Rozdział 31


Poprzednio: 

- Możesz sie wreszcie wysłowić, co jej obiecałaś, czterooka?

- A co cię to obchodzi? Babskie sprawy!

- Jestem jej przełożonym i to też moja sprawa.

Nerwowość kapitana dzieła górę. Dawno go takiego nie widziałam.

- A widzisz Levi, tu się mylisz... - Hanji założyła powabnym gestem nogę na nogę.

- Teraz to ja jestem jej przełożona!

- Co?

Akurat się na niego spojrzałam. Nie mogłam przepuścić okazji by nie spojrzeć na jego minkę. Zrobił duże oczy z których biło powątpienie.

- Dobrze słyszysz, brachu. Zatrudniam Rose i koniec. Od teraz pracuje dla mnie.

- Co to znaczy od teraz...? Wytłumacz mi to, Leonne - odwrócił się do mnie. Nagle wyglądał na wyższego niż był w rzeczywistości a na jego policzki napłynął cień.

Zaczęłam się jąkać z trudem radząc sobie z logicznym ułożeniem słów.

Hange się wcięła.

- Zostaw ją, zajmij się Hanna.

Zostaw Hannę, zajmij się mną...

- Erwin wie? - spytał krótko Levi.

- W odpowiednim czasie się dowie - odparła Hanji.

- Jesteś stuknięta. Tu się jebnij - puknął się w czoło i odszedł.


***

Uwaga dużo cringu, czytacie ten rozdział na własną odpowiedzialność :D



- Ech, on ma rację... - przyznała kobieta z kwaśną miną. - Powinnam to załatwić od razu z Erwinem.

Nim moje bodźce zdołały zarejestrować co powiedziała, już zniknęła.

Gorąco.

Trzeba się przewietrzyć od takich dawek wrażeń. Pierwszy raz dziś spojrzałam Kapitanowi w oczy po naszej ostatniej rozmowie i dalej kierowało mną przeświadczenie, że nie powinnam nawet na niego patrzeć, przebywać w jego towarzystwie i oddychać tym samym powietrzem, bo jest ze mną tylko gorzej.

Wieczorny, rześki wiatr wzbił moje włosy, powodując na karku zimne dreszcze. Zapięłam guziki żakietu do samej góry i objęłam wzrokiem okolicę, przystając przy barierce. Cisza i spokój, pusto oświetlony placyk treningowy, zaśnieżone deptaki i budynki a na horyzoncie gęsta mgła. Wciąż bolało mnie gardło, przebywanie na mrozie nie było wskazane lecz... Chyba ten alkohol tak na mnie podziałał. 

Zrobiło mi się lepiej. Przemieściłam się kilka kroków w bok i niechcący trąciłam czyjś łokieć. Szepnęłam przepraszam, gdy mężczyzna odwrócił się do mnie z szerokim uśmiechem. Był bardzo wysoki, musiałam zadrzeć głowę do góry.

- O, miałabyś chwilę? - zapytał uprzejmie.

No nie wiem.

- Słuchaj, widziałem, że stałaś obok tej ślicznej dziewczyny z piegami. Wpadła mi w oko, mogłabyś nas przedstawić?

Cholera. Czy ja wyglądam jak swatka? Najpierw mam swatać kapitana z tą pindzią a teraz Ymir z tym gościem?

- Oczywiście - kiwnęłam głową. - Pójdę jej poszukać.

I tak nie zamierzałam dłużej wytrzymać na tym zimnie i dziwiłam się, jak ci mężczyźni dają radę tak sterczeć w samych frakach.

Ktoś dmuchnął na mnie dymem z cygara. Sporo ludzi paliło, balkon zaczął się zapełniać. Uczta przekształciła się w jedno wielkie spotkanie integracyjne. Może taki był jej cel? Kaszlnęłam i rozpoczęłam poszukiwania swojej znajomej.

- Kogo tak wypatrujesz, loczku?  - usłyszałam głos Jeana a raczej zniekształcony, rozjechany bełkot.

- Widziałeś Ymir?

- Nie, też jej szukam... Muszę jej powiedzieć, że ją kocham...

- Boże, Jean! - pacnęłam go w czoło a on tylko czknął. - Wracaj do łóżka, ty alkoholiku!

- W tej sukni... Wygląda przepięknie, prawda? - rozmarzył się chłopak sprawiając, że podniósł mi ciśnienie. Miał rumianą twarz i czerwony nos. Nie mógł się pozbyć czkawki.

- Chodź ze mną, musisz się położyć... - chwyciłam go najmocniej jak potrafiłam i opuściliśmy przyjęcie.

Mimo, że samej lekko kręciło się w głowie, bo wino, może i gorzkie, jakoś mi wchodziło, nadal pozostawałam przy dobrej kondycji umysłowej. Tak mi się przynajmniej wydawało.

Znajdowaliśmy się na wygaszonym, długim korytarzu i powolnym krokiem zmierzaliśmy w stronę schodów.

Musiałam sobie pogratulować, miałam wprawę w targaniu pijanych mężczyzn do ich pokojów... Znowu zachichotałam pod nosem. 

A więc Jean skrycie bujał się w Ymir. To stąd ich wieczne zaczepki...

Długa sukienka plątała się pod moimi nogami, Kirstein dodatkowo podtrzymywał się, uwieszony na moim ramieniu, nieświadomy, że ściąga za sobą lewą część żakietu z ramienia i przy okazji ramiączko z sukienki. Szło nam się bardzo niewygodnie, dlatego gdy nagle blondyn wyrwał się z uścisku i upadł na podłogę, poczułam zelżenie mięśni i przyjemną ulgę.

Jean rozłożył się na czworakach i opuścił głowę, niemal przykładając ją do posadzki.

- Będziesz rzygać? - spytałam z drwiną.

- Kotek! - wykrzyknął. - Widziałaś go?

- Nie, Jean, masz halucynacje.

- Wbiegł za te drzwi, przysięgam!

Na czworaka przeczołgał się do kolejnego korytarza a ja podążyłam za nim z miną cierpiętnicy. Miałam go już dość. Gdyby ktoś nas zobaczył, pomyślałby że prowadzę Jeana na smyczy.

Skierowałam wzrok w szpary od uchylonych drzwi i nagle mignęły mi złote oczy.

O kurka. Znaczy kotek. Jean miał rację.

Ale skąd on się tutaj wziął? Czmychnął do pomieszczenia i zniknął.

O ile się nie myliłam, był to jakiś składzik gospodarczo-magazynowy. Wpadało niewiele światła, a ja nie zamierzałam biegać po omacku za zwierzęciem. Miałam pilniejsze rzeczy do załatwienia.

- Jean, błagam, zostaw tego kota i chodź...

Chłopak olał mnie po całości, bawiąc się ze mną w chowanego.

Wlazłam więc za nim do środka, gotowa na porządną konfrontację. Nerwy nie pozwalały mi puścić tego płazem i po chwili krążyłam między wysokimi alejkami w poszukiwaniu nieszczęsnego zwierzaka i pijanego przyjaciela.

Nie przypuszczałam tylko, że tak łatwo się zgubię. Głosy dobiegające z wyjścia uświadomiły mi, jak długie jest to pomieszczenie.

A głosy należały do Hanny i ... Kapitana.

Zastygłam w bezruchu, nasłuchując nawoływania "kici kici".

- Musi gdzieś tu być - powiedziała Hanna.

Kapitan również zaczął go nawoływać,  w jego ustach "kici koci" brzmiało przekomicznie, aż zakryłam buzię dłonią aby przypadkiem się nie zdradzić.

Zaraz potem usłyszałam szelest, litanię kocich odgłosów i szuranie butów. Kirstein krył się gdzieś niedaleko mnie.

Stałam schowana za wysokimi pudłami w nadziei, że nikt mnie tu nie złapie.

Było znacznie gorzej, bowiem drzwi do składziku nagle zostały zamknięte i tylko zamek zaskrzypiał od przekręcanego w nim klucza.

- Hej, otwórzcie, jesteśmy w środku! - Hanna zaczęła walić w drzwi a Kapitan stał jak zaklęty. Obserwowałam jak ciężko wzdycha.

- Kurwa, po co ja za tobą szedłem...

- Szukaliśmy kota! - odparowała Hanna nerwowo. - I co my teraz zrobimy?!

- Mam nóż, zaraz je otworzę. Możesz się przesunąć?

Zobaczyłam jak Kapitan sięga za pazuchę i wyjmuje mój cenny nożyk a potem próbuje wsadzić ostrze do zamka.

Czy mam się ujawnić? I kto nas tutaj zamknął? Przecież słychać było wyraźnie, że jesteśmy w środku... No i gdzie jest Jean?

Oczy powoli się przyzwyczaiły do ciemności, więc uklękłam i sposobem Jeana przeczołgałam się pod kolejne zakurzone pudełka, natykając się na małą futrzastą zgubę.

Czarny kot miauknął i zrobił kroczek w moją stronę tylko po to, by wejść mi na ramiona.

Zadrapał mnie w szyję wspinając się na plecy i wydałam z siebie stłumiony jęk. Nie uszło to uwadze Kapitana i Pani Zoe.

- Kto tu jest? - zapytał.

Mój koniec.

Przyznać się, że tu jestem czy nie? Może Jean ujawni się pierwszy?

Miałam niewyjaśniony dar do przepowiadania sobie czarnych scenariuszy. W chwili gdy pomyślałam o blondynie, poczułam jak leci w moją stronę kartonowa wieża i razem z nią runęłam na ziemię. 

Sekundę potem wylądowało na mnie coś ciężkiego, przygniatając mnie mocniej do podłogi. Zakrztusiłam się kurzem i pyłem, jednocześnie próbując nabrać wdech. Wszędobylska ciemność nie pomagała odnaleźć się w sytuacji.

- Przepraszam cię, najmocniej... - wycharczał mi Jean, odurzając mnie swoim oddechem. Podniósł się na łokciach robiąc jeszcze większe zamieszanie. W kartonach najprawdopodobniej było szkło. Czułam rozdrobnione kawałki na ramionach i we włosach. Modliłam się tylko, żebym nic sobie nie rozcięła.

- Kogo my tu mamy - lodowaty ton głosu przeszył mnie aż do kości.

- Nic wam nie jest? - zainteresowała się Hanna. Ktoś wyciągnął mnie z resztek drobinek i podniósł do pionu. Zakręciło mi się w głowie, ale stałam stabilnie. Mrugnęłam kilka razy, uspokajając oddech.

- Tch, nieznośne bachory - warknął pod nosem Kapitan.- To jest kurwa jakiś cyrk. Kirstein, co ty sobą reprezentujesz?

- Ka-kapitan wybaczy...- Jean chyba był równie przerażony co ja. Miał ściśnięte gardło, glos mu się trząsł, a w dodatku zwiadowca trzymał go za koszulę, blokując przepływ powietrza.

- On jest pijany, Kapitanie. Zanosiłam go do pokoju, żeby się położył - zaczęłam nas szybko tłumaczyć.

- Aha, więc jakim cudem wylądowaliście tutaj?

Wiedziałam, do czego zmierza. On po prostu był wściekły, że zastał nas razem...

- Levi, spokojnie... - Hanna zaczęła go uspokajać.

- Nie dotykaj mnie, furiatko. Przez ciebie znalazłem się tutaj z tymi gówniarzami. Daję sobie uciąć rękę, że to twoja walnięta siostra nas zamknęła.

Bałam się go. To samo, niepewne uczucie, jak z początku mojej służby. Ackerman i ta wiecznie niezadowolona, poważna mina, która była w stanie sparaliżować człowieka do granic możliwości. Wciąż trzymał biednego Jeana, który zrobił się cały zielony.

- Kapitanie, niech pan go puści, on źle się czuje... - zaczęłam go błagać, i tylko bardziej roznieciłam w nim złość. 

- Zamknij dziób, Leonne.

Wiedziałam, że do tego dojdzie.

Jean nie wytrzymał i puścił pawia prosto na jego buty.

Zamknęłam oczy. Biedny chłopak upadł na podłogę, zwijając się w kłębek i bąkając coś niezrozumiałego pod nosem. 

 Nagle zrobiło się przeraźliwie zimno. Zatrzęsłam się, zalękniona i wyszukałam dłońmi ściany. Oparłam się o nią. Zaległa nieprzyjemna, pełna napięcia cisza, by po chwili nie zmiażdżyły nas słowa Ackermana:

- Możecie oboje zacząć się pakować. 




Było wiele wersji tych scen, dużo pozmieniałam. Z początku miała być zamknięta sama Rose z Kapitanem, wiem że byście się bardzo cieszyli :D Ale nie wyszło, za dużo by trzeba było wyjaśniać i jakoś nie potrafiłam tego logicznie rozpisać. Co nie znaczy, że do takiej sytuacji nie dojdzie :D

 Jakieś wattpadowe postanowienia na 2021 rok? 


Przygotowałam taką mini składankę (nie wiem jak to się fachowo nazywa) 

z naszymi głównymi bohaterami. Chciałam by były takie artystyczne, imitowane malarstwem. Dajcie znać co sądzicie ^.^ 

Do następnego! <3 



Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top