.1.

Stare, ale nadal dobre Kansas City. Kto by pomyślał, ile nadnaturalnych istot może się tu kryć.

Impala zatrzeszczała cicho w proteście, kiedy uderzyła w nią świeżo ucięta głowa wampira. Dean Winchester zdusił przekleństwo, którym chciał obdarzyć swego młodszego brata, gdyż w jego kierunku nacierała właśnie trójka krwiopijców.

- Sam! - krzyknął do brata, ucinając kolejną głowę. - Masz może AVD?!

Gdzieś z jego prawej dobiegł ironiczny śmiech. No tak, zapomniał, że ostatni i w sumie jedyny egzemplarz został zniszczony w siedzibie brytyjskich Ludzi Pisma, kiedy to sam Wampir Alfa przypuścił na nich atak.

- Możemy liczyć albo na siebie samych, albo na Casa! - odparł młodszy Winchester, czując na sobie wzrok wygłodniałych stworzeń.

- A trzecia opcja? Zawsze jest jakaś trzecia opcja!

Cud. Tylko cud nas uratuje, jeśli Castiel zawiedzie.

Wrzask, który poniósł się po placu nieopodal opuszczonego magazynu, a jednocześnie gniazda wampirów, przyprawił nawet krwiopijców o dreszcze. Schowali kły, gdyby mogli, podkuliliby ogony. Chwila dezorientacji kosztowała stworzenia głowy.

Sam strząsnął juchę z ostrza, po czym spojrzał na brata, który patrzył podejrzliwie w kierunku wejścia do magazynu.

- Może to coś, cokolwiek to było, już sobie poszło?

- Dean, zaczynam się o ciebie martwić. Rozumiem strach przed kotami, ale zwyczajny wrzaskun? Bierz sól i trochę krwi nieboszczyka - odparł z uśmiechem Łoś, wchodząc do środka. - I nie, to nie mogą być żadne kosmiczne konsekwencje, Chuck miał o to zadbać, pamiętasz?

W odpowiedzi otrzymał tylko wiązankę przekleństw, pod adresem swoim, Castiela i połowy świata. Przewrócił oczami. Od kiedy musiał namawiać starszego brata na polowania? Jak tylko wrócą do domu, to postawi mu piwo i placek wiśniowy, a potem wyciągnie na spytki. Oby Cas i jego idealne wyczucie czasu znów im nie przeszkodziło.

Przeszli przez korytarze wyścielone truchłami wampirów, przez główne pomieszczenie, w którym leżały zwłoki ofiar, wszystkim wyssano krew, aż do małej klitki, wielkości schowka na miotły. Dean uniósł broń, spojrzał na Sama. Policzyli do trzech.

- Jasny gwint!

Na podłodze leżała młoda kobieta, przypięta do ściany przy pomocy grubych łańcuchów. Jednak tym, co ich zdziwiło, był wampir, trzymany przez nią za gardło. Rozległ się trzask, dźwięk rozdzieranego materiału i po chwili pod nogi Winchesterów potoczyła się głowa wampira. Kobieta odtoczyła się na bok, spojrzała na braci.

- Próbowałam go załatwić przez ostatnią godzinę... Dobrze, że... Jesteście.

Uśmiech ulgi zamarł na jej ustach, nieco uniesiona dłoń opadła na podłogę z głuchym tąpnięciem. Dopiero to pomogło Winchesterom otrząsnąć się ze stuporu, Dean pobiegł do nieprzytomnej, usiłując ją ocucić, Sam wyciągnął telefon, aby zadzwonić do mamy. Miała czekać na nich w bunkrze.

- Nie możemy zawieźć jej do szpitala, choć jest w złym stanie, ale miejmy nadzieję, że Cas ruszy swój pierzasty tyłek na czas i ją uleczy albo chociaż wspomoże jej powrót do zdrowia - wymamrotał Dean, biorąc nieprzytomną na ręce. - O wytłumaczenie będziemy się martwić później.

>>>|||<<<

Mary Winchester dawno nie widziała tak pokiereszowanej osoby, nawet jako pracownik Brytyjskich Ludzi Pisma. Kiedy Sam wpadł do bunkra, niosąc nieznaną kobietę na rękach, akurat modliła się do Castiela.

- Połóż ją na kanapie - rzuciła ku młodszemu synu, zabierając się do oceny stanu. - Tętno jak u młodego królika... Oddech płytki i nierówny... Źrenice reagują prawidłowo... Jasny gwint, niech ten wasz anioł się pospieszy, ona ma ranę brzucha!

Dean, który w tej chwili wszedł do salonu, przeklął na cały regulator. Taka ilość krwi go przytłoczyła. Jego brat powoli wyprowadził mężczyznę do innego pomieszczenia, z przykazaniem, żeby wzywał Casa do skutku. Sam zabrał apteczkę i kilka innych potrzebnych instrumentów medycznych, po czym znalazł się przy nieprzytomnej kobiecie.

- Gaza nasączona środkiem odkażającym, przetrzyj nią skórę wokół rany, muszę zobaczyć jak wygląda cięcie. Gdzie ten pierzasty dupek?! - krzyknęła Mary, kiedy z ust dziewczyny popłynęła strużka krwi.

To były magiczne słowa. Castiel, Anioł Pański w naczyniu Jimmy'ego Novaka, pojawił się przed nimi z cichym szelestem skrzydeł. Szybkim krokiem podszedł do kanapy, rzucił okiem na ranę brzucha, potem na krew płynącą z ust dziewczyny. Przyłożył dwa palce do jej czoła, strużka czerwieni na policzku poszkodowanej stała się czarna, jednak rozcięcie brzucha zaczęło się zasklepiać. Mary delikatnie podciągnęła powieki młodej kobiety, po czym odskoczyła nagle do tyłu. Prawe oko leczonej było całkowicie czarne, jak u osoby opętanej przez demona.

- Cas? Czujesz w niej coś złego, prawda? - spytał Sam, patrząc podejrzliwie na uratowaną przez nich kobietę.

- Coś jakby odrobina krwi demona, ale jest tu coś jeszcze - odparł anioł, przechylając na bok głowę, jakby się nad czym zastanawiał. - Demon, człowiek i jakaś inna istota. Można ją zranić, można ją zabić, ale posiada też moc istot nadnaturalnych. Mary, potrzebny mi ręcznik z jej krwią. Muszę to zbadać, bo z czymś takim jeszcze się nie spotkałem.

Dean spojrzał na swojego anioła stróża, który wypowiedział wszystkie słowa z takim spokojem, jakby zapowiadał pogodę. Pierwszy raz słyszał, aby Castiel czegoś nie znał. Przynajmniej z całego bestiariusza, jaki był na tym świecie.

- Nie możemy nic jej zrobić, dopóki nie będziemy mieć pewności co do jej intencji, pochodzenia, ani gatunku. Zgadzasz się ze mną, Sammy? - Spojrzał na swego nieco skonfundowanego brata, który kalkulował coś w myślach, jednak skinął głową, gdy Dean zwrócił się do niego. - Ktoś powinien przy niej czuwać przez całą noc, Castiel leci do "boskiego laboratorium", więc wezmę pierwszą wartę. Dajcie mi tylko piwo i coś do jedzenia.

>>>|||<<<

Gdy około pierwszej w nocy Sammy wmaszerował do głównego pomieszczenia w bunkrze, w pierwszej chwili musiał siłą powstrzymać się przed zrobieniem Deanowi zdjęcia. Jego brat zasnął z talerzem w ręku, ktoś nakrył go kocem, przez co wyglądał jak tortilla. W drugiej chwili zauważył siedzącą na kanapie demonicę, która patrzyła na niego jednym, wyjątkowo przerażonym okiem.

- Nie powinniście spać?

To zdanie, tak bardzo prozaiczne przy jej wyglądzie i tym, co już wiedzieli, rozmiękczyło serce Łosia. Uśmiechnął się i kazał iść jej do kuchni, gdzie dostała coś do jedzenia, poprosiła też o kawę. Sam przez cały czas patrzył na nią uważnie, jakby spodziewał się manifestacji jakichś demonicznych sił.

- Jak się nazywasz? - spytał, przecierając zmęczone oczy.

Dziewczyna uśmiechnęła się nieśmiało.

- Sevil Evilyn Smash. Moi rodzice musieli mieć niezłe poczucie humoru, skoro do takiego nazwiska dodali takie imiona.

- Wiesz, kim jesteśmy? - dodał ostrożnie łowca.

- Sam i Dean Winchesterowie. Łowcy. Oczywiście, że was znam. Mama mi o was opowiadała.

- Kto?

- Taka jedna demonica, którą zabiliście siedem lat temu. Ale nie mam żalu. Straszna franca z niej była.

Sam wypluł wodę, którą aktualnie miał w ustach i spojrzał na nią z przestrachem. Czy zechce się zemścić za zabicie matki? Czy właśnie szykuje coś, co ich zabije?

- Serio nie mam żalu. Gdyby nie to, pewnie już dawno byłabym żoną jakiegoś demona, który mógłby być moim pradziadkiem. - odparła z uśmiechem, poprawiając kolczyk zrobiony z kła, chyba wampira. - Idź się przespać, ja też potrzebuję godziny snu raz na dwa dni. I nie, nie zabiję cię we śnie. Jestem wam wdzięczna za uratowanie mojego życia, więc cała reszta idzie w niepamięć. Matki i tak nie lubiłam, a teraz mogę wam podziękować za dwukrotną pomoc.

Łoś spojrzał w jej czarne oko, które prześwitywało zza ciemnych włosów. Uśmiechnął się, kiedy zauważył w nim szczerość.

_____________

Houk!

Jestem. Wróciłam z ff do Supernatural, które powstało pod wpływem sporej ilości ostatnio obejrznych odcinków.

Dajcie znać, czy się Wam podoba.

Całusy,
J.M.Vector ♡.♡.♡

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top