Rozdział 17 - Lato

Wakacje zaczęły się już podnad miesiąc temu, a ja przez ten czas nie zrobiłam nic. Dosłownie nic. No dobra, jednie spędzałam czas z Draco, ponieważ co chwilę jego rodzice nas odwiedzali. Uczyłam sie nowych zaklęć i eliksirów, które będą mi potrzebne na czwartym roku. Moja mama strasznie wyszła w przyszłość i uczy mnie rzeczy dwa lata do przodu. Byłam też na ulicy Pokątnej, żeby kupić nową suknię na coroczny bal dla osób z nienaruszalnej Dwudziestki Ósemki. Była ona tak do kolana, czarna. Miałam do niej też piękne perły które podarował mi tata, mówiąc, że to rodzinna pamiątka. (zdjęcie w medii) Miałam do niej czarne balerinki na małym obcasie. Ta uroczystość zawsze odbywała się pod koniec sierpnia, więc został do niej prawie miesiąc, lecz zakupy zrobiliśmy wcześniej, żeby nie kupować wszystkiego na ostatnią chwilę.

Jako, że są wakacje wstałam dopiero o 10.00. Zwlekałam się z łóżka i mozolnym krokiem poszłam do łazienki, żeby przygotować się na cały dzień. Jak co ranek, wzięłam prysznic i umyłam włosy. Następnie wysuszyłam je. Jak zwykle zaklęciem. Umyłam twarz i zęby. Równie powolnym krokiem poszłam w stronę szafy, żeby wybrać ubrania na dzisiejszy dzień. Wybrałam dresowe szorty i zwykłą koszulkę, oczywiście w kolorze czarnym, bo jakby inaczej. Dziś włosy rostawiłam rozpuszczone. Gotowa zeszłam na dół gdzie nie zastałam nikogo. Pewnie moi rodzice musieli gdzieś wyjść, a nie powiedzieli mi o tym, bo spałam. Weszłam do kuchni gdzie krzątały się skrzaty domowe robiące śniadanie. Usiadłam przy stole, a na nim już po chwili pojawiły się najróżniejsze potrawy, takie jak tosty, sałatki, naleśniki i wiele więcej. Wydawało mi się, że tego jedzenia było więcej niż zawsze. Jakbym przepowiedziała przyszłość, bo w pomieszczeniu pojawili się moi rodzice i państwo Nott wraz z Theodorem. Wystojeni byli w garnitury, a pani Nott w suknię, tymczasem ja byłam w zwykłej bluzce i spodenkach. Mogli mnie poinformować, że będziemy mieć gości to ubrałabym się ładniej, ale teraz już nic nie zrobię.

-Dzień dobry. - przywitałam się uprzejmie.

-Dzień dobry kochana. Przepięknie wyglądasz. - odpowiedziała wesoło mama Theodora.

-Pani również wygląda ładnie. - rzuciłam, na co otrzymałam delikatny uśmiech.

-Siadajcie. - powiedziała moja mama. - I częstujcie się jedzeniem, bo widzę, że skrzaty się dziś postarały.

Wszyscy usiedli przy stole i zaczęli jeść potrawy. Dorośli o czymś żywo rozmawiali, pewnie o czymś związanym z ministerstwem magii albo pracą któregoś z nich, a my razem z Theodorem siedzieliśmy cicho, nie zwracając na siebie uwagi.

- Cordelia, może zabierzesz Theodora do siebie? My chcemy porozmawiać ma pewien temat, który nie jest dla was przeznaczony. - powiedział mój ojciec.

-Dobrze tato. - powiedziałam i wstałam od stołu. - Choć Theo.

Poszliśmy do mojego pokoju, gdzie gadaliśmy o jakiś głupotach. Theo opowiadał mi jak razem z dziadkami pojechał ci Włoch, a ja opowiadałam mu moje wakacyjne historie, które przeżyłam razem z Draco. Czas mijał nam naprawdę szybko.

- Pamiętam jak z Draco, mieliśmy może z 7 lat, wybraliśmy się na samotną podróż. - zaczęłam opowiadać. - Poszliśmy do jakiegoś lasu, rozłożyliśmy koce ja ziemi i zrobiliśmy sobie ucztę życia. Mnóstwo słodyczy, naleśników i pączków. Aż tu nagle za drzewa wyskoczyły dwie fretki. Draco tak się ich wystraszył, że do tej pory ma do nich jakąś urazę. Kiedyś nazywałam go właśnie 'fretką', ale szybko mi się to znudziło.

-Szkoda, że nie spędzałem z wami mojego dzieciństwa. - mruknął ponuro.

-No szkoda. - powiedziałam szczerze. - A z kim je spędzałeś?

-Najczęściej z dziadkami w Włoszech, albo z rodzicami. Nie mam żadnego rodzeństwa, ani kuzynostwa, które było w moim wieku, więc byłem sam. - wytłumaczył.

-Słabo. - rzuciłam. - Ważne, że teraz masz mnie, Draco i Blaise'a. - powiedziałam wesoło na co on kiwnął głową.

-Chciałem z tobą porozmawiać na temat...tego co wydarzyło się w pokoju w dzień wyjazdu z Hogwartu.

-Co wy z tym macie? Jestem córką Bellatrix Lestrage, to chyba dużo mówi. Jestem szalona i bezwzględna, taki mój charakter. - wzruszyłam ramionami.

-Okej, to jest sensowne wytłumaczenie. - powiedział.

Widziałam, że chciał coś jeszcze dodać, ale został zawołany przez jego mamę.

-Do zobaczenia. - pożegnałam się.

-Pa Cordelia. - opowiedział i zeszedł schodami w dół.

***
Tydzień później od niespodziewanej wizycie Theodora równie niespodziewanie odwiedził mnie Draco. I w dodatku przyjechał na calutkie 2 dni, bo jego rodzice mieli jakieś ważne spotkanie z jakimś mężczyzną z ministerstwa. Więc siedziałam sobie w pokoju, a obok mnie można było zobaczyć Dracona, który przeglądał jakąś książkę o eliksirach.

-Chodźmy polatać na miotle! - rzucił nagle blondyn.

- Nie ma mowy. - warknęłam na niego. - Nie lubię latać.

-To polubisz. - wzruszyłam ramionami, a ja popatrzyłam na niego morderczym wzrokiem.

-Nie idę. Latanie jest fajne, ale nie na miotle. - powiedziałam, na co on popatrzył na mnie zdziwniony.

-To na czym innym latać jak nie na miotle? - zapytał.

-No nie wiem. Szlamy latają samolotami albo helikopterami. - rzuciłam.

-Od kiedy interesujesz się życiem szlam? Ta cała Pheobe Zdrajczyni Black i Panna Wiem To Wszystko Granger namieszały ci w głowie.

-Ostatni raz spotkałam się z Pheobe gdzieś w marcu, a do Granger nawet się nie odzywam. - fukłam co niego.

-Tak, tak. Pewnie całe dnie piszesz do nich listy. - rzucił z tym swoim uśmieszkiem, który mówił "czas na wkurzanie".

-Wiesz, że mam urazę do mioteł. Przez jednego chłopaka z drużyny spadłam z niej. - zmienilam temat.

-No to twój problem. I nie zmieniaj tematu. Jak boisz się latać to mi to powiedz, a nie wymyślasz bezsensowne wymówki i zmieniasz temat.

-Jak masz tak gadać, to wolę już iść na te miotły. - powiedziałam zrezygnowana. - Ale latamy tylko po podwórku i jak coś sobie zrobię to będzie twoja wina. - po groziłam mu.

-Okej. - zgodził się. - To idziemy. - złapała mnie za rękę i poprowadził w stronę wyjścia.

- Gdzie idziecie? - spytał moja mama, gdy Draco otwierał drzwi.

-Na podwórko, Draco namówił mnie na latanie. - odpowiedziałam.

Moja mama nie zdążyła odpowiedzieć,a Draco już wyciągnął mnie na zewnątrz. Weszliśmy do małego schowka i wzięliśmy dwie pierwsze lepsze miotły. Znaczy Draco wziął, bo ja nie za bardzo wiem, którą jest dobra, a która taka sobie.

-Wziąłem nam po Nimbusie 2000, bo jest ona dla ciebie najbezpieczniejsza, bo nie jest ani za szybką ani za wolna. I sobei też go wziąłem, bo chce mi pokazać parę sztuczek, które później odwzorujesz. - powiedział.

Już mu uwierzę w to co gada, wziął sobie te samą miotłę co mi by się przed mną nie wygłupić, bo jakby był na lepszej miotle to mogłoby mu coś nie wyjść. Chłopak nie czekając na mnie wzbił się w górę i zaczął krążyć dookoła mnie.

-No dawaj Del. - zachęcał mnie. - Nic ci się nie stanie.

-No okej. - odparłam.

Niepewnie usiadłam na miotle i poleciałam do góry.

-No i co dalej? - dopytywałam.

-Poprostu leć, przecież uczyłaś się tego w szkole. - rzucił od niechcenia.

Zaczęłam go naśladować i latać wokół i nawet mi go wychodziło dobrze. Obserwowałam go z nieskrywanym zainteresowaniem, bo latanie na miotle naprawdę świetnie mu wychodziło.

-Rób to co ja. - powiedział i zrobił jakiś obrót w powietrzu. - No dawaj.

-Jak spadnę w tej miotły to będzie twoja wina! - po groziłam mu.

Spróbowałam wykonać to i... udało mi się!

-I co było strasznie? - zapytał.

-Nie. Było nawet fajne. Może przekonam się od latania na miotle. - powiedziałam a w jego oczach pojawiły się iskierki radości.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top