Rozdział 13 - Pierwszy Rok
Wielkimi krokami zbliżał się marzec, a ja dopiero dziś miałam wolny weekend i mogłam spotkać się z Black. Chciałam pokazać jej pamiętnik i zapytać się czy ona coś znalazła. Od walentynek co tydzień moja mama zabierała mnie do domu, bo uznała, że przez te święta się rozleniwiłam i teraz przez najbliższy czas będzie zabierać mnie co tydzień by ćwiczyć, lecz udało mi się ją uprosic o wolny weekend i oto jestem. Było trudno, ale dałam sobie radę, no bo jak nie ja to kto. Chyba wam nie wspominałam, ale ciocia Narcyza pożyczyła mi pamiętnik ten z biblioteki, więc mam okazję pokazać go Pheobe.
Siedziałam właśnie z chłopakami w pokoju wspólnym. Oni grali w coś i kłócili się o to jaka drużyna quidittha wygra w tym roku. A ja (wsumie jak zawsze) siedziałam i czytałam księgę od eliksirów, którą wzięłam z domowej biblioteki. Była ona o najstarszych eliksirach, które teraz są już zastąpione czymś lepszym. Opisane było jak powstały i kto je wymyślił. Pochłonięta czytaniem lektury nawet nie zauważyłam kiedy wybiła 13.00 czyli godzina o której razem z Black miałyśmy się spotkać w bibliotece, by omówić nasz cały plan.
-Delia. - zwrócił się do mnie Theo. - A ty nie miałaś gdzieś iść o trzynastej?
-Tak. - odpowiedziałam mu.
-To nie chce cie straszyć ale jest już trzynasta dziesięć - rzucił.
-Tak... znaczy co?! Jestem spóźniona?! - Rzuciłam się w popłochu do pokoju by wziąć z niego pamiętnik. Zdjęłam mój ukochany sweter i ubrałam bluzę, by jakoś wyglądać. - Pa. - powiedziałam do chłopków i pobiegałam do biblioteki.
Weszłam cała zdyszana do pomieszczenia i już z daleka zobaczyłam blondynkę siedzącą przy jednym z stolików, a razem z nią siedzieli tam... bliźniacy Weasley. Ale nie zdziwiło mnie to wcale, ponieważ wiem że Pheobe przyjaźni z bliźniakami od początku roku szkolnego.
-Cześć Black. - przywitałam się. - ten no, hej Weasleye.
-Hej Cordelia. - przywitała się energicznie dziewczyna. - To jest Fred i George, ale ich już chyba znasz.
-Tak znam i to nawet dobrze. - odparłam.
-To mu już idziemy. - powiedział Fred (albo George) - Pa Pheobe, pa Lestrage. - pożegnali się i szybkim krokiem opuścili biblioteke.
-No to masz coś? - zapytał mnie blondynka, kiedy usiadłam przy stole.
-Tak. Mam pamiętnik sióstr Black. - powiedziałam, na co brązowooka popatrzyłam na mnie zdziwoina.
-Wow, to coś takiego istnieje!
-Gdy byłam na święta u Malfoyów to w ich domowej bibliotece znalazłam oto ten pamiętnik. Udało mi się go już całego przeczytać i także jak widać udało mi się go pożyczyć od Narcyzy. - wyjaśniałam.
-A dowiedziałaś się czegoś nowego? - dopytywała.
-No właśnie nie, bo cały szosty rok w części pamiętnika mojej mamy jest pusty i są tamtylko daty. - powiedziałam. - O i było tak jeszcze na jednej z stron zdanie, które brzmiało " prawie ją zabiłam".
-Okej, czyli w sumie nadal nic nie wiemy, ale coś wiemy. -pokiwałam lekko głową.
-No mniej więcej o to chodzi. Ale to zdanie w pamiętniku mnie trochę niepokoij, bo z tego co rozumiem to wychodzi, że moja mama prawie kogoś zabiła będąc na szóstym roku.
-Trochę to dziwne. A może nie chodziło o twoją mamę tylko o kogoś innego? - rzuciła blondynka.
-Oby, bo nie chce by się okazało że to moja mama choć większość wskazuję, że to jednak Bella kogoś "prawie zabiła".
-Dobra ja już będę się zbierać, bo mam z Fredem i Georgem iść... no nieważne. - powiedziała i wstała od stolika.
-Pewnie kolejny żart? - zapytałam podejrzliwie.
-Możeee. - przeciągnęła ostatnią literę. Tak, idzie robić żarty.
-Tylko nie u Slizgonów, bo mam was już dość. - powiedziałam zrezygnowana.
-Dziś u Puchonów, dobra ja lecę. - powiedziała i wręcz pobiegała w stronę wyjścia z biblioteki.
Ja też wyszłam z biblioteki i poszłam w stronę swojego dormitorium. Idąc tak rozmyślam o tym zdaniu w pamiętniku i co oni mogło oznaczać.
-Hej Cordelio. - usłyszałam kogoś głos. To był Cedrik.
-Hej Hupplepuff. - przywitałam się.
-Czemu akurat Hupplepuff? - spytał głupio.
-Bo jesteś Puchonem. - odpowiedziałam równie głupio.
-A no tak. - rzucił. - Może pójdziemy na spacer albo coś? - spytał niewinnie.
- Spacer brzmi dobrze. - powiedziałam i razem poszliśmy w stronę błoni.
Po drodze Cedrik rzucił na nas zaklęcie ogrzewające, więc bez płaszczy było nam ciepło. Rozmawialiśmy o wszystkim i niczym. Mimo, że nie znaliśmy się jakoś długo to mieliśmy wspólne tematy i fajnie nam się z sobą spędzało czas. Pewnie gdyby moja mama zobaczyła, że zadaje się z puchonem to by mnie wyśmiała, ale teraz mnie to nie obchodziło.
-To do zobaczenia później. - powiedział blondyn i poszedł w stronę wyjścia z lochów.
-Pa Hupplepuff. - pożegnałam się i weszłam do pokoju wspólnego Slitherinu.
Po wejściu w oczy rzucił mi się pewien chłopak. Tak, to był Lucian Bole. Pewnie niedawno wrócił z Munga. Oby mnie nie zauważył bo nie mam ochoty na rozmowy.
-Hej Lestrage, możemy... no ten... pogadać? - rzucił Bóle.
-Tak. - odpowiedziałam sztucznie miło.
Wyszliśmy na korytarz, by tam porozmawiać.
-Więc chciałem pogadać o tym wypadku...no bo... to moja...znaczy nie moja... - plątał słowa.
-Merlinie wysłów się wreszcie. - powiedziałam znudzona.
-Dobra. Po prostu chce cie przeprosić za ten wypadek, gdyby nie moja nieuwaznosc pewnie nic by się nie stało.
-Ja też nie jestem bez winy. I dziękuję za... to, że mnie uratowałeś przed tym tłuczkiem.
-Tak robią dżentelmeni. - zażartował. - To ja już będę ten to iść. To pa. - powiedział i poszedł tylko w sobie znanym kierunku.
Ja także wrocilam już na dobre do mojego dormitorium i razem z chłopakami zaszyłam się tam cały weekend.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top