Rozdział 20 - Drugi Rok

Każdy nowy dzień w Hogwarcie przynosili coraz więcej przygód, ale też smutków. Takimi smutkami były ogromne ilości prac domowych, sprawdzianów i esejów. Każdy z nauczycieli oszalał i każdy z nich wpadł w wir zadawania lekcji i robienia niezapowiedzianych kartkówek, a najbardziej McGonagall. Ta kobieta to już wogóle ma nie po kolei w głowie. Ilość kartkówek i sprawdzianów na jej lekcjach jest większa niż ilość odejmowanych punktów Gryfon, na każdej lekcji z Snape. Zadaje tak długie i trudne wypracowania, że nawet Granger, która jest 'wszystko wiedząca' ma problem z jego napisaniem. Mi jest trochę łatwiej, ponieważ te tematy przerabiałam z mamą w wakacje. Właśnie siedziałam z Blaisem w bibliotece i robiliśmy wypracowanie na transmutację. Szło nam to opornie dlatego, że Blaise zamiast pisać zajmował się innymi głupotami. Robił wszystko, żeby tylko nie odrabiać zadania domowego.

- Może pójdziemy na Błonie? Tam mi się będzie lepiej uczyć. - marudził brunet.

- Nie. - odpowiedziałam krótko. - Jak skończysz esej to możesz iść, ale dopóki tego nie zrobisz, nie wyjdziesz z biblioteki. - wyjaśniłam.

- Jesteś potworem. - mruknął, udając obrażonego.

- Wiem, mam to po mamusi. - odpowiedziałam i wróciłam do pisania eseju na transmutację.

- A słyszałaś o tym, że Potter mieszka u Weasleyów? - zapytał, znowu przegrywając mi pracę.

- Nie. - rzuciłam. - Blaise! - skarciłam go, ponieważ już otwieram buzię, by coś dodać. - Bądź już cicho, bo rzucę na ciebie jakąś klątwę jak się nie przymkniesz. - pogroziła mu.

Dalej pracowaliśmy w ciszy. Znaczy ja pracowałam, a Blaise ścigał od mnie. Ten człowiek nigdy się nie zmieni.

- Skończyłaś już? Bo nie wiem czy mogę już iść? - spytał.

- Czyli mam rozumieć, że spisałeś wszystko od mnie? - zapytałam, choć odpowiedź na to pytanie była oczywista.

- Tak, znaczy zmieniałem większość zdań, tak by McSztywna nie zorientowała się od kogo spisałem esej. - odpowiedział dumnie.

- Co ja z tobą mam? - zapytałam załamana. - A co do wcześniejszego pytania, tak, skończyłam już pisać. Teraz możesz iść robić co chcesz. - powiedziałam, a czarnoskóry już zbierała swoje rzeczy.

- Do później! - krzyknął i wybiegł z biblioteki zanim mu odpowiedziałam.

Ciekawe gdzie mu się tak śpieszy? Może znowu szedł na szlaban razem z Theodorem i Malfoyem?

Ja także wyszłam z biblioteki, uprzednio zabierając wszystkie swoje rzeczy i odkładając książki na odpowiednie miejsca. Szłam prosto do dormitorium, żeby przygotować się na jutrzejszy dzień. Jako, że była godzina dziewiętnasta wstąpiłam po drodze do Wielkiej Sali, na kolację. Zjadłam ją sama, ponieważ nikogo z moich znajomych nie było przy stole. Potem poszłam do swojego pokoju, gdzie do nocy siedziałam, czytając książki.

★★★

Następnego dnia wstałam dosłownie dziesięć minut przed zaczęciem lekcji. Jedyne co udało mi się zrobić to ubrać w szatę i spakować książki do torby. Popędziłam na lekcje najszybciej jak umiałam, ponieważ zaczynaliśmy Obrona przed czarną magią. W tym roku nowym nauczycielem był Gilderol Lockhart. Weszłam do klasy całą zdyszana i oczywiście spóźniona. Na moje szczęście nauczyciel nie zauważył mojego spóźnienia, ponieważ zajęty był podziwianiem swoich książek i Harrego Pottera. Usiadłam na miejscu obok Blaise i zaczęłam się wypakowywać.

- Czemu się spóźnilaś? - zapytał głupio Zabini.

- Zaspałam. - mrukłam w odpowiedzi.

- Drodzy uczniowie! Dziś pokażę wam coś niezwykłego, coś wręcz ekscytującego. - zaczął Lockhart. - Schowałem to pod tym materiałem. Są to...chochliki! - powiedział i odsłonił skrzynie, w jej środku znajdowały się małe, niebieskie chochliki. - Wypuszczę je wszystkie, a wy spróbujecie złapać choć jednego. - powiedział i bez ostrzeżenia otworzył klatkę.

Z środka wyskoczył małe stworki, rozbiegły się po całej klasie Obrony przed czarną magią. Wszyscy się przed nimi chowali, a niektórzy próbowali je złapać. Nawet sam nauczyciel zamiast ratować swoich uczniów, poszedł chronić swoje obrazy przed niegrzecznymi stworzonkami. Chyba ta lekcja nie do końca mu wyszła, bo zamiast nauczyć się czegoś, my ganiamy bez sensu za chochlikami, które są nieuchwytne.

- Nie panikuj Longbottom! - usłyszałam krzyk nauczyciela i obróciłam się w stronę Nevilla.

Brunet unosi się w górę ciągnięty za uszy przez chochliki. Cały Slitherin wybuchł gromkim śmiechem na ten widok, a twarz chłopaka przybrała kolor herbu Gryfindoru.

- Czemu to zawsze muszę być ja?! - powiedziała piskliwym głosem Gryfon, zanim został położony na żyrandolu.

- Nevill! - Krzykła Granger. - Zdejmiemy cię z tamtąd!

- Nie opłaca się szlamo. Mogły zostać tam na zawsze, byłby spokój. - rzucił Dracon.

- Jak ty ją nazwałeś!? - zapytał zdenerwowany Weasley.

- Nie zapowietrz się Wieprzlej. - odpowiedział mu Draco.

Zobaczyłam zdenerwowaną twarz Pheobe. Znowu będzie za to zła, ale co ja zrobię, że Draco nie umie się powstrzymać przed rzuceniem dziecinnej obelgi.

- Cicho dzieci! Próboje opanować sytuację, a wasze krzyki mi w tym przeszkadzają! - krzyczał Girdelor, który w między czasie rzucał zaklęciami na prawo i lewo.

Gdy nauczyciel próbował opanować chaos, ja wpadłam na świetny pomysł. Rzucę czar Immobulus, który spowolni ruchy chochlików, wtedy będzie dużo łatwiej je złapać.

- Immobulus! - krzyknęłam, a z mojej różdżki wyleciało zaklęcie.

Stworki nagle spowolniły, a wszyscy z zaskoczeniem wymalowanym na twarzach spojrzeli na mnie. Tak, tylko ja znałam to zaklęcie, ponieważ uczę się już z podręczników na czwarty rok.

- Brawo, panienko Lestrage. - pogratulował mi nauczyciel. - Dodaje 15 punktów Slitherinowi, a teraz proszę zbierzcie chochliki do klatki, tylko szczelnie ją zamknijcie.

Każdy, oprucz Ślizgonów, zaczął zbierać niebieskie stworzonka do metalowej klatki. Golden Trio razem z Pheobe także nie zajmowali się stworkami, a zdjęciem Nevila z żyrandola. Nie za dobrze im to wychodziło, ponieważ Granger nie pomyślała o zaklęciu Lewitującym, tylko próbowali go ściągnąć jakimiś innymi czarami. Uznałam, że nie będę aż tak niemiła i podeszłam do szlamy.

- Zaklęcie Lewitujące, szlamciu. - rzuciłam w jej stronę.

Już chciała mi cos odpowiedzieć i ten jej cały Wieprzley też, lecz przerwał im nauczyciel.

- Język, panienko. - pogroził mi. - Dziś o 18.00 u mnie w Sali.

- Doigrałaś się. - parskał Ronald.

- Śmiejesz się z mnie?! Zaraz ty się doigrasz zdrajco krwii! - powiedziałam w mordem w oczach.

- Ale my się ciebie boimy. - zaśmiał sie Weasley.

- Zaraz zobaczysz, że powinieneś się mnie bać. - odpowiedziałam. - Expeliarmus. - różdżka, którą miał a ręce wyleciała parę metrów dalej. - Teraz jesteś bezbronny, a ja zrobię z tobą co chcę! Może jakaś klątwa? Dla ciebie i twoich przyjaciół, taki miły prezent ode mnie! Nie cieszycie się?! A ja chciałam być taka miła!

- Zachowujesz się jak Bellatrix. - powiedziała Hermiona Irytująca Granger.

- Bo to moja matka, szlamo. - wysyczałam w jej stronę. - Jaką by tu klątwę użyć? Może Crucio od?

- Chocke.* - krzyczę, a klątwa z mojej różdżki wyleciała w stronę Weasleya.

Weasley upadł na ziemię i zaczął się dusić. Znaczy to była tylko iluzja, tak naprawdę nic mu się nie działo. Wszystko to było tylko w jego głowie i wyobraźni. Stałam nad nim i patrzyłam, a inni, w tym nauczyciel, panikował i krzyczał.

- Panienko! Co ty robisz?! Panie Weasley! Co z panem!? Co ty na niego rzuciłaś? Co mu się dzieje? - zaczął wariować. - Niech ktoś coś zrobi, on się dusi!

- No Chocke. - mówię, a klątwa przestaję działać.

- Coś ty zrobiła! Chciałaś go zabić! - krzyczała Hermiona.

- Cordelia... - usłyszałam głos Theodora, ale zignorowałam to.

- Lestrage, za mną! Idziemy do Dumbledora. - powiedział i poszedł w stronę wyjścia z klasy. - Za mną! Szybko, odpowiesz za swoje czyny. I zanieście Weasleya do Madame Pomfrey.

Poszłam za nauczycielem. Zaprowadził mnie do dyrektora, wypowiedział hasło i kazał mi wejść do środka.

- Dzień dobry Lockhart. Co cię do mnie sprowadza z panienką Lestrage? - zapytał miło Albus Dumbledor.

- Niech Lestrage sama Panu opowie. - powiedział zdenerwowany Gilderol Lockhart.

- No dobrze, proszę mówić. - dyrektor wstał od biurka.

- Ale ja nie zrobiłam nic złego. - uparłam się.

- Mam cię dość Lestrage. - wkurzyl się. - Przezwała Hermionę Granger "Szlamą", a Ronalda Weasleya "Zdrajcą Krwii", a do tego groziła mu Cruciastusem i rzuciła na niego jakąś nieznaną mi klątwę, brzmiała jak czarna magia. Ronald zaczął się dusić, a ona nic z tym nie robiła! Patrzyła się, jakby dawało jej to przyjemność, jakby cierpienie innych było dla niej czymś przyjemnym. - odpowiedział mu widocznie rozdenerwowany.

Dyrektor Dumbledor popatrzył na mnie surowym wzrokiem.

- Widzę, że Panienkę poniosło. Jesteś tak podobna do Belli, ona też sprawiała takie kłopoty. - zaczął opowiadać, jakby zapomniał o tym, że ma dać mi szlaban.

- Proszę ją wyrzucić z szkoły! - wykłócał się Lockhart.

- O karze za te czyny zadecyduje Pan Snape, a Pana proszę o wyjście z mojego gabinetu i wrócenie do klasy, lekcja jeszcze trwa. - powiedział Albus i pokazał dłonią w stronę wyjścia.

Nauczyciel pośpiesznie wyszedł z pomieszczenia, rzucając mi wrogie spojrzenie.

- Zaraz profesor Snape się tu pojawi, w między czasie chciałbym porozmawiać z tobą o tej klątwie? - usiadł przy biurku i wziął do ust cytrynowego dropsa. - Proszę się poczęstować. - wzięłam niepewnie jednego cukierka.

- Co Pan chce wiedzieć na temat tej klątwy? - zapytałam.

- Wszystko. Nigdy o niej nie słyszałem, a żyje dość długo. - wziął kolejnego cukierka.

- Wymyśliłam ją sama, w wakacje. - odpowiedziałam zgodnie z prawdą. - Stwarza ona iluzje duszenia, ale tak naprawdę osoba na, którą rzucone jest te zaklęcie nie zostanie uduszona ani nic się jej nie stanie, ponieważ po paru minutach zaklęcie samo ustępuje. - wyjaśniłam.

- To naprawdę niesamowite. - zachwycał się. - Nie bywałe, w tak młodym wieku. Jesteś naprawdę zdolna.

- Jestem Albusie, wolaleś mnie. - do gabinetu wszedł Snape. - Lestrage.

- Witaj Severusie. - przywitał się Albus. - Pisałem ci w liście o wszystkim.

- Lestrage, jestem tobą zawiedziony. Dostajesz minus pięćdziesiąt punktów i szlaban do końca września. Jeszcze jedna taka sytuacja, i wtedy nie będzie już tak kolorowo. - powiedział ponuro. - A teraz za mną. Do widzenia Dumbledor.

Poszłam za Snapem do jego gabinetu, który znajdował się w lochach, wiedziałam, że dostanę ochrzan od niego i to naprawdę duży. Zamknął drzwi i odrazu zaczął swoje wywody.

- Co ty sobie wyobrażasz?! Jeszcze na niektóre twojej występki umiem przymknąć oczy, ale dziś przesadziłaś! Ja rozumiem wszystko, możesz ich nie lubić, ale nie groź im klątwami! A co gdyby mu się coś stało?! Chciałbyś mieć na sumieniu Weasleya!

- Nic mu się nie stało. - odpowiedziałam spokojnie.

- Ale mogło! Oczywiście nie myśl sobie, że pozwolę ci ominąć choć raz ten szlaban! I powiadomie o tym Bellatrix! Dziś już lepiej nie wracaj na lekcję, wróć do dormitorium i przemyśl swoje zachowanie. Do widzenia! - powiedział i zatrzasnął mi drzwi przed nosem.

Pewnie bedzicei zdziwieni, że nie zapytał nic o klątwę. On ją znał, z nim ją ćwiczyłam, to on pomógł mi ją dopracować. Wróciłam do dormitorium i zamknęłam drzwi na klucz. Rzuciłam się na łóżko i zaczęłam o tym wszystkim rozmyślać. Też sama dziwiłam się, że aż tak mnie poniosło. Gdy już zaczęłam to, traciłam rozum i nie umiałam przestać, wariowałam. To jest straszne, lecz nie wiem czemu i jak się to dzieje.

Parę godzin później usłyszałam pukanie do drzwi mojego pokoju. Zignorowałam to i nadal czytałam podręcznik do Eliksirów.

- Delia! - usłyszałam głos Dracona. - Otwórz te drzwi!

Zeszłam powoli z łóżka i tworzyłam drzwi. Do środka wszedł Dracon, a oprócz niego jeszcze Theo i Zabini.

- Martwiliśmy się o ciebie. - powiedział Blaise.

- Nie potrzebnie. Nic mi się nie stało. - odpowiedziałam niemiłym głosem.

- Stało się! Ja rozumiem to jak nazwiesz ich Szlamą, ale żeby rzucać klątwę! To przesada! - uniósł się Nott.

- Wielkie mi rzeczy. Nic się nikomu nie stało, wszyscy żyją i koniec tematu. - ucięłam rozmowę.

- Zab, Nott możecie wyjść? Chce porozmawiać z Cordelią. - zapytał, a chłopcy wyszli z pokoju, uprzednio zamykając drzwi.

- O czym chcesz rozmawiać? Jak dla mnie temat jest zamknięty. - rzuciłam.

Draco usiadł obok mnie na łóżku.

- O twoich oczach. Nie obchodzi mnie ta klątwa czy Weasley, obchodzą mnie twoje oczy. One zmieniają kolor, ale tylko wtedy gdy jesteś w takiej furi jak dziś na Obronie. - powiedział poważnym głosem.

- Wymyślasz. Niby jak się zmieniają? Może to przez światło? Albo przez błysk zaklęcia. Nie wymyślaj głupot.

- Może masz rację. Ale one zrobiły się czarne. Były okropne. - dodał. - Idę na obiad, jak chcesz to do nas dołącz. I pamiętaj, że w ostatni dzień września są nabory do drużyny quidditcha, może przyjdziesz.

Powiedział i wyszedł z pokoju. Nie dołączyłam do nich, zostałam w dormitorium ,aż do samej nocy, rozmyślam o wszystkim co dziś się wydarzyło. O moich oczach, klątwach i quidditchu.

* - klątwa wymyślona przez mnie. Iluzja duszenia. Dokładne wyjaśnienie w tekście rozdziału.

Dodam że ten rozdział ma prawie 2 tys słów! Jest najdłuższy z wszystkich które do tej pory napisałam.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top