Rozdział 16 - Pierwszy Rok
Dziś wreszcie skończyłam pierwszy rok Hogwartu. Jestem z tego powodu szczęśliwa, ale z drugiej strony przywiązałam się do murów tej szkoły i chętnie, zostałabym tu dłużej. Za cztery godziny był pociąg, a ja nadal nie byłam spakowana. Tak, była szósta rano, a ja dopiero pakowałam się na wyjazd do domu. Wrzucałam do kufra wszystko jak leci nie zwracając uwagi, że wszystkie moje ubrania będą pomięte. Gdy już wszystko co miało znaleźć sie w kurze w nim było zaczęłam się szykować. Wzięłam długi, ciepły prysznic i przy okazji umyłam moje włosy, które naprawdę tego umycia potrzebowały. Po prysznicu wysuszyłam swoje włosy zaklęciem i związałam je w kucyka. Ubrałam na siebie czarne dzwony i duży sweter z herbem Slitherinu(bo jak na czerwiec było zimno, więc sweter był naprawdę dobrym rozwiązaniem) , który dostałam od... Snapa na święta. Tak do niego. Odwiedził nas zaraz po Sylwestrze i dla mi prezent. Pewnie sam dziergał ten sweter w Lochach.Gdy upewniałam się, że napewno wszystko wzięłam, wyszłam z mojego dormitorium i cichutko poszłam w stronę pokoju chłopaków. Ku mojemu zaskoczeniu drzwi były otwarte i nie musiałam się kłopotac z otwieraniem ich. Cicho wslizgnełam się do środka (jak na Ślizgonke przystało) i z całą siłą rzuciłam się na Malfoya robiąc przy tym mnóstwo hałasu. Draco i pozostali chłopcy podskoczyli jak oparzeni, ja co ja szczerze się zaśmiałam. Wyglądali na zaskoczonych i chyba jeszcze nie dotarło do nich to co się stało.
-Ty idiotko! - wydarła się pierwszy Draco na którym nadal siedziałam. - Co ty robisz?! Wszytsko z tobą dobrze!?
-Widocznie nie. - powiedziałam nadal się śmiejąc.
-Cordelia! Ty jesteś poważna! Chciałaś żeby twój najcudowniejszy przyjaciele umarł na zawał serca w wieku 11 lat! - krzyknął Blaise.
-Dziewczyno! Nie mam do ciebie siły! - dodał Theo.
-Co ja wam zrobię? Taka już jestem. - wzruszyłam ramionami.
-Wogóle czmemu ty siedzisz na moim łóżku. - powiedział Draco i szybkim ruchem ręki zrzucił mnie z łóżka.
- O ty! Jak tak mogłeś! - podniosłam sie szybko z podłogi i rzuciłam się na Draco żeby także zrzucić go z łóżka, co mi się udało, ale jak na złość spadłam razem z nim.
Theo i Zabini obserwowali nas jakbyśmy byli jakimiś idiotami. No nie dziwię im się, turlalismy się po podłodze przy okazji krzycząc na siebie. Nagle drzwi do pokoju się otworzyły, a w ich stanął jakiś siódmoklasista. Patrzył się na nas jak na idiotow i mu się także nie dziwię.
-Co wy ty robicie? Drzecie się na cały Pokój Wspólny. - powiedział nadal zdezorientowany.
-Nic. - rzuciłam i po chwili byłam już w pozycji siedzącej. - Taka mała przepychanka.
-Okej... - rozejrzała się dookoła. - Dziwne, że nikogo nie rzuciłaś Cruicio, bo nie jedemu nim groziłaś. - rzucił, jakby od niechcenia.
-Aha. Tak mówisz, może chcesz być pierwszą osobą, która nim dostanie. - powiedziałam i dobyłam do ręki różdżkę. - A może wolisz coś lepszego od Cruicio? Może zaklęcie wypalające wnętrzosci albo Semtumsempre? Do wyboru od koloru! - mówiłam szaleńczo.
-Del, daj spokój. - mówił Blaise z nieskrywanym niepokojem w głosie. - On nie jest wart tego.
-Cicho bądź! Rozmawiam z moim nowym kolegą! Nie przerwa się rozmów! Co nie kolego?! - syczałam w jego stronę.
- Uspokuj się. Zachowujesz się jak chora psychicznie, gorzej niż twoja mamusia. - mówił chłopak, udając odważnego, ale ja widziałam w jego brązowych oczach strach.
-Odwal się od mojej mamy i wyjdź stąd lepiej, jeśli chcesz dożyć jutra, bo nie ręczę za siebie! - Krzyknełam, na co chłopak wzruszył ramionami i wyszedł z pokoju bardzo szybko.
Za szybko. Zdradził się. Naprawdę się bał. Bał się jedenastolatki. Dziewczyny, która by go nie zabiła... chyba... Chłopcy ockneli się już po sekundzie.
-Cordelia, co ty robisz!? Chcesz mieć znowu kłopoty! Wogóle co w ciebie wstąpiło! - rzucił poddenerwowany Dracon.
-Nic. Nie wiem. Nie ważne. - skierowałam się w stronę wyjścia, ale drogę zagroził mi Blaise.
-Co tu się wydarzyło? Czemu znowu grozisz ludzią zaklęciami na miano Śmiercożercy? - dopytywał Draco.
-To... Tak samo z siebie... - mówiłam, plącząc się w słowach.
-Jak samo z siebie?
-Też nie wiem. Poprostu, gdy ktoś mnie bardzo zdenerwuje, albo powie coś co obrazi mnie lub bliską mi osobę to wpadam w taki jakby... szał i nie patrze na konsekwencje swoich czynów, tylko grozę i rzucam zaklęcia. - powiedziałam.
-To jest dziwne. - rzucił Theo.
-No jest, ale co zrobisz gdy ja już tak mam. - wzruszyłam ramionami. - Ide do sobie, a wy się przygotujcie na wyjazd do domu.
Wyszlam z pokoju chłopaków bardzo szybko i równie szybko poszłam do swojego pokoju. Była już 8.00, więc do odjazdu zostały dwie godziny, lecz przed szkołą powinniśmy być wszyscy już o 9.00, więc miałam jeszcze ponad godzinę. Mogłam iść na śniadanie, lecz miałam dość spotkań z ludzmi i rozmów z nimi, więc zrezygnowałam z tego pomysłu. Jedyne co mi zostało to bezczynnie siedzieć, albo...pójść na spacer po błoniach Hogwartu. Jako że byłam typem osoby, która nie umiała siedzieć w miejscu to wybrałam spacer. Rzuciłam na kufer zaklęcie zmniejszające i włożyłam go do kieszeni spodni. Wyszłam z pokoju wspólnego nie szczycąc nikogo ani jednym spojrzeniem. Wyszłam na Błonia, gdzie ku mojemu zdziwniu kręciło się mnóstwo uczniów. Myślałam, że wszyscy będą się pakować na ostatnią chwilę, a tu proszę, niespodzianka. Podeszłam do jakiejś pustkę ławki i usiadłam na niej z dala od dzieciaków, którzy darli się jakby ktoś ich ze skóry obdzierał. Po chwili poczułam jak ktoś dosiada sie obok mnie.
-Hej. - tą osobą okazał się Lucian Bole- Dawno ze sobą nie rozmawialiśmy.
-Ja nie mam o czym z tobą rozmawiać. - rzuciłam.
-Jesteś zła o ten wypadek? - dopytywał.
-Nie. Wiem, że nie zrobiłeś tego specjalnie. Poprostu nie wiem o czym miałabym z tobą rozmawiać. Nie mamy wspólnych tematów to rozmów i ty masz swoich znajomych, a ja swoich. - wytłumaczyłam mu.
-A może... chciałabyś się zaprzyjaźnić z mną? - zaproponował niepewnie.
-Może. A teraz wybacz, muszę iść na pociąg. - powiedziałam i nie czekając na odpowiedź poszłam do zamku.
Może trochę od niego uciekłam, lecz nei miałam ochoty na rozmowy i za niecałe 10 minut musimy iść na pociąg.
***
Ponad godzinę później siedziałam w przedziale razem z Draco, Theo i Blaisem. Pomiędzy nami nadal panowała dziwna atmosfera, która rozwiała się zaraz po tym jak pani z słodyczami zaczęła jeździć po pociągu. Razem z chłopakami zerwaliśmy się z siedzeń i po biegliśmy kupić słodycze. Przy wózku ze słodyczami nie było jeszcze nikogo więc mogliśmy wybrać sobie jakie chcemy słodycze. Ja wzięłam mnóstwo czekoladowych żab i fasolki wszystkich smaków, Theo wziął Mussy-świrussy a Draco i Blaise wszystkiego po trochu. Oni są chyba uzależnieni od słodyczy. Odwróciłam się i zaczęłam iść ale nagle ktoś na mnie wpadł. Tym ktosiem był Ron Weasley.
-Patrz jak łazisz Wieprzley! - Krzyknełam na niego.
-Nie odzywaj się tak do Ronalda! - powiedziała Granger.
-Zwierzęta i szlamy głosu nie mają. W sumie.... - obejrzałam ją od stóp do głów. - Na jedno wychodzi. - powedzialam a chłopcy wybuchneli śmiechem.
-O ty! Nie mów tak do Hermiony! - krzyknął rudzielec i wyjął różdżke.
-Ron, oni nie są wart tego. Chodźmy. - powiedział Harry.
-Wieprzley, posłuchaj swojego kolegi, bo jest on najmądrzejszy z was wszystkich. - powiedziałam i spojrzałam na szlame. - Mądrzejszy od ciebie szlamciu. - powiedziałam do niej niemiło na co jej oczy jeszcze bardziej się zaszkliły i zaczęły lecieć z nich łzy.
Golden Trio szybko poszło w inną stronę pocieszając przy okazji te ich szlamcie. Odwróciłam się do chłopaków z uśmiechem na ustach, ale mój uśmiech szybko zeszedł z mojej twarzy. Zeszedł bo zobaczyłam Pheobe, którą patrzyła na mnie zdenerwowana. Obiecałam jej coś i nie dotrzymałam tej obietnicy. Razem z chłopakami wróciliśmy do przedziału gdzie cały czas gadali o tym jak świetnie ich obraziłam. A ja siedziałam i rozmyślałam o tym. Czemu nie czuje wstydu po tym co zrobiłam? Czemu nie czuje smutku? Czuje się jakbym była bez uczuć... Ale to jest chyba niemożliwe...
Ten rozdział można nazwać wybuchowym i to naprawdę. Piszcie co sądzicie o wybuchach Del i co sądzicie o rozdziale.
Do następnego!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top