Na drodze pragnień
Po południu Edmund odwiózł ją na malutką stacyjkę kolejową, położoną kilka mil do Hartfield. Było mgliście i zimno. Owinęła się mocniej płaszczem. Chłód wdzierał się pod warstwy ubrania, a wilgoć osadzała się na ubraniu, torbie i parasolce.
Lubiła jesień za melancholię, jaką wokół roztaczała. Za liście szeleszczące pod butami. Za śliwki, dynie, gruszki i jabłka. Mieszkając u Christophera, odkryła, jak pięknie potrafi pachnieć dom szarlotką upieczoną przez Agatę. Uwielbiała mgły i unoszące się w powietrzu babie lato. Kochała wrzosy i spacery po lesie w ciepłym jesiennym słońcu.
Kołysało powozem na wybojach, a ona myślała o matce. Przed wyjazdem obiecała solennie, że będzie na siebie uważać, bo Londyn, to bardzo niebezpieczne miasto.
Kiedy odjechał Edmund, została sama na pustej stacji. Jeszcze długo w popołudniowej ciszy, słyszała stukot końskich kopyt. Poczuła się tak, jakby trafiła do jakiegoś nawiedzonego miejsca. Stała bez ruchu i nasłuchiwała. Miała wrażenie, że jest zupełnie sama na całym świecie. Nagle zatęskinła za gwarem i ludzkimi głosami.
Pociąg przyjechał punktualnie. Na bilecie odnalazła numer, swojego przedziału i ruszyła wzdłuż wagonów. Konduktor wyszedł jej na spotkanie. Miała nadzieję na samotną podróż, ale się rozczarowała. Przedział zajmował już, jakiś mężczyzna.
— Dzień dobry.
— Dzień dobry — uchylił kapelusza.
Eleonora położyła parasolkę na półce nad głową i usiadła wygodnie, kładąc torbę na kolanach. Wyciągnęła z niej książkę. W ten sposób dawała do zrozumienia swojemu współtowarzyszowi, że nie ma ochoty na konwersacje.
Poprawiła okulary, otworzyła książkę na oznaczonym miejscu i zaczęła czytać. Jednak nie było jej dane zbyt długo cieszyć się rozterkami miłosnymi jej bohaterów, bo do nozdrzy dotarł gryzący zapach cygara. Chrząknęła kilka razy i spojrzała z wyrzutem na mężczyznę.
Ten wydmuchał kolejną porcję dymu w powietrze, przyglądając się jej z zaciekawieniem. Z pewnością zastanawiał się, co teraz zrobi. Ewidentnie prowokował ją swoim zachowaniem. Eleonora, ostentacyjnym ruchem uchyliła okno. Siedziała tyłem do kierunku jazdy, więc powietrze wyciągało dym z przedziału.
— Zmarznie pani — odezwał się niskim, zgrzytliwym głosem.
— Lepiej żyć w chłodzie, niż w smrodzie — wypaliła bez namysłu. — Kultura wymaga, by zapytał pan o pozwolenie wypalenia cygara.
— I z pewnością, by się pani na to nie zgodziła.
— Owszem, bo jak większość nie znoszę tego zapachu.
— Cięty język. Podoba mi się pani.
— A mi pan nie.
Zaśmiał się rubasznie i wyrzucił cygaro przez okno. Eleonora skrzywiła ze smakiem usta i próbowała wrócić do czytania.
— Panienka miała odwagę samej wybrać się w podróż?
Eleonora zerknęła na niego znad książki.
— Moja odwaga to nie pana problem — odparła uszczypliwie.
— Panienka jest guwernantką? Do pracy w Londynie jedziesz?
Zapewne doszedł do takiego wniosku, widząc jej skromne ubranie. Słyszała, jak łatwo naiwne dziewczyny z prowincji stawały się ofiarami, mężczyzn takich jak ten siedzący razem z nią w przedziale. Elegancko ubrany powinien wzbudzić zaufanie w Eleonorze, ale w jej przypadku było na odwrót. Instynkt ostrzegał ją przed tym mężczyzną.
— Najpierw cygaro, a teraz próba spoufalania się? Monstrualny brak kultury. — Bez owijania w bawełnę wytknęła to obcemu mężczyźnie.
Sama nie wiedziała, skąd bierze się w niej tyle odwagi, by odpowiadać tak opryskliwie nieznajomemu.
— Mam świetną propozycję pracy dla panienki.
— Dziękuję, ale nie jestem zainteresowana.
— To praca u hrabiego Mastersa. Bogaty dom, możliwość awansu — ciągnął niezrażony odmową.
To zabrzmiało dość dwuznacznie, pomyślała. Nigdy nie spotkała hrabiego Mastersa, ale doskonale wiedziała, że nie posiada on dzieci. Więc co mogłaby robić u niego guwernantka? Szybko się tego domyśliła.
— Nie jestem zainteresowana — powtórzyła.
— Przemyśl moją ofertę. Masz czas do końca tej podróży, bo kiedy dotrzemy do celu, ja zniknę w londyńskiej mgle, a ty być może stracisz szansę na lepsze życie.
— Powiedziałam już, nie szukam pracy. Nie potrzebuje jej. Jadę do narzeczonego. — Chciała, by to ostatnie słowo odstraszyło nagabującego ją mężczyznę. — Jest pułkownikiem w armii królowej Wiktorii.
— Naprawdę? — uśmiechnął się sceptycznie, co nie uszło uwadze Eleonory. — W takim razie powinien wysłać z panią w podróż jakiegoś lokaja. Tyle niebezpieczeństw czyha na młode kobiety.
Chętnie, by przewróciła arogancko oczyma, ale instynkt podpowiadał jej, żeby się pilnować.
— A pan? Jest jednym z tych, którzy czyhają na młode, samotne kobiety?
— Ja? Broń Boże! — niemal wykrzyknął. — Ale jestem chętny, by naprawić niedopatrzenie pani narzeczonego, jeśli tylko znalazły się w pobliżu taki nikczemnik.
— Nie znamy się, więc raczej nie skorzystam z pana, kolejnej... — skrzywiła lekko usta — ...oferty.
— Dlaczego?
— Bo pan nie ufam. Taka moja przypadłość. — Sarkastyczny uśmieszek zakwitł na jej ustach.
Intensywnie myślała, jak pozbyć się natręta. Nie mogła zmienić przedziału, bo pociąg w drodze do Londynu miał zatrzymać się jeszcze dwa razy. W ten sposób zajęłaby miejsce innemu podróżnemu i musiałaby wrócić na swoje miejsce.
— I bardzo ją pochwalam — odparł fałszywie.
Mogłaby, resztę podróży spędzić w wagonie restauracyjnym, ale nie miała na to pieniędzy.
Otworzyła torbę i wyciągnęła z niej srebrne pudełko ozdobione eleganckim, kwiatowym wzorem. To był podarunek od najlepszej przyjaciółki, jaką kiedykolwiek miała. Carla. Gdzie teraz jest? Gdzie by nie była, będzie zawsze wdzięczna jej za ten prezent. Otworzyła pudełko. W środku były landrynki. Wzięła żółtego i włożyła do ust. Jej dłoń była pilnie i z ciekawością śledzona przez mężczyznę.
— Och! Czy zechce się pan poczęstować? To najlepsze słodycze na świecie. Prosto z Paryża ze sławnej cukierni Fleur Douce. — Pokazała mu wnętrze pudelka wypełnionego czerwonymi połyskującymi landrynkami.
Drobnymi szczypczykami wzięła jeden z cukierków i położyła na wyciągniętej dłoni mężczyzny. Zerknął na Eleonorę podejrzliwie, ale ona obdarzyła go jednym ze swych najbardziej promiennych uśmiechów.
Włożył landrynka do ust. Po kilku chwilach na jego twarzy pojawiło się błogie zadowolenie.
— Czy to...
— To truskawka ze słodką śmietaną.
— Wyborne.
— Cieszę się, że panu smakuje.
Prezent, który podarowała jej Carla, był wyjątkowy. Landrynki zawierały pewną ilość opium, pozwalającą uśpić dorosłego człowieka. Z opowieści Carli wynikało, że parę razy, owe słodycze pozwoliły jej w spokoju przetrwać podróże.
Po kilku minutach mężczyzna głośno pochrapywał. Lepsze to, niż nagabywanie, pomyślała i wróciła do książki.
Z zaczytania wyrywa ją głośny gwizd lokomotywy. Zbliżali się do Londynu. Słyszała zamieszanie w sąsiednich przedziałach. Zerknęła na współtowarzysza podróży. Miała nadzieję, że ocknie się dopiero wtedy, kiedy ona zniknie w tłumie.
Pociąg powoli wtoczył się na peron i zatrzymał się. Wzięła parasol z półki, otworzyła drzwi i wyszła wprost na peron. W krótkim liście, jaki dostała od Christophera, wraz z biletem, prosił, by czekała na peronie. Poszukała go wzrokiem, ale nie odnalazła. Miała czekać. Usunęła się z drogi fali podróżnych. Przysiadała na ławeczce, co chwilę zerkając w stronę ogromnego wejścia na peron.
Pośród rzednącej masy podróżnych pojawił się wysoki mężczyzna ubrany w mundur wojskowy. Sprężysty krok, wyprostowana sylwetka okryta idealnie skrojonym mundurem, sprawiły, że kilka kobiet dyskretnie się za im obejrzało. Dopiero po kilku długich chwilach dotarło do niej, że patrzy na Christophera. Wpatrywała się w niego z niemal rozdziawionymi z wrażenia ustami.
Nagle ktoś złapał ją za ramię. Cicho krzyknęła przestraszona.
— Ty mała dziwko?! Co mi dałaś?!- syknął jej do ucha.
Eleonora poderwała się z ławki, usiłując wyrwać ramię jego uścisku.
— Proszę mnie puścić! Co pan wyprawia?!
— Zaraz wezwę policjanta i sobie wszystko wyjaśnimy.
Spojrzała błagalnie w stronę Christophera, bo mężczyzna nagle zaczął ją ciągnąć na drugi koniec pustoszejącego peronu. Kilka osób słysząc jej protesty, spojrzało na nich z zaciekawieniem. Opiera się, jak mogła.
— Proszę, natychmiast puścić tę panią! — Christopher wyrósł przed nimi, niczym góra.
— Ta kobieta...
— Ta kobieta, to moja narzeczona — prerwał mu.
Zmarszczka pomiędzy brwiami pogłębiła się, a usta zacisnęły się w ledwo skrywanej groźbie.
Nie zmyślała, przemknęło przez myśl rozzłoszczonemu mężczyźnie.
— Proszę mi wybaczyć. Zaszła karygodna pomyłka. — Puścił łokieć Eleonory.
Uchylił ronda kapelusza i wmieszał się w tłum podróżnych.
— Nic ci nie jest? — Christopher objął zatroskanym spojrzeniem jej twarz.
— Odrobinę mnie przestraszył, ale już wszystko jest dobrze.
— Na pewno?
— Tak — odparła stanowczo, widząc, jak bacznie się jej przygląda.
— Ciekawe, czego ten mężczyzna chciał od ciebie?
— Nie mam pojęcia. Pewnie mnie z kimś pomylił.
— Możliwe. — Wziął od niej torbę.
Czerwony kubrak z czarno białymi wyłogami, idealnie podkreślały jego szerokie ramiona. Złote guzki połyskiwały w świetle lamp gazowych. Białe bryczesy opinały długie zgrabne nogi, a wyczyszczone na wysoki połysk buty z wysokimi cholewami i połyskująca szpada u boku dopełniały jego stroju. Christopher wygląda oszałamiająco, myślała, patrząc na niego. Nie miała pojęcia, że tak doskonale wygląda w mundurze i zrobi na niej takie wrażenie.
— Chodźmy, dorożka czeka.
— Tak. Oczywiście. — Zamrugała oczyma.
Powóz toczył się ulicami Londynu. Wnętrze było pogrążone w półmroku, bo Christopher nie zapalił lampki. Eleonora dyskretne uchyliła zasłonkę. Powoli zapadał zmrok. Nad miastem zbierała się mgła, pchana przez lekki wiatr znad Tamizy. Rozpędzana przez powozy, wirowała delikatnie nad ulicami i tworzyła aureole wokół latarni. Z ciekawością przyglądała się mijanym budynkom, ludziom spieszącym do domów. Bogate wystawy nabierały kolorów i błyszczały od wypełniających je świateł, przyciągając wzrok klienteli.
— Ell?
— Tak?
— Chciałabyś mieszkać w Londynie?
— Nie — odparła bez zastanowienia, patrząc na właśnie mijany i rzęsiście oświetlony pałac Buckingham.
— Dlaczego?
Jego głos był aksamitny i ciepły, jak półmrok który ich otaczał.
— Bo tu nie wdać gwiazd.
Po tych słowach uśmiech pojawili się na jego ustach. On też o wiele bardziej wolał wieś od miasta, a do Londynu przyjeżdżał wtedy, kiedy to konieczne. Tak jak teraz.
— Ell?
— Tak?
— Spójrz na mnie — poprosił, a kiedy to zrobiła, objął jej twarz dłońmi. — Wybacz mi.
Za nim zdążyła zapytać, co ma mu wybaczyć, pocałował ją. Oszołomiona, przez kilka sekund wpatrywała się, szeroko otwartymi oczyma w ciemny sufit powozu. Wyrwał się jej cichy jęk zdumienia. Zarzuciła mu ramiona na szyję i oddała pocałunek mocno i z radością. Czuł w nim tęsknotę kilkudniowej rozłąki. Parasolka oparta o jej kolana upadła na podłogę powozu, kiedy mocno się w niego wtuliła. Całował ją namiętnie, zapamiętale i z pożądaniem. Rozwiązał tasiemkę podtrzymującą kapelusz i ściągną go z jej głowy. Kilka spinek wysunęło się z włosów, pozwalając im opaść na plecy i ramiona. Christopher zamruczał cicho, przeczesując je palcami. Miała wrażenie, że cały świat poza powozem chyboczącym się na nierównym londyńskim bruku, przestał istnieć. Całował ją tęsknie i tak gwałtownie, że nie tylko odebrało jej mowę, ale i zabrakło tchu. Szkła jej okularów się zamgliły. Wyczuwała pod mundurem grę napiętych mięśni i twardość pobudzonego ciała.
Powóz coraz bardziej podskakiwał na nierównej powierzchni. To przywróciło Christopherowi poczucie rzeczywistości. Czuł, że jest coraz bardziej podniecony. Co on znów wyprawia? Byli w wynajętym powozie! To nie miejsce i czas na taki igraszki!
Z ogromnym żalem oderwał się od jej ust. Eleonora wtuliła twarz w jego szyję, łapiąc oddech.
— Co takiego mam ci wybaczyć? — zapytała, kiedy w końcu odzyskała oddech i mowę.
— To jak cię potraktowałem kilka dni temu.
— Ale ja przecież tego chciałam, dlatego nie rozumiem twoich przeprosin. To raczej ja powinnam cię przeprosić.
— Mnie? — zdumiał się.
Czuł się obłędnie szczęśliwy, gdy tak mógł ją bez skrepowania trzymać w ramionach i gładzić po włosach. Chciał, by ta podróż nigdy się nie skończyła.
— Pamiętasz, nazwałam cię idiotą.
— W pełni zasłużyłem sobie na to miano. Należało mi się.
— I... jest coś jeszcze, za co powinnam cię przeprosić.
— Co takiego?
— Za to, że potraktowałam cię jak... narzędzie.
— Narzędzie? Nie rozumiem.
— Och — jęknęła cicho.
Na szczęście w powozie panował półmrok, więc Christopher nie zobaczył, jak wielki rumieniec zalał jej twarz i dekolt.
— Chodzi mi o to, że użyłam cię jak narzędzia. Rozumiesz, o co mi chodzi?
— Nie mam pojęcia. — mruknął.
W jego głosie słyszała wyraźną nutkę rozbawienia. Podniosła twarz i spojrzała mu w oczy.
— Droczysz się ze mną.
— Nie śmiałbym.
— A jednak.
— To o co chodzi z tym narzędziem?
— Wykorzystałam cię, byś... och... — zawstydzona znów wtuliła twarz w jego szyję.
Zrozumiał i miał ochotę roześmiać się na głos, ale nie zrobił tego. Obawiał się, że mogłoby to ją urazić.
— Ale ja wcale nie czuję się wykorzystany!
— Sprowokowałam cię i wykorzystałam — upierała się.
— Nie zgadzam się z tobą — pokręcił głową. — Żałuję tylko, że stało się to w tak mało wygodnym miejscu i nie było dla ciebie przyjemne.
— To miejsce było doskonałe i ty też. — Eleonora rozluźniła się w jego ramionach.
— Daleko mi do perfekcji — uśmiechnął się zadowolony z faktu trzymania w ramionach tak niezwykłej kobiety.
— Czy wyjaśniliśmy sobie wszystkie nieporozumienia, jakie zaszły pomiędzy nami?
— Myślę, że tak.
— Czy w związku z tym, mogę jeszcze raz pana pocałować, panie pułkowniku?
Otaczający ich półmrok dodał jej odwagi.
— W tej chwili nie pragnę niczego bardziej.
— Co pan wyprawia?! — Nagle znalazła się na jego kolanach.
— Tak będzie wygodniej — roześmiał się.
Wyczuwała grę mocnych mięśni na udach i siłę napierającego na nią ciała. Ogarnęła ją mieszanina podniecenia i radosnego wyczekiwania. Objęła dłońmi jego twarz i dotknęła czołem jego czoła, a w następnej chwili jej usta znalazły się na jego ustach. Jęknął cicho i odwzajemnił pocałunek, tuląc ją mocno do siebie.
— Poczekaj.
— Co się stało? — Z niechęcią oderwał od niej usta.
— Te moje nieszczęsne okulary. Znów się zamgliły.
Wyjęła chusteczkę i je powycierała. Gdy je założyła, zauważyła w półmroku jego uśmiech.
— Korzystając z tej chwilowej przerwy, przypomniałem sobie coś jeszcze.
— Co takiego? — zapytała ostrożnie.
— Ma nadzieję, że nie masz mi za złe to, że nazwałem cię moją narzeczoną.
— To zabawne, bo ja zrobiłam to samo.
— To znaczy?
— Ten mężczyzna z peronu... nagabywał mnie w czasie podróży. Był moim współpasażerem.
— Zrobił ci coś?!
Poczuła, jak całe jego ciało nagle się napina. Chcąc go uspokoić, przesunęła delikatnie palcami wzdłuż jego szczęki.
— Nie! Jedynie proponował mi pracę guwernantki u hrabiego Mastersa.
— U tego starego zbereźnika?! Wybacz słownictwo — zreflektował się.
— Słyszałam gorsze — roześmiała się cicho. — Znam hrabiego z salonowych plotek, dlatego propozycja tego wątpliwego dżentelmena, wydała mi się bardzo podejrzana. Cóż... gdybym była zdesperowaną dziewczyną z prowincji, z pewnością dałabym się omamić wizją lepszego życia w bogatym domu.
— Rozumiem.
— Żeby dał mi święty spokój, powiedziałam mu, że na dworcu w Londynie, czeka na mnie narzeczony.
— Bardzo mądrze postąpiłaś — pochwalił.
— Naprawdę?
— Mhm... — mruknął, gładząc kciukiem jej dolną wargę. — Powiedz mi coś?
— Co takiego? — zapytała, czując, jak ta delikatna pieszczota na nowo ją rozbudza.
— Co ty mu zrobiłaś?
— Ja?
— Samotna kobieta w podróży, to łatwa ofiara. Tacy mężczyźni jak on, szybko nie odpuszczają.
— Och, nic takiego złego — odparła z miną niewiniątka. — Poczęstowałam go jedynie landrynkami z opium, żebym mogła w spokoju poczytać książkę.
— Co? — Christopher niemal parsknął śmiechem.
— Carla mi je podarowała. To bardzo skuteczna obrona, przed zbyt natarczywymi mężczyznami w podróży.
Widziała w półmroku, jak pokręcił głową, nie przestając się śmiać.
— Jest pani zadziwiającą istotą, panno Eleonoro. Mam tylko nadzieję, że mnie nie będziesz próbować częstować owymi słodyczami.
— To zależy.
— Od czego?
— Od tego, jak bardzo, będzie mi się pan narzucał.
— Hmm... a teraz? — Przesunął palcami po policzku. — Czy będę się pani narzucał? — Jego głos znów był głęboki i przepełniony pożądaniem.
— To zależy od tego, co zamierza pan zrobić?
— Chcę cię znów pocałować i pragnę tego bardziej niż czegokolwiek w życiu. Czy mogę?
— Tak — szepnęła. — Zrób to, proszę. Znów zabrakło jej tchu.
Pochwycił w namiętnym pocałunku jej usta, który ogarnął jej zmysły niczym ogień. Objął ją mocniej i przytulił, czując jak drży.
Powóz nagle zakołysał się i zatrzymał.
— Co się stało? — zapytała.
— Zdaje się, że dotarliśmy na miejsce. — Christopher delikatnie odsunął ją od siebie. Odsłonił zasłonę. Ruchem dłoni przetarł szybę, która tak samo zaparowała, jak okulary Eleonory. — Tak, jesteśmy na miejscu.
— Och! — Eleonora spanikowała.
W ciemnościach zaczęła szukać swojego kapelusza, parasolki i torby.
Nagle uświadomiła sobie, że jej włosy są w nieładzie i z pewnością wygląda okropnie.
— Ell — spojrzał na nią tak zmysłowo, że niemal stanęło jej serce. — Wszystko w porządku?
— Tak, nie... nie wiem. — Była rozkojarzona.
— Chodź. Musisz odpocząć — uśmiechnął się miękko.
Przez okno zobaczyła, jak po schodach schodzi wysoki mężczyzna. Podchodzi do powozu i otwiera drzwi.
Christopher wysiadł pierwszy i wyciągnął do niej dłoń.
— Co ona tu robi?!
Ostry ton głosu, lady Brachester zatrzymał ich w progu. Obrzuciła pogardliwym spojrzeniem Eleonorę.
— Panna Eaglewood, jest moim gościem.
— Nie życzę sobie jej obecności w tym domu!
Eleonora instynktownie przysunęła się do Christophera.
— To nie zależy od ciebie, lady. — Jego twardy ton głosu, przyprawił Eleonorę o dreszcz niepokoju.
— Są hotele! Tam może nocować i tam możesz ją odwiedzać!
Robi wszystko, by mnie sprowokować, myślała Eleonora, mocno zaciskając usta. Z całej siły starała się, by nie odpowiedzieć na te złośliwości równie nieprzyjemnym tonem.
Christopher natychmiast zrozumiał dwuznaczność wypowiedzianych słów. Jego prawa brew uniosła się, a usta zacisnęły. Potrzebował tylko kilku sekund, by się opanować.
— Jeśli nie podoba ci się obecność panny Eaglewood, to w tym domu jest wystarczająco dużo miejsca, byśmy nie musieli sobie wchodzić w drogę.
— Jak śmiesz odnosić się do mnie w taki sposób?! Sprowadziłeś ją po to, by przypominała mi o tym, jak wielkim nieszczęściem była dla Adama?!
— Ze słów Adama, wynikało coś innego.
— Twierdzisz, że kłamię?! — poczerwieniała na twarzy ze złości.
— To nie czas i miejsce na takie rozmowy! Jeśli chcesz, to przedyskutować, to za godzinę zapraszam do salonu! — Stanowczo zdusił zalążek awantury.
Nie wiedząc, co odpowiedzieć, obróciła się na pięcie i zniknęła w głębi rezydencji.
— Może faktycznie będzie lepiej jeśli zatrzymam się w hotelu. Nie chcę sprawiać problemów — powiedziała cicho Eleonora, spoglądając na Christophera.
— Nie.
— Ale...
— Potrzebuję cię tutaj — powiedział, głosem, który poruszył ją do głębi.
Na jego zachmurzonej twarzy, pojawił się delikatny uśmiech. Zmysłowy i bardzo intymny. W jednej chwili jego twarz uległa całkowitej przemianie, odsłaniając niezwykle przystojnego i interesującego mężczyznę.
Ciche pukanie, oderwało ją od rozczesywania włosów. Otworzyła drzwi, przed którymi zastała lokaja. Na imię ma Artur i wygląda, jak młodsza kopia Edmunda, pomyślała.
— Pan pułkownik będzie na panią czekał w saloniku przy jadalni.
— Proszę, wybaczyć mi moje pytanie, ale do której części domu mam się skierować?
— Mam panią przyprowadzić.
— Proszę o kilka minut cierpliwości.
— Oczywiście.
— Dziękuję.
Mężczyzna uprzejmie skinął głową.
Próbowała spleść włosy w elegancki kok tak, jak pokazywała jej to matka.
Jeśli nie potrafisz upiąć sobie skromnego, ale twarzowego koka, zapewne z nie będziesz umiała urodzić zdrowych i silnych synów.
Tak przeczytała w poradniku dla młodych dam, który chwilę później wylądował w koszu. Co za bzdury, w nim wypisują, myślała. Co ma wspólnego jedno z drugim?! Ona nie potrafiła upiąć koka. Czy to ją stawiało na straconej pozycji? Wykrzywiła usta. Zebrała włosy nad uszami i przewiązała je wstążką.
W saloniku natknęła się na lady Brachester. Ukłoniła się jej, ale matka Christophera nie odwzajemniła powitania. Eleonora spojrzała na tę wyniosłą i piękną kobietę. Jej usta były czerwone i mocno zaciśnięte, jak po cięciu brzytwą. Zabrała modowy katalog ze stolika i wyszła. Wiedziała doskonale, dlaczego lady Brachester ją tak bardzo nienawidzi. Ale czy to jej wina, że Adam ją pokochał, a ona jego?
Rozejrzała się wokół siebie. Salonik był elegancko nudny. Ogień cicho trzaskał w kominku, a nad nim wisiał duży obraz, przedstawiający oddaną w najdrobniejszych szczegółach, posiadłość Brachesterów w Hartfield. Zastanowiła się, gdzie teraz może być mama? Może już jest w sypialni albo rozmawia z Agatą. Zauważyła ostatnio, że z uśmiechem przygląda się małemu Bramowi. Pewnie marzy o własnych wnukach, ale jej jedynaczka jakoś nie ma szczęścia do mężczyzn.
Jej spojrzenie padło na bibeloty i zdjęcia ozdabiające gzyms kominka. Uwagę przyciągnęło szklane pudełko zawierającego coś na kształt wieńca z piór. Zmarszczyła brwi i przesunęła wzrok na zdjęcie stojące obok. Wzięła je do ręki.
Adam siedział sztywno na krześle, a jego matka stała lekko z tyłu, trzymając dłoń na jego ramieniu. Było w tym zdjęciu coś niepokojącego, czego w pierwszej chwili nie potrafiła uchwycić. Nie mogła przypomnieć sobie zdjęcia, na którym Adam, by się nie uśmiechał. Przyjrzała się bliżej mężczyźnie na zdjęciu i zamarła.
Adam był... martwy. Słyszała o pośmiertnej fotografii, ale taką trzymała w rękach po raz pierwszy. Odstawiła je szybko, tak jakby ją poparzyłą. Nie tak, chciała go zapamiętać. Czuła, jak jej broda drzy, a do oczu cisnął się niechciane łzy. Do saloniku wszedł Christopher.
— Ell? Co ci jest?
Dlaczego on jest taki spostrzegawczy, jeśli chodziło jej osobę?
— Czy lady Brachester powiedziała ci coś przykrego?
— Nie — zaprzeczyła. — Tylko to... zdjęcie — wskazała je, lekkim ruchem głowy.
— Co jest nie tak? — Christopher wziął je do ręki.
— Nie widzisz?
Spojrzał na nią, nic nie rozumiejąc.
— Adam... on, jest... martwy — powiedziała rwącym się głosem. — A to? — wskazała na niewielką szklaną gablotę. — Wiesz, co to jest?
Christopher przecząco pokręcił głową.
— Nazywa się to koroną aniołów lub koroną śmierci. To kępy piór z poduszki, które przybierają taki właśnie kształt, gdy ktoś umiera.
— Skąd to wiesz?
— Widziałam, je kilka razy, kiedy przychodziłam, wraz z doktorem, do rodzin jego zmarłych pacjentów. Byłam ciekawa, co to jest, więc dyskretnie o to wypytałam.
— Ell — odstawił zdjęcie i podszedł do niej.
Ujął delikatnie jej dłonie i pocałował czubki placów. Ostrożnie objął ją i przygarnął do siebie. Eleonora nie zaprotestowała.
— Ta korona... mówią, że to dobry znak, a bliska nam osoba zasłużyła na niebo i tam trafiła.
— Adam był dobrym i jedynym człowiekiem, który nigdy niczego ode mnie nie wymagał — szepnął, całując ją we włosy. — Tęsknię za nim.
— Nigdy nie przestaniemy za nim tęsknić i dlatego musimy się nauczyć z tym żyć. Żyć z ogromną pustką sercu — powiedziała cicho.
Nie oddałby lepiej tego, co oboje czują.
Gdy usłyszeli stanowcze pukanie, Eleonora delikatnie odsunęła się od Christophera.
— Arturze — zwrócił się lokaja, który otworzył drzwi od strony jadalni.
— Słucham?
— Proszę, to zdjęcie i gablotkę wynieść do pokojów lady Brachester. I przekaż jej, że nigdy więcej, nie chcę widzieć tych rzeczy.
— Tak, panie pułkowniku.
— Chris może... — Eleonora próbowała cicho zaprotestować.
— Nie — przerwał jej łagodnie. Zupełnie, jakby czytał w jej myślach. — To mój dom i chcę byś dobrze się w nim czuła. Jestem pewien, że lady Brachester, zostawiła tu te rzeczy po to, by sprawić ci przykrość. Moim błędem jest to, że wcześniej nie zwróciłem na to uwagi.
— To nie twoja wina — uśmiechnęła się łagodnie. — Wystrój wnętrz domów to wyłącznie domena kobiet.
Jeśli próbowała obrócić, to w żart, to się jej udało, pomyślał i uśmiechnął się z wdzięcznością.
— Siadajmy do stołu — poprosił, ujmując ją delikatnie pod ramię. Przeprowadził przez próg jadalni i
odsunął dla niej krzesło.
— Dziękuję.
Przez chwilę jedli w milczeniu.
Ciepły rosół sprawił, że przyjemne ciepło rozlało się po jej ciele, a kawałki kurczaka z ziemniaczanym purée i szparagami, smakowały wyśmienicie. Na deser, Artur zaserwował malutkie babeczki nadziewane musem malinowym, oprószone czekoladą. Eleonora zachwyciła się ich smakiem.
— Masz już plany na jutrzejeszy dzień?
Owszem. Pierwsze co zrobi, to pójdzie do lichwiarza, by sprzedać obrączkę matki, ale nie chciała się dzielić tym zamiarem z mężczyzną siedzącym obok.
— Czytam, że w holu muzeum historii naturalnej, powieszono prawdziwy szkielet wieloryba. Bardzo chciałabym go zobaczyć.
— Chętnie ci potowarzyszę, jeśli zechcesz.
— Będzie mi bardzo przyjemnie spędzić czas w twoim towarzystwie. — Ucieszyła ją, jego propozycja. — Dużo też słyszałam o niezwykłej nowości, jaką jest muzeum Madame Tussaud.
— Muzeum figur woskowych. Czytałem o tym. Odwiedzenie jej może być interesujące.
— Otwarto też, wystawę przeklętych przedmiotów.
— Ją też chcesz zobaczyć?
— Oczywiście! — przytaknęła z entuzjazmem.
— A opera, teatr?
— Niekoniecznie.
Uśmiechnął się ciepło, lekko kręcąc głową. Uwielbiał ten błysk ekscytacji w jej oczach.
— Ale przede wszystkim muszę pójść do modystki. Dlatego proszę, wybacz mi, że nie przebrałam się do kolacji. Moja garderoba jest dość skromna i potrzebuję ją uzupełnić.
— Ell, to nic złego. Nie musisz za to przepraszać. Jeśli chcesz... — urwał.
Czy może zaproponować jej pewną sumę pieniędzy na suknie i dodatki? Czy będzie to niestosowne?
— Ja mam pieniądze — skłamała, bo natychmiast zrozumiała, w którym kierunku zmierza ta rozmowa. Nie chciała narażać go na wydatki względem jej osoby.
— Jeśli jednak na coś ci zabraknie... — ujął jej dłoń i uniósł do ust.
Czuła jak skóra na dekolcie, karku i ramionach, delikatnie się napina w przyjemnym dreszczu.
— Dziękuje ci bardzo, ale nauczyłam się żyć skromnie i nie wiele mi potrzeba — odpowiedziała, dopiero po kilku długich sekundach, gdy ponownie odzyskała głos.
— Lecz, jeśli będziesz czegoś potrzebować, proszę, byś bez skrępowania powiedziała mi o tym.
— Jedyne, czego teraz chcę, to podziękować ci.
— Za co?
— Za zaproszenie do Londynu. — uśmiechnęła się z wdzięcznością.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top