więc ucieszyłam się, że przyszłam akurat na zakończenie ich spotkania.

- Rose? Słucham? - spytał niskim głosem. - Właśnie rozmawialiśmy o tobie.

- Generale - zasalutowałam i.... To by było na tyle.

Stałam jak wrośnięta w ziemię i nie potrafiłam się ruszyć. Nagle wzrok Smitha i znalezienie się w jego gabinecie sprawiło że zaschło mi w gardle i nie mogłam wydobyć głosu. 

 Dorośnij, Rose, jesteś już dorosła. Bierz odpowiedzialność za swoje czyny.

- Co ci się stało z sukienką? Ty płakałaś? - odezwała się do mnie kobieta.

Odwróciłam się lekko w jej stronę.

- Ja...

- Co się stało? - zerwała się z kanapy podchodząc do mnie i chwytając za ramiona. - Krwawisz! Matko! Kota nie ma, to myszy harcują! Jak tam pójdę, to zaraz porządek zrobię!

Jeszcze raz wspomni o kotach, to się doigra

Pułkownik wyciągnęła chusteczkę i zaczęła ścierać krew z mojej szyi. Co prawda nie czułam bólu, lekko paliło mnie od zadrapania kota ale bardziej zdziwiło mnie jej zachowanie. Moja mama była równie troskliwa jak ona... Patrząc na kobietę i widząc swoje odbicie w jej okularach uświadomiłam sobie, jak koszmarnie muszę wyglądać i pewnie wzbudziłam w niej litość.

Przylegał do mnie kurz i brud. Odzwierciedlenie mojego stanu psychicznego.

- To wszystko przez panią - zebrałam w sobie odwagę na wypowiedzenie tych słów. Przy generale nie mogłam zwracać się do niej na "ty". Poza tym nie chciałam. - Jak się pani bawiła, gdy nas zamknęła? Tak, ja też tam byłam. Do składziku wbiegł kot, więc razem z Jeanem Kirsteinem chcieliśmy go złapać. Na ten sam haczyk nabrała się pani siostra. To pani sprawka, prawda?

Hange i Smith spojrzeli na siebie że zmarszczonym i czołami, jakbym opowiedziała bajkę, z tym, że Hange zaczynała robić się czerwona a Smith blady.

- Skąd ja miałam wiedzieć, że was zamknę... - przyłożyła dłoń do ust, zszokowana.

- Mówiłam pani, że pan Ackerman nie wykazuje żadnego zainteresowania panią Hanną a pani dalej swoje! Kapitan był tak wściekły, że kazał nam się pakować.

- Jak to pakować? Niby dlaczego? Co ten nicpoń sobie wyobraża? - spojrzała na Smitha. - On się lubi wyżywać na nowicjuszach! Ale od dziś to ja mam nad tobą władze a nie ten karzeł! - powiedziała dumnie Hange. - Erwin zaraz ci tutaj da coś do podpisania i oficjalnie będziesz pracować dla mnie. Nie płacz, mała, Stohess to przeszłość. Tego chciałaś, prawda? - objęła mnie lekko a ja nagle zapomniałam, jakie miałam do niej wyrzuty.

Przez chwilę nawet w głowie pojawił się triumfujący głosik, ale nie mogłam się zbyt szybko cieszyć.

- A co z Jeanem, moim przyjacielem? Nie chcę, by miał kłopoty... - brzmiałam jak dziecko za które oni z pewnością mnie uważali.

- Zaraz to wyjaśnimy. Narazie siadaj - klepnela dłonią pusty fotel przed biurkiem dowódcy. Wyczekująco oparłam się na fotelu, pamiętając, że przede mną siedzi głową korpusu a ja mam potargana sukienkę, rany na szyi i śmierdzę kurzem.

Przełknelam że stresu ślinę, poprawiając bez sensu swoje odzienie, ugniatając palcami materiał.

- Nie patrzcie tak na mnie, ja odpowiadam tylko za formalności- rzekł Smith, spinając się. - Levi się zrzekł pełnienia nad Rose bezpośredniej roli przełożonego, umowa trafiła do dyrektora w południowym dystrykcie, dlatego Hanji ma prawo cię zatrudnić. Spory między sobą rozstrzyganie sami - zastrzegł.

Podpisałam papiery.

Zostaję.

Nie wyjeżdżam do Stohess. Nie muszę się żegnać z przyjaciółmi, z Lucy, widokiem zamglonych budynków o świcie, śniadaniową herbatą z cytryną, skrzypiącą podłogą w swoim pokoju.

Podniosłam się i rzuciłam się kobiecie na szyję, obejmując dłońmi jej sztywne ciało, które po serii śmiechu odwzajemniło objęcie. Jeszcze chwilę temu była parszywą wiedźma, teraz z całego serca jej dziękowałam.

Hange śmiała się przyjaźnie, wystawiając zęby a jej zmarszczki wokół oczu uwydatniły się. Był to szczery uśmiech.

- Witaj na pokładzie, panienko Rose. Od jutra czeka cię nowy zestaw obowiązków! Sama wszystkiego cię nauczę! Życie badacza jest pasjonujące, przekonasz się - dała mi pstryczka w nos a Erwin z tego wszystkiego sam się uśmiechnął. Wyglądał jak dobry, poczciwy wujek. On chyba też wreszcie odetchnął, że zakończył że mną sprawę.

Byłam w siódmym niebie ale wciąż pamiętałam o problemach Jeana i Ymir. Chciałam w subtelny sposób dać dowództwom do zrozumienia, że mam do nich sprawę i próbowałam wygłosić te prośbę, ale pułkownik szybko zaciągnęła mnie do wyjścia, tłumacząc, że mam pójść się przebrać i spać, i że z samego rana wszystko załatwimy.

Przystałam na to by nie sprawiać kłopotu i wyszłam grzecznie z gabinetu Smitha. Przypomniałam sobie że swój płaszcz zwiadowczy zostawiłam na przyjęciu i nie chciało mi się po niego wracać na górę. Przeszłam tylko kilka metrów po zimnym białym puchu, trzymając się za ramiona i już byłam w swoim baraku, w ogrzanym, pachnącym drewnem pokoju.

Czułam potworne zmęczenie, przemykam tylko ranę, umyłam twarz, rozebrałam się i wsunęlam pod pierzynę, gdzie od razu zasnęłam.

Obudziło mnie pukanie a wręcz walenie do drzwi.

Ponieważ byłam nago, zarzuciłam tylko jakiś długi sweter i otworzyłam. Była to Ymir, w potarganych włosach, opierająca się o framugę i patrząca na mnie wzrokiem romantycznego szaleńca...

- Rose, przegapiłaś najlepsze...... Jakim prawem ty teraz śpisz, dziewczyno!



Dzisiaj krótko, ale za to jutro pojawi się kontynuacja! ^^ 

Słodkich snów/dobrego dnia <3 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top