Sekret drugi


Ja i Alice nie zaprzyjaźniliśmy się od razu. Był to proces długotrwały i mozolny. Wymagał on również pewnego rodzaju poświęcenia z mojej strony, bo cierpliwość nigdy nie należała do moich zalet. Nigdy jednak się na to nie skarżyłem, bo wiedziałem, że przyjaźń z nią jest tym... tym czymś. Przez dwa lata nie dowiedziałem się o niej zbyt wiele. Znałem jej datę urodzin, mamę, rzeczy, które lubiła, ale cała reszta pozostawała dla mnie zagadką. Odwiedzaliśmy się, graliśmy razem w gry, rozmawialiśmy o szkole, ale cały czas zachowywała dystans. Bardzo się od siebie różniliśmy, a jednak towarzyszyliśmy sobie. Zawsze razem. Nierozłączni.

Przejście do liceum było dla mnie czymś ekscytującym. Dla Alice była to natomiast kolejna formalność. Jej życie podporządkowane było napiętemu grafikowi, który nie zawierał luki dla naszej przyjaźni i zdawałem sobie z tego sprawę, kiedy musiała odwołać nasze spotkanie ze względu na dodatkowy trening, który uzgodniła ze swoim trenerem.

Alice Blake pomimo swojego milczącego zachowania była moją ostoją. Była moją przystanią i choć nigdy jej tego nie powiedziałem, byłem podekscytowany wizją kolejnych lat nauki właśnie z jej powodu, dlatego cieszyłem się, że będziemy spotykać się w liceum przez kolejne cztery lata.

Moja mama ją uwielbiała. Korzystała z każdej okazji, by zaprosić ją na obiad albo zwyczajnie porozmawiać o jej planach i życiu. Uważała ją za zdecydowaną młodą osobę. Razem chodziliśmy na jej mecze, które z czasem odwiedzało coraz więcej osób. Ludzie czerpali przyjemność z oglądania jej wyczynów i nie dziwiłem się im. Alice żyła tenisem i sportem. W wakacje miała tendencję do wstawania o świcie i biegania po mieście. Czasami próbowała mnie do tego namówić, ale zwykle odpadałem po przebiegnięciu przecznicy, więc czekałem na nią w jednym z parków. Zawsze przynosiłem wodę albo czekoladę w zależności od jej nastroju.

– Jesteś najlepszy – mówiła wtedy cała spocona, kładąc się na trawie.

Brzmiało to nieco dziwnie, ale taką Alice lubiłem najbardziej. Uwielbiałem obserwować ją na korcie. Ruch sprawiał, że żyła, a jej twarz rozjaśniała się. Nienawidziła bezczynności. Nienawidziła bezsilności. Nienawidziła nie móc się ruszać, bo to sprawiało, że się uśmiechała. Nigdy nie sądziłem, że cokolwiek powstrzyma ją przed graniem. Nie narzekała na obciążenia albo ból.

Na tydzień przed jej piętnastymi urodzinami przeżywałem kryzys. Myślę, że każdy miewa czasami problem z prezentami. W końcu co miałem kupić dziewczynie, która mogła mieć wszystko? Nawet świat u stóp? Szukałem inspiracji wszędzie i choć wiedziałem, że Alice nie oczekuje ode mnie żadnego prezentu, to chciałem jej coś podarować.

– Pocałuj ją – poradziła mi mama z zawadiackim uśmiechem.

– Mamo, przestań – jęknąłem wtedy zawstydzony. – Naprawdę potrzebuję pomocy. I poważnych propozycji.

– Logan, ale ja nie żartowałam... Uważam, że to dobry pomysł.

Obiecałem sobie nigdy więcej nie prosić ją o pomoc z żadnym prezentem. Obawiałem się, że potencjalnych kolegów również będzie kazała mi pocałować, a tego nie chciałem przeżywać. Byłem określonym zawodnikiem w kwestii drużyn, jakie stanowiły orientacje.

Zresztą ja i Alice? Całujący się? Nie wyobrażałem sobie tego. Była stanowczo poza moją ligą. O ile miałem wtedy jakąś ligę.

Na genialny pomysł (tak mi się przynajmniej wydawało) wpadłem ledwie dwa dni przed i opierał on się na adopcji i papierkowej robocie. Na szczęście schronisk w San Diego było kilka, dlatego po dosyć nieprzyjemnej odpowiedzi w jednym z nich, udałem się do drugiego. Tam za to potraktowano mnie poważnie i życzliwie. Dylemat stanowił wybór...

I choć często miałem się za pokrakę, to tak naprawdę w życiu się tak nie rozkleiłem jak w tym schronisku. Zawsze gdy na filmach umierały zwierzęta, miałem ochotę płakać. Hollywood chyba zbyt dobrze rozumiało schematy filmów, które miały wywołać w nas poczucie winy.

Starałem się wybrać kota, który spodobałby się Alice i to była ta prosta część zadania. Jej podobał się każdy kot. Miała nawet osobną książkę o cytatach na temat kotów.

– Musisz przyznać, że to są świetne stworzenia – przekonywała mnie z uporem.

– Są okropne, Alice.

– Nieprawda. Patrzą na ludzi z wyższością i mają wszystko koło ogona. To piękne!

Do prezentu urodzinowego dorzuciłem również mnóstwo żelków, które uwielbiała. Niestety bardzo często nie mogła sobie na nie pozwolić ze względu na swoją dietę sportowca. O jej tajnym zapasie cukierków wiedziałem tylko ja.

Mojej mamie za to spodobał się kot. Przestraszyła się, gdy zobaczyła go po raz pierwszy i nazwała szkaradztwem, czego nie rozumiałem. Miał biało-czarną sierść i syczał niemal na wszystko. Próbował mnie dwa razy ugryźć i kiedy tylko siadałem na łóżku, drapał mnie po dłoniach.

Wiedziałem, że Alice go pokocha.

Korzystając z weekendu, postanowiłem wręczyć jej swój prezent z samego rana. Wkroczyłem na posesję Blake'ów, niosąc ozdobne pudełko z żywą zawartością. Nigdy w życiu nie robiłem dziurek w pudełku, więc nie zaskoczyło mnie to, jak krzywo wyszły. Otworzyłem sobie drzwi i wbiegłem po schodach do pokoju dziewczyny, gdzie dopadły mnie wyrzuty sumienia.

Soboty były tym dniem tygodnia, kiedy Alice odsypiała i wylegiwała się z łóżku z powodu jej zmęczenia całym tygodniem. Widząc ją zwiniętą w embrionalnej pozycji, uznałem, że powinienem dać jej wypocząć.

Przeklęty kocur miał natomiast inne plany, bo zaczął skiełczeć i nim zdążyłem wybiec z nim na zewnątrz, Alice już poderwała się ku górze.

– Wszystkiego najlepszego! – krzyknąłem, klaszcząc w dłonie.

Minęła chwila, nim moja przyjaciółka zorientowała się, co jest grane. Wyplątała się z koca, pod którym spała i przytuliła się do mnie. Nigdy nie przejmowała się tym, w jakim stanie ją widziałem. Potrafiła być roztrzepana, niewyspana, bordowa na twarzy, a nigdy na to nie narzekała. W porannym wydaniu ze zmrużonymi oczami i rozrzuconymi włosami w odcieniu jasnego brązu wyglądała niewinnie.

– Dziękuję – wymamrotała sennie, siadając ponownie na łóżku.

Położyłem pudełko na jej kolanach i obserwowałem uważnie reakcje, gdy uchyliła wieko.

Alice bardzo zabawnie reagowała na niespodzianki i to musiałem jej przyznać. Wtedy nie spodziewałem się łez w jej oczach na widok kota o bardzo nieprzyjaznym usposobieniu. Uśmiechnęła się szeroko, spoglądając na mnie wzruszona.

– Jest idealny – powiedziała, gdy kot wyskoczył z pudełka, rozglądając się po nieznanym terenie.

– Jak go nazwiesz?

Moja przyjaciółka milczała przez chwilę, wpatrując się z uwagą w swojego ulubieńca. Nigdy nie sądziłem, że będę zazdrosny o kota, ale biorąc poprawkę na to, ile zaczęła poświęcać mu uwagi, moje zachowanie było nieco uzasadnione. Okazało się, że można być gorszym od kota.

– Archimedes.

– Archimedes?

– Archimedes – potaknęła z uśmiechem. – Wygląda na takiego, co wszystko wie.

Niektórzy ludzie nazywali swoich pupili Pusiami, Śnieżkami... Alice wolała greckich filozofów.

Jak zawsze spędziliśmy jej urodziny razem. Obejrzeliśmy jakiś film, zagraliśmy w gry... Starałem się ignorować fakt, że pani Blake po raz kolejny ignorowała swoją córkę, wiedząc, że ten temat to kruchy lód. Archimedes chyba po raz pierwszy przyznawał mi w czymś rację, bo nawet nie syczał na mnie tak jak jeszcze dzień temu. Albo przynajmniej wolał moją sąsiadkę znacznie bardziej niż mnie.

Czasami nie wiedziałem, co jej odpowiedzieć. Alice nie przeszkadzało moje milczenie, bo sama nie lubiła mówić. Słowa przyprawiały ją o gęsią skórkę. Bardzo często chciałem poznać jej myśli. Chciałem wiedzieć, czemu jest taka milcząca, kiedy patrzy w gwiazdy albo na chmury. Chciałem wiedzieć, co znaczy ten jej tajemniczy uśmiech, gdy na mnie spoglądała.

Nigdy jednak nie zapytałem, a ona nigdy nie powiedziała mi nic sama z siebie.

Tego dnia dowiedziałem się jednak czegoś ważnego. W dniu piętnastych urodzin Alice dowiedziałem się, że jej ojciec nie żyje i odkryłem to zupełnie przypadkiem. Nigdy nie rozmawialiśmy o swoich ojcach. Oboje używaliśmy w odniesieniu do nich określenia „odszedł". W moim przypadku chodziło o „odszedł z kochanką", w jej „odszedł z tego świata".

– Tata złożył ci życzenia? – spytałem zaciekawiony.

Mój, chociaż w myślach nazywałem go często chamem, nie zapominał o moich urodzinach.

– Miałby z tym trochę ciężko, znajdując się kilka metrów pod ziemią – odpowiedziała lekkim tonem, drapiąc Archimedesa za uchem. – On nie żyje, Logan.

Nie płakała, nie zrobiła niezręcznej miny, nie zająknęła się i nie skrzywiła. Stwierdziła to niemal pogodnie. Jakby rozmawiała o pogodzie, a nie śmierci własnego ojca. Nie wiedziałem wtedy, że zmarł nie tylko on. Nie wiedziałem, że w chwili kiedy jego serce przestało bić, zabrał ze sobą część mojej przyjaciółki.

Część, której ona nigdy nie miała odzyskać. Część, której nigdy nie poznałem. Część, która zostawiła ją uszkodzoną, a jej oczy ciche.

Alice jednak nie chciała mówić o tej części.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top