Magia czasu

Dzień był ciepły i słoneczny. Szedł ścieżką, biegnącą lekko pod górę rozglądał się z zaciekawieniem dookoła. Otaczająca go zadbana roślinność zachęcająca do wypoczynku. Żółte astry rozsiane wśród zieleni wyglądały jak gwiazdy. Białe i różowe, ciężkie kwiaty róż zwisały z drewnianych pergoli, zaczepiając zalotnie płatkami o jego włosy. Zielony bluszcz piął się po białej ścianie domu, który niespodziewanie wynurzył się zza zakrętu. Setki drobnych różanych kwiatów otaczały, duże okna połyskujące w blasku słońca. Drzwi były uchylone, ale nikt na niego nie czekał. Wyjął z kieszeni surduta kieszonkowy zegarek. Dostał go od Adama, z okazji otrzymania patentu oficerskiego. Przyszedł o dziesięć minut za wcześnie. Postanowił poczekać. Zza uchylonego okna, dobiegł go bardzo dźwięczny głos recytujący Lorda Byrona.

Wsłuchał się w słowa przedwcześnie zmarłego poety.

Dwoiste życie nasze: sen ma świat udzielny.

Śród otchłani, nazwanych bytem i nicestwem,

Nazwanych, lecz nieznanych, sen ma świat udzielny,

Z rzetelną władzą rządząc nad marnym królestwem.

Mary i życie biorą, i postaci noszą,

Rozczulają i dręczą, i łechcą rozkoszą.

Troski dzienne ciężarem przywalają sennym...*

— Pułkownik Brachester?

Obrócił się, gwałtownie wyrwany z zamyślenia.

— Tak.

Spojrzał rozkojarzony na młodą dziewczynę w stroju służącej. Dygnęła w nieśmiałym ukłonie.

— Proszę za mną.

Przeszedł przez próg. Służąca zaprowadziła go do niewielkiego, ale bardzo jasnego saloniku.

Dziewczyna stojąca na środku z książką w ręce podniosła wzrok i spojrzała mu prosto w oczy, urywając w pół zdania czytany poemat. Jej szare jak burzowe niebo, ukryte pod okularami wypełniły się bezgranicznym zaskoczeniem.

Nic nie powiedziała matce o wczorajszym zdarzeniu. Patrycja Eaglewood była cicha, kochana, ale bardzo przewrażliwiona na punkcie etykiety. Uznałaby, to za olbrzymi wstyd i dostałaby migreny, jeśliby się dowiedziała, że mężczyzna stojący w progu, wczoraj oglądał bose stopy jej córki w całej ich okazałości.

Urocza pastereczka to Eleonora? Pomyślał zdumiony. Czuł zaskoczenie. Niezręczną ciszę przerwała starsza kobieta, siedząca na purpurowym szeslągu.

— Panie pułkowniku! Jak miło pana gościć! — Wyciągnęła w jego stronę dłoń o długich palcach. Mężczyzna delikatnie pochylił się nad nią, wyrażając głęboki szacunek.

Patrycja Eaglewood była piękną i interesującą kobietą, a tę urodę w całości odziedziczyła po niej córka.

— Eleonoro! Nie poznajesz?! — niemal krzyknęła, widząc zdumioną minę córki. — To Christopher Brachester!

— Och! — Tylko tyle zdołała z siebie wydusić młodsza kobieta.

— Proszę wybaczyć — wtrąciła służącą, drżącym głosem. — Zapomniałam zaanonsować. — Dygnęła przepraszająco, czerwieniejąc na twarzy.

— Przynieś herbatę i biszkopty.

— Tak proszę pani.

Lady Eaglewood odesłała służąca, zniecierpliwionym ruchem dłoni.

— Proszę, nie robić sobie kłopotu. Nie chcę zbyt długo naruszać miru domowego. — Christopher skłonił się uprzejmie obu damom. — Chciałem tylko złożyć uszanowanie i... — kondolencje, pomyślał, nerwowo gniotąc brzeg kapelusza.

— To żaden kłopot. Mamy tak rzadko gości, że każdy jest tu mile widziany. Proszę usiąść — zachęciła.

Zapadła na chwilę niezręczna cisza.

— Drogie dzieci, wy naprawdę siebie nie poznajecie? — Lady Eaglewood była zdumiona zachowaniem młodych ludzi. — Byliście nierozłączni niemal przez rok! Ile to minęło czasu, kiedy widzieliście się ostatni raz? — zwróciła się do pułkownika.

— Niemal siedemnaście lat — odparł uprzejmie gość.

Uśmiechnął się łagodnie do Eleonory, która była tak zaskoczona i zażenowana, że nie mogła wydobyć z siebie nawet słowa powitania. Z wrażenia przycupnęła na brzegu krzesła. Nerwowo ściskała książkę. Myśli, goniły przez jej głowę niczym spłoszone konie. Christopher Brachester? Zerknęła na niego ukradkiem, a kiedy próbował pochwycić jej spojrzenie, ona natychmiast odwróciła wzrok. Miała ochotę uciec i zapaść się pod ziemię ze wstydu.

Herbata została rozlana do filiżanek. Przez dłuższą chwilę delektowali się jej smakiem w ciszy. W końcu Christopher wziął głęboki, bezgłośny oddech.

— Przywiodła mnie do pań nie tylko chęć przywitania się, ale smutna konieczność złożenia kondolencji z powodu śmierci męża — zwrócił się w stronę lady Eaglewood. — I narzeczonego — spojrzał na Eleonorę.

— Proszę, przyjąć kondolencje z powodu śmierci brata — powiedziała bardzo cichutko i zatopiła wzrok w ciemnym napoju.

— Dziękuję.

— Czy już coś wiadomo? Dlaczego i kto mógł to zrobić? Adam był takim dobrym człowiekiem. Nie rozumiem, jak ktoś śmiał go tak po prostu zastrzelić w waszym domu.

— Mamo — jęknęła Eleonora.

— Chciałyśmy się czegoś dowiedzieć — niezrażona upomnieniem córki ciągnęła dalej. — Pomimo że Eleonora była po słowie z Adamem, to nie uznano nas za rodzinę. Nic nie wiemy o postępach w śledztwie i czy jakieś są. Minęło już tyle czasu.

— Bardzo mi przykro z tego powodu. Obiecuje, że to się zmieni i jeśli tylko będę miał jakiekolwiek informacje na temat... — Eleonora, usłyszała jak jego przyjemny głęboki głos, delikatnie zadrżał — ... smutnego zdarzenia, natychmiast panie o tym poinformuję.

— Bardzo dziękujemy — usłyszała głos matki.

Eleonora zamknęła na chwilę oczy i wzięła głęboki oddech, chcąc pokonać przygnębienie, jakie na nowo ją ogarnęło. Znów przytłoczył ją ból po stracie Adama.

Christopher i Adam po mimo, że byli braćmi, to w żadnym stopniu nie byli do siebie podobni. Sama myśl, że jej ukochany przyjaciel z dzieciństwa stracił brata w tragicznych okolicznościach, wypełniało ją smutkiem. Chciała go pocieszyć, ale nie wypadało jej okazywać wylewnie uczuć, wobec mężczyzny, którego nie widziała od siedemnastu lat.

Lekkie poruszenie zwróciło jej uwagę. Christopher wyjął z wewnętrznej kieszeni surduta plik listów, przewiązanych czerwoną wstążką.

— Myślę, że chciałabyś je mieć, pani. — położył listy na stoliku przed Eleonorą. — Miał je przy sobie kiedy... — umilkł, kiedy zobaczył jej pełne udręki spojrzenie.

Tego było dla niej za dużo. Delikatna równowaga, którą budowała w sobie przez miesiące po śmierci Adama, została zburzona.

— Przepraszam!

Chwyciła listy i tuląc je do piersi, wybiegła z salonu.

— Eleonora! — krzyknęła za nią matka.

Christopher zerwał się z krzesła, potrącając nogą stolik. Filiżanki zadzwoniły na talerzykach. Ta, z której pił przewróciła się, a resztki herbaty wypłynęły na spodeczek.

— Proszę, mi wybaczyć — spojrzał zakłopotany swoją niezręcznością na gospodynię.

— To my prosimy o wybaczenie. Eleonora wciąż jest wstrząśnięta, tak gwałtowną śmiercią pańskiego brata.

Nie wiadomo skąd w jej delikatnych dłoniach, pojawiła się chusteczka, którą osuszyła kąciki oczu. Poczuł, jak żal mocno ściska jego serce. Widząc reakcje obu kobiet, był przekonany, że Adam był kochany tak mocno, jak na to zasługiwał.

— Moja biedna córka. Najpierw, to nieszczęsne wieloletnie narzeczeństwo z Trevorem Prestonem, zakończone porzuceniem. Zrobił to tak nagle, jakby Eleonora kompletnie nic dla niego nie znaczyła — westchnęła ciężko pani Eaglewood.

Christopher usiadł z powrotem na krześle. Przez krótką chwilę myślał o tym, by pójść za Eleonorą, ale postanowił dać jej możliwość uporania się z żalem i bólem w samotności.

— Czy ten mężczyzna był wspólnikiem w interesach z pani mężem? — zapytał ostrożnie.

Z listów od Adama dowiedział się, że narzeczony porzucił Eleonorę, bo poznał jakąś piękną i dobrze usytuowaną damę.

— Tak. Mój mąż doszedł do wniosku, że ten człowiek jest doskonałą partią dla naszej córki. Utrata majatku w nieudanych interesach, porzucenie Eleonory i śmierć mojego męża, pogrążyła nas w biedzie. Ale kochany Adam, wyciągną do nas rękę. Znalazł dla nas ten dom i... och, jest mi ogromny wstyd przyznawać się do tego, ale od kilku miesięcy, płacił za nas czynsz. Nie chciał, by jego narzeczona żyła w biedzie.

Wiedział, że rodzina Eaglewood straciła cały majątek, ale nie miał pojęcia, że obu kobietom groziła bieda.

— Proszę się nie martwić. Wyrównam wszelką zaległość, jeśli taka się pojawiła i będę dalej płacił czynsz.

— Och — kolejne ciężkie westchnienie wyrwało się z ust kobiety. — Jest mi taki wstyd. Proszę, wybaczyć. Nie powinnam pana obarczać naszym żalem i zmartwieniami, kiedy pańskie są tak samo wielkie.

— Macie panie moje wsparcie i jeśli tylko zajdzie taka potrzeba, udzielę wszelkiej pomocy — gorliwie zapewnił.


Panie pułkowniku! — W połowie ścieżki, zatrzymało go nieśmiałe zawołanie.

Obejrzał się za siebie. Eleonora stała wśród zieleni. Jej skromna suknia odcinała się, od intensywnej zieleni jasnym błękitem. W blasku słońca lśniły jej ciemne włosy, a pod okrągłymi okularami w złotej oprawie, ukrywały się delikatnie zaczerwienione oczy. Płakała? Przez listy, które ze sobą przyniósł? Poczuł wyrzuty sumienia.

— Przez wzgląd na dawną przyjaźń, proszę, mówić mi po imieniu — poprosił cicho.

Jej policzki zaróżowiły się, a drżące dłonie mocniej zacisnęły się na wciąż trzymanych listach.

— Ja chciałam, pan... — urwała, kiedy zobaczyła, jak jego lewa brew podnosi się lekko do góry, a kąciki ozdobił nieznaczny uśmiech — ... ciebie — poprawiła się. — Chciałabym cię przeprosić za swoje zachowanie.

— To moja wina. Wiem, że przywołałem tymi listami przykre wspomnienia, ale uznałem, iż powinny być dostarczone do adresata.

— Dziękuję bardzo. Czy... czy mogę cię odprowadzić do furtki?

— Będzie to dla mnie ogromna przyjemność.

Podał jej ramię, a ona z nieśmiałą delikatnością się go chwyciła.

— Nie podziękowałam ci za wczoraj.

— Nie — odparł krótko.

— W takim razie, bardzo ci dziękuję, za uratowanie mnie z opresji.

Uśmiechał się lekko, patrząc gdzieś w przestrzeń. Jeśli chodzi o traktowanie zwierząt, pamiętał, że Eleonora miała dla nich ogromne pokłady empatii. Wyglądało na to, że nic się nie zmieniło. Gdzieś w głębi czuł, że zrobiłaby, to samo i za drugim i setnym razem bez najmniejszego wahania.

— I wybacz mi, to moje irracjonalne zachowanie.

— Wybaczam — delikatnie przycisnął jej dłoń do swojego boku. — Jak mniemam, lady Eaglewood, nic nie wie o twojej wczorajszej przygodzie.

— Nie bardzo jest się czym chwalić — mruknęła lekko zażenowana. — Dostałaby ataku serca, gdyby dowiedziała się, że jakiś mężczyzna oglądał moje gołe stopy. Jest przewrażliwiona na punkcie dobrych manier.

— Jakiś mężczyzna? — Jego oczy pociemniały od uśmiechu, a w ich kącikach pojawiły się drobniutkie zmarszczki.

— To nie ważne, że znamy się od lat. Jesteś mężczyzną i to, co się wczoraj wydarzyło, byłoby dla mojej matki powodem do migreny. Mama ma dość staroświeckie poglądy.

— A panna jest wolnomyślicielką. — stwierdził, spoglądając na nią z góry.
Eleonora była niższa od niego niemal o całą głowę. Uznał to za tak samo urocze, jak piegi zdobiące jej kości policzkowe i nos.

— Ja? Och! — zarumieniła się. — Cóż... lubię mieć swoje zdanie. I lubię wyrażać swoje poglądy, które matce wydają się dość ekscentryczne.

— To ciekawe. Jak brzmią owe poglądy? Mogę o nich posłuchać?

— Interesuje cię to? — spojrzała na niego z uwagą.

— Oczywiście — uśmiechnął się samymi kącikami ust.

— Uważam, że kobiety nie zostały stworzone do robienia tego wszystkiego, co robią mężczyźni. Kobiety zostały stworzone do robienia tego, czego nie potrafią robić mężczyźni.

— Interesujące.

— Prawo jest niesprawiedliwe, traktując kobietę, jedynie jako dodatek do swego pana i władcy. Moim zdaniem — bardzo mocno podkreśliła te dwa słowa. — Pomiędzy kobietą a mężczyzną powinien być balans, który sprawi, że będą sobie równymi partnerami. Nie podoba mi się, kiedy mężczyzna, chce górować nad kobietą.

— Zapamiętam to sobie.

— Słucham?

— Co masz na myśli, mówiąc o balansie pomiędzy obiema płciami? — udał, że nie usłyszał pytania.

— Hmm... — zamilkła na kilka sekund. — Mam! Na przykład studia. Chciałabym studiować, czyli robić to, co mi nie przystoi, ale jestem kobietą więc to niemożliwe.

Christopher uniósł lekko brwi w zdumieniu.

— Mogę wejść do budynku uczelni — ciągnęła, dalej swój wywód. — Mogę przyjść na zajęcia i być słuchaczem, ale nie mogę brać w nich czynnego udziału. Mogę się tylko przyglądać i słuchać, bez zadawania pytań.

— A zapewne masz ich bardzo wiele.

Zerknęła na niego, mrużąc oczy. Przez chwilę myślała, że kpi sobie z niej, ale na twarzy Christophera, widziała jedynie życzliwy uśmiech.

— Tak! Mam ich wiele. Dlaczego kobiety nie mogą studiować historii sztuki albo malarstwa? Co w tym jest takiego męskiego?

— Nigdy się nad tym nie zastanawiałem. A ty byś studiowała?

— Oczywiście! Uwielbiam analizować dzieła sztuki, obrazy, rzeźby. Zagłębiać się w ich historię i w to, jak zostały stworzone. Dlaczego twórca wybrał taki temat swojej pracy? Co go do tego natchnęło? To takie fascynujące.

— Rzeczywiście, to jest bardzo ciekawe.

— A jedyne co mogę zrobić, to kurs pielęgniarski. Choć w oczach wielu mężczyzn to i tak jest stanowczo za dużo.

— Nie w moich.

Eleonora spojrzała uważnie na niego znad okularów, lekko przekrzywiając głowę.

Adam miał rację, opisując mu w listach Eleonorę, jako piękną, inteligentną i nowoczesną w swych poglądach kobietę. Spodobało mu się to. Była inna niż wszystkie, które do tej pory spotkał. Jej delikatne rysy ożywiała inteligencja i siła osobowości. Budziła w nim ciekawość i niepokój jednocześnie.

— Tęsknisz za podróżami? — Chciał skierować swoje myśli na inną ścieżkę, bo ta, którą podążały, za bardzo zaczęły pobudzać jego zmysły.

— Bardzo. Gdy żył ojciec, podróżowaliśmy bardzo dużo, ale po jego śmierci wszystko się zmieniło. Marzę, żeby jeszcze raz odwiedzić Włochy, pojechać do Szwajcarii albo na południe Francji, ale teraz muszą mi wystarczyć sporadyczne wyjazdy do Londynu.

Zatrzymał i się przed błyszczącą od bieli furtką. Patrząc, na przyjaciółkę z dzieciństwa, zastanawiał się, na jakim etapie narzeczeństwa była z Adamem.

— Czy mogę cię zapytać o coś... dość osobistego? Mam nadzieję, że nie będziesz mi miała tego za złe — dodał szybko.

— Proszę — spojrzała na niego pytająco znad okularów. Jej szare oczy wypełniły się ciekawością.

— Czy Adam... złożył ci jakieś obietnice, których nie mógł dotrzymać? — zapytał cicho.

— Nie rozumiem. — Ciekawość zamieniła się w zdumienie.

— Chodzi mi o długi lub deklaracje.

— Byliśmy narzeczonymi przez półtora roku. Jedynie co obiecał, to ślub, ale... ty nie jesteś do niczego zobowiązany.

— Jeśli jednak jest coś... — urwał.

Jego oczy były złote, takie jak Adama. Jednak to nie kolor przyciągał jej uwagę, a to, w jaki sposób na nią patrzył.

— Nie, nie ma niczego takiego — powiedziała z delikatną stanowczością.

— Rozumiem.

Gdy znalazł się po drugiej stronie furtki, nakrył głowę kapeluszem.
Przez chwilę stali zakłopotani, nie wiedząc, jak mają się rozstać.

— Wiem, że przyniosłem ze sobą smutek i ... ale mimo to życzę ci miłego dnia.

— Dziękuję.

Uśmiechnął się do niej i ruszył ścieżką. Zagryzła delikatnie wargi i patrzyła za nim.

— Christopher!

— Tak?! — obrócił się tak szybko w jej stronę. Miała wrażenie, że tylko czekał na to, aż go zawoła.

— W tym domu jesteś zawsze mile widziany.

Przez chwilę stał i patrzył na nią. Rondo kapelusza okrywało cieniem jego twarz i dlatego nie widziała jak wiele emocji, przetoczyło się przez nią.

— Dziękuję i z pewnością nie jeden raz skorzystam z tej gościny. — Kurtuazyjnie dotknął brzegu kapelusza.

Kiedy ruszył dalej ścieżką, był całkowicie pewien, że nie ma po co wracać do Indii. Będzie prowadzić życie, o jakim zawsze marzył i... zaopiekuje się Eleonorą. Gdzieś w głębi pomyślał, że może by mógł zastąpić Adama. To była jednak bardzo niepoważna myśl. On? Zastąpić Adama? Jego brat cieszył się, beztroskim życiem lekkoducha. Wesoły, zawsze roześmiany. Uwielbiany w towarzystwie z powodu ogromnych pokładów poczucia humoru, uprzejmości i bezinteresownej życzliwości. Od najmłodszych lat zawsze otaczały go przyjaciółki matki, kiedy stał się mężczyzną, zyskał ogromne powodzenie wśród kobiet.

A on co mógł zaoferować Eleonorze? Czy mógłby godnie zastąpić brata ze swym ponurym, wiecznie zatroskanym spojrzeniem? Był cichy, małomówny, a to nie przysparzało mu zbyt wielu przyjaciół. Mimo to ta myśl zakorzeniła się w jego głowie. Uśmiechnął się do siebie. Po niedzielnej mszy, jeśli tylko dopisze pogoda, zaprosi obie damy na piknik.

Matka postanowiła się położyć dziś o wiele wcześniej. Dlatego późne popołudnie Eleonora, miała spędzić w samotności z książką. Jednak nie potrafiła ponownie się skupić na poematach lorda Byrona. Wizyta Christophera Brachestera wywarła na niej ogromne wrażenie.

W jasnych włosach na skroniach miał dość srebrnych nitek, mówiących jej o tym, że przyjaciel z dzieciństwa nie jest już niedojrzałym młodzieńcem.
Christopher wyrósł na mężczyznę, który zapewne widział w życiu o wiele więcej, niż by chciał. W pamięci miała oczy wpatrujące się w nią z ciekawością i ciepłem.

Życie w wojsku zamieniło chudego, tyczkowatego chłopca, w wysokiego dobrze zbudowanego mężczyznę o szerokich plecach. Dziecinne rysy stały się ostre z głęboką zmarszczką między brwiami, ale największe wrażenie zrobił na niej jego głos. Niski i głęboki, w którym pobrzmiewała męskość i spokojna pewność siebie. Wciąż słyszała go głowie. Zaskoczył ją dreszcz, przebiegający po skórze. Mój Boże, pomyślała, wyobrażając sobie, jak opowiada jej o Indiach i niebezpiecznych przygodach, jakie tam przeżył. Życie żołnierza z pewnością nie było łatwe i dalekie od romantyzmu. Widziała to w jego oczach i twarzy.

Nawiedziły ją wspomnienia z dzieciństwa. Zastanawiała się, czy nadal lubi słodkie rogaliki i czy wciąż dużo czyta? Pamiętała, że jest leworęczny tak jak ona. Uśmiechnęła się. Miała wiele wspomnień związanych z pobytem w Domu na Wrzosowisku. Tak była nazywana rezydencja ich lordowskich mości.

Pewnego razu nudząc się w deszczowy dzień, postanowili przejrzeć arsenał należący do lorda. Wtedy to odstrzeliła przez przypadek, stopę posążka Hermesa, stojącego na biurku pana domu. Christopher wziął winę na siebie i dostał potężne lanie od ojca, po którym uciekł z domu. Była przerażona. Poszła nawet do lorda Brachestera, tłumacząc mu, że to jej wina i nie powinien był bić Christophera, ale jego ojciec nie chciał jej słuchać.

Pamiętała doskonale strach, jaki czuła bojąc się o niego. Chodziła od okna do okna i z płaczem, prosiła, żeby wrócił do domu. Nawet Agata nie była w stanie jej uspokoić. Wrócił po dwóch dniach. Nigdy nie powiedział jej, gdzie był.

Spojrzała na listy, które leżały na stoliczku tuż obok jej ręki. Jej myśli przeskoczyły od przyjaciela z dzieciństwa do narzeczonego. Adam. Kochany Adam, pomyślała. Tak bardzo jej brakowało jego śmiechu, żartów i wsparcia, jakie w nim miała, przez ten krótki czas narzeczeństwa.

Tym razem obudził go nie koszmar, a ból głowy. Zwiesił nogi z łóżka i rozmasowywał bliznę. Podniósł się powoli tak, by ból jeszcze bardziej się nie spotęgował. Podszedł do toaletki, nalał wody do miski i ochlapał twarz. Przez chwilę wpatrywał się w swoje odbicie, ale nie widział siebie. Przed oczyma miał twarz Eleonory.

Podczas wizyty, nie mógł oderwać od niej oczu. Ta chęć była silniejsza od niego. By się nie zdradzić, zmuszał się jedynie do spoglądania na nią w momencie bezpośredniej rozmowy. Eleonora jest, uroczą, pełną życia kobietą, pomyślał. Usta miała pełniejsze, mniej odpowiadające kanonom piękna, jakie teraz obowiązywały, ale nieskończenie bardziej kuszące do całowania. Gładko związane włosy podkreślały ładny owal twarzy i wdzięczny łuk szyi. Spadające na skronie i szyję kosmyki włosów, wyglądały tak, jakby właśnie wysunęły się ze spinek, nadając jej fryzurze, niedbały, ale ogromnie urzekający wygląd. Jej postawa i ruchy były pełne naturalności i wdzięku. Podobała mu się jej inteligencja, chęć poznawania świata i uparty duch. Przypomniał sobie to uczucie fascynacji jej osobą, co w pierwszej chwili wydało mu się niedorzeczne, a nawet odrobinę niesmaczne. Zaniepokoiły go te myśli. Przecież jeszcze nie tak dawno, Eleonora była narzeczoną jego brata.

Zrzucił na ramiona szlafrok i wyszedł na korytarz, wiążąc pasek na supeł. Idąc boso po miękkim dywanie, przypomniał sobie słowa Eleonory.

Do niczego nie jesteś zobowiązany.

Nie, nie był do niczego zobowiązany, ale zrobi to, co nakazuje mu honor i sumienie. Zaopiekuje się nią i jej matką. Zaskoczyło go to nagłe poruszenie serca. Potrząsnął głową. Najpierw musiał rozwiązać zagadkę śmierci brata, a później zajmie się niespodziewanie ożywionym sercem. Wszedł do biblioteki oświetlonej jedynie światłem księżyca. Zerknął na stolik z trunkami, ale szybko zrezygnował z picia w środku nocy.

Staną przy drzwiach prowadzących do ogrodu i spojrzał zasępiony w ciemność. Wiedział, że wychodzi ono na pieczołowicie zadbane trawniki i krzewy. Czy to w nich ukrywał się zabójca jego brata, czekając, aż ten podejdzie do okna? Musiał tu tkwić godzinami lub zwabił Adama uderzeniem kamyka w okno. Obejrzał szybę, ale ta została wymieniona. Spojrzał na dywan. Ten został już dawno starannie wyprany.

Zmarszczył brwi i nacisną klamkę. Wyszedł na krótki taras, kończący się zejściem do ogrodu. Zszedł po zimnych marmurowych schodach. Stanął w pewnej odległości i obejrzał się za siebie. Jeśli ogień płonął w kominku, a morderca stał w tym miejscu, to Adam oświetlony światłem z salonu, nie miał najmniejszych szans. Był wystawiony jak cel na strzelnicy. Włożył ręce w kieszenie szlafroka i stał tak przez dłuższą chwilę, zastanawiając się, od czego zacząć śledztwo. Może od Carli Rizzi- Orlandi. Jeśli znajdzie tę kobietę, to może od niej dowie się, kto tak bardzo chciał śmierci jego brata.

Tłumaczenie Snu lorda Byrona, Adam Mickiewicz.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top