Prolog
Spacerowałam po ogrodzie i rozmyślałam o tym co ma spotkać mnie już niedługo. Jutro jest "wielki dzień", tak mówili moi rodzice. Lecz ja tak nie uważam, idę tylko do Hogwartu. Jest to coś normalnego co spotyka każdego czarodzieja czy wiedźmę. Oczywiście, że trochę się cieszę na myśl, że będę uczyć się tylu nowych rzeczy, że poznam nowych przyjaciół, ale moi rodzice za bardzo to wyolbrzymiają. Robią z tego nie wiadomo co. Jakbym została Ministrem Magii to mogliby się tak cieszyć, ale nie z wyjazdu do szkoły w, której oni też byli.
Wchodząc do domu usłyszałam karcący głos mojej mamy. Znowu narzekał, że chodzę sama na tak długie spacery, nie informuje jej o tym, a potem ona martwi się o mnie i zastanawia się, gdzie się podziałam. Gdy wysłuchałam już wszystkiech uwag mojej mamy na ten temat , poszłam do swojego pokoju. Znajdował się on na drugim piętrze, zaraz obok sypialni moich rodziców. Dominującymi kolorami w moim pokoju, jak i domu, był czarny i ciemnozielony. W pomieszczeniu było ogromne okno z widokiem na tył ogrodu. Znajdowało się też tam duże łóżko pokryte zieloną narzutą, biurko z krzesłem, szafa i komoda. Każdy z tych mebli wykonany był z ciemnego drewna. Na ścianie przeciwległej do łóżka znajdowała się mała biblioteczka, na półkach leżały moje ulubione tytuły, albo książki, które przydają mi się do nauki eliksirów czy zaklęć.
Sięgnąłem po pierwsza lepszą książkę, którą okazała się "Niebezpieczne zastosowania Eliksiru Prawdy, czyli Veritaserum." Usiadłam na wielkim, wygodnym fotelu i zaczęłam czytać księgę. Była ona naprawdę ciekawa, a informacje znajdujące się w niej były wartościowe i nie podkoloryzowane, jak to zdarza się w innych książkach. Czytanie przerwało mi pukanie do drzwi mojej sypialni.
- Proszę. - zaprosiłam osobę pukajacą do środka.
- Cordelio, może zejdziesz na kolację? - okazało się, że za drzwiami stała moja matka, Bellatrix Lestrage.
- Naprawdę muszę? Nie mogę zjeść u siebie w pokoju. - zapytałam z nadzieją w głosie.
- Musisz. Spodziewamy się gości, więc lepiej żebyś pojawiła się na kolacji. Ubierz coś ładnego. - powiedziała i opuściła pomieszczenie.
- Dobra. - powiedziałam zrezygnowana.
Bardzo ciekawił mnie fakt, kto ma nas odwiedzić. Odrazu wykluczyłam Malfoy'ów i panią Zabini, ponieważ oni mieli nawzajem się spotkać. Ale to chyba mało ważne, kto nas odwiedzi.
Najpierw weszłam do łazienki. Postanowiłam zrobić coś z moimi włosami, które nie ukrywają wyglądały jak napuszone gniazdo. Zaplotłam z nich dwa grube, dobierane warkocze.
Gdy doprowadziłam już moje włosy do ładu, zaczęłam zastanawiać się w co się ubrać. Wybór trafił na czarną, rozkloszowaną spódniczkę i krótki, beżowy sweterek. Po doprowadzeniu się do porządku zeszłam do jadalni. W pomieszczeniu znajdowali się już goście. Byli to państwo z prawdopodobnie swoim synem. Dowiedziałam się, że mają na nazwisko Nott. A co do ich syna wyglądał jakby był z mojego wieku. Miał czarne włosy i tego samego koloru tęczówki. Gdy przywitanie i zapoznanie z gośćmi dobiegło końca nałożyłam sobie na talerz kawałek pieczeni, którą przygotowały skrzaty domowe. Do szklanki wlałam sobie sok dyniowy, czyli mój ulubiony napój na świecie.
- Cordelio, może oprowadziłabyś Theodora po Lestrage Manore? - zagadnęła do mnie mama.
Czyli ma na imię Theodor. Ładnie.
- Pewnie mamo. - wstałam z miejsca. - Chodź, Nott. - zawołałam chłopaka.
Brunet wstał z miejsca, uprzednio bardzo uprzejmie dziękując za pyszny posiłek.
- Najpierw możemy odwiedzić bibliotekę, a potem salon i pokoje gościnne. - odparłam, ukradkiem zerkając na chłopaka.
Kiwnął głową na znak zgody.
- A ty jak masz na imię? - zapytał niespodziewanie.
- Cordelia Lestrage. A moje pełne imię to Cordelia Rhiamon Seren Bellatrix Lestrage. - rzuciłam jakby od niechcenia.
Popatrzył na mnie zaskoczony.
- Da się mieć aż tyle imion? - zapytał naprawdę zdziwiony.
- Jak widać. - odparłam sarkastycznie. - To ty nie masz tylu imion? - dopytałam.
- Nie. - odpowiedział. - Mam tylko dwa Theodor Cantankerus Nott. Drugie imię nadano mi po dziadku.
- Rozumiem. A tak dla ciekawostki, wiedziałeś, że każde z moich imion coś oznacza. - rzuciłam.
- O naprawdę! A co dokładnie? - zapytał szczerze zainteresowany.
Miło, gdy ktoś interesuje się tym co mówię, a zdarza się go rzadko.
- Cordelia to nazwa galaktyki, tak samo jak Bellatrix. Seren przetłumaczone na masz język to gwiazda, a Rhiamon to czarownica. - wyjaśniałam.
- Ciekawe. Nigdy nie zwracałem uwagi na znaczenie imion, ale chyba muszę zacząć.
Uśmiechnęłam się do niego i dalej odprowadzałam go po domu. Następnie śledziliśmy sporo czasu w moim pokoju rozmawiając na przeróżne tematy.
Szczerze mówiąc bardzo polubiłam tego Theodora. Dał wrażenie bardzo miłego, otwartego i fajnego. Już nie mogę się doczekać, aż znów zobaczę go w Hogwarcie.
∞∞∞
i prolog już za nami... to teraz czas na pierwszy rozdział!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top