Rozdział 23 - Drugi Rok

Jak każdego roku nadeszeła Noc Duchów. Wypadała ona trzydziestego pierwszego października. Tego dnia w Hogwarcie wszędzie, naprawdę wszędzie, były duchy. Latały one wszędzie już od samego rana nie zważając na przechodniów. W Hogwarcie, w Noc Duchów zawsze odbywała się uczta, w której skład wchodziły słodkości, i też zwykle potrawy, które przyozdobione były sztucznymi pajęczynami albo nietoperzami. Ta uczta miała odbyć się już za mniej więcej godzinę. Zamiast malować się czy wybierać sukienkę, ja siedziałam w dormitorium chłopaków. Leżałam na łóżku Draco, a moja głowa zwisała w dół. W ten sposób próbowałam czytać książkę na Historie Magii, ponieważ Profesor Binns zapowiedział kolejna kartkówkę tuż po nocy duchów.

- Hej, Cordelia. Wszystko z tobą dobrze? - zapytał Blaise.

- Nie. Ze mna nigdy nie jest dobrze. - powiedziałam pół żartem, pół serio. - Nic dziś nie wchodzi mi do głowy, uczę się już parę godzin i nic.

- Może łóżko Draco źle na ciebie działa, może zmień je na moje albo na Theodora? - powiedział żartobliwie.

- Pewnie opary tego smrodu z waszego dormitorium źle na mnie działają. - zażartowałam.

- Ej, to było nie miłe. - odparł Blaise.

- Takie miało być. - wzruszyłam ramionami.

- Podła z ciebie baba. - dodała brunet.

- Mam to po mamusi. - rzuciłam, a on popatrzył na mnie pytająco. - Moja mama niby jest podła i szalona, więc ja też niby tak mam. - wytłumaczyłam mu.

Dlaczego on nigdy nic nie rozumie?
Możecie też być zdziwieni czemu odzywam się do chłopaków. Paręnaście dni temu, w moje urodziny, poprostu się z nimi pogodziłam. Wyjaśniliśmy sobię parę rzeczy i teraz nadal się przyjaźnimy. Pewnie jesteście ciekawi dnia moich urodzin i tego jak się z nimi pogodziłam.

(Wspomnienie)

Dziś wypadał trzynasty październik, czyli dzień moich urodzin. U mnie w domu na urodziny, gdy jeszcze nie chodziłam do Hogwartu, mama robiła takie małe przyjęcia dla najbliższych. Najczęściej byli na nim Malfoyowie, Lestrengowie, Zabini i jakieś ciotki i wujkowie z trochę dalszej rodziny. Dostawałam wtedy mnóstwo pięknych prezentów i zdmuchiwałam świeczki z tortu. Ale z każdym rokiem, gdy stawałam się coraz starsza, słodkie urodzinowe przyjęcia zamieniały się w zwykły dzień. Dostawałam parę prezentów i czasami odwiedzał mnie wtedy Draco. W dzień moich jedynastych urodzin, czyli równy rok temu, zupełnie ich nie obchodziłam. Dostałam tylko prezent od Narcyzy i życzenia od Draco, Blaisa i Notta. Parę tygodni wcześniej zabroniłam im kupywania mi prezentów czy śpiewania sto lat na całe lochy. Dobrze, że mnie posłuchali. Ale w tym roku było trochę inaczej. Mimo, że byliśmy pokłóceni to z samego rana weszli do mojego dormitorium z ogromnym tortem i zaczęli śpiewać 'Sto lat, Sto lat'. Jako, że moje urodziny wypadały wtedy w niedzielę, to razem z nimi siedziałam i jadłam przepyszny tort czekoladowy. Można powiedzieć, że ciasto czekoladowe nas ponownie zjednoczyło.

(Koniec Wspomnienia)

- Wracam do siebie. - odparłam po kolejnych dziesięciu minutach nieefektywnej nauki.

- Już? - zapytał zdziwiony. - Myślałem, że pójdziemy razem na ucztę. Znaczy ja i ty, bo Draco i Theodor mają szlaban u McGonagall i przyjadą prosto do Wielkiej Sali.

- Przyjdę tu, żebyśmy mogli iść razem, ale najpierw idę się przebrać i zrobić coś z włosami. Nienawidzę ich. - westchnęłam. - Albo nie! Chodź z mną, mam ci coś do pokazania.

- Zdecyduj się wreszcie. - przewróciłam oczami.

Poszliśmy razem do mojego dormitorium. Zaczęłam grzebać w szufladzie, szukałam tam tego zdjęcia, które wypadło Pheobe. Tak, nie oddałam jej go. Czekałam aż chłopacy przestaną być na mnie obrażeni, bym mogła im je pokazać i upewnić się, że to rodzice Pheobe Black. Pokazałam zdjęcie Blaise'owi.

- Kto to? - zapytał. - To Draco w wersji damskiej? - zażartował.

- Blaise! Nie. Jesteś idiotą. A teraz powiedz mi, na serio, czy te dwie osoby na zdjęciu przypominają ci rodziców Pheobe.

- Brunet zaczął przyglądać się zdjęciu. - Ta baba wygląda jak Black, znaczy trochę starsza Black. A ten chłop jak chłop. - odparł i podał mi zdjęcie. - Skąd ty masz to zdjęcie? I po co się mnie o to pytasz? I uprzedzając twoje pytanie nie wiem jak wyglądał młody Black, więc nie jestem pewna czy to on, ale pewnie tak. Ma rysy twarzy Blacków i jest troszkę podobny do Regulusa, a go z dwa razy w życiu widziałem.

- Dobra. A to zdjęcie znalazłam. - skłamałam.

- Nie kłam. - skarcił mnie.

- Wypadło Black to sobie je pożyczyłam. Oddam to zdjęcie jej, kiedyś. - wyjasniłam.

- Ukradłaś? - zapytał zdziwiony.

- Pożyczyłam. - powiedziałam z sztucznym uśmiechem na twarzy.

- Co ja z tobą mam? - zapytał retorycznie.

- Nie przesadzaj. - przewróciłam oczami. - Wiesz, że jesteśmy już spóźnieni. - stwierdziłam, a on popatrzył na mnie przerażonym wzrokiem.

- Nie wiem jak ty, ale ja już tam biegnę. Nie chce jeść pustych talerzy. - powiedział i pobiegł.

- Idę z tobą. - pobegłam za nim.

Po paru minutach cali zmęczeni dobiegliśmy do Wielkiej Sali. Otworzyliśmy drzwi i wszyscy spojrzeli na nas. Zignorowaliśmy ich i zajęliśmy swoje miejsca obok reszty Ślizgonów.

- Gdzie wy byliście? - zapytał Draco.

- W dormitorium, uczyłam się, a potem pokazałam Blasie'owi zdjęcie. - wyjaśniłam.

- Jakie zdjęcie? - zapytał Theodor.

- Potem wam pokażę. - stwierdziłam i sięgnęłam po babeczkę.

Po tej rozmowie wszyscy w ciszy zaczeliśmy jeść kolację. Wszędzie dookoła nas latały duchy, które dokuczały innym. Gdy tak jedliśmy posiłek, do pomieszczenia dosłownie wleciał Filch. Zaczął coś krzyczeć do Dumbledora, a ten razem z wszystkimi nauczycielami wstał i poszedł do wyjścia z sali.

- Wszyscy mają tu zostać. - krzyknął Albus, zanim wyszedł.

Oczywiście mało kto go posluchał i około jedna czwarta uczniów zaczęła iść za nim. W tym ja z chłopakami. Szliśmy tak przez korytarze i słyszeliśmy krzyki i podniesione głosy.

- On ją zabił. - wrzeszczał Filch. - Pani Norris. Potter zabił panią Norris. Moja kotka.

- Nie zabiłem jej. - wykłócał się Harry.

- Nie zabił jej, ona jest spetfyfikowana. - wyjaśnił mu Dumbledor.

Podeszłam tam i zobaczyłam zdretwiałego kota, który został zawieszony za ogon na pochodni. Pod nim była ogromna kałuża wody. Obok niego na ścianie widniał napis.

KOMNATA TAJEMNIC ZOSTAŁA OTWARTA. STRZEŻCIE SIĘ, WROGOWIE DZIEDZICA.

Dobra, to mnie zaskoczyło. Kiedyś mama mi coś o tym wspominała, ale nic konkretnego. Nagle ciszę zakłócił krzyk kogoś.

- Strzeżcie się, wrogowie Dziedzica! Wy będziecie następnie, szlamy!

To był Draco Malfoy. Przepchnął się przez tłum i stanął w pierwszym rzędzie. Jego zimne oczy zapłonęły, a zwykle bladą twarz pokrył delikatny rumieniec, kiedy uśmiechnął się mściwie na widok nieruchomego kota.

★★★

Następnego dnia każdy rozmawiał tylko o tym co przydarzyło się dzień wcześniej. Każdy był ciekawy co to Komnata Tajemnic. I właśnie okazja by dowiedzieć się więcej na ten temat nadarzyła się na lekcji Transmutacji.
Hermiona Granger podniosła rękę.

- Tak, panno Granger? - zapytała McGonagall, przerywając swój nudny wykład.

- Opowie nam coś pani o Komnacie Tajemnic? - wypaliła brunetka.

Dean Thomas, który z otwartymi ustami wgapiał się w okno, wzdrygnął się. Lavender Brown uniosła głowe z nad złożonych ramion, a łokieć Pheobe Black ześlizgnął się z pulpitu.

McGonagall zamrugała nerwowo

- Wykładam Transmutacje. - powiedziała sucho. - Zajmuję się faktami, a nie mitami czy legendami. - odchrzaknęła, po czym wróciła do tematu zajęć. - Jak już wiemy... - urwała.

Tym razem rękę podniosłam ja.

- Tak, panno Lestrage? - zapytała znudzona McGonagall.

- Pani profesor, czy legendy nie opierają się na faktach?

Minerva popatrzyła na mnie zdziwionym wzrokiem.

- No cóż. - powiedziała wolno profesor McGonagall. - tak sądzę, że można bronić takiego punktu widzenia. - przyjrzała mi się z taką uwagą, jakby pierwszy raz widziała ucznia. - Ta legenda jest jednak tak sensacyjną, powiedziałabym wręcz niedorzeczną opowieścią...

Teraz całą klasa wsuchiwała się w jej słowa z taką uwagą, że musiało ją to poważnie zdziwić. Wszyscy wpatrywali się w jej usta i czekali na słowa, które z nich wypłyną.

- No cóż... - powiedziała z namysłem. - Komnata Tajemnic... No więc, jak napewno wszyscy wiecie Hogwart został założony ponad tysiąc lat temu... dokładna data nie jest znana...przez czwórkę największych czarownic i czarodziejów tamtych czasów: Godryka Gryffindora, Helgę Hufflepuff, Rowenę Ravenclaw i Salazara Slytherina. Do dziś ich nazwiska noszą wasze cztery domy. Razem zbudowali ten zamek z dala od wścibskich oczu mugoli, była to bowiem epoka w, które ludzie bali się magi, a czarownice i czarodzieje było bardzo prześladowani.

Rozejrzała się po klasie i mówiła dalej.

- Przez kilka lat nasi założyciele pracowali razem w zgodzie, wyszukując młodych, którzy wykazywali cechy właściwe rozdzajowi czarodziejskiemu i sprowadzając ich tu, by mogli nauczać się magii. Później jednak doszło między nimi do kłótni. Wszystko zaczęło się od Slytherina, który zażądał by nabór uczniów był bardziej selektywny. Uważał on, że nauczanie magi powinno być zastrzeżone wyłącznie dla rodów czarodziejskich czystej krwii. Sprzeciwiał się przyjmowaniu uczniów z mugolskich rodzin, uważając, że nie są godni zaufania. Po jakimś czasie doszło do poważnego sporu pomiędzy Slytherinem, a Gryffindorem, w którego wyniku Salazar opuścił zamek.

Minerva przerwała ponownie i  zacisnęła usta w wąska kreskę.

- Tyle wiemy z godnych zaufania źródeł historycznych. - powiedziała po chwili. - ale wokół tych wiarygodnych faktów powstała legenda o Komnacie Tajemnic. Zgodnie z nią Slytherin miał zbudować w zamku tajemniczą komnatę o, której nie wiedzieli inni założyciele. Legenda mówi, że zapieczętował ją magicznym zaklęciem, tak, że nikt nie może jej otworzyć, dopóki w szkole nie pojawi się jego dziedzic. Tylko on może przełamać czar, otworzyć Komnatę Tajemnic i uwolnić znajdująca się w niej grozę oraz oczyścić szkole z wszystkich, którzy nie są godni studiować magię.

Po jej słowach zapadła głucha cisza. W powietrzu unosił się niepokój, a każde oczy wlepione były w nią, jakby każdy miał nadzieję, że powie coś więcej.

- Oczywiście cała ta sprawa to bzdura. - oświadcza stanowczo. - Najznakomitsi, najbardziej uczeni czarodzieje wielokrotnie przeszukiwali całą szkołę, by znałeś ślad owej Komnaty. Niestety ta komnata istnieje tylko w legendzie. To powieść do straszenia naiwnych.

Ręką szlamy znów powędrowała w górę.

- Pani profesor, co miała pani na myśli mówiąc o grozie? - zapytała przemądrzałym głosem.

- Są tacy, którzy wierzą, że to jakiś potwór nad ,którym władze ma tylko prawowity dziedzic Slitherinu...

Popatrzyłam na chłopaków porozumiewawczo. Wiedzieli, że nie zostawię tej sprawy i dalej będą ją drążyć, oczywiście z nimi u boku.

Hej! Jak wam podoba się rozdział? Dla mnie osobiście wyszedł naprawdę dobrze i chyba jest pierwszym rozdziałem z , którego jestem zadowolona na 100 %.
Do zobaczenia już niedługo!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top